czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział 25

 Przepraszam.
Nie ma wystarczająco dobrego wytłumaczenia na tak długą przerwę. Najpierw szkoła i egzaminy, potem odstresowanie po egzaminach, a potem... no właśnie, co potem?
Nic.
Po prostu nie mogłam się do tego zabrać.
Co siadałam, to pisałam kilka linijek i dalej nie mogłam.
Dzięki Waszym komentarzom wiedziałam, że muszę to skończyć, ale długo nie mogłam i ogromnie Was za to przepraszam.
Mam nadzieję, że ten rozdział choć trochę wynagrodzi Wam to czekanie i że ktoś jeszcze tutaj jest.
Postaram się uporać z następnym szybko, jest mi zwyczajnie wstyd, że tak długo zeszło mi z tym.
Cass <3 

Pamięć odzyskałam w poniedziałek, więc w środę Raphael zaczął opowiadać w szkole, że niedługo wrócę. Wcześniej we wtorek nie poszedł do szkoły, jakoś nikt go rano nie obudził, a sam nie nastawił sobie budzika. Później mi opowiadał, jak się zdziwił, kiedy koło południa zdał sobie sprawę, gdzie powinien być i że Gideon jeszcze go nie opieprzył, ale chyba miał zbyt dobry humor.
W czwartek popołudniu siedzieliśmy w kuchni, jedząc obiad i śmiejąc się z czegoś, co akurat opowiadała nam ciocia Maddy. Atmosfera była luźniejsza niż zazwyczaj, bo Lady Arista i ciotka Glenda pojechały coś załatwić, ze "sztywniejszej" części rodziny została jedynie Charlotta.
- I wtedy kuzynka Hazel wróciła do domu, a ja tańczyłam z najprzystojniejszym chłopakiem w mieście. - zakończyła z triumfalnym uśmiechem ciocia i odłożyła sztućce. - Czy ktoś chce zagrać ze mną w Scrabble?
- Ja chcę - zadeklarowała się Caroline.
- Mam jutro sprawdzian z historii, muszę się pouczyć. - usprawiedliwił się Nick, widząc błagalne spojrzenie siostry.
- Gwen?
- Zaraz przyjedzie Gideon i mamy elapsję, nie zdążę nawet zacząć grać.
- Idźcie wszystko rozłożyć, a ja zaraz przyjdę. - ulitowała się nad nimi mama. - Tylko posprzątam po obiedzie. Gwen, pomożesz mi?
- Jasne. - powiedziałam, a Caroline i ciocia Maddy wyszły z kuchni. - Mam zmywać, czy wycierać?
- Wycierać. - rzuciła we mnie szmatką. Odłożyłam ją na chwilę i związałam włosy w kucyk, a potem podeszłam do mamy, zabierając po drodze kilka talerzy. - Charlotto, możesz przynieść naczynia ze stołu?
Wstała niechętnie i nam pomogła, a ja cały czas czułam na sobie jej wzrok. Postanowiłam to zignorować, słuchając rozmowy Lucy i Paula apropo nowego mieszkania, którego szukali.
- Gwen, co masz na szyi? - zapytała moja kuzynka po chwili.
- O co ci...? - zaczęłam, a potem przypomniałam sobie, że malinki, które Gideon zrobił tamtej nocy nadal nie zniknęły. A ja związałam włosy. - A to... Poparzyłam się prostownicą. - wymyśliłam na poczekaniu.
- Jesteś pewna? Bo mi to raczej wygląda jakby ktoś próbował cię udusić... Albo zrobić malinkę. - uśmiechnęła się złośliwie, kątem oka zerkając na Paula, który natychmiast na nas spojrzał.
- Malinkę? - jego głos brzmiał, jakby się dławił.
- Paul, nie przesadzaj... - zaczęła Lucy.
- Kiedy on to zrobił? - podniósł się z krzesła.
- To nic takiego, Paul...
- Lucy, przestań, to nie jest nic takiego! - podszedł do mnie i dotknął dłonią mojej szyi. - To było w poniedziałek, prawda? Robiliście coś jeszcze? - złapał mnie za ramiona, zaskoczona upuściłam szmatkę. - Gwen, odpowiedz mi! Robiliście coś jeszcze?!
- Paul, uspokój się! - krzyknęła Lucy i zerwała się na nogi. Razem z mamą odsunęły go ode mnie.
W tym momencie usłyszałam kroki na schodach i Gideon wszedł do jadalni - oczywiście w najgorszym możliwym momencie. Mój biologiczny ojciec popatrzył na niego wściekle, wyrwał się się trzymającym go kobietom i zamachnął się, a zaskoczony Gideon nawet nie zdążył się uchylić przed uderzeniem.
- PAUL! - krzyknęłyśmy wszystkie równocześnie, nawet Charlotta.
Gideon zachwiał się, ale nie upadł, tylko złapał się za szczękę, nadal w szoku. Spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc, a potem na mnie i po kilku sekundach skojarzył spięte włosy z odsłoniętą szyją, Charlottę stojącą obok, krzyki i wściekłość Paula. Lucy stanęła przed swoim mężem i przytrzymała go za ramiona.
- Natychmiast się uspokój! - z każdym słowem mocniej zaciskała na nim palce.
- Puść mnie, Lucy... - warknął, próbując się wyswobodzić.
W tym momencie zrobiła coś, o co nikt by jej nie podejrzewał - po prostu go spoliczkowała. Mimo wszystko pomogło i otrzeźwiło go trochę.
- Na górę. - rozkazała stanowczo i wskazała palcem na schody.
Już nawet nie protestował. Lucy wyszła zaraz za nim, rzucając nam przepraszające spojrzenie i bezgłośnie powiedziała, że za chwilę wróci. Natychmiast podbiegłam do Gideona i posadziłam go na krześle.
- Mamo, podaj mi... - nie musiałam kończyć zdania, bo już dała mi do ręki zamrożony "MIX warzyw do zupy". - Dzięki.
Odgarnęłam Gideonowi włosy z twarzy i delikatnie przyłożyłam zimne opakowanie.
- Boli? - zapytałam, muskając opuszkami palców jego opuchniętą, rozciętą wargę.
- Przeżyłem gorsze rzeczy. - mruknął, siląc się na uśmiech. - Chyba nie jest złamana ani zwichnięta. - stwierdził, pocierając szczękę i sam przytrzymał sobie mrożonkę.
Wstałam, żeby iść zmoczyć kawałek ręcznika papierowego, aby oczyścić rozcięcie na ustach, ale napotkałam skonsternowane spojrzenie mamy.
- Charlotto, możesz iść na górę?
- Ale...
- Proszę, idź na górę.
- Gideon...
- Na górę, Charlotto. - jej głos zrobił się stanowczy, więc moja kuzynka wyszła, rzucając Gideonowi ostatnie zatroskane, a mnie mordercze spojrzenie.
Zrobiłam to, co zaczęłam przed wyjściem Charlotty i przemyłam ostrożnie ranę, kiedy mama zebrała resztę naczyń ze stołu i usiadła na przeciwko nas.
- Więc... - wzięła głęboki oddech i splotła dłonie na blacie. - Macie mi coś do powiedzenia?
Przygryzłam policzek od wewnątrz i spuściłam wzrok. Kątem oka widziałam, że Gideon też unika patrzenia na nią. - Dobrze, w takim razie ja zacznę. - westchnęła. - Nie powiem, że się tego nie spodziewałam. Szczerze mówiąc, myślę, że gdyby nie... Amnezja Gwen stałoby się to już wcześniej. W sumie liczyłam, że mi powiesz, kiedy będziecie mieli to już za sobą. - wyczułam lekkie rozczarowanie w jej głosie.
- Miałam zamiar, ale... Dalej przyzwyczajam się do normalnego życia... - mruknęłam.
- Wiem. Mam nadzieję, że się zabezpieczyliście.
- Oczywiście. - zapewnił ją Gideon.
- Nie będę pytać o szczegóły, ale wolałabym, żebyście się powstrzymywali, kiedy tu jesteście, a ja będę musiała pomyśleć o twoich nocowaniach u Gideona. - już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale mama mnie uprzedziła - Rozumiem, że "jeden raz" nie znaczy "cały czas", ale, patrząc na reakcję Paula, będę musiała się nad tym zastanowić.

***

Gideon
Po tej niezręcznej rozmowie Lucy wróciła na dół i przeprosiła nas za zachowanie Paula. Powiedziała, że to wszystko przez stres z ostatnich miesięcy. Najpierw powrót do naszych czasów, potem porwanie i amnezja Gwen... To wszystko w połączeniu ze zbliżającymi się narodzinami dziecka dało mieszankę wybuchową. Później pojechaliśmy na elapsję, gdzie Gwen bardzo niechętnie zabrała się do nadrabiania zaległości z ostatnich tygodni. Oczywiście Charlotta nie pożyczyła jej notatek, więc korzystała z tych zrobionych przez Raphaela - nie trzeba mówić, że fantastyczne nie były. Okropny charakter pisma mojego brata nie polepszał sprawy.
Po czterech godzinach spędzonych na słuchaniu przekleństw Gwen i próbie wytłumaczenia jej fizyki - nieudanej - przenieśliśmy się z powrotem do naszych czasów, gdzie czekał na nas pan George.
- Och, nareszcie, zaczynałem już się niepokoić. - powitał nas, poprawiając nerwowo sygnet na palcu. - Panno Gwendolyn, wiem, że ma pani teraz mnóstwo rzeczy na głowie, ale podczas ostatniej rady ustaliliśmy, że powinna pani wrócić do wcześniejszych lekcji języków, tańca i historii oraz dodatkowo zacząć kurs samoobrony. Tak tylko na wszelki wypadek.
- A nie moglibyśmy odpuścić tańca i skupić się na samoobronie? - jęknęła, posyłając  mu błagalne spojrzenie.
- O tym musi pani rozmawiać z Falkiem. - roześmiał się.  - Ale wątpię, żeby się pani udało, Giordano bardzo się ucieszył na te lekcje...
- Już to widzę. - mruknęła i ruszyliśmy za panem Georgem, który opowiadał coś śmiejąc się głośno i nie zwracał uwagi na to, że właściwie w ogóle go nie słuchamy.
- Mogłeś mi powiedzieć, że znowu mam mieć z nim lekcje.
- Nie miałem o tym pojęcia. - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jesteś obecny na każdej radzie. - prychnęła z powątpiewaniem.
Nachyliłem się do niej i wyszeptałem:
- Ostatnia rada była w poniedziałek wieczorem, zaraz po naszej elapsji. Raczej wiesz, gdzie wtedy byłem...
- No dobra... - uśmiechnęła się pod nosem, a potem dodała - Myślisz, że użycie samoobrony na Giordano albo Charlottcie bardzo nie spodoba się Strażnikom?
Parsknąłem śmiechem i przyciągnąłem ją mocniej do siebie. Zaraz jednak mina mi zrzedła, bo uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie będę musiał jej powiedzieć o wydarzeniach z Charlottą, kiedy ona była porwana. Gdyby dowiedziała się kiedyś, przypadkiem i nie ode mnie prawdopodobnie skończyłoby się na wykorzystaniu samoobrony do nieco innych celów.

***
 Gwendolyn
- Jak pierwszy dzień w szkole? - zapytał Gideon, kiedy wsiadłam do jego samochodu. 
- W miarę normalnie... Tylko wszyscy cały czas się na mnie gapili, jakby szukali blizn po tym "wypadku". - nakreśliłam w powietrzu cudzysłów i nachyliłam się, żeby go pocałować. - Ale to i tak  byłoby lepsze od lekcji z Giordano. - jęknęłam. - Mogę powiedzieć, że źle się czuję?
- Od tygodnia wykręcasz się od tych lekcji, raczej nie przejdzie. - rzucił mi rozbawione spojrzenie. - Taniec naprawdę nie jest taki zły.
- Ale Giordano tak. - mruknęłam. - I Charlotta. 
- Ona też będzie?
- Wczoraj powiedziała, że dużo razem pracowali, żeby ustalić mój "program nauczania".
Westchnął i nie odrywając wzroku od drogi, powiedział:
- Jeśli Falk mnie zabije za to, że znowu opuszczam radę, to przez najbliższe lata ty będziesz utrzymywać Raphaela.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
- No przecież nie zostawię cię tam z nimi całkiem samej. I zadbam o to, żeby Charlotta nie przychodziła na kolejne lekcje.
- Kocham cię - chciałam pocałować go w policzek, ale w ostatniej chwili odwrócił głowę i trafiłam w usta.
Przez tę chwilę nieuwagi samochód zgasł i zaraz usłyszeliśmy pisk hamulców i głośny dźwięk klaksonu za nami. Parsknęliśmy śmiechem i ruszyliśmy dalej do Loży.

***

- Raz, dwa, trzy! Charlotto, trzymaj mnie, bo ja tu zaraz oszaleję! Czy to jest takie trudne? Tak trudno policzyć do trzech?! - krzyczał Giordano, łapiąc się za głowę.
- Niech się pan uspokoi, Giordano. Każdemu zdarza się pomyłka. - bronił mnie Gideon, a ja marzyłam jedynie o tym, żeby ta ruda żmija i wydętousty zniknęli z pokoju, w którym od czterdziestu minut uparcie ćwiczyliśmy walca angielskiego (co w dużej mierze polegało na krzykach Giordano, kąśliwych uwagach Charlotty i uspokajających uśmiechach Gideona). 
- Ale nie siódmy raz z rzędu! 
Ósmy, pomyślałam. Ósmy raz z rzędu.
 - Kiedy ćwiczyliśmy sami, wszystko jej wychodziło. Myślę, że Gwen po prostu się stresuje, zresztą wcale się jej nie dziwię, sam bym się denerwował, gdybym nieustannie słyszał uwagi o tym, co robię źle. 
- Och, przecież tobie i tak wszystko zawsze wszystko dobrze wychodziło. NAM wszystko dobrze wychodziło. - rzuciła Charlotta i gdyby nie to, że jestem nieśmiertelna, pewnie padłabym trupem od jej spojrzenia.
- Myślę, że przede wszystkim ty ją rozpraszasz, Charlotto. - powiedział Gideon, a ona i Giordano popatrzyli na niego zaskoczeni.
- Rozpraszam?
- Twoje uwagi potrafią zdekoncentrować. - przytaknął. - Może spróbujemy jeszcze raz, a Charlotta poczeka za drzwiami. 
- Za drzwiami?
- Tak, Charlotto, za drzwiami. Jeśli nic się nie zmieni, wrócisz do środka, widocznie chodzi o coś innego...
- Tak, na przykład o brak talentu i koordynacji ruchowej. - mruknęła.
- A jeśli pójdzie lepiej niż poprzednio, to po prostu będziemy kontynuować bez ciebie. - dokończył zdanie, puszczając jej uwagę mimo uszu.
- Zostałam poproszona o pomoc. - powiedziała z naciskiem.
- Podczas balu nie będzie mogła wymówić się skrępowaniem, kiedy pomylą jej się kroki.
- Ale podczas prób warto postarać się o komfortowe warunki, nie uważa pan, Giordano? Jeden taniec bez obecności Charlotty raczej nie sprawi, że Ziemia wybuchnie, więc myślę, że warto spróbować.
Giordano przez chwilę milczał, a potem westchnął.
- Dobrze, spróbujmy. Moja kochana Charlotto, wiesz, że robię to bardzo niechętnie, ale tonący brzytwy się chwyta - proszę, poczekaj za drzwiami.
Moja kuzynka prychnęła jeszcze niczym rozjuszona kotka i skierowała się do drzwi - wiedziała, że teraz już nie wygra. 
- A teraz się skup, Gwenny, bo to jedyna szansa, żeby się jej pozbyć na stałe. - wyszeptał Gideon, ledwo poruszając ustami, kiedy zbliżyliśmy się do siebie, ustawiając w odpowiedniej pozycji.

***

Jakimś cudem udało mi się nie pomylić kroków i reszta próby odbyła się bez Charlotty, nawet Giordano musiał przyznać, że tak będzie lepiej. Kiedy się o tym dowiedziała, wściekła zabrała swoje rzeczy i wyszła, trzaskając drzwiami. Po kolejnych dwudziestu minutach ćwiczeń przyszedł czas na godzinę przepytywania mnie z "niezbędnych do życia" dat historycznych. Dzięki Bogu, pod koniec prób tańca do sali wleciał Xemerius w bardzo dobrym humorze i mi podpowiadał, radośnie dorzucając złośliwe uwagi w kierunku Giordano i miny Charlotty, z którą minął się w jednym z korytarzy. Ja za to starałam się zachować powagę i nie wybuchać śmiechem za każdym razem, kiedy gargulec naśladował równie wyniosły, jak i wysoki głos "mistrza". Pod koniec tego, jakże udanego, odpytywania Gideon patrzył na mnie podejrzliwie i zaczął rozglądać się po pokoju, jakby próbował zobaczyć, kto mi podpowiada. Kiedy nareszcie udało nam się przekonać Giordano, że musimy już iść na elapsję, wyszliśmy z sali jak najszybciej, żeby nie zdążył zmienić zdania. Szliśmy korytarzami Loży, trzymając się za ręce z Xemeriusem lecącym nad naszymi głowami. 
- Jaki duch ci podpowiadał? - zapytał Gideon, dalej rozglądając się wokół, jakby coś się miało zmienić i nagle zaczął widzieć duchy.
- O czym ty mówisz? - rzuciłam mu niewinne spojrzenie. - Po prostu się przygotowałam.
- Jakoś ci nie wierzę... - spojrzał na mnie badawczo i w tym samym momencie Xemerius wypluł wodę tuż pod nasze nogi, przy okazji nas ochlapując.
- Xemerius! - krzyknęłam na niego, a on zaczął się śmiać.
- Wiedziałem. - stwierdził Gideon i też się roześmiał, ocierając mi z twarzy wodę. - To ten mały szpiegujący gnom, tak?
- Gargulec - poprawiliśmy go z Xemeriusem równocześnie.

***
Gideon
Podczas elapsji Gwen usiłowała narysować mi Xemeriusa, ale stwierdziła, że obraziłby się, gdyby to zobaczył i nawet mi tego nie pokazała. Później usiedliśmy przy stole, każdy ze swoimi książkami i mieliśmy się uczyć, ale nie mogłem się skupić. Ostatnio rzadko kiedy mieliśmy chwile tylko we dwoje i przez pierwsze piętnaście minut toczyłem sam ze sobą wewnętrzną bitwę, czy wykorzystać tę okazję na powiedzenie jej o tym, co zaszło z Charlottą czy na coś znacznie przyjemniejszego...
- Wszystko w porządku? - zapytała. Najwyraźniej przyglądała mi się od dłuższej chwili, a ja nawet tego nie zauważyłem. - Od dziesięciu minut patrzysz na tą samą stronę.
- Tak, po prostu... - No i diabli wzięły myśli o przyjemnościach - muszę jej powiedzieć. Zamknąłem książkę. - Musimy porozmawiać.
- Okej - powiedziała ostrożnie. - Mam nadzieję, że nie chodzi o Xemeriusa i to nie będzie wykład o tym, że te daty naprawdę mi się do czegoś przydadzą...
- Nie - zaprzeczyłem, chcąc, żeby chodziło tylko o to. - Kiedy cię nie było... Coś się wydarzyło...
- Co takiego? - zapytała, marszcząc brwi.
- W pewnym momencie się rozchorowałem, chyba przez te wszystkie nerwy, mało spałem, jadłem, miałem osłabiony organizm, nieważne. W każdym razie to był jedyny dzień, kiedy zostałem w domu,
zamiast przyjść do Loży i próbować cię znaleźć - Leslie i Raphael mi zabronili. Miałem wysoką gorączkę, spałem w salonie, kiedy ona przyszła...
- Jaka ona? 
Po raz setny, odkąd Gwen odzyskała pamięć, wróciłem myślami do tamtej chwili:

Obudził mnie jakiś hałas z kuchni. Leżałem na kanapie w salonie, musiałem zasnąć, bo za oknem już się ściemniało. Wstałem i od razu zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałem to i poszedłem do kuchni. 
- Przepraszam za ten hałas, nie chciałam cię obudzić. - powiedziała, kiedy mnie zobaczyła.
- Co ty tu robisz, Charlotto? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Usłyszałam, że jesteś chory i pomyślałam, że ci coś ugotuję, żebyś się nie męczył.
- Naprawdę, nie musisz. 
- Ale chcę.
- Ale ja nie chcę, żebyś tu była.
Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na czole.
- Bredzisz przez temperaturę, Gideonie. Idź się lepiej połóż, a ja przygotuję ci kompres i kolację.
- Charlotto, chcę, żebyś wyszła. 
- Daj mi zrobić coś miłego. Wiem, jak ci teraz ciężko, chcę ci pomóc.
Westchnąłem ciężko i wróciłem do salonu na kanapę. Jakiś czas później obudziłem się i zobaczyłem nad sobą twarz Charlotty. 
- Ciii... - powiedziała, kładąc mi zimny ręcznik na czole. - Śpij dalej. - zdjęła koc, którym się przykryłem. 
- Co ty robisz? - zapytałem, wciąż nie do końca przytomny.
- Na pewno jest ci gorąco, śpij, nic się nie martw... - zaczęła podwijać moją koszulkę.
- Co ty wyprawiasz?! - teraz już całkiem rozbudzony poderwałem się do pozycji siedzącej i odepchnąłem jej ręce.
- Naprawdę mam to powiedzieć prosto z mostu? - nie czekała na odpowiedź. - Kocham cię, Gideonie. I wiem, że ty mnie też.
-  Charlotto, o czym ty mówisz?!
- Wiem, że było nam ciężko, wszystko przez Gwendolyn, zawsze zabierała to, co było dla mnie najważniejsze, najpierw gen, potem ciebie... Nie mogę już tego dalej znosić, po prostu przyznaj się do wszystkiego i bądźmy wreszcie razem - powiedziawszy to, nachyliła się i pocałowała mnie. 
- Co ty wyprawiasz?! - odepchnąłem ją. 
- Och, dobrze wiem, że jej nie kochasz, Gideonie! Spójrz na mnie! Wymień choć jedną rzecz, w której ona jest ode mnie lepsza! - ujęła moją twarz w dłonie. - Daj już spokój. Pamiętasz jak było nam dobrze, zanim ona się pojawiła? 
- Nigdy nic między nami nie było Charlotto!
- A co z tamtym pocałunkiem? 
- To było prawie trzy lata temu, byłaś jedyną dziewczyną, z którą miałem bliższy kontakt, naprawdę dziwisz się, że to zrobiłem?!
- To uczucia cię do tego zmusiły! - krzyknęła z przekonaniem. - Gideonie, obiecuję ci - mówiąc to, usiadła okrakiem na moich kolanach. - że będę tylko twoja. Jestem gotowa całkiem ci się oddać, choćby w tej chwili! - w tym momencie zdjęła swoją bluzkę.
Zdezorientowany jej zachowaniem i gorączką dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę z tego, co tu się dzieje. Szybko zepchnąłem ją ze swoich kolan i wstałem. 
- Zabierz swoje rzeczy i wynoś się stąd. - powiedziałem takim tonem, że sam go początkowo nie rozpoznałem. 
- Gideonie...
- Powiedziałem: wynoś się stąd. - podziałało. Łzy popłynęły jej po twarzy, ale zabrała swoją bluzkę i ruszyła w stronę drzwi. - Charlotto - odwróciła się na dźwięk swojego imienia. - nie odzywaj się do mnie więcej.
- Co ona ma, czego ja nie mam? - zapytała jeszcze cicho, patrząc na mnie żałośnie.
- Moje serce. 

Kiedy opowiadałem o tym Gwen, nie mogłem patrzeć jej w oczy, utkwiłem wzrok w jednej w cegieł za nią i czekałem na jej reakcję. Milczała przez dłuższą chwilę, aż wreszcie na nią spojrzałem. Miała zaciśnięte usta i, w ogóle do niej nie pasujące, zimne spojrzenie. 
- Gwenny, powiedz coś, proszę.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie jestem na ciebie zła. - powiedziała z trudem powstrzymując drżenie głosu. - Nienawidzę jej. 
- Gwen...
- Nienawidzę jej, rozumiesz? - gwałtownie wstała od stołu, zrzucając przy okazji podręcznik do historii. - Od zawsze ona była "tą lepszą"! Zawsze była cudowna, fantastyczna Charlotta i mała, głupia kuzynka Gwendolyn! Od lat utrudniała mi życie, jak tylko mogła, a kiedy okazało się, że to ja mam ten idiotyczny gen, było jeszcze gorzej! Skoro cokolwiek zaczęło się układać, to ona musi to zniszczyć, nigdy nie liczy się ze mną, z moimi uczuciami, z czymkolwiek ze mną związanym. Skoro ona tego chce, to to weźmie! 
- Gwen - wstałem, a ona zaraz się cofnęła.
- Nienawidzę jej! - krzyknęła po raz kolejny i łzy wściekłości popłynęły jej po twarzy. 
- Gwenny - podszedłem do niej i tym razem już się nie odsunęła. - Obiecuję ci, że ona nigdy nie wejdzie między nas. - położyłem ręce na jej biodrach i oparłem swoje czoło o jej. - Nie pozwolę jej nic zniszczyć. 
- To wariatka - powiedziała cicho. 
- Zabroniłem jej się do nas zbliżać. Nie chciałem, żeby się do mnie odzywała. Próbowałem...
- Wiem. - wtuliła się we mnie.
- Nie, Gwen, ja naprawdę...
- Wiem, słyszałam waszą rozmowę.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Jak to?
- Szłam do wyjścia z Loży i przypadkiem was usłyszałam... To po tym postanowiłam, że się przełamię i spróbuję. Dałam ci szansę. Zgodziłam się z tobą umówić, bo, kiedy cię usłyszałam, zaczęłam wierzyć, że to, co wszyscy mi opowiadali, rzeczywiście było prawdą.
 
***
 

Po elapsji odwiozłem Gwen do domu.
- Zjesz z nami kolację? - zapytała.
- Muszę coś załatwić... Ale jeśli bardzo chcesz, żebym został, to mogę zająć się tym później. 
- Nie - uśmiechnęła się krzywo. - dam radę. Najwyżej uduszę Charlottę i Falk będzie musiał wyciągać mnie z więzienia.
Pocałowała mnie w policzek i już chciała wysiadać, kiedy przytrzymałem ją z rękę. 
- Poczekaj. - otarłem jej kciukiem resztkę rozmazanego tuszu do rzęs i ostatni raz pocałowałem w usta. - Zadzwonię do ciebie później.
Wysiadła z samochodu w trochę lepszym nastroju, ale dalej nie była szczególnie zadowolona. Cieszyła się z tego, że jej powiedziałem, ale nie z tego, co jej powiedziałem.

Droga do mieszkania Falka zajęła mi prawie godzinę. Stanąłem pod drzwiami i zapukałem raz, drugi, trzeci... Doszedłem do wniosku, że skoro nie otwiera, to albo go nie ma, albo śpi (jego kamienny sen znam z doświadczenia). Podniosłem roślinę w doniczce stojącą obok drzwi i zabrałem spod niej klucz. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, od razu tego żałując. 
Falk był w domu. I zdecydowanie nie spał. 
- Nic nie widziałem! - powiedziałem szybko, odwracając się, kiedy usłyszałem pisk kobiety.
Pisk nagiej kobiety. Pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem. Pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem z burzą rudych włosów. Znajomy pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem z burzą rudych włosów.
- Grace? - zapytałem dalej odwrócony i zszokowany.
- Na litość boską, Gideonie, co ty tu robisz?! - słyszałem szelest materiałów i ciche przekleństwa Grace. - Dlaczego nie zapukałeś?!
- Pukałem trzy razy. - podniosłem ręce w obronnym geście.
- Niech to diabli! - wrzasnął Falk zaraz po tym, jak rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. 
- Może ja jednak wyjdę, a wy...
- Nie, Gideonie, ja... Właśnie wychodziłam. - powiedziała Grace i minęła mnie, tym razem w pełni ubrana, ale z nadal zmierzwionymi włosami. - Do widzenia, Falk. - pożegnała się i wyszła, wciąż trochę czerwona na twarzy.
- No ładnie... - zaśmiałem się, odwracając w stronę wuja, który usilnie próbował zabić mnie spojrzeniem. - A ja właśnie o niej chciałem porozmawiać...
Westchnął nadal zły, że im przerwałem, ale usiadł przy stole i wskazał mi krzesło na przeciwko.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego - mruknął, kiedy zająłem miejsce.
- Tak sobie pomyślałem... Czy bank de Villiers nie mógłby udzielić Grace pożyczki?
- Skąd ci to przyszło do głowy? Mają jakieś problemy? Gwendolyn coś ci mówiła?
- Nie, nie o to mi chodzi. Pomyślałem, że może mają trochę dość mieszkania z Lady Aristą i Glendą, że może powinni poszukać czegoś dla siebie... - specjalnie przemilczałem Charlottę, ponieważ Falk nadal uważa ją za fantastyczną i jeszcze by mi się dostało za wyrzucenie jej z lekcji z Giordano. - Pewnie wścieknie się, kiedy jej to zaproponujesz, ale może udałoby się ją jakoś przekonać.
- Nie powiem, że o tym nie myślałem... - westchnął. - Ale ona nie da sobie pomóc, wiesz jaka jest...
- Z tego, co wiem ma urodziny niecałe dwa tygodnie po Gwen...
- Tak, osiemnastego października, do czego dążysz?
- Że może mógłbyś jej dać w prezencie dokumenty do podpisania, bo czeku na pewno nie przyjmie...
- To nie będzie takie proste... Ale pomyślę o tym. - spojrzał na mnie podejrzliwie. - Dlaczego ty o tym myślałeś?
- No wiesz... Łatwiej byłoby się przemknąć do Gwen tylko pod nosem Grace, zamiast Paula i całego kobiecego klanu Montrose...
Zaśmiał się pod nosem i wstał. 
- No dobra, skoro zepsułeś mi randkę to chyba będę się kładł i tak najpierw muszę do niej zadzwonić i za ciebie przeprosić...
- Zaraz wychodzę, tylko powiedz mi jeszcze jedno - kiedy to wszystko się wydarzyło? - uśmiechnąłem się znacząco.
- Nie będę ci się spowiadał ze swojego życia prywatnego. - prychnął. Widząc moje uniesione brwi dodał - Powiem tylko, że przerwałeś coś, czego jeszcze nie robiliśmy wcześniej.