niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 16

Kochani!
Tak jak obiecywałam, wzięłam się za rozdział i już go skończyłam :)
Kilka kolejnych mam już rozplanowanych, wiem co się wydarzy i będzie to znacznie więcej niż "spaghetti na kolację" ;)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że choć trochę sprostałam Waszym wymaganiom co do długości i ciekawości rozdziału ;)
Zapraszam do czytania :)
Cassandra

Miesiąc później
 
Gideon
- Może powinniśmy jeszcze poczekać...
- Gwen, nie będziemy bardziej gotowi.
- Ale co jeśli coś im się stanie...?
- To wrócimy tam i zapobiegniemy temu. Gwen, przerabialiśmy to milion razy, znam połowę dokumentów z archiwum Loży na pamięć, wszystko mamy opracowane, nie ma sensu odkładanie tego w nieskończoność. Oni chcą wrócić i my też chcemy, żeby wrócili, tak? 
Znowu byliśmy w tym kościele, w którym po raz pierwszy ją pocałowałem. Stąd było najbliżej. Po raz kolejny naszły ją wątpliwości. Podszedłem do niej i dotknąłem dłonią jej policzka. Spojrzała na mnie niepewnie.
- Wszystko będzie dobrze, Gwenny. Nie możesz panikować. Oni naprawdę tego chcą, zgodzili się na to, wiedząc jakie to ryzyko. - objąłem ją ręką w talii i przyciągnąłem ją do siebie. - Jeśli coś się nie uda to cofniemy się jeszcze raz i przeszkodzimy samym sobie. 
- Ale... Wtedy jak byliśmy w tunelach, w metrze... Przecież okazało się, że to od początku byłeś ty, że sam walnąłeś się w głowę...
- Ale udało nam się zmienić historię z Jamesem, prawda? Dzięki nam nie umarł tak wcześnie i nie straszył w twojej szkole. - westchnąłem, widząc, że nadal ma wątpliwości. - Gwenny, musimy spróbować.
- Wiem. Po prostu się boję.
- A nie bałaś się, kiedy obroniłaś mnie wtedy w parku? Albo kiedy Alcott razem z Lordem Alastairem chcieli nas zabić? Jesteś jedną z najodważniejszych osób, jakie znam, dasz radę, Gwendolyn. Razem damy radę. Lucy i Paul w nas wierzą i nie możemy ich zawieść, tak?
Przez chwilę nie patrzyła na mnie, a potem podniosła wzrok i już wiedziałem, że udało mi się ją przekonać.
- Masz rację. - powiedziała z zadziornym uśmiechem. - Chodźmy ściągnąć ich do naszych czasów.

***

Gwendolyn

Nastawiliśmy chronograf na pół godziny i przenieśliśmy się do lutego 1919 roku. Czekaliśmy jakieś dziesięć minut aż Lucy, Paul i Lady Tinley wpadli do kościoła.
- Przepraszam, że tak długo, ale jest strasznie dużo śniegu i nie mogliśmy dojechać. - powiedziała Lucy i podbiegła do nas, żeby się przywitać. 
- Nic się nie stało. - powiedział Gideon, uśmiechając się do niej uspokajająco. - Gotowi? 
- Bardziej nie będziemy. - stwierdził Paul i podszedł mnie uściskać. - Margaret powie wszystkim, że przenieśliśmy się do Francji i pozamyka wszystkie sprawy. Jeśli się uda, oczywiście. 
- Nie wiemy jak ci dziękować, Margaret, naprawdę. - zaczęła Lucy. - Tyle dla nas zrobiłaś, tak nam pomogłaś przez te kilka lat...
- Och, nonsens, moja droga. Doskonale byście sobie poradzili beze mnie, ja wam to tylko troszkę... ułatwiłam. - uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła ręce. - Chodźcie się tylko pożegnać i uciekajcie. Ja się wszystkim zajmę. No i moglibyście mnie jeszcze kiedyś odwiedzić, wszyscy. 
Lucy przytuliła się do niej i zaczęła płakać.
- Oczywiście, że cię odwiedzimy, Margaret. - zapewnił ją Paul i dołączył do ich uścisku. 
Chwilę później wtrącił się Gideon.
- Naprawdę nie chcę wam przerywać, ale zostało nam pięć minut do przeskoku...
Szybko odsunęli się od siebie.
- Idźcie już. - powiedziała Lady Tinley. - Tylko uważajcie na siebie!
Lucy i Paul zapewnili ją, że będą i że ją odwiedzą, przytulili ją po raz ostatni, a potem podeszli do nas. Paul chwycił za rękę mnie, a Lucy Gideona. Oczywiście stwierdzili, że nie ma opcji, żeby dwóch facetów złapało się za ręce, choćby okoliczności były nie wiadomo jakie. Wymieniłyśmy z Lucy rozbawione spojrzenia, myśląc dokładnie o tym samym. Po chwili poczułam zawroty głowy i popatrzyłam na Gideona.
- Już zaraz. - szepnął, a ja mocniej ścisnęłam dłoń Paula, czując że żołądek skręca mi się nie tylko z powodu zbliżającego się przeskoku. 
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Nie wiem jak długo go wstrzymywałam, ale otworzyłam oczy dopiero, kiedy usłyszałam pisk Lucy:
- Udało się!
Nadal staliśmy w kościele, ale nigdzie nie było Lady Tinley i wszystko wyglądało już tak, jak w naszych czasach. Lucy całowała to mnie to Gideona i po raz kolejny się rozpłakała, a Paul nas uścisnął.
- Nawet nie wiem, jak wam dziękować. - powiedziała moja biologiczna mama i znowu mnie przytuliła. 
Mnie też oczy zaszły łzami. Nareszcie miałam ich przy sobie. 

***

Kiedy dojechaliśmy do mnie do domu Lucy przeszła już chyba wszystkie możliwe fazy. Najpierw była szczęśliwa, że wrócili, potem smutna, że Margaret została w tamtych czasach, później znowu cieszyła się, że teraz może żyć obok nas i wreszcie założy swoje ukochane dżinsy, a potem bała się, że nikt nie ucieszy się z ich powrotu i będą chcieli, żeby znowu zniknęli. W końcu udało nam się ją jakoś uspokoić, ale nie było łatwo. Była sobota, więc pan Bernhard miał wolne. Otworzyłam swoimi kluczami i weszliśmy do środka. Kazałam im być cicho, bo nie chciałam, żeby jako pierwsza dopadła ich ciotka Glenda. Kiedy wchodziliśmy po schodach musiałam im pokazać, które skrzypią, więc szliśmy trochę wolno, ale udało nam się dotrzeć na górę. W szwalni, znaczy naszym salonie, nikogo nie było. Słyszałam szum prysznica, co znaczyło, że mama wróciła już z pracy. Nick był u jakiegoś kolegi, a Caroline siedziała u siebie w pokoju.
- Wyjęliśmy wam jakieś ubrania, są u mnie w pokoju na łóżku. Powinny w miarę pasować.
Po raz kolejny nam podziękowali i poszli się przebrać, a my usiedliśmy na kanapie jakby nigdy nic i włączyliśmy telewizor. Gideon objął mnie ramieniem i szepnął mi do ucha:
- Widzisz? Wszystko się udało. Nie trzeba było panikować. 
Uśmiechnęłam się pod nosem i szturchnęłam go łokciem między żebra.
- Też się stresowałeś. Chociaż trochę. 
- Byłem zbyt zajęty uspokajaniem ciebie, żeby samemu się denerwować. 
- A idź ty. - prychnęłam, na co on parsknął śmiechem. - Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło. - dodałam przysuwając się bliżej niego. 
- Ja też. - pocałował mnie w czoło.
Siedzieliśmy tak jeszcze kilka minut, kiedy usłyszałam, że otwierają się drzwi do łazienki.
- Cześć, mamo.
- Dzień dobry, pani Sheperd. - przywitał się Gideon.
- Dzień dobry. Gideonie, zostaniesz na kolację? Dzisiaj ja gotuję i właśnie się zastanawiam, co zrobić.
- Mamo, będzie kilka... Dodatkowych osób. - powiedziałam, patrząc na nią z uśmiechem.
- Co to znaczy? - zapytała, marszcząc brwi.
- No... Dokładniej to dwie. - dodał Gideon.
W tym momencie drzwi do mojego pokoju się otworzyły i stanęli tam Lucy i Paul. Tym razem ubrani już odpowiednio do naszych czasów. Mama patrzyła na nich z niedowierzaniem i szeroko otwartymi ustami. 
- Ale... Jak...? 
- Och, Grace! - krzyknęła Lucy i rzuciła jej się na szyję. 
Obie zaczęły płakać i mam wrażenie, że Paul też był tego bliski, szczególnie, kiedy dołączył do ich uścisku. 
Caroline, słysząc krzyki, wyszła z pokoju i teraz patrzyła ze zdziwieniem na rozgrywającą się w naszej szwalni scenę.
- O co chodzi? - zapytała, podchodząc do mnie i Gideona. - Kto to jest?
Uśmiechnęliśmy się do siebie, a on wziął ją na kolana. 
- Pamiętasz historię o kuzynce Lucy, która razem ze swoim chłopakiem uciekła w przeszłość? - zapytałam, uważając na słowa. Ani Nick ani Caroline nie wiedzieli, że tak naprawdę nie jesteśmy rodzeństwem i że to właśnie Lucy i Paul są moimi biologicznymi rodzicami.
- No...
- Gideonowi i mnie... Udało się ściągnąć ich z powrotem. 
- I... Oni płaczą ze szczęścia, prawda? 
- Tak, skarbie. - uśmiechnęłam się szerzej, widząc radość w jej oczach.
-  W takim razie mam nadzieję, że Lucy jest lepsza od Charlotty. 
Roześmialiśmy się.
- Jest w stu procentach lepsza.

***

Gideon

Kiedy mama Gwen, Lucy i Paul przestali się już ściskać i poznali się z Caroline, postanowiliśmy zejść na dół, żeby przywitali się z resztą rodziny. Glenda zaraz nawymyślała im, że zrobili to tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę, na co Lady Arista kazała jej się zamknąć, a sama przytuliła Lucy i nawet posłała im ciepły uśmiech. Charlotta przywitała się z nimi, ale było to dosyć chłodne i później stała tylko i patrzyła na nich spod uniesionej brwi, krzywiąc się lekko. Za to ciocia Maddy powitała ich z głośnym piskiem radości, godnym Caroline. Mama Gwen poszła robić obiad, a Lucy natychmiast zadeklarowała się, że pomoże i razem z Gwenny do niej dołączyły. Ciocia Maddy stwierdziła, że lepiej, żeby ona się do garnków nie zbliżała, ale z Caroline usiadły przy stole, żeby posłuchać opowieści Lucy.
- Możemy pogadać? - zapytał Paul, kiedy reszta wróciła do swoich pokojów. 
- Jeśli tylko nie masz zamiaru mnie zabić za to, że jestem z twoją córką, to jasne.
- Nie... Nie będę od razu zabijać... Nie po tym, jak ściągnęliście nas z powrotem. - uśmiechnął się. - Ale chciałem porozmawiać właśnie o Gwendolyn. - spojrzałem na niego z wyczekiwaniem, a on westchnął. - Chodzi o to, że... Mimo tego, że nas tutaj nie było przez te wszystkie lata, nie było dnia, kiedy o niej nie myślałem i jest dla mnie naprawdę ważna...
- Wiem. Dla mnie też. Chociaż w trochę inny sposób.
- Po prostu muszę wiedzieć, że o nią zadbasz, że naprawdę ją kochasz i nie pozwolisz, żeby cokolwiek się jej stało.
- Kocham ją i nic tego nie zmieni. Zadbam o nią jak tylko będę mógł najlepiej i zabiję każdego, kto będzie chciał ją skrzywdzić, a sam nigdy tego nie zrobię. - powiedziałem, patrząc na niego poważnie.
Chyba chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie do pokoju weszła Gwen.
- Aby uczcić wasz powrót postanowiłyśmy, że zbuntujemy się zasadom Lady Aristy i zamówimy pizzę. Jaką chcecie? - zapytała z szerokim uśmiechem, równocześnie rozładowując całe napięcie panujące między nami. 

***

Gwendolyn

Leslie i Raphael przyszli w samą porę na kolację. Moja przyjaciółka była zachwycona tym, że może wreszcie poznać Lucy i Paula i razem z moją biologiczną matką natychmiast odnalazły wspólny język. Kiedy skończyliśmy już jeść (a trzeba dodać, że mimo wszystko było w miarę spokojnie, bo Lady Arista nawet nie wspomniała o swoich zasadach i pizzy) Lucy poszła zadzwonić do swoich rodziców, a ja i Leslie pożegnałyśmy chłopaków. 
- Jutro trzeba będzie  powiedzieć o wszystkim Falkowi. - powiedziałam cicho do Gideona, krzywiąc się, kiedy staliśmy w przedpokoju.
- To będzie chyba bardziej stresujące od samego ściągania ich tutaj. - szepnął, nachylając się do mnie.
Parsknęłam śmiechem i pocałowałam go w usta. Po chwili przerwało nam chrząknięcie. Odsunęliśmy się od siebie i zobaczyliśmy Paula, stojącego za nami. Szczerze mówiąc, miałam ochotę mu coś powiedzieć, ale w tym momencie usłyszałam ciocię Maddy wołającą z salonu.
- Paul, kochanie, chodź pograj ze mną w scrabble! I zaraz przyniosę ci coś na kaszel, skoro tak chrząkasz.
Widząc jego minę, roześmialiśmy się i znowu zaczęliśmy całować.
- To teraz już tak łatwo nie zostaniesz u mnie na noc... - stwierdził Gideon.
- Nie... Teraz po prostu będę się miała komu sprzeciwiać i ucieknę z domu. 
Parsknął śmiechem i pocałował mnie po raz ostatni, a potem razem z Raphaelem wyszli z domu.

piątek, 1 maja 2015

Rozdział 15 cz.2

Kochani!
Ta "druga część" jest krótkim dopełnieniem tamtego rozdziału. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i przepraszam, że znowu tak długo mi zeszło, ale szkoła jest po prostu masakrą w czystej postaci :/ Ze względu na kilka luźniejszych dni skończyłam pisać to i zaraz biorę się za kolejny rozdział, który myślę że bardziej przypadnie Wam do gustu, bo wprowadzę trochę akcji ;)
Dodatkową motywacją i zarazem inspiracją było to, że dzisiaj o 13:10 na TVP1 puścili "Czerwień rubinu" :D
Mam nadzieję, że nie tylko ja oglądałam ;)
Pozdrawiam,
Cassandra

Gwendolyn

- Dlaczego strażnicy nie powiedzieli mi, co naprawdę się stało tylko cały czas mówili, że "coś ci wypadło"? - zapytałam Gideona, kiedy jechaliśmy samochodem Loży do niego, do domu.
- Bo wiedziałem, że się wściekniesz i wolałem, żebyś wyładowała się na mnie niż na innych. - powiedział uśmiechając się lekko.
- No cóż... Pan Marley i tak ma już zmasakrowaną stopę... -spojrzał na mnie zdziwiony. - Kiedy powiedział, że nie jest upoważniony do mówienia mi, gdzie jesteś potknęłam się i przypadkiem nadepnęłam mu na nogę... Trochę z całej siły.
Gideon roześmiał się i objął mnie ramieniem.
- I dobrze. Nigdy go nie lubiłem.

Gideon

Kiedy dojechaliśmy do mnie do domu Leslie i Raphaela jeszcze nie było, więc mieliśmy trochę czasu, żeby przygotować kolację. Kiedy wyjąłem makaron i koncentrat pomidorowy Gwen zaprotestowała:
- Nawet o tym nie myśl. 
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Ale o czym?
- Nie będziemy jeść spaghetti.
- Dlaczego?
- Bo jemy je za każdym razem, kiedy dorwiesz się do kuchni przede mną, czyli prawie zawsze.
- Ale ja lubię spaghetti.
- Ja też, ale wszyscy mają go już dość. 
- Nigdy nie jest dość spaghetti.
- Po prostu przyznaj, że to jest jedyna rzecz, którą potrafisz zrobić.
- Nie... Po prostu lubię spaghetti.
- Gideon... - spojrzała na mnie zniecierpliwiona i wyglądała w tym momencie identycznie, jak Lucy, kiedy Paul ją zirytuje.
- No dobra. - westchnąłem. - Ale Falk też tylko tyle potrafi! - dodałem na swoją obronę.
Gwen parsknęła śmiechem i schowała to, co wcześniej powyciągałem.
- To co będziemy robić? - zapytałem.
- Łososia. Poprosiłam wczoraj Raphaela, żeby wszystko kupił. - powiedziała, wyjmując z lodówki rybę. 
 ***
Kiedy ryż czekał już ugotowany i przyprawiony, a łosoś kończył się piec, do domu weszli Leslie i Raphael, który zaraz wparował do kuchni.
- Alleluja, nie ma spaghetti! - pokazałem mu odpowiedni palec, a dziewczyny zaczęły się śmiać.
Chwilę później usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść. Leslie opowiadała nam o USG, na którym dzisiaj była, kiedy my spaliśmy w 1956 roku. Pokazała nam czarno-białe zdjęcie. Było widać, że i ona i Raphael przywykli już do myśli o ciąży, szczególnie, że mój brat patrzył na fotografię z dziwną dumą. Kiedy skończyliśmy kolację razem z Gwen poznosiliśmy naczynia do kuchni.
- Ej, nie pisałeś kiedyś wypracowania o Darwinie? - zapytał Raphael, wchodząc do kuchni.
- Pisałem.
- A masz je jeszcze gdzieś? - przytaknąłem. - Pożyczysz mi je? Mam zadane na jutro i kompletnie o tym zapomniałem.
- Przykro mi - dałem już Gwen. - powiedziałem patrząc na nią.
- Jak ty to zrobiłaś? Proszę go za każdym razem i jeszcze nigdy nic mi nie dał!
- No wiesz... To się nazywa urok osobisty... - mówiąc to Gwen odrzuciła włosy na plecy.
- Chyba cycki. - mruknął pod nosem, a ona rzuciła w niego gąbką.