piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 24

Kochani,
znowu jestem jędzą. Chyba po prostu nie przestaję nią być, ciągle nie wyrabiam się z rozdziałami... Strasznie was przepraszam, ale naprawdę długo pracowałam nad tą sceną. Chciałam, żeby była idealna i zarazem taka "ich" ;)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że z następnymi rozdziałami pójdzie mi znacznie szybciej.
Dziękuję Wam też za pytania, czy żyję - to miłe, że kogoś to interesuje ;)
i za wszystkie inne komentarze, które pojawiły się pod ostatnimi postami :)
Cass 

Gideon
 Nie wiem ile czasu tak staliśmy, ale potem położyliśmy się obok siebie na kanapie. Patrzyłem na nią i wciąż nie mogłem uwierzyć, że znowu ze mną jest.
- Już przestałem robić sobie nadzieję, że sobie przypomnisz. - szepnąłem i poczułem jak pojedyncza łza spływa mi po policzku.
- Wiem. - odpowiedziała równie cicho, ścierając ją dłonią. - Tak strasznie mi przykro...
- To nie twoja wina...
- Odcinałam się od ciebie przez pierwsze dwa tygodnie...
- Nie znałaś mnie.
- Byłam okropna, nie wierzyłam ludziom, kiedy o nas opowiadali...
- Gwenny, to nie jest twoja wina. - powiedziałem stanowczo i przyciągnąłem ją bliżej siebie. - Dwa miesiące... To były najgorsze dwa miesiące w moim życiu.
- W moim też.
Przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie w ciszy. Potem Gwen schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi, a ja pocałowałem ją we włosy i przytuliłem jeszcze mocniej.
- Kiedy byłam u hrabiego - zaczęła i musiałem się bardzo skoncentrować, żeby dosłyszeć  jej słowa. - jedyną rzeczą, która utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach była myśl o tobie. Wiedziałam, że mnie znajdziesz, ale byłam przerażona tym, ile to może zająć. A kiedy on powiedział, dlaczego mnie porwał... To było straszne.
- Wiem, kochanie. Gdybym tylko mógł, to bym się z tobą wtedy zamienił...
- To mogłoby trochę pokrzyżować jego plany... - zaśmiała się cicho.

***

Gwendolyn
- Mamo! - rzuciłam się jej na szyję, kiedy tylko otworzyła przed nami drzwi.
- Czy ona... - spojrzała pytająco na Gideona, a on kiwnął głową z uśmiechem. - Och, kochanie! - przytuliła mnie mocno i rozpłakała się.
Przez następne kilka minut stałyśmy w drzwiach jak dwie fontanny. Potem dołączyli do nas wszyscy inni, kiedy już weszłyśmy do przedpokoju. Nawet Lady Arista mnie uściskała. Ciotka Glenda mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak "oczywiście, znowu robi wokół siebie zamieszanie", a Charlotta uciekła do swojego pokoju. Po chwili przenieśliśmy się do szwalni, gdzie usiedliśmy wszyscy gdzie było miejsce. Mnie i Gideona wcisnęli na kanapę między mamą i ciocią Maddy, a Caroline zaraz weszła mi na kolana. Nick usiadł na podłodze i oparł się o stolik do kawy, Lucy i Paul razem zmieścili się na fotelu, a Leslie i Raphael, którzy dołączyli do nas jakieś dziesięć minut później, rozłożyli się na dywanie obok mojego brata. Nie wiem ile czasu tak siedzieliśmy, nie robiliśmy nic szczególnego. Po prostu rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Mimo że stykaliśmy się właściwie całym ciałem przez ten ścisk na kanapie, Gideon cały czas trzymał mnie za rękę i patrzył tylko na mnie. Kiedy Caroline stwierdziła, że zagramy w Monopolly i poszła szukać gry, oparłam mu głowę na ramieniu i westchnęłam cicho.
- Co się stało? - zapytał, całując mnie w czoło.
- Nareszcie jest tak, jak powinno być. - uśmiechnęłam się do niego. 
- Gwen, odpowiedz mi na jedno pytanie. - poprosił Raphael śmiertelnie poważnie.
- O co chodzi?
- Ja rozumiem wiele rzeczy, ale jak mogłaś, kur... - dostrzegł ostrzegawcze spojrzenie Gideona. - ...czaczki, zapomnieć o moich fajerwerkach? Przecież one były naprawdę epickie!
Roześmialiśmy się wszyscy i zaczęliśmy grać.

 ***

 Gdybyśmy grali osobno, nie starczyłoby nam pionków, więc dobraliśmy się w pary. Kiedy na planszy zostali już tylko Leslie z Raphaelem i ciocia Maddy z Caroline, zrobiło się poważnie. Chłopak i starsza pani mierzyli się wzrokiem, kupując coraz to nowe domki i hotele i zacierając z uciechy ręce, kiedy drugie stanęło w ich mieście.
- Ha! - krzyknął uradowany Raphael, gdy ciocia Maddy postawiła pionek na jego polu. - Witamy w Nowym Jorku! Trzy hotele, cztery domki... Trzy miliony siedemset dwadzieścia tysięcy.
- Uch, nie masz litości dla starszej kobiety, prawda?
- W handlu nie ma miejsca na litość, ciociu.
Marudząc, z niezadowoleniem dała mu pieniądze. Minęło kilka spokojnych kolejek, a potem chłopak rzucił kostkami z pewnym uśmiechem na twarzy. Ruszył pionkiem i w połowie drogi zdał sobie sprawę z tego, co zaraz się stanie.
- Nie...
- Oj tak, mój drogi... Mam nadzieję, że spodoba ci się w Montrealu... Ile to będzie? Dwa, pięć, sześć... Dziewięć milionów, czterysta pięćdziesiąt tysięcy.
- Ale skąd... Nie można by tak... Trochę odpuścić...
- W handlu nie ma miejsca na litość, czyż nie? - uśmiechnęła się do niego złośliwie.
- Możecie iść. - usłyszałam za sobą szept Lucy.
Spojrzeliśmy na nią, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
- Rozmawiałam z Grace, wiem, że chcecie teraz ze sobą pobyć, jedźcie. Odwrócę uwagę Paula, potem z nim pogadam. 
- Lucy... - zaczął Gideon, ale mu przerwała.
- Tego teraz potrzebujecie, wiem o tym. Nie ma za co. - uśmiechnęła się do nas i odeszła, nie czekając na nic więcej. 
Spojrzeliśmy po sobie i co nam pozostało? Wyszliśmy, w końcu mamy trzeba słuchać. Pojechaliśmy taksówką, bo Gideon stwierdził, że woli nie prowadzić w drodze powrotnej z Loży, ponieważ mógłby spowodować wypadek. Przez cały czas siedziałam przytulona do niego, a on bawił się naszymi splecionymi dłońmi i co chwilę całował mnie w czoło. Co prawda żadne z nas się nie odzywało, ale nie było śladu po niezręcznej ciszy.
Wysiedliśmy pod domem Gideona i weszliśmy do środka. Zaprowadził mnie do salonu i posadził na kanapie, a sam poszedł do kuchni.
- Nie sądziłam, że będzie tu taki porządek. - zdziwiłam się.
- Leslie trochę ostatnio nosiło i kazała Raphaelowi się uczyć, a ona posprzątała. - wrócił i usiadł obok mnie, podając mi kieliszek szampana.
- Chcesz mnie upić? - uśmiechnęłam się do niego przekornie.
- Gdybym chciał posłuchać, jak śpiewasz to bym poprosił. - odpowiedział mi tym samym.
Napiliśmy się i odstawiliśmy naczynia na stół. 
- Jesteś głodna? - zapytał po chwili, nachylając się nade mną.
Pokręciłam przecząco głową i przysunęłam się bliżej niego.
- Teraz chcę tylko... - nie kończyłam. Po prostu pocałowałam go lekko w usta.
Westchnął cicho i przyciągnął mnie do siebie. Zanim zdążyłam się obejrzeć, leżałam na kanapie, a on całował mnie, jakby chciał wyrazić wszystkie uczucia, które kłębiły się w nim przez ostatnie dwa miesiące. Nie mogłam pozostać mu dłużna. 
- Możemy... - zaczęłam, kiedy po jakimś czasie, na chwilę się od niego oderwałam.
- Przenieść się do sypialni? - skończył, a ja pokiwałam głową. 
Kiedy siadaliśmy, mocno oplotłam go nogami w pasie i zarzuciłam ręce na szyję. Potem wstał i cały czas całując mnie ruszył na ślepo w kierunku sypialni. Po chwili uderzyłam plecami o drzwi, a Gideon puścił mnie jedną ręką, żeby znaleźć klamkę, przez co zaraz praktycznie wlecieliśmy do pokoju. Stłumiłam śmiech, nie odrywając się od niego. Jakoś udało mu się dojść do łóżka i położyć mnie na nim. Zaczęłam odpinać guziki jego koszuli, a on zaraz pomógł mi ściągnąć ją do końca. Zszedł ustami na moją szyję i niżej. Wsunął rękę pod moje plecy i zaczął gładzić je dłonią. Po chwili podtrzymał mnie w talii i znowu sięgnął do tyłu sukienki. Sfrustrowany mruknął coś i odsunął się ode mnie.
- Poddaje się. Jak to się rozpina? - wskazał palcem na moje ubranie.
Walcząc ze śmiechem, pokazałam mu zamek z boku sukienki. Próbowałam być poważna, ale kiedy zaklął cicho nad zacinającym się zapięciem, roześmiałam się głośno. Dołączył do mnie i ukrył twarz w moich włosach.
- Właśnie poniosłem porażkę, jako mężczyzna. - mruknął, kiedy pomagałam mu rozpiąć zamek.
- Bez przesady... - szepnęłam z uśmiechem i z powrotem przyciągnęłam jego usta do moich.
Znowu uniósł mnie wyżej, żeby łatwiej było zdjąć sukienkę. Kiedy już się z tym uporał, nagle strasznie się spięłam. Stałam się całkowicie bierna w pocałunkach i wszystkim, co się działo. Gideon zauważył to i odsunął się trochę.
- Mam przestać? - zapytał, patrząc na mnie z troską i kładąc dłoń na moim policzku.
- Nie, tylko... - pokręciłam głową, próbując zebrać myśli. - Trochę się... denerwuję.
- Poczekaj - powiedział, podnosząc się z łóżka i wyszedł z pokoju.
Wstałam i podeszłam do lustra, a potem, spojrzawszy w nie, zaklęłam cicho pod nosem. Moje włosy wyglądały jak gniazdo, a po ładnie ułożonych falach pozostało jedynie wspomnienie. Przeczesałam je trochę palcami, ale raczej niewiele to pomogło. Nie wspomnę już o wielkich rumieńcach, które pojawiły się na moich policzkach. Usłyszałam dźwięk zamykanej lodówki i próbowałam wrócić szybko do łóżka, ale poślizgnęłam się i próbując się czegoś złapać, zrzuciłam wazon, stojący na komodzie.
- Kurwa - powiedziałam cicho i uklękłam, żeby zebrać  resztki zbitego naczynia.
Na szczęście nie było w nim ani wody, ani kwiatków, za to były...
- Prezerwatywy? - zdziwiłam się, przyglądając się opakowaniu.
Usłyszałam kroki, więc szybko wsunęłam wszystko pod szafkę, rzuciłam się na łóżko i zastygłam w tej samej pozycji, w której zostawił mnie Gideon. Wszedł, niosąc kubełek z butelką szampana i kieliszki. Usiadł na łóżku, napełnił naczynia i podał mi jedno z nich. Podniosłam się i napiłam się, licząc, że doda mi to trochę odwagi. Odgarnął mi włosy z czoła i spojrzał na mnie łagodnie, a potem zszedł wzrokiem niżej, na bieliznę i zapytał:
- Chciałaś mnie dzisiaj uwieść? - zapytał, unosząc brwi i uśmiechając się przekornie.
- Może trochę... - odpowiedziałam mu tym samym, przypominając sobie własne zdziwienie i przebiegły plan, który narodził się w mojej głowie, kiedy znalazłam ten delikatny, koronkowy biały komplet w swojej szufladzie.
Zabrał mój kieliszek i odstawił go na szafkę nocną obok kubełka z lodem. Nachylił się nade mną i pocałował mnie, równocześnie popychając lekko na łóżko. Po chwili znowu się odprężyłam i sięgnęłam dłonią do jego paska. Próbował ją zabrać, ale tylko mocniej przycisnęłam jego usta do swoich, żeby pokazać mu, jak bardzo tego chcę. Rozpięłam i zsunęłam trochę jego spodnie, a potem on wstał i zdjął je do końca. Wrócił znowu na łóżko i po chwili mój stanik podzielił los reszty garderoby. Odruchem, który był silniejszy ode mnie, próbowałam zasłonić się narzutą, leżącą obok. Gideon odsunął się ode mnie i z uspokajającym uśmiechem musnął jeszcze raz moje usta, żeby zaraz znaleźć się tuż obok mojego ucha.
- Jesteś piękna, Gwenny... Nie masz się czego wstydzić, kochanie. - czułam jego ciepły oddech na skórze. - Jeśli tylko będziesz chciała się zatrzymać, powiedz. Dobrze?
Pokiwałam głową i puściłam materiał, a jego usta przeniosły się na moją szyję. Po chwili dołączyły do nich ręce, wędrujące po moim ciele, a zaraz oprócz nich poczułam jeszcze coś innego. Kostka lodu sunęła wzdłuż ostatniego fragmentu garderoby, który miałam na sobie. Cóż... Przynajmniej w tamtej chwili jeszcze miałam go na sobie... Po kilku sekundach leżałam zupełnie naga, a Gideon nadal miał oczy utkwione w mojej twarzy. Pocałował mnie i chwilę później jego usta zeszły niżej. Znacznie niżej. Z tego powodu nie do końca pamiętam następne minuty... Wiem tylko, że jedynym słowem, jakie byłam w stanie wymówić było jego imię. Zamknęłam oczy, wciąż ciężko oddychając, a kiedy je otworzyłam, zobaczyłam Gideona, patrzącego na mnie z troską w pociemniałych z podniecenia oczach.Walcząc z drżeniem ręki, położyłam ją na jego karku i przyciągnęłam go do siebie. Całując go, zaczęłam zsuwać jego bokserki, ale przerwał mi i powiedział:
- Poczekaj - podniósł się i spojrzał na komodę, a potem omiótł wzrokiem cały pokój, kończąc na mnie. - Gwen, widziałaś gdzieś mój wazon?
- Ten, który stał na komodzie...?
- Dokładnie ten.
- Wiesz, to całkiem zabawna historia... - przygryzłam wargę.
- Gwendolyn... - uniósł wyczekująco brwi.
- Pod szafką.
Rzucił mi zdziwione spojrzenie, ale zszedł z łóżka i wyciągnął opakowanie z prezerwatywą spod szafki.
- Spadł mi, kiedy byłeś w kuchni. - wyjaśniłam, a on pokręcił głową z uśmiechem.
- Jesteś niemożliwa... Wiesz o tym?
- Nie dajesz mi zapomnieć. - uśmiechnęłam się.
Podparłam się na łokciach, zapominając o tym, jednak ciężkim do przeoczenia, fakcie, że nadal jestem naga. Przysiadł na brzegu łóżka i musnął palcami moją kostkę.
- Bardzo chcesz wciągnąć mnie z powrotem do łóżka, prawda?
- Jakbym musiała cię wciągać... - roześmiał się, kiedy pociągnęłam go za rękę i wylądował na moich nogach, wpół leżąc.
Obrócił się, podciągnął na rękach i znowu jego twarz była tuż nad moją.
- To gdzie skończyliśmy...? - szepnął, trącając nosem moje ucho.
- Szukałeś wazonu...
- Nie pomagasz, Gwen... - mruknął, śmiejąc się cicho.
- W czym?
- Próbuję zachować choć trochę powagi.
- Zazwyczaj nie masz z tym problemu... Leslie zawsze mówiła, że jesteś trochę sztywny...
- Gwen - usłyszałam rozbawienie wymieszane z nutą groźby w jego głosie.
- Już nic nie mówię. - zapewniłam go, przyciągając jego usta do swoich. - Jestem... Całkowicie... Poważna... - wydusiłam między pocałunkami. - A skończyliśmy gdzieś tu... - znowu sięgnęłam dłonią do jego bokserek.
Przygryzł delikatnie moją wargę i odtrącił rękę.
- Już pamiętam. - wstał, żeby zdjąć ostatnią część garderoby, która na nim została, a ja utkwiłam wzrok w suficie.
Nie wiem dlaczego, chyba taki pierwszy odruch, w każdym razie trzymałam się go i tylko kątem oka widziałam, jak rozrywa opakowanie i zakłada prezerwatywę. Wrócił nade mnie i musnął moje usta i jeszcze raz na mnie spojrzał z pełną powagą.
- Na pewno?
Pokiwałam głową i wzięłam głęboki oddech, kiedy poczułam, jak we mnie wchodzi. Chociaż próbował odwrócić moją uwagę pocałunkami, i tak poczułam ból. Nie był silny, ale mimo to krzyknęłam cicho.
- Przepraszam - szepnął i czułam, że zaraz znowu zapyta.
- W porządku. - uprzedziłam go. - Wszystko dobrze.
Skupiłam się na jego ustach, po chwili ból minął. Nie było może szczególnie przyjemnie, ale przecież zawsze tak jest za pierwszym razem. Kiedy tylko mnie nie całował, patrzył na mnie z troską, jakby chciał się upewnić, że nie robi mi krzywdy. Poruszał się powoli i spokojnie, chociaż widziałam, że walczy sam ze sobą, żeby utrzymać to tempo. Po chwili po prostu kiwnęłam głową, domyśliłam się, że czeka na swego rodzaju przyzwolenie. Przyspieszył i poczułam, jak dochodzi w moim wnętrzu. Podniósł się tylko po to, żeby zaraz położyć się obok i nakrył nas narzutą, z której wcześniej korzystałam, żeby się zasłonić. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, a ja położyłam mu głowę na piersi. Przez kilka minut leżeliśmy tak w milczeniu, próbując wyrównać oddech.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, podnosząc głowę i spoglądając na niego.
Przytulił mnie mocniej i pocałował w czoło.
- Nie chciałem, żeby cię bolało. -powiedział, kiedy spuściłam wzrok.
- Zawsze boli.
- Ale nie chciałem tego.
- Wiem - podniosłam się i zrównałam z jego twarzą. - Nigdy nie chcesz, żeby cokolwiek mi się działo.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
- Kocham cię. - stwierdził, jakby to było wyjaśnienie wszystkiego.
- Ja ciebie też. - jeszcze raz musnął moje lekko spuchnięte od pocałunków wargi i z powrotem ułożyłam na nim głowę i rękę.
Czułam jak gładzi mnie po włosach, a to, w połączeniu z równym biciem jego serca, całkowicie mnie uspokajało. Ledwie zdążyłam jęknąć w duchu na myśl o tym, że jutro czeka mnie bardzo szczegółowy wywiad przeprowadzany przez Leslie, już spałam odpłynęłam w objęcia Orfeusza pod postacią Gideona.

***

 Gideon
Kiedy się obudziłem, Gwendolyn jeszcze spała. Przez chwilę patrzyłem, jak śpi spokojnie, z głową leżącą na mojej piersi i powoli wracały do mnie wspomnienia z ostatniej nocy. Uśmiechnąłem się pod nosem i pocałowałem ją w czoło, a potem wyślizgnąłem się z łóżka jak najdelikatniej, żeby jej nie obudzić. "Ubrałem się" to może dużo powiedziane, w każdym razie ruszyłem do kuchni w samej bieliźnie, zamykając drzwi do sypialni. Odkąd ugotowałem Gwen to nieszczęsne spaghetti i Raphael znowu zaczął się ze mnie śmiać, że tylko tyle potrafię, poszukałem czegoś w internecie i póki co opanowałem kilka prostych przepisów - oczywiście po kilku próbach. Postanowiłem wykorzystać jeden z nich i zrobić naleśniki - tak jak Gwen w Paryżu. Wyjąłem wszystkie składniki i po cichu zacząłem przygotowywać ciasto. Nawet mi wychodziło, ale kiedy podrzucałem trzeciego naleśnika na patelni, usłyszałem za sobą kroki i odwróciłem się, co poskutkowało upadkiem jedzenia na podłogę. Gwendolyn stanęła w drzwiach do kuchni, ubrana w zapiętą na kilka guzików koszulę, którą wczoraj miałem na sobie. Podszedłem do niej i pocałowałem ją w czoło, a potem uśmiechnąłem się i powiedziałem:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedziała mi tym samym, a później przejechała palcami po moich barkach i ramionach. - Jezu... Przepraszam, nawet nie wiem, kiedy to zrobiłam. 
Spojrzałem w to miejsce i zobaczyłem kilka zadrapań, które musiały zostawić jej paznokcie.
- Nie przejmuj się, nawet ich nie zauważyłem... I ja też chyba coś zostawiłem. - mruknąłem, uśmiechając się pod nosem i odgarniając jej włosy na plecy, żeby przyjrzeć się malinkom na jej szyi. - Lepiej nie spinaj włosów, bo Paul mnie zabije. 
Roześmiała się cicho, a ja przyciągnąłem ją do pocałunku, ale w trakcie zobaczyłem, że lekko się krzywi. Położyłem delikatnie dłonie na jej biodrach i spojrzałem na nią z troską.
- Źle się czujesz?
- Nie, po prostu... Podobno zawsze trochę boli jeszcze na następny dzień. Ale wszystko w porządku, naprawdę. - uśmiechnęła się uspokajająco i musnęła moje usta. - Czy mi się wydaje, czy ta patelnia się dymi?

***

Po śniadaniu Gwen poszła wziąć prysznic, a ja ubrać się do sypialni. Stałem przodem do szafy, kiedy usłyszałem coś, co chyba miało być znaczącym chrząknięciem, ale zostało przerwane głośnym ziewnięciem. Odwróciłem się i zobaczyłem rozczochranego Raphaela opierającego się o framugę drzwi. 
- Myślałem, że śpisz u Leslie. 
- Miałem spać, ale źle się czułem. Jak w końcu wróciłem do domu, było koło drugiej i... Z tego co widzę, dobrze, że wróciłem dopiero wtedy...
- Co masz na myśli? - zapytałem, zakładając koszulkę.
- No cóż... Albo miałeś drastyczne spotkanie z kotem, albo Gwen była tej nocy bardzo szczęśliwa...
- Skąd...? - przypomniałem sobie o zadrapaniach. - No tak.
- Więc - usiadł na łóżku i jeszcze raz ziewnął. - jak było?
- Nie będę ci się z niczego spowiadać.
- No dawaj... Nie chcesz pogadać, jak brat z bratem?
- Niekoniecznie, szczególnie, że Gwen nadal jest w łazience.
- Mam się jej zapytać? - spojrzał na mnie z przekornym uśmiechem.
- Ani słowa. - rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie i westchnąłem. - Później ci opowiem.

***

Gwendolyn
Kiedy wróciłam do domu, posiedziałam chwilę z mamą i Lucy, ale żadna z nich nawet nie wspomniała o mojej nocy u Gideona. Oczywiście Leslie zaczęła mnie napastować smsami, kiedy tylko dowiedziała się, że już jestem u siebie. Pojechałam do niej, kiedy udało mi się zapewnić mamę, że jej babcia nie ma nic przeciwko temu, żebym zjadła u nich obiad, a Lucy, że później pojadę z nią na elapsję. Nie zdążyłam nawet zapukać, kiedy moja przyjaciółka otworzyła drzwi i wciągnęła mnie do środka. 
- Jak było? W ogóle coś było? Cokolwiek? Boże, widzę twój uśmiech, Gwen! Rumienisz się! Co tam się działo?!
Usiadłyśmy na łóżku u niej w pokoju i zaczęłam jej wszystko opowiadać. Kiedy dotarłam do fragmentu z kostką lodu, Leslie przerwała mi pytaniem "Czy on się naczytał "Greya"?". Ogólnie co chwilę wtrącała cichsze lub głośniejsze  "Boże!", "Naprawdę?", "To takie urocze!".
- Później usnęliśmy, a rano Gideon pokazał, że jednak potrafi robić coś poza spaghetti i przygotował naleśniki. A właśnie, Les - nie dałam jej dojść do głosu, chociaż widziałam, że już otwiera usta. - ty nigdy mi w końcu nie opowiedziałaś, jak było u ciebie i Raphaela... A widać już rezultaty. - rzuciłam jej przekorny uśmiech.
- Gwen... - jęknęła. -Jeśli teraz ci o tym opowiem, Raphael wyjdzie na kiepskiego w łóżku...
Roześmiałam się, a potem przycisnęłam ją jeszcze raz i w końcu wszystko mi powiedziała. Później leżałyśmy na łóżku i gadałyśmy o wszystkim, nadrabiając czas, który straciłyśmy przez moją amnezję, dopóki babcia Leslie nie zawołała nas na obiad.