niedziela, 14 września 2014

Rozdział 13

Kochani,
wiem, że rozdział miał być jeszcze w wakacje, ale sprawy się pokomplikowały i najpierw w trakcie wyjazdu nie dałam rady tego skończyć, potem po powrocie było urwanie głowy ze względu na zbliżający się rok szkolny, a potem sama szkoła. W pewnym momencie miałam nawet prawie całkiem napisany rozdział, ale pojawiły się u mnie problemy z kolanem-jestem teraz kilka dni po operacji i jak miałam wreszcie znowu czas na skończenie rozdziału, to wpadł mi nowy pomysł do głowy i zaczęłam pisać praktycznie od nowa.
Notka jest całkiem długa i jestem z niej nawet zadowolona :)
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu jest i że Wam się spodoba :)
Cassandra :*

Gwendolyn
Następnego dnia umówiliśmy się z Madame Rossini o dwunastej trzydzieści w kawiarni, ponieważ woleliśmy się nie narażać teraz Falkowi bardziej, niż to konieczne i nie spotkać go na korytarzu w Loży.
-Słyszałam o waszej wycieczce à ma belle ville de Paris, łabędzia szyjko.-powiedziała na wstępie całując mnie w oba policzki i kiwając Gideonowi głową.-Mogliście mi powiedzieć! Mogłam was, no, jak to się mówi... Kryć!
-Madame Rossini, ja się dowiedziałam dopiero jak mnie wywiózł na lotnisko. Gideon mógł to z panią ustalić, ja naprawdę nie miałam o niczym pojęcia.
-Ty, głupi chłopak!-zrugała go, a Gideon sprawiał wrażenie jakby niedługo miał zacząć się jej bać tak samo jak Falk.-Mogliście tam siedzieć nawet teraz! Wymyśliłabym coś!-kiedy się denerwowała jej akcent stawał się jeszcze wyraźniejszy.-Imbecile!
-Madame Rossini, ja naprawdę nie pomyślałem...
-Zazwyczaj właśni z tego biorą si problemi!-stwierdziła, z wrażenia "zjadając" niektóre ostatnie litery lub je zmieniając.
Pokręciła głową i usiadła na fotelu.
-No, ale w sumie jest pan mężczyzną, a oni często robią różne głupie rzeczy... Tym razem chyba dam już temu spokój, bo i tak nic już nie da się zrobić.-westchnęła, a Gideon uśmiechnął się do niej niepewnie.-Czemu chcieliście się ze mną spotkać, łabędzia szyjko? I dlaczego akurat tutaj?
-Falk chyba dalej jest na nas wściekły właśnie o ten Paryż i nie chcieliśmy natknąć się na niego w Loży.-wyjaśniłam, a Madame Rossini skinęła głową uśmiechając się do mnie ze zrozumieniem.-A pomyśleliśmy...że może udałoby się nas wcisnąć na jakiś bal?-teraz jej uśmiech rozjaśnił całą twarz. Już była w swoim żywiole.-Zależało nam na tym, żeby najpierw zapytać o to panią, bo ze względu na ostatnie wydarzenia...
-Nic nie mów, łabędzia szyjko! Wszystko będzie załatwione. Porozmawiam z panem George'em i panem deVilliers, a jak się nie zgodzą, to przecież nie muszą o wszystkim wiedzieć, prawda? Oh! Chyba już wiem, w co się ubierzecie! Tak, czerwień, zdecydowanie czerwień!
Uśmiechnęłam się triumfalnie do Gideona, a on pokręcił z niedowierzaniem głową.

***

-I jak było?-zapytała Leslie, kiedy wróciliśmy do domu.
-Tak jak myślałam, wszystko poszło gładko.-uśmiechnęłam się i usiadłam obok niej na kanapie.-Musi popatrzeć tylko, kiedy nas wysłać.
-Zazdroszczę wam...-jęknęła.-Też bym tak chciała.
-Raz na jakiś czas to może jest fajne, ale codzienna elapsja jest dosyć uciążliwa na dłuższą metę.-stwierdził Gideon i siadając.-Gdzie Raphael?
-Wysłałam go do sklepu.
-Po co?-zapytałam-Przecież robiliśmy wczoraj zakupy.
-Ale nie kupiliśmy ogórków kiszonych.
-Po co ci ogórki kiszone?
-Nigdy nie miałaś ochoty na ogórka kiszonego?
-Nie...
-No cóż, ja właśnie mam.
Spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Leslie, ty nie lubisz ogórków kiszonych.
Gideon wstał lekko zmieszany. 
-Pójdę zrobić herbatę.-powiedział i wyszedł.
-Nie lubię?-zapytała Les nie zwracając na niego uwagi.
-Nie. Zawsze odkładasz je na bok. Wygrzebujesz je nawet z sałatki jarzynowej.
-Naprawdę?
-Od zawsze.-pokiwałam głową.
-Cholera.-zerwała się z kanapy i zasłaniając usta dłonią pobiegła do łazienki.
Ruszyłam za nią i przez otwarte drzwi zobaczyłam jak klęczy przy sedesie. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi. Kucnęłam obok niej i czekałam aż skończy głaszcząc ją po plecach. Spuściła wodę i zamknęła klapę, żeby usiąść. Odgarnęłam jej włosy z twarzy i w nalałam do kubka do mycia zębów trochę wody, żeby przepłukała usta. Kiedy to zrobiła ponownie przed nią kucnęłam. 
-Leslie... Czy ty i Raphael...?
Spuściła głowę i łzy pociekły jej po policzkach.
-Och, Leslie...-złapałam ją za ręce, a ona zsunęła się na podłogę obok mnie i zaczęła płakać.
Przytuliłam ją i głaskałam ją uspokajająco po plecach.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-zapytałam cicho.
Pociągnęła nosem i uniosła głowę, żeby na mnie spojrzeć.
-Nie wiem.-westchnęła.-Chyba dlatego, że... Pamiętasz jak kiedyś o tym rozmawiałyśmy?
Pamiętam. Przywołałam w myślach tę rozmowę:

-Wyobraź sobie Gordona!-zaśmiała się Leslie i opadła na łóżko obok mnie
-Nie każ mi tego robić!-zawtórowałam jej.
Przez chwilę leżałyśmy patrząc na sufit w pokoju Les. Kiedy miałyśmy dwanaście lat wspólnie wykleiłyśmy go naszymi zdjęciami. Znaczy, zaczęłyśmy. Na początku był to tylko jeden róg, a z czasem zapełniłyśmy go już w ponad połowie. Nagle Leslie odwróciła się w moją stronę i podparła głowę ręką.
-A wy?-zapytała.
-Co, my?
-Ty i Gideon.-wyjaśniła.-Robiliście to już?
Zaśmiałam się, mogłam się spodziewać tego pytania.
-Nie.-pokręciłam głową.-Kilka razy było blisko, ale nie. Zawsze powraca wtedy na chwilę odpowiedzialny Gideon i przerywa mówiąc, że chce być pewny, że będę gotowa.-tak samo jak ona przewróciłam się na bok i spojrzałam na nią.-A wy?
-Nie, jeszcze nie.-odwróciła się na plecy i znowu spojrzała na sufit. 
-Myślisz, że on ma to już za sobą?
-Proszę cię! Pół życia spędził we Francji, musiał już to zrobić.
-Rozmawialiście o tym?
-Nie... Chyba... Boi się, że to za wcześnie żeby poruszyć ten temat.
-Powinniście sobie to wyjaśnić.
-Nie lubi rozmawiać o tym, co robił we Francji. Przecież wiesz, co Gideon o nim mówił. Tylko się bawił i pakował w kłopoty. Myślę, że po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Teraz jest inny. I chyba nie chce wracać do tego, co się tam działo.

Ta rozmowa miała miejsce jakieś trzy tygodnie temu. Pokiwałam głową.
-Kiedy...?
-Kilka dni przed Paryżem. 
-Przecież mogłaś mi powiedzieć.
-Bałam się, że... będziesz mnie osądzać. Z Raphaelem znamy się jeszcze krócej niż ty z Gideonem i jakoś po prostu.... nie wiem.
-Słoneczko, nigdy bym cię nie osądzała.-przytuliłam ją mocniej.-Czy wy się nie...?
-Tak. Ale chyba to nie wystarczyło...
-Poczekasz tu na mnie?-zapytałam wstając.
-Gdzie idziesz?
-Do apteki. Musimy się upewnić.
-Ale...
-Leslie, może to jakiś cholerny zbieg okoliczności. Może nagle polubiłaś ogórki kiszone?-próbowała się uśmiechnąć, ale kiepsko jej to wyszło.
Wyszłam z łazienki zamykając za sobą drzwi i zostawiając Leslie samą. Kiedy odwróciłam się przodem do korytarza wpadłam na Gideona. Złapał mnie.
-Co się stało, Gwen?-zapytał zatroskany.-Właśnie miałem tam pukać. Wybiegłyście tak nagle, potem was tyle nie było...
-Gdzie jest najbliższa apteka?-wypaliłam.
-Co?-zmarszczył brwi nie bardzo rozumiejąc.
-Gdzie jest najbliższa apteka?-powtórzyłam pytanie patrząc mu w oczy.
-W prawo, do końca ulicy i w lewo, za rogiem. Co się stało?
-Później ci wyjaśnię.-wyminęłam go i podbiegłam do przedpokoju, zatrzymując się, żeby wziąć kurtkę. 
W tym czasie Gideon zdążył stanąć przy drzwiach uniemożliwiając mi wyjście. Spojrzał na mnie wyczekująco.
-Gwen...?
Westchnęłam. 
-Mamy... Pewien problem. 
-Jaki problem?-musnął dłonią mój policzek.-Co się stało?
-Musimy coś sprawdzić. Razem z Leslie. Nie idź na razie do łazienki. I jak Raphael wróci, niech też tam nie idzie. 
-Gwenny...
-Proszę. Później wszystko ci wyjaśnię, ale teraz musisz mi zaufać i po prostu mnie puścić.-spojrzał na mnie nie przekonany.-Proszę.
Westchnął, ale odsunął się od drzwi. Wybiegłam z domu i pognałam do apteki. Kiedy już tam dotarłam okazało się, że jak zwykle jest ogromny tłok, więc zanim znalazłam to, czego szukałam i dotarłam na początek kolejki minęło dobre dwadzieścia minut. Podałam pięć różnych testów ciążowych sprzedawczyni w podeszłym wieku, a ona spojrzała na mnie krytycznie. Dopiero kiedy spiorunowałam ją wzrokiem i wysyczałam przez zaciśnięte zęby, żeby się pośpieszyła zajęła się swoją pracą. Nie czekając na rachunek wypadłam z apteki i ruszyłam w stronę domu Gideona. Nie zdążyłam przebiec dziesięciu metrów, kiedy na kogoś wpadłam. Przewróciłam się tak jak osoba, na którą wpadłam, a zakupy wysypały mi się z siatki. 
-Boże, przepraszam.-powiedziałam szybko zbierając testy.-Nie patrzyłam gdzie idę...
-Gwendolyn?-usłyszałam znajomy głos i zamarłam z ręką w połowie drogi do siatki. Uniosłam głowę.
-Pani Hay?-zapytałam z przerażeniem.-Co pani tu robi?
-Pracuję niedaleko. Właśnie szłam do sklepu po coś na lunch. Ale co ty tu robisz? Nie wiedziałam, że wróciliście już z Paryża.
-Yyy... Tak, wróciliśmy. Dosłownie przed chwilą. 
-Dlaczego Leslie do mnie nie zadzwoniła? 
-Padła jej komórka.-pierwsze, co przyszło mi na myśl.
-Jest już w domu?
-Yyy... nie... Podjechaliśmy najpierw tutaj, do Gideona i Raphaela, bo... Zapomniałam, że zostawiłam tu kiedyś...-szukałam wzrokiem czegoś, co mogłam zostawić.-Kurtkę!
-Kurtkę?-zapytała podejrzliwie.
-Tak. Kurtkę. No wie pani, po powrocie z Francji uderzyła nas różnica temperatury i... no, było mi zimno. Zgodzili się zatrzymać tym bardziej, że Raphael straszliwie narzekał, że chce iść do łazienki, a nienawidzi tych w samolotach i na lotnisku.-przez chwilę mama Leslie nic nie mówiła tylko patrzyła na moją rękę.-Pani Hay?-podążyłam za jej wzrokiem... Jasna cholera!
-Gwendolyn...-zaczęła, a ja szybko wrzuciłam opakowania z testami do siatki i wstałam wyciągając rękę, żeby jej pomóc, ale jej nie przyjęła.
-Nie, nie, pani Hay, to nie dla mnie.-natychmiast zaprzeczyłam niewypowiedzianemu pytaniu.-Naprawdę.
-W takim razie dla kogo?-zapytała patrząc na mnie nieufnie.
No, dla kogo, kretynko, dla kogo, Gwendolyn?!
-Dla Charlotty.-wypaliłam nie myśląc o konsekwencjach.
-Dla Charlotty?-pani Hay uniosła brwi z niedowierzaniem.
-Tak... Dla Charlotty... Wie pani, może i się kłócimy i na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że za sobą nie przepadamy, ale w kryzysowych sytuacjach-i już wiedziałam, że zaczął się słowotok.-naprawdę jesteśmy sobie bliskie. Na przykład kiedy rozstałam się z chłopakiem, a Leslie była za granicą, pierwszą osobą, do której poszłam była właśnie Charlotta.-Boże, nie karaj mnie za te wszystkie kłamstwa!-I przed chwilą właśnie do mnie zadzwoniła, cała zapłakana, że popełniła błąd i jest przerażona i że muszę jej pomóc i że ciotka Glenda ją zabije.-zaczerpnęłam powietrza.-Więc powiedziałam, że jestem jeszcze tutaj, ale zaraz pobiegnę do apteki i poprosiłam, żeby na mnie chwilę zaczekali, ale oczywiście była tam ogromna kolejka i dlatego teraz biegłam i dlatego panią stratowałam, pani Hay. Za moment Gideon odwiezie nas do domów, słowo.
-No... Dobrze.-powiedziała wciąż nie do końca przekonana. Ale co się dziwić? Przecież sama bym sobie nie uwierzyła!
-Tylko proszę na razie nie mówić mojej mamie, ani mamie Charlotty. Mamy nadzieję, że to jednak nie to.
-Jedźcie do domu.-powiedziała kiwając głową i krzywiąc się nieznacznie.
-Jasne, tak, do domu! Oczywiście! Do widzenia!-zawołałam i pobiegłam do domu Gideona.

***

Wpadłam do domu i ignorując wołanie Gideona pognałam do łazienki. Zapukałam, a Leslie, która w czasie kiedy mnie nie było zdążyła trochę doprowadzić się do porządku, otworzyła mi prawie w tym samym momencie.
Podałam jej siatkę i karton soku pomarańczowego, który kupiłam jeszcze w sklepie po drodze. 
-Wzięłam różne. Pij.-posłusznie wzięła napój i odkręciła zakrętkę, a siatkę położyła na podłodze obok sedesu. Odczekałam, aż się napije i odstawi karton i powiedziałam.-Wpadłam na twoją mamę. 
-Co?!-pisnęła z przerażeniem w oczach.-Czy ona widziała...?
-Niestety.-Leslie jęknęła i osunęła się na podłogę.-Ale spokojnie, nie wie, że to dla ciebie. 
-A dla kogo?-zapytała znowu ze łzami w oczach.-Dla ciebie? 
-Dla Charlotty.-wyjaśniłam, a ona spojrzała na mnie wielkimi oczami.
-Dla Charlotty?!
-Owszem, dla Charlotty.-uśmiechnęłam się, kiedy moja przyjaciółka mimo wszystko wybuchnęła śmiechem.
-Dla Charlotty? Serio, nawet mój pies by ci nie uwierzył.-powiedziała kiedy już się opanowała.
-No, a co miałam powiedzieć? Że dla Nicka?-uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała, bo przypomniała sobie o tym, że nadal mówimy o jej sytuacji.
-Dobra, chcę mieć to już za sobą.-wzięła jeden z testów i wyjęła go z pudełka.

***
Gideon

-Gdzie dziewczyny?-zapytał Raphael wchodząc do kuchni chwilę po tym jak Gwen wróciła, czy raczej wpadła, do domu.
-W łazience.-powiedziałem.-Miałeś iść tylko do sklepu, a nie było cię już jak wróciliśmy prawie godzinę temu, gdzie ty do cholery byłeś?
-Myślisz, że tak łatwo znaleźć ogórki kiszone? Jak na złość nie było ich w tym sklepie obok, więc zacząłem szukać innego, a tam była kolejka no i mi zeszło. Co taki nerwowy?
-Chwilę po tym jak wróciliśmy Gwen i Leslie poleciały razem do łazienki. Jakieś piętnaście minut później Gwendolyn wypadła stamtąd z pytaniem gdzie jest najbliższa apteka i nie chciała mi wyjaśnić, o co chodzi. Powiedziała tylko "mamy pewien problem" i "musimy coś sprawdzić". Wróciła mniej więcej pięć minut temu i kompletnie mnie ignorując znowu pobiegła do łazienki, skąd przez cały czas kiedy jej nie było, Leslie nie wyszła nawet na chwilę, mimo że pukałem, żeby zapytać, czy wszystko w porządku.
Raphael patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
-To są dziewczyny, żaden facet ich nie rozumie.-stwierdził w końcu.
-Widziałeś kiedyś, wcześniej, Leslie jedzącą ogórki kiszone?
Zastanawiał się przez chwilę.
-Nie.-odpowiedział.-Ale nie widziałem jeszcze jak je dużo różnych rzeczy. O co ci chodzi?
-Kiedy Leslie powiedziała, że wysłała cię po ogórki Gwen zauważyła, że ona nigdy wcześniej ich nie lubiła...
-Do czego zmierzasz?-zmarszczył brwi dalej nie rozumiejąc.
-Biegniesz nagle do łazienki kiedy cię...
-Ciśnie?-przerwał mi wciąż nie wiedząc o co mi chodzi.
-Mdli.-dokończyłem patrząc na niego zrezygnowany.-Kiedy komuś zmieniają się upodobania żywieniowe i go mdli jak myślisz, co to może być?-patrzył na mnie jakbym co najmniej mówił po chińsku.-Boże, jak ty zdałeś z biologii...?
-Przez cały rok ładnie uśmiechałem się do pani...
-Dobra, poddaję się. Wolisz prosto z mostu?-pokiwał głową patrząc na mnie wyczekująco.-Czy ty i Leslie spaliście ze sobą?
Spojrzał na mnie zaskoczony pytaniem, ale zaraz trybiki zaskoczyły i zrozumiał, o co mi wcześniej chodziło. Dostrzegłem strach w jego oczach.
-O kurwa.-jedyne co był w stanie wykrztusić.
Pokiwałem głową.
-Czy tobie naprawdę nie przyszło do głowy, idioto, że istnieje coś takiego jak zabezpieczenie?!
-Nie jestem taki głupi, użyliśmy go. Musiało pęknąć... Nigdy wcześniej się tak nie stało...
-Robiliście to już więcej niż jeden raz?
-Nie. Chodziło mi o... wcześniej. We Francji.-ukrył twarz w dłoniach.-Boże, jestem idiotą. Co my teraz zrobimy...?
-Macie ledwo siedemnaście lat, nie mogliście jeszcze poczekać?
Jęknął.
-Rozmawialiśmy o tym i potem jakoś tak samo wyszło. Ale ty i Gwen...
-Jeszcze wciąż mamy to przed sobą.
Spojrzał na mnie zszokowany.
-Myślałem...-uniosłem brwi.-Myślałem, że wy już dawno...
-Nie. Chciałem poczekać, aż na pewno będzie gotowa.
Znowu ukrył twarz w dłoniach. Westchnąłem i wstałem. Podszedłem do szafki obok drzwi do dużego pokoju i wyjąłem stamtąd whiskey, a z innej szklankę. Nalałem trochę alkoholu i podałem Raphaelowi. Znowu spojrzał na mnie zaskoczony.
-Pij.-powiedziałem kiwając głową.
Wziął niepewnie naczynie i zaraz jednym haustem pochłonął całą zawartość. Dolałem mu jeszcze jedną porcję, a potem schowałem butelkę do szafki i jego szklankę do zmywarki. Dziewczyny nie muszą o tym wiedzieć. Wróciłem na swoje miejsce i przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu. Raphael dalej ze spuszczoną głową, a ja patrząc na niego. Będzie musiał się z tym zmierzyć. Nagle wydał mi się doroślejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Już nie widziałem w nim tego małego Raphaela, który w wieku czterech lat rozpłakał się, kiedy jadąc na rowerze rozjechał żabę i wyprawił jej później pogrzeb, w którym musiała brać udział cała rodzina. To nie był też chłopiec, który śpiewał tacie, kiedy był już zbyt chory, żeby mówić. Zniknął też zabawowy buntownik, który pojawił się po przeprowadzce do Francji. To był nowy Raphael. Nowy Raphael, który pojawił się po powrocie do Anglii. Wreszcie dorósł. Moje rozmyślania jak i ciszę przerwał szczęk zamka w drzwiach łazienki. Zerwaliśmy się na równe nogi, a do kuchni weszła najpierw Gwen, a za nią Leslie na trzęsących się nogach.
-Raphael...-powiedziała cicho cienkim głosem. 
Nie czekał, aż doda coś więcej. Podszedł do niej i przyciągnął ją do siebie, a ona zaczęła płakać i wtuliła się w niego jeszcze mocniej. Pocałował ją w czubek głowy i zaczął głaskać uspokajająco po plecach szepcząc jej do ucha, że wszystko będzie dobrze. Spojrzałem na Gwen wskazując głową na drzwi do salonu. Skinęła głową i ruszyliśmy do wyjścia. Objąłem ją w talii i posłałem lekki, pokrzepiający uśmiech. Kiedy już zamknęliśmy za sobą drzwi oparła głowę o moją klatkę piersiową, a ja ją objąłem.
-Teraz już nic nie będzie takie samo.-szepnęła i spojrzała na mnie.-Znowu.