sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 14

 Kochani,
wiem, że straaasznie długo nie pojawiał się ten rozdział, ale czasu nie miałam pod dostatkiem, a wena jak na złość szła w stronę drugiego opowiadania. Mam nadzieję, że nie pouciekali stąd wszyscy i jeszcze ktoś tu jest.
Ja nie jestem specjalnie z tego rozdziału zadowolona, ale powiem Wam, że musiał on być taki troszkę nudny, żeby wprowadzić Was do kolejnego, który mam nadzieję uda mi się napisać znacznie szybciej :)
Cassandra

Gwendolyn

Jakiś czas później razem z Gideonem odwieźliśmy Leslie do domu, tak jak powiedziałam jej mamie. Nie chciałam jej teraz zostawiać, ale musieliśmy poddać się elapsji, a ona stwierdziła, że da sobie radę. Nie chciała jeszcze mówić rodzicom, nie była gotowa, w końcu dopiero co sama się dowiedziała. Pojechaliśmy do Loży w Temple i po powiadomieniu pana George'a, że idziemy na dół poszliśmy do piwnicy zbyt zajęci swoimi myślami, żeby bać się spotkania z Falkiem, do którego, dzięki Bogu, nie doszło. Przenieśliśmy się do 1956 roku i usiedliśmy na zielonej sofie. Oparłam się plecami o pierś Gideona i zamknęłam oczy, a on mnie objął, mocno przyciągając do siebie. Oparł brodę na mojej głowie.
- Co teraz będzie? - zapytała po chwili milczenia.
- Nie mam pojęcia, Gwenny. - westchnął. - Wszystko zależy od nich. Nie wiem, co będą chcieli zrobić.
- Leslie nie usunie dziecka - powiedziałam stanowczo. - Kiedy siedziałyśmy w łazience i czekałyśmy na... wyniki właśnie to mi powiedziała. Nie zależnie od tego, co wyjdzie nigdy nie usunie dziecka. Mimo to boi się powiedzieć rodzicom. Są naprawdę mili i w ogóle, jak do niej przychodzę są super, szczególnie jej tata, a ona ma z nimi całkiem dobry kontakt, ale jej mama ma swoje zasady, których trzyma się praktycznie niezależnie od sytuacji. Kiedyś stwierdziła, że nie będzie mieszkać z kotem w domu, a Les naprawdę bardzo chciała go mieć. Pomyśleli z tatą, że jeśli kupią go po kryjomu i przyniosą do domu, to mama nie będzie mogła go wyrzucić. A ona spakowała trochę rzeczy, przeniosła się do hotelu i powiedziała, że nie wróci póki kot nie zniknie. Przez kilka dni próbowali z nią walczyć, ale w końcu się poddali i oddali kota. W ramach rekompensaty tata kupił psa, po ustaleniu z mamą, czy to jej nie przeszkadza. Jej mama ma straszną obsesję na punkcie nastolatek w ciąży. Za każdym razem, kiedy taką widzi głośno, tak żeby usłyszała, mówi co myśli o takich dziewczynach, albo w najlepszym wypadku krzywi się i prycha. Nie wiem, jak zareaguje przy Leslie... - teraz to ja westchnęłam.
- Wiesz, że Raphael i ja zawsze jej pomożemy, prawda? Gdyby tobie albo komukolwiek od ciebie coś się stało to też. - przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej, jeśli to w ogóle możliwe, i pocałował mnie w czoło. - Mimo wszystko będzie ciężko. Co ze szkołą? - zapytał po chwili.
- Nie wiem... Jest maj, to dopiero pierwszy miesiąc, więc pewnie skończy ten rok szkolny bez problemu. Po wakacjach będzie już widać, nie wiem jak zareagują w szkole, dyrektor jej nie lubi, a ja nie mam pojęcia, czy w u nas jest jakiś przepis na tego typu sytuacje... Nie wiem, czy wróci, może będzie wolała uczyć się w domu, nie wiem, naprawdę nie wiem.
- Będzie dobrze. - powiedział cicho. - Wszyscy jej pomożemy, damy radę. 
- Mam nadzieję. 
Do końca elapsji niewiele rozmawialiśmy, siedzieliśmy przytuleni do siebie i pochłonięci własnymi myślami, które mimo wszystko krążyły wokół jednego tematu.

***
Gideon

Po elapsji odwiozłem Gwen do domu i wróciłem do siebie. Raphael siedział przy stole w kuchni patrząc się tępo w ścianę. Podszedłem do niego i położyłem mu rękę na plecach. Nie zauważył, że już wróciłem i podskoczył zaskoczony. Usiadłem na krześle obok.
- Co mam zrobić? - zapytał po chwili.
- Pomóc jej, tak jak tylko możesz, wspierać ją, być z nią... My z Gwen zrobimy, co możemy, ale to od ciebie zależy najwięcej.
- Boże, dlaczego? W szkole będzie masakra, nikt nie może się o tym dowiedzieć, przynajmniej na razie, oni ją przecież zniszczą! Najgorsze jest to, że ona będzie musiała to wszystko znieść. Całą ciążę, spojrzenia innych ludzi, reakcję rodziców... Oczywiście będę wtedy przy niej, ale to przecież zupełnie co innego! - powoli podnosił głos, a ostatnie zdanie wykrzyczał i zaraz oparł czoło o blat stołu. Zrobił kilka głębokich wdechów. - Wy... To znaczy ty i Gwen... Wy naprawdę jeszcze nie...?
- Nie. Powiedziałem ci już, chcę poczekać aż będzie gotowa, nie chcę żeby później żałowała. - odpowiedziałem zanim zdążyłem ugryźć się w język. Mogłem to jakoś inaczej sformułować. - Przepraszam. - dodałem, kiedy spojrzał na mnie z wyrzutem. - Nie oskarżam cię, w końcu nie zrobiłeś tego bez jej zgody. 
Pokiwał głową, a potem znowu oparł ją na blacie.
- Spałeś u Gwen, Leslie przyszła tutaj, ale powiedziała rodzicom, że wszyscy do niej idziemy i później zadzwoniła, że zostanie na noc. Została tu. Położyliśmy się, trochę się całowaliśmy i jakoś samo tak wyszło. Jakiś czas wcześniej rozmawialiśmy o tym i... doszliśmy do wniosku, że kiedy wyjdzie to wyjdzie, nie będziemy nic planować. A potem...
Spojrzałem na zegarek. Była dopiero siódma, ale Raphael wyglądał na naprawdę wykończonego. W sumie czemu się dziwić?
- Idź się połóż - powiedziałem. - Chyba trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Pokiwał głową nie patrząc na mnie, a później wstał od stołu i ruszył do drzwi. W ostatniej chwili odwrócił się i na mnie spojrzał.
- Dzięki - powiedział cicho i wyszedł.

***
Tydzień później...

Gwendolyn

 - Gwen! - usłyszałam krzyk dochodzący zza drzwi mojego pokoju. 
Siedziałyśmy z Leslie na łóżku i zastanawiałyśmy się nad tym, jak powiedzieć jej rodzicom o ciąży, żeby w miarę dobrze to przyjęli. Ona powoli traciła już na to nadzieję, ale nie mogłyśmy się poddać.
- Tak?! - odkrzyknęłam mojej mamie, która w tym samym momencie weszła do pokoju.
- Leslie zostaje u nas na kolację? 
Spojrzałam na moją przyjaciółkę.
- Tak, zostaje na noc.
- To za dziesięć minut na dole. Tylko uważajcie, bo dzisiaj gotowała Glenda. - mrugnęła do nas i wyszła z pokoju.
- Gwen, twoja mama! - krzyknęła Leslie.
- Przed chwilą wyszła... - spojrzałam na nią dziwnie. - Przecież wiem.
- Nie o to mi chodzi. Może ona mogłaby mi pomóc przy mówieniu rodzicom! W końcu raz już była w takiej sytuacji, pomogła Lucy i Paulowi...
- Tak, a później się mną zajęła i mnie wychowała...
- Ale może po prostu mogłaby ich jakoś przygotować, albo powiedzieć mi jak im to przekazać.
- Możemy z nią pogadać... - powiedziałam. - Ale wiesz, że nie będzie łatwo jej powiedzieć, prawda?
- Na pewno łatwiej niż mojej mamie. - westchnęła. - Jak myślisz, kiedy możemy z nią porozmawiać?
- Nawet dzisiaj po kolacji. Mogłybyśmy poczekać, aż Nick i Caroline pójdą spać.
Pokiwała głową.
- Chyba najlepiej będzie zrobić to jak najszybciej... Prawda?
- Tak, Les... Będzie najlepiej.

***

Było już po jedenastej, kiedy zapukałam do drzwi sypialni mojej mamy. Jutro jest szkoła, więc moje rodzeństwo, chcąc nie chcąc, wylądowało już w swoich łóżkach. My też już się wykąpałyśmy i przebrałyśmy w pidżamy, żeby nie wzbudzić u nich podejrzeń.
- Proszę. - usłyszałyśmy głos mamy. 
Weszłyśmy.
- O co chodzi, dziewczynki? - zapytała patrząc w lustro swojej toaletki, przy której siedziała i nakładała na twarz krem.
- Chciałyśmy... - zaczęła Leslie.
- Z tobą porozmawiać. - dokończyłam.
Mama uniosła brwi zdziwiona i odwróciła się do nas.
- Siadajcie. - wskazała dłonią na łóżko.
Obie usiadłyśmy na nim po turecku, a ona przyglądała nam się badawczo.
- Tak myślałam, że coś się stało. Byłyście dziwnie ciche przy kolacji i w ogóle przez ostatnie dni. O co chodzi?
- Pani Sheperd...
- Ile razy prosiłam cię, Leslie, żebyś mówiła mi po imieniu?
- Grace - poprawiła się. - chodzi o to, że... mamy problem.
- Co się stało? - zmarszczyła brwi nie bardzo rozumiejąc o czym ona mówi.
- Mamo, jak zareagowałaś, kiedy Lucy powiedziała ci, że jest w ciąży? - zapytałam.
- Byłam trochę zszokowana, ale wiedziałam, że muszę im pomóc... Gwen, czy ty...? - spojrzała na mnie z szokiem i zmartwieniem.
- Nie, mamo...
- Ja... - powiedziała Leslie cicho, a moja mama spojrzała na nią wielkimi oczami.
Przez chwilę siedziałyśmy w strasznie krępującej ciszy, a później mama podeszła do łóżka, usiadła na nim i przytuliła Les.
- Och, Leslie... - westchnęła cicho i jeszcze mocniej ją przytuliła, a ona zaczęła płakać.
Dołączyłam do nich i siedziałyśmy objęte we trzy przez kolejne kilka, a może kilkanaście, minut. W końcu mama odsunęła się i spojrzała mojej przyjaciółce w oczy.
-Czy twoi rodzice wiedzą? - zapytała, na co Les pokręciła głową. - Wiesz, że musisz im powiedzieć, prawda?
- Wiem. - powiedziała i pociągnęła nosem. - Ale nie wiem jak. Wiesz jaka moja mama jest pod względem nastolatek w ciąży. Nie mam pojęcia, co powinnam zrobić...
- To Raphael, tak?
- Tak.
- Powiedziałaś mu?
- Tak, on wie. Tak jak Gideon. Dowiedziałam się u nich, jak wróciliśmy z Paryża.
- I na pewno nie zamierza cię z tym wszystkim zostawić, tak? - Leslie pokiwała głową. - Dobrze. - westchnęła. - Skarbie, ja nie mogę powiedzieć o tym twoim rodzicom, ty musisz to zrobić, ale gdyby były jakieś... problemy, to mogę z nimi porozmawiać. -mama posłała jej lekki uśmiech.
- Dziękuję, pani... Znaczy, Grace. - odwzajemniła gest.
- Czy myślałaś już o tym... co będzie później? Rozumiem, że nie chcesz go usunąć...
- Nie. - powiedziała stanowczo. - Na pewno nie. Ale jeszcze nie wiem, co dalej. Musimy... nad tym pomyśleć.
- Rozumiem.
- Czy teraz nadszedł czas na wykład? -zapytałam ostrożnie.
- Wydaje mi się, że już trochę za późno... - powiedziała Leslie uśmiechając się krzywo.
- Ograniczę się do przypomnienia ci, Gwen, że zabezpieczenie jest najważniejsze.
- Chociaż nie zawsze działa... - wtrąciła Les.
- Dlatego musi być z dwóch stron. - dodała mama. - I dlatego umówię cię do lekarza, który przepisze ci w razie czego tabletki antykoncepcyjne. - chciałam się wtrącić, ale mama uniosła ostrzegawczo palec. - Wolałabym, żebyście jeszcze tego nie robili, ale lepiej dmuchać na zimne.
- No dobra. - przytaknęłam.
- Kiedy chcesz powiedzieć rodzicom, Leslie?
- Najlepiej nigdy... Ale chyba muszę to zrobić jak najszybciej. - skrzywiła się.
- To na pewno. Myślę, że powinnaś porozmawiać z nimi jutro.


***

 - Jak Raphael? - zapytałam podbiegając do Gideona, który stał oparty o swój samochód, stojący pod szkołą i pocałowałam go szybko w usta. 
- Rzygał w nocy - powiedziałem mu, że może zostać w domu. - westchnął. - Myślę, że to z nerwów przed tym, no wiesz, przed rozmową z rodzicami Leslie. 
- Pewnie tak. - stwierdziłam, a on otworzył mi drzwi do auta. - Les też dzisiaj rzygała, ale raczej przeważały inne powody. - uśmiechnął się krzywo i pokiwał głową, a później wsiadł ze swojej strony. - Wczoraj jak powiedziałyśmy o tym mojej mamie - Leslie zadzwoniła z tymi nowościami do Raphaela i on przekazał je Gideonowi. - stwierdziła, że zabierze mnie do lekarza, który przepisze mi tabletki antykoncepcyjne. "Na wszelki wypadek". - parsknął cichym śmiechem. 
- Rozumiem, że mamy się uczyć na błędach innych, tak? 
- Najwyraźniej. - posłałam mu lekki uśmiech. 
- Kiedy mają z nimi rozmawiać? - zapytał.
- Wieczorem. Pomyślałam, że po elapsji moglibyśmy iść do mnie, bo później w razie czego mieliby bliżej, żeby przyjść. 
- Jasne. - zgodził się. - Możemy dzisiaj nie iść do twojego dziadka? W nocy prawie nie spałem przez to z Raphaelem i jestem wykończony, a miałem jeszcze kilka godzin wykładów... Czuję się prawie, jakbym miał dziecko. - parsknęłam śmiechem.
- My też nie dużo spałyśmy z Les i dałabym wszystko, żeby się położyć pod kocem.
- No to ja załatwię jakiś koc i może nawet poduszkę, a ty pójdziesz oczarować pana Marley'a, żeby wysłał nas do jakiegoś spokojnego dnia. 

***

Po elapsji, którą prawie w całości przespaliśmy przytuleni do siebie na zielonej sofie, pojechaliśmy do mnie do domu i po przemyceniu części kolacji (przy pomocy pana Bernharda), kilku koców i poduszek, wymknęliśmy się na dach. Po zjedzeniu położyliśmy się wygodnie obok siebie i patrzyliśmy w bezchmurne niebo, które powoli ciemniało. Gideon obejmował mnie ramieniem i głaskał po włosach, a ja położyłam głowę i rękę na jego piersi. 
- Wiesz... - zaczęłam. - Kiedy przyszliśmy tu po raz pierwszy, kiedy zamykaliśmy krąg w chronografie, wyobrażałam sobie, że kiedyś moglibyśmy postawić tu mnóstwo świec i poduszek, zjedlibyśmy kolację, a później zagrałbyś na skrzypcach... - nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że się uśmiecha. 
- Kiedyś tak zrobimy. - powiedział i pocałował mnie w czubek głowy. 
Odwróciłam się i uniosłam na łokciach, żeby na niego spojrzeć.
- Obiecujesz? - zapytałam, przysuwając się do niego.
- Obiecuję. - szepnął i pocałował mnie.
Kompletnie się w tym zatraciliśmy. Gideon przyciągnął mnie do siebie tak, że na nim leżałam, a ja wplotłam palce w jego włosy. Po chwili poczułam jak jego ciepłe dłonie wsuwają się delikatnie pod moją bluzkę i wywołało to u mnie lekki, przyjemny dreszcz. Gładziłam dłońmi jego kark i ramiona i jestem pewna, że nie powstrzymalibyśmy się przed czymś więcej, gdyby nie dzwonek mojego telefonu. Romantyczny nastrój zniknął.
- To pewnie Leslie. - szepnęłam.
Gideon kiwnął głową i podał mi komórkę. Odebrałam.
- Gwen... - zaczęła moja najlepsza przyjaciółka zanim zdążyłam się odezwać. Już po jej głosie wiedziałam, że płacze.