czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział 25

 Przepraszam.
Nie ma wystarczająco dobrego wytłumaczenia na tak długą przerwę. Najpierw szkoła i egzaminy, potem odstresowanie po egzaminach, a potem... no właśnie, co potem?
Nic.
Po prostu nie mogłam się do tego zabrać.
Co siadałam, to pisałam kilka linijek i dalej nie mogłam.
Dzięki Waszym komentarzom wiedziałam, że muszę to skończyć, ale długo nie mogłam i ogromnie Was za to przepraszam.
Mam nadzieję, że ten rozdział choć trochę wynagrodzi Wam to czekanie i że ktoś jeszcze tutaj jest.
Postaram się uporać z następnym szybko, jest mi zwyczajnie wstyd, że tak długo zeszło mi z tym.
Cass <3 

Pamięć odzyskałam w poniedziałek, więc w środę Raphael zaczął opowiadać w szkole, że niedługo wrócę. Wcześniej we wtorek nie poszedł do szkoły, jakoś nikt go rano nie obudził, a sam nie nastawił sobie budzika. Później mi opowiadał, jak się zdziwił, kiedy koło południa zdał sobie sprawę, gdzie powinien być i że Gideon jeszcze go nie opieprzył, ale chyba miał zbyt dobry humor.
W czwartek popołudniu siedzieliśmy w kuchni, jedząc obiad i śmiejąc się z czegoś, co akurat opowiadała nam ciocia Maddy. Atmosfera była luźniejsza niż zazwyczaj, bo Lady Arista i ciotka Glenda pojechały coś załatwić, ze "sztywniejszej" części rodziny została jedynie Charlotta.
- I wtedy kuzynka Hazel wróciła do domu, a ja tańczyłam z najprzystojniejszym chłopakiem w mieście. - zakończyła z triumfalnym uśmiechem ciocia i odłożyła sztućce. - Czy ktoś chce zagrać ze mną w Scrabble?
- Ja chcę - zadeklarowała się Caroline.
- Mam jutro sprawdzian z historii, muszę się pouczyć. - usprawiedliwił się Nick, widząc błagalne spojrzenie siostry.
- Gwen?
- Zaraz przyjedzie Gideon i mamy elapsję, nie zdążę nawet zacząć grać.
- Idźcie wszystko rozłożyć, a ja zaraz przyjdę. - ulitowała się nad nimi mama. - Tylko posprzątam po obiedzie. Gwen, pomożesz mi?
- Jasne. - powiedziałam, a Caroline i ciocia Maddy wyszły z kuchni. - Mam zmywać, czy wycierać?
- Wycierać. - rzuciła we mnie szmatką. Odłożyłam ją na chwilę i związałam włosy w kucyk, a potem podeszłam do mamy, zabierając po drodze kilka talerzy. - Charlotto, możesz przynieść naczynia ze stołu?
Wstała niechętnie i nam pomogła, a ja cały czas czułam na sobie jej wzrok. Postanowiłam to zignorować, słuchając rozmowy Lucy i Paula apropo nowego mieszkania, którego szukali.
- Gwen, co masz na szyi? - zapytała moja kuzynka po chwili.
- O co ci...? - zaczęłam, a potem przypomniałam sobie, że malinki, które Gideon zrobił tamtej nocy nadal nie zniknęły. A ja związałam włosy. - A to... Poparzyłam się prostownicą. - wymyśliłam na poczekaniu.
- Jesteś pewna? Bo mi to raczej wygląda jakby ktoś próbował cię udusić... Albo zrobić malinkę. - uśmiechnęła się złośliwie, kątem oka zerkając na Paula, który natychmiast na nas spojrzał.
- Malinkę? - jego głos brzmiał, jakby się dławił.
- Paul, nie przesadzaj... - zaczęła Lucy.
- Kiedy on to zrobił? - podniósł się z krzesła.
- To nic takiego, Paul...
- Lucy, przestań, to nie jest nic takiego! - podszedł do mnie i dotknął dłonią mojej szyi. - To było w poniedziałek, prawda? Robiliście coś jeszcze? - złapał mnie za ramiona, zaskoczona upuściłam szmatkę. - Gwen, odpowiedz mi! Robiliście coś jeszcze?!
- Paul, uspokój się! - krzyknęła Lucy i zerwała się na nogi. Razem z mamą odsunęły go ode mnie.
W tym momencie usłyszałam kroki na schodach i Gideon wszedł do jadalni - oczywiście w najgorszym możliwym momencie. Mój biologiczny ojciec popatrzył na niego wściekle, wyrwał się się trzymającym go kobietom i zamachnął się, a zaskoczony Gideon nawet nie zdążył się uchylić przed uderzeniem.
- PAUL! - krzyknęłyśmy wszystkie równocześnie, nawet Charlotta.
Gideon zachwiał się, ale nie upadł, tylko złapał się za szczękę, nadal w szoku. Spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc, a potem na mnie i po kilku sekundach skojarzył spięte włosy z odsłoniętą szyją, Charlottę stojącą obok, krzyki i wściekłość Paula. Lucy stanęła przed swoim mężem i przytrzymała go za ramiona.
- Natychmiast się uspokój! - z każdym słowem mocniej zaciskała na nim palce.
- Puść mnie, Lucy... - warknął, próbując się wyswobodzić.
W tym momencie zrobiła coś, o co nikt by jej nie podejrzewał - po prostu go spoliczkowała. Mimo wszystko pomogło i otrzeźwiło go trochę.
- Na górę. - rozkazała stanowczo i wskazała palcem na schody.
Już nawet nie protestował. Lucy wyszła zaraz za nim, rzucając nam przepraszające spojrzenie i bezgłośnie powiedziała, że za chwilę wróci. Natychmiast podbiegłam do Gideona i posadziłam go na krześle.
- Mamo, podaj mi... - nie musiałam kończyć zdania, bo już dała mi do ręki zamrożony "MIX warzyw do zupy". - Dzięki.
Odgarnęłam Gideonowi włosy z twarzy i delikatnie przyłożyłam zimne opakowanie.
- Boli? - zapytałam, muskając opuszkami palców jego opuchniętą, rozciętą wargę.
- Przeżyłem gorsze rzeczy. - mruknął, siląc się na uśmiech. - Chyba nie jest złamana ani zwichnięta. - stwierdził, pocierając szczękę i sam przytrzymał sobie mrożonkę.
Wstałam, żeby iść zmoczyć kawałek ręcznika papierowego, aby oczyścić rozcięcie na ustach, ale napotkałam skonsternowane spojrzenie mamy.
- Charlotto, możesz iść na górę?
- Ale...
- Proszę, idź na górę.
- Gideon...
- Na górę, Charlotto. - jej głos zrobił się stanowczy, więc moja kuzynka wyszła, rzucając Gideonowi ostatnie zatroskane, a mnie mordercze spojrzenie.
Zrobiłam to, co zaczęłam przed wyjściem Charlotty i przemyłam ostrożnie ranę, kiedy mama zebrała resztę naczyń ze stołu i usiadła na przeciwko nas.
- Więc... - wzięła głęboki oddech i splotła dłonie na blacie. - Macie mi coś do powiedzenia?
Przygryzłam policzek od wewnątrz i spuściłam wzrok. Kątem oka widziałam, że Gideon też unika patrzenia na nią. - Dobrze, w takim razie ja zacznę. - westchnęła. - Nie powiem, że się tego nie spodziewałam. Szczerze mówiąc, myślę, że gdyby nie... Amnezja Gwen stałoby się to już wcześniej. W sumie liczyłam, że mi powiesz, kiedy będziecie mieli to już za sobą. - wyczułam lekkie rozczarowanie w jej głosie.
- Miałam zamiar, ale... Dalej przyzwyczajam się do normalnego życia... - mruknęłam.
- Wiem. Mam nadzieję, że się zabezpieczyliście.
- Oczywiście. - zapewnił ją Gideon.
- Nie będę pytać o szczegóły, ale wolałabym, żebyście się powstrzymywali, kiedy tu jesteście, a ja będę musiała pomyśleć o twoich nocowaniach u Gideona. - już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale mama mnie uprzedziła - Rozumiem, że "jeden raz" nie znaczy "cały czas", ale, patrząc na reakcję Paula, będę musiała się nad tym zastanowić.

***

Gideon
Po tej niezręcznej rozmowie Lucy wróciła na dół i przeprosiła nas za zachowanie Paula. Powiedziała, że to wszystko przez stres z ostatnich miesięcy. Najpierw powrót do naszych czasów, potem porwanie i amnezja Gwen... To wszystko w połączeniu ze zbliżającymi się narodzinami dziecka dało mieszankę wybuchową. Później pojechaliśmy na elapsję, gdzie Gwen bardzo niechętnie zabrała się do nadrabiania zaległości z ostatnich tygodni. Oczywiście Charlotta nie pożyczyła jej notatek, więc korzystała z tych zrobionych przez Raphaela - nie trzeba mówić, że fantastyczne nie były. Okropny charakter pisma mojego brata nie polepszał sprawy.
Po czterech godzinach spędzonych na słuchaniu przekleństw Gwen i próbie wytłumaczenia jej fizyki - nieudanej - przenieśliśmy się z powrotem do naszych czasów, gdzie czekał na nas pan George.
- Och, nareszcie, zaczynałem już się niepokoić. - powitał nas, poprawiając nerwowo sygnet na palcu. - Panno Gwendolyn, wiem, że ma pani teraz mnóstwo rzeczy na głowie, ale podczas ostatniej rady ustaliliśmy, że powinna pani wrócić do wcześniejszych lekcji języków, tańca i historii oraz dodatkowo zacząć kurs samoobrony. Tak tylko na wszelki wypadek.
- A nie moglibyśmy odpuścić tańca i skupić się na samoobronie? - jęknęła, posyłając  mu błagalne spojrzenie.
- O tym musi pani rozmawiać z Falkiem. - roześmiał się.  - Ale wątpię, żeby się pani udało, Giordano bardzo się ucieszył na te lekcje...
- Już to widzę. - mruknęła i ruszyliśmy za panem Georgem, który opowiadał coś śmiejąc się głośno i nie zwracał uwagi na to, że właściwie w ogóle go nie słuchamy.
- Mogłeś mi powiedzieć, że znowu mam mieć z nim lekcje.
- Nie miałem o tym pojęcia. - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jesteś obecny na każdej radzie. - prychnęła z powątpiewaniem.
Nachyliłem się do niej i wyszeptałem:
- Ostatnia rada była w poniedziałek wieczorem, zaraz po naszej elapsji. Raczej wiesz, gdzie wtedy byłem...
- No dobra... - uśmiechnęła się pod nosem, a potem dodała - Myślisz, że użycie samoobrony na Giordano albo Charlottcie bardzo nie spodoba się Strażnikom?
Parsknąłem śmiechem i przyciągnąłem ją mocniej do siebie. Zaraz jednak mina mi zrzedła, bo uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie będę musiał jej powiedzieć o wydarzeniach z Charlottą, kiedy ona była porwana. Gdyby dowiedziała się kiedyś, przypadkiem i nie ode mnie prawdopodobnie skończyłoby się na wykorzystaniu samoobrony do nieco innych celów.

***
 Gwendolyn
- Jak pierwszy dzień w szkole? - zapytał Gideon, kiedy wsiadłam do jego samochodu. 
- W miarę normalnie... Tylko wszyscy cały czas się na mnie gapili, jakby szukali blizn po tym "wypadku". - nakreśliłam w powietrzu cudzysłów i nachyliłam się, żeby go pocałować. - Ale to i tak  byłoby lepsze od lekcji z Giordano. - jęknęłam. - Mogę powiedzieć, że źle się czuję?
- Od tygodnia wykręcasz się od tych lekcji, raczej nie przejdzie. - rzucił mi rozbawione spojrzenie. - Taniec naprawdę nie jest taki zły.
- Ale Giordano tak. - mruknęłam. - I Charlotta. 
- Ona też będzie?
- Wczoraj powiedziała, że dużo razem pracowali, żeby ustalić mój "program nauczania".
Westchnął i nie odrywając wzroku od drogi, powiedział:
- Jeśli Falk mnie zabije za to, że znowu opuszczam radę, to przez najbliższe lata ty będziesz utrzymywać Raphaela.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
- No przecież nie zostawię cię tam z nimi całkiem samej. I zadbam o to, żeby Charlotta nie przychodziła na kolejne lekcje.
- Kocham cię - chciałam pocałować go w policzek, ale w ostatniej chwili odwrócił głowę i trafiłam w usta.
Przez tę chwilę nieuwagi samochód zgasł i zaraz usłyszeliśmy pisk hamulców i głośny dźwięk klaksonu za nami. Parsknęliśmy śmiechem i ruszyliśmy dalej do Loży.

***

- Raz, dwa, trzy! Charlotto, trzymaj mnie, bo ja tu zaraz oszaleję! Czy to jest takie trudne? Tak trudno policzyć do trzech?! - krzyczał Giordano, łapiąc się za głowę.
- Niech się pan uspokoi, Giordano. Każdemu zdarza się pomyłka. - bronił mnie Gideon, a ja marzyłam jedynie o tym, żeby ta ruda żmija i wydętousty zniknęli z pokoju, w którym od czterdziestu minut uparcie ćwiczyliśmy walca angielskiego (co w dużej mierze polegało na krzykach Giordano, kąśliwych uwagach Charlotty i uspokajających uśmiechach Gideona). 
- Ale nie siódmy raz z rzędu! 
Ósmy, pomyślałam. Ósmy raz z rzędu.
 - Kiedy ćwiczyliśmy sami, wszystko jej wychodziło. Myślę, że Gwen po prostu się stresuje, zresztą wcale się jej nie dziwię, sam bym się denerwował, gdybym nieustannie słyszał uwagi o tym, co robię źle. 
- Och, przecież tobie i tak wszystko zawsze wszystko dobrze wychodziło. NAM wszystko dobrze wychodziło. - rzuciła Charlotta i gdyby nie to, że jestem nieśmiertelna, pewnie padłabym trupem od jej spojrzenia.
- Myślę, że przede wszystkim ty ją rozpraszasz, Charlotto. - powiedział Gideon, a ona i Giordano popatrzyli na niego zaskoczeni.
- Rozpraszam?
- Twoje uwagi potrafią zdekoncentrować. - przytaknął. - Może spróbujemy jeszcze raz, a Charlotta poczeka za drzwiami. 
- Za drzwiami?
- Tak, Charlotto, za drzwiami. Jeśli nic się nie zmieni, wrócisz do środka, widocznie chodzi o coś innego...
- Tak, na przykład o brak talentu i koordynacji ruchowej. - mruknęła.
- A jeśli pójdzie lepiej niż poprzednio, to po prostu będziemy kontynuować bez ciebie. - dokończył zdanie, puszczając jej uwagę mimo uszu.
- Zostałam poproszona o pomoc. - powiedziała z naciskiem.
- Podczas balu nie będzie mogła wymówić się skrępowaniem, kiedy pomylą jej się kroki.
- Ale podczas prób warto postarać się o komfortowe warunki, nie uważa pan, Giordano? Jeden taniec bez obecności Charlotty raczej nie sprawi, że Ziemia wybuchnie, więc myślę, że warto spróbować.
Giordano przez chwilę milczał, a potem westchnął.
- Dobrze, spróbujmy. Moja kochana Charlotto, wiesz, że robię to bardzo niechętnie, ale tonący brzytwy się chwyta - proszę, poczekaj za drzwiami.
Moja kuzynka prychnęła jeszcze niczym rozjuszona kotka i skierowała się do drzwi - wiedziała, że teraz już nie wygra. 
- A teraz się skup, Gwenny, bo to jedyna szansa, żeby się jej pozbyć na stałe. - wyszeptał Gideon, ledwo poruszając ustami, kiedy zbliżyliśmy się do siebie, ustawiając w odpowiedniej pozycji.

***

Jakimś cudem udało mi się nie pomylić kroków i reszta próby odbyła się bez Charlotty, nawet Giordano musiał przyznać, że tak będzie lepiej. Kiedy się o tym dowiedziała, wściekła zabrała swoje rzeczy i wyszła, trzaskając drzwiami. Po kolejnych dwudziestu minutach ćwiczeń przyszedł czas na godzinę przepytywania mnie z "niezbędnych do życia" dat historycznych. Dzięki Bogu, pod koniec prób tańca do sali wleciał Xemerius w bardzo dobrym humorze i mi podpowiadał, radośnie dorzucając złośliwe uwagi w kierunku Giordano i miny Charlotty, z którą minął się w jednym z korytarzy. Ja za to starałam się zachować powagę i nie wybuchać śmiechem za każdym razem, kiedy gargulec naśladował równie wyniosły, jak i wysoki głos "mistrza". Pod koniec tego, jakże udanego, odpytywania Gideon patrzył na mnie podejrzliwie i zaczął rozglądać się po pokoju, jakby próbował zobaczyć, kto mi podpowiada. Kiedy nareszcie udało nam się przekonać Giordano, że musimy już iść na elapsję, wyszliśmy z sali jak najszybciej, żeby nie zdążył zmienić zdania. Szliśmy korytarzami Loży, trzymając się za ręce z Xemeriusem lecącym nad naszymi głowami. 
- Jaki duch ci podpowiadał? - zapytał Gideon, dalej rozglądając się wokół, jakby coś się miało zmienić i nagle zaczął widzieć duchy.
- O czym ty mówisz? - rzuciłam mu niewinne spojrzenie. - Po prostu się przygotowałam.
- Jakoś ci nie wierzę... - spojrzał na mnie badawczo i w tym samym momencie Xemerius wypluł wodę tuż pod nasze nogi, przy okazji nas ochlapując.
- Xemerius! - krzyknęłam na niego, a on zaczął się śmiać.
- Wiedziałem. - stwierdził Gideon i też się roześmiał, ocierając mi z twarzy wodę. - To ten mały szpiegujący gnom, tak?
- Gargulec - poprawiliśmy go z Xemeriusem równocześnie.

***
Gideon
Podczas elapsji Gwen usiłowała narysować mi Xemeriusa, ale stwierdziła, że obraziłby się, gdyby to zobaczył i nawet mi tego nie pokazała. Później usiedliśmy przy stole, każdy ze swoimi książkami i mieliśmy się uczyć, ale nie mogłem się skupić. Ostatnio rzadko kiedy mieliśmy chwile tylko we dwoje i przez pierwsze piętnaście minut toczyłem sam ze sobą wewnętrzną bitwę, czy wykorzystać tę okazję na powiedzenie jej o tym, co zaszło z Charlottą czy na coś znacznie przyjemniejszego...
- Wszystko w porządku? - zapytała. Najwyraźniej przyglądała mi się od dłuższej chwili, a ja nawet tego nie zauważyłem. - Od dziesięciu minut patrzysz na tą samą stronę.
- Tak, po prostu... - No i diabli wzięły myśli o przyjemnościach - muszę jej powiedzieć. Zamknąłem książkę. - Musimy porozmawiać.
- Okej - powiedziała ostrożnie. - Mam nadzieję, że nie chodzi o Xemeriusa i to nie będzie wykład o tym, że te daty naprawdę mi się do czegoś przydadzą...
- Nie - zaprzeczyłem, chcąc, żeby chodziło tylko o to. - Kiedy cię nie było... Coś się wydarzyło...
- Co takiego? - zapytała, marszcząc brwi.
- W pewnym momencie się rozchorowałem, chyba przez te wszystkie nerwy, mało spałem, jadłem, miałem osłabiony organizm, nieważne. W każdym razie to był jedyny dzień, kiedy zostałem w domu,
zamiast przyjść do Loży i próbować cię znaleźć - Leslie i Raphael mi zabronili. Miałem wysoką gorączkę, spałem w salonie, kiedy ona przyszła...
- Jaka ona? 
Po raz setny, odkąd Gwen odzyskała pamięć, wróciłem myślami do tamtej chwili:

Obudził mnie jakiś hałas z kuchni. Leżałem na kanapie w salonie, musiałem zasnąć, bo za oknem już się ściemniało. Wstałem i od razu zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałem to i poszedłem do kuchni. 
- Przepraszam za ten hałas, nie chciałam cię obudzić. - powiedziała, kiedy mnie zobaczyła.
- Co ty tu robisz, Charlotto? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Usłyszałam, że jesteś chory i pomyślałam, że ci coś ugotuję, żebyś się nie męczył.
- Naprawdę, nie musisz. 
- Ale chcę.
- Ale ja nie chcę, żebyś tu była.
Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na czole.
- Bredzisz przez temperaturę, Gideonie. Idź się lepiej połóż, a ja przygotuję ci kompres i kolację.
- Charlotto, chcę, żebyś wyszła. 
- Daj mi zrobić coś miłego. Wiem, jak ci teraz ciężko, chcę ci pomóc.
Westchnąłem ciężko i wróciłem do salonu na kanapę. Jakiś czas później obudziłem się i zobaczyłem nad sobą twarz Charlotty. 
- Ciii... - powiedziała, kładąc mi zimny ręcznik na czole. - Śpij dalej. - zdjęła koc, którym się przykryłem. 
- Co ty robisz? - zapytałem, wciąż nie do końca przytomny.
- Na pewno jest ci gorąco, śpij, nic się nie martw... - zaczęła podwijać moją koszulkę.
- Co ty wyprawiasz?! - teraz już całkiem rozbudzony poderwałem się do pozycji siedzącej i odepchnąłem jej ręce.
- Naprawdę mam to powiedzieć prosto z mostu? - nie czekała na odpowiedź. - Kocham cię, Gideonie. I wiem, że ty mnie też.
-  Charlotto, o czym ty mówisz?!
- Wiem, że było nam ciężko, wszystko przez Gwendolyn, zawsze zabierała to, co było dla mnie najważniejsze, najpierw gen, potem ciebie... Nie mogę już tego dalej znosić, po prostu przyznaj się do wszystkiego i bądźmy wreszcie razem - powiedziawszy to, nachyliła się i pocałowała mnie. 
- Co ty wyprawiasz?! - odepchnąłem ją. 
- Och, dobrze wiem, że jej nie kochasz, Gideonie! Spójrz na mnie! Wymień choć jedną rzecz, w której ona jest ode mnie lepsza! - ujęła moją twarz w dłonie. - Daj już spokój. Pamiętasz jak było nam dobrze, zanim ona się pojawiła? 
- Nigdy nic między nami nie było Charlotto!
- A co z tamtym pocałunkiem? 
- To było prawie trzy lata temu, byłaś jedyną dziewczyną, z którą miałem bliższy kontakt, naprawdę dziwisz się, że to zrobiłem?!
- To uczucia cię do tego zmusiły! - krzyknęła z przekonaniem. - Gideonie, obiecuję ci - mówiąc to, usiadła okrakiem na moich kolanach. - że będę tylko twoja. Jestem gotowa całkiem ci się oddać, choćby w tej chwili! - w tym momencie zdjęła swoją bluzkę.
Zdezorientowany jej zachowaniem i gorączką dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę z tego, co tu się dzieje. Szybko zepchnąłem ją ze swoich kolan i wstałem. 
- Zabierz swoje rzeczy i wynoś się stąd. - powiedziałem takim tonem, że sam go początkowo nie rozpoznałem. 
- Gideonie...
- Powiedziałem: wynoś się stąd. - podziałało. Łzy popłynęły jej po twarzy, ale zabrała swoją bluzkę i ruszyła w stronę drzwi. - Charlotto - odwróciła się na dźwięk swojego imienia. - nie odzywaj się do mnie więcej.
- Co ona ma, czego ja nie mam? - zapytała jeszcze cicho, patrząc na mnie żałośnie.
- Moje serce. 

Kiedy opowiadałem o tym Gwen, nie mogłem patrzeć jej w oczy, utkwiłem wzrok w jednej w cegieł za nią i czekałem na jej reakcję. Milczała przez dłuższą chwilę, aż wreszcie na nią spojrzałem. Miała zaciśnięte usta i, w ogóle do niej nie pasujące, zimne spojrzenie. 
- Gwenny, powiedz coś, proszę.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie jestem na ciebie zła. - powiedziała z trudem powstrzymując drżenie głosu. - Nienawidzę jej. 
- Gwen...
- Nienawidzę jej, rozumiesz? - gwałtownie wstała od stołu, zrzucając przy okazji podręcznik do historii. - Od zawsze ona była "tą lepszą"! Zawsze była cudowna, fantastyczna Charlotta i mała, głupia kuzynka Gwendolyn! Od lat utrudniała mi życie, jak tylko mogła, a kiedy okazało się, że to ja mam ten idiotyczny gen, było jeszcze gorzej! Skoro cokolwiek zaczęło się układać, to ona musi to zniszczyć, nigdy nie liczy się ze mną, z moimi uczuciami, z czymkolwiek ze mną związanym. Skoro ona tego chce, to to weźmie! 
- Gwen - wstałem, a ona zaraz się cofnęła.
- Nienawidzę jej! - krzyknęła po raz kolejny i łzy wściekłości popłynęły jej po twarzy. 
- Gwenny - podszedłem do niej i tym razem już się nie odsunęła. - Obiecuję ci, że ona nigdy nie wejdzie między nas. - położyłem ręce na jej biodrach i oparłem swoje czoło o jej. - Nie pozwolę jej nic zniszczyć. 
- To wariatka - powiedziała cicho. 
- Zabroniłem jej się do nas zbliżać. Nie chciałem, żeby się do mnie odzywała. Próbowałem...
- Wiem. - wtuliła się we mnie.
- Nie, Gwen, ja naprawdę...
- Wiem, słyszałam waszą rozmowę.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Jak to?
- Szłam do wyjścia z Loży i przypadkiem was usłyszałam... To po tym postanowiłam, że się przełamię i spróbuję. Dałam ci szansę. Zgodziłam się z tobą umówić, bo, kiedy cię usłyszałam, zaczęłam wierzyć, że to, co wszyscy mi opowiadali, rzeczywiście było prawdą.
 
***
 

Po elapsji odwiozłem Gwen do domu.
- Zjesz z nami kolację? - zapytała.
- Muszę coś załatwić... Ale jeśli bardzo chcesz, żebym został, to mogę zająć się tym później. 
- Nie - uśmiechnęła się krzywo. - dam radę. Najwyżej uduszę Charlottę i Falk będzie musiał wyciągać mnie z więzienia.
Pocałowała mnie w policzek i już chciała wysiadać, kiedy przytrzymałem ją z rękę. 
- Poczekaj. - otarłem jej kciukiem resztkę rozmazanego tuszu do rzęs i ostatni raz pocałowałem w usta. - Zadzwonię do ciebie później.
Wysiadła z samochodu w trochę lepszym nastroju, ale dalej nie była szczególnie zadowolona. Cieszyła się z tego, że jej powiedziałem, ale nie z tego, co jej powiedziałem.

Droga do mieszkania Falka zajęła mi prawie godzinę. Stanąłem pod drzwiami i zapukałem raz, drugi, trzeci... Doszedłem do wniosku, że skoro nie otwiera, to albo go nie ma, albo śpi (jego kamienny sen znam z doświadczenia). Podniosłem roślinę w doniczce stojącą obok drzwi i zabrałem spod niej klucz. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, od razu tego żałując. 
Falk był w domu. I zdecydowanie nie spał. 
- Nic nie widziałem! - powiedziałem szybko, odwracając się, kiedy usłyszałem pisk kobiety.
Pisk nagiej kobiety. Pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem. Pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem z burzą rudych włosów. Znajomy pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem z burzą rudych włosów.
- Grace? - zapytałem dalej odwrócony i zszokowany.
- Na litość boską, Gideonie, co ty tu robisz?! - słyszałem szelest materiałów i ciche przekleństwa Grace. - Dlaczego nie zapukałeś?!
- Pukałem trzy razy. - podniosłem ręce w obronnym geście.
- Niech to diabli! - wrzasnął Falk zaraz po tym, jak rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. 
- Może ja jednak wyjdę, a wy...
- Nie, Gideonie, ja... Właśnie wychodziłam. - powiedziała Grace i minęła mnie, tym razem w pełni ubrana, ale z nadal zmierzwionymi włosami. - Do widzenia, Falk. - pożegnała się i wyszła, wciąż trochę czerwona na twarzy.
- No ładnie... - zaśmiałem się, odwracając w stronę wuja, który usilnie próbował zabić mnie spojrzeniem. - A ja właśnie o niej chciałem porozmawiać...
Westchnął nadal zły, że im przerwałem, ale usiadł przy stole i wskazał mi krzesło na przeciwko.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego - mruknął, kiedy zająłem miejsce.
- Tak sobie pomyślałem... Czy bank de Villiers nie mógłby udzielić Grace pożyczki?
- Skąd ci to przyszło do głowy? Mają jakieś problemy? Gwendolyn coś ci mówiła?
- Nie, nie o to mi chodzi. Pomyślałem, że może mają trochę dość mieszkania z Lady Aristą i Glendą, że może powinni poszukać czegoś dla siebie... - specjalnie przemilczałem Charlottę, ponieważ Falk nadal uważa ją za fantastyczną i jeszcze by mi się dostało za wyrzucenie jej z lekcji z Giordano. - Pewnie wścieknie się, kiedy jej to zaproponujesz, ale może udałoby się ją jakoś przekonać.
- Nie powiem, że o tym nie myślałem... - westchnął. - Ale ona nie da sobie pomóc, wiesz jaka jest...
- Z tego, co wiem ma urodziny niecałe dwa tygodnie po Gwen...
- Tak, osiemnastego października, do czego dążysz?
- Że może mógłbyś jej dać w prezencie dokumenty do podpisania, bo czeku na pewno nie przyjmie...
- To nie będzie takie proste... Ale pomyślę o tym. - spojrzał na mnie podejrzliwie. - Dlaczego ty o tym myślałeś?
- No wiesz... Łatwiej byłoby się przemknąć do Gwen tylko pod nosem Grace, zamiast Paula i całego kobiecego klanu Montrose...
Zaśmiał się pod nosem i wstał. 
- No dobra, skoro zepsułeś mi randkę to chyba będę się kładł i tak najpierw muszę do niej zadzwonić i za ciebie przeprosić...
- Zaraz wychodzę, tylko powiedz mi jeszcze jedno - kiedy to wszystko się wydarzyło? - uśmiechnąłem się znacząco.
- Nie będę ci się spowiadał ze swojego życia prywatnego. - prychnął. Widząc moje uniesione brwi dodał - Powiem tylko, że przerwałeś coś, czego jeszcze nie robiliśmy wcześniej.

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 24

Kochani,
znowu jestem jędzą. Chyba po prostu nie przestaję nią być, ciągle nie wyrabiam się z rozdziałami... Strasznie was przepraszam, ale naprawdę długo pracowałam nad tą sceną. Chciałam, żeby była idealna i zarazem taka "ich" ;)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że z następnymi rozdziałami pójdzie mi znacznie szybciej.
Dziękuję Wam też za pytania, czy żyję - to miłe, że kogoś to interesuje ;)
i za wszystkie inne komentarze, które pojawiły się pod ostatnimi postami :)
Cass 

Gideon
 Nie wiem ile czasu tak staliśmy, ale potem położyliśmy się obok siebie na kanapie. Patrzyłem na nią i wciąż nie mogłem uwierzyć, że znowu ze mną jest.
- Już przestałem robić sobie nadzieję, że sobie przypomnisz. - szepnąłem i poczułem jak pojedyncza łza spływa mi po policzku.
- Wiem. - odpowiedziała równie cicho, ścierając ją dłonią. - Tak strasznie mi przykro...
- To nie twoja wina...
- Odcinałam się od ciebie przez pierwsze dwa tygodnie...
- Nie znałaś mnie.
- Byłam okropna, nie wierzyłam ludziom, kiedy o nas opowiadali...
- Gwenny, to nie jest twoja wina. - powiedziałem stanowczo i przyciągnąłem ją bliżej siebie. - Dwa miesiące... To były najgorsze dwa miesiące w moim życiu.
- W moim też.
Przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie w ciszy. Potem Gwen schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi, a ja pocałowałem ją we włosy i przytuliłem jeszcze mocniej.
- Kiedy byłam u hrabiego - zaczęła i musiałem się bardzo skoncentrować, żeby dosłyszeć  jej słowa. - jedyną rzeczą, która utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach była myśl o tobie. Wiedziałam, że mnie znajdziesz, ale byłam przerażona tym, ile to może zająć. A kiedy on powiedział, dlaczego mnie porwał... To było straszne.
- Wiem, kochanie. Gdybym tylko mógł, to bym się z tobą wtedy zamienił...
- To mogłoby trochę pokrzyżować jego plany... - zaśmiała się cicho.

***

Gwendolyn
- Mamo! - rzuciłam się jej na szyję, kiedy tylko otworzyła przed nami drzwi.
- Czy ona... - spojrzała pytająco na Gideona, a on kiwnął głową z uśmiechem. - Och, kochanie! - przytuliła mnie mocno i rozpłakała się.
Przez następne kilka minut stałyśmy w drzwiach jak dwie fontanny. Potem dołączyli do nas wszyscy inni, kiedy już weszłyśmy do przedpokoju. Nawet Lady Arista mnie uściskała. Ciotka Glenda mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak "oczywiście, znowu robi wokół siebie zamieszanie", a Charlotta uciekła do swojego pokoju. Po chwili przenieśliśmy się do szwalni, gdzie usiedliśmy wszyscy gdzie było miejsce. Mnie i Gideona wcisnęli na kanapę między mamą i ciocią Maddy, a Caroline zaraz weszła mi na kolana. Nick usiadł na podłodze i oparł się o stolik do kawy, Lucy i Paul razem zmieścili się na fotelu, a Leslie i Raphael, którzy dołączyli do nas jakieś dziesięć minut później, rozłożyli się na dywanie obok mojego brata. Nie wiem ile czasu tak siedzieliśmy, nie robiliśmy nic szczególnego. Po prostu rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Mimo że stykaliśmy się właściwie całym ciałem przez ten ścisk na kanapie, Gideon cały czas trzymał mnie za rękę i patrzył tylko na mnie. Kiedy Caroline stwierdziła, że zagramy w Monopolly i poszła szukać gry, oparłam mu głowę na ramieniu i westchnęłam cicho.
- Co się stało? - zapytał, całując mnie w czoło.
- Nareszcie jest tak, jak powinno być. - uśmiechnęłam się do niego. 
- Gwen, odpowiedz mi na jedno pytanie. - poprosił Raphael śmiertelnie poważnie.
- O co chodzi?
- Ja rozumiem wiele rzeczy, ale jak mogłaś, kur... - dostrzegł ostrzegawcze spojrzenie Gideona. - ...czaczki, zapomnieć o moich fajerwerkach? Przecież one były naprawdę epickie!
Roześmialiśmy się wszyscy i zaczęliśmy grać.

 ***

 Gdybyśmy grali osobno, nie starczyłoby nam pionków, więc dobraliśmy się w pary. Kiedy na planszy zostali już tylko Leslie z Raphaelem i ciocia Maddy z Caroline, zrobiło się poważnie. Chłopak i starsza pani mierzyli się wzrokiem, kupując coraz to nowe domki i hotele i zacierając z uciechy ręce, kiedy drugie stanęło w ich mieście.
- Ha! - krzyknął uradowany Raphael, gdy ciocia Maddy postawiła pionek na jego polu. - Witamy w Nowym Jorku! Trzy hotele, cztery domki... Trzy miliony siedemset dwadzieścia tysięcy.
- Uch, nie masz litości dla starszej kobiety, prawda?
- W handlu nie ma miejsca na litość, ciociu.
Marudząc, z niezadowoleniem dała mu pieniądze. Minęło kilka spokojnych kolejek, a potem chłopak rzucił kostkami z pewnym uśmiechem na twarzy. Ruszył pionkiem i w połowie drogi zdał sobie sprawę z tego, co zaraz się stanie.
- Nie...
- Oj tak, mój drogi... Mam nadzieję, że spodoba ci się w Montrealu... Ile to będzie? Dwa, pięć, sześć... Dziewięć milionów, czterysta pięćdziesiąt tysięcy.
- Ale skąd... Nie można by tak... Trochę odpuścić...
- W handlu nie ma miejsca na litość, czyż nie? - uśmiechnęła się do niego złośliwie.
- Możecie iść. - usłyszałam za sobą szept Lucy.
Spojrzeliśmy na nią, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
- Rozmawiałam z Grace, wiem, że chcecie teraz ze sobą pobyć, jedźcie. Odwrócę uwagę Paula, potem z nim pogadam. 
- Lucy... - zaczął Gideon, ale mu przerwała.
- Tego teraz potrzebujecie, wiem o tym. Nie ma za co. - uśmiechnęła się do nas i odeszła, nie czekając na nic więcej. 
Spojrzeliśmy po sobie i co nam pozostało? Wyszliśmy, w końcu mamy trzeba słuchać. Pojechaliśmy taksówką, bo Gideon stwierdził, że woli nie prowadzić w drodze powrotnej z Loży, ponieważ mógłby spowodować wypadek. Przez cały czas siedziałam przytulona do niego, a on bawił się naszymi splecionymi dłońmi i co chwilę całował mnie w czoło. Co prawda żadne z nas się nie odzywało, ale nie było śladu po niezręcznej ciszy.
Wysiedliśmy pod domem Gideona i weszliśmy do środka. Zaprowadził mnie do salonu i posadził na kanapie, a sam poszedł do kuchni.
- Nie sądziłam, że będzie tu taki porządek. - zdziwiłam się.
- Leslie trochę ostatnio nosiło i kazała Raphaelowi się uczyć, a ona posprzątała. - wrócił i usiadł obok mnie, podając mi kieliszek szampana.
- Chcesz mnie upić? - uśmiechnęłam się do niego przekornie.
- Gdybym chciał posłuchać, jak śpiewasz to bym poprosił. - odpowiedział mi tym samym.
Napiliśmy się i odstawiliśmy naczynia na stół. 
- Jesteś głodna? - zapytał po chwili, nachylając się nade mną.
Pokręciłam przecząco głową i przysunęłam się bliżej niego.
- Teraz chcę tylko... - nie kończyłam. Po prostu pocałowałam go lekko w usta.
Westchnął cicho i przyciągnął mnie do siebie. Zanim zdążyłam się obejrzeć, leżałam na kanapie, a on całował mnie, jakby chciał wyrazić wszystkie uczucia, które kłębiły się w nim przez ostatnie dwa miesiące. Nie mogłam pozostać mu dłużna. 
- Możemy... - zaczęłam, kiedy po jakimś czasie, na chwilę się od niego oderwałam.
- Przenieść się do sypialni? - skończył, a ja pokiwałam głową. 
Kiedy siadaliśmy, mocno oplotłam go nogami w pasie i zarzuciłam ręce na szyję. Potem wstał i cały czas całując mnie ruszył na ślepo w kierunku sypialni. Po chwili uderzyłam plecami o drzwi, a Gideon puścił mnie jedną ręką, żeby znaleźć klamkę, przez co zaraz praktycznie wlecieliśmy do pokoju. Stłumiłam śmiech, nie odrywając się od niego. Jakoś udało mu się dojść do łóżka i położyć mnie na nim. Zaczęłam odpinać guziki jego koszuli, a on zaraz pomógł mi ściągnąć ją do końca. Zszedł ustami na moją szyję i niżej. Wsunął rękę pod moje plecy i zaczął gładzić je dłonią. Po chwili podtrzymał mnie w talii i znowu sięgnął do tyłu sukienki. Sfrustrowany mruknął coś i odsunął się ode mnie.
- Poddaje się. Jak to się rozpina? - wskazał palcem na moje ubranie.
Walcząc ze śmiechem, pokazałam mu zamek z boku sukienki. Próbowałam być poważna, ale kiedy zaklął cicho nad zacinającym się zapięciem, roześmiałam się głośno. Dołączył do mnie i ukrył twarz w moich włosach.
- Właśnie poniosłem porażkę, jako mężczyzna. - mruknął, kiedy pomagałam mu rozpiąć zamek.
- Bez przesady... - szepnęłam z uśmiechem i z powrotem przyciągnęłam jego usta do moich.
Znowu uniósł mnie wyżej, żeby łatwiej było zdjąć sukienkę. Kiedy już się z tym uporał, nagle strasznie się spięłam. Stałam się całkowicie bierna w pocałunkach i wszystkim, co się działo. Gideon zauważył to i odsunął się trochę.
- Mam przestać? - zapytał, patrząc na mnie z troską i kładąc dłoń na moim policzku.
- Nie, tylko... - pokręciłam głową, próbując zebrać myśli. - Trochę się... denerwuję.
- Poczekaj - powiedział, podnosząc się z łóżka i wyszedł z pokoju.
Wstałam i podeszłam do lustra, a potem, spojrzawszy w nie, zaklęłam cicho pod nosem. Moje włosy wyglądały jak gniazdo, a po ładnie ułożonych falach pozostało jedynie wspomnienie. Przeczesałam je trochę palcami, ale raczej niewiele to pomogło. Nie wspomnę już o wielkich rumieńcach, które pojawiły się na moich policzkach. Usłyszałam dźwięk zamykanej lodówki i próbowałam wrócić szybko do łóżka, ale poślizgnęłam się i próbując się czegoś złapać, zrzuciłam wazon, stojący na komodzie.
- Kurwa - powiedziałam cicho i uklękłam, żeby zebrać  resztki zbitego naczynia.
Na szczęście nie było w nim ani wody, ani kwiatków, za to były...
- Prezerwatywy? - zdziwiłam się, przyglądając się opakowaniu.
Usłyszałam kroki, więc szybko wsunęłam wszystko pod szafkę, rzuciłam się na łóżko i zastygłam w tej samej pozycji, w której zostawił mnie Gideon. Wszedł, niosąc kubełek z butelką szampana i kieliszki. Usiadł na łóżku, napełnił naczynia i podał mi jedno z nich. Podniosłam się i napiłam się, licząc, że doda mi to trochę odwagi. Odgarnął mi włosy z czoła i spojrzał na mnie łagodnie, a potem zszedł wzrokiem niżej, na bieliznę i zapytał:
- Chciałaś mnie dzisiaj uwieść? - zapytał, unosząc brwi i uśmiechając się przekornie.
- Może trochę... - odpowiedziałam mu tym samym, przypominając sobie własne zdziwienie i przebiegły plan, który narodził się w mojej głowie, kiedy znalazłam ten delikatny, koronkowy biały komplet w swojej szufladzie.
Zabrał mój kieliszek i odstawił go na szafkę nocną obok kubełka z lodem. Nachylił się nade mną i pocałował mnie, równocześnie popychając lekko na łóżko. Po chwili znowu się odprężyłam i sięgnęłam dłonią do jego paska. Próbował ją zabrać, ale tylko mocniej przycisnęłam jego usta do swoich, żeby pokazać mu, jak bardzo tego chcę. Rozpięłam i zsunęłam trochę jego spodnie, a potem on wstał i zdjął je do końca. Wrócił znowu na łóżko i po chwili mój stanik podzielił los reszty garderoby. Odruchem, który był silniejszy ode mnie, próbowałam zasłonić się narzutą, leżącą obok. Gideon odsunął się ode mnie i z uspokajającym uśmiechem musnął jeszcze raz moje usta, żeby zaraz znaleźć się tuż obok mojego ucha.
- Jesteś piękna, Gwenny... Nie masz się czego wstydzić, kochanie. - czułam jego ciepły oddech na skórze. - Jeśli tylko będziesz chciała się zatrzymać, powiedz. Dobrze?
Pokiwałam głową i puściłam materiał, a jego usta przeniosły się na moją szyję. Po chwili dołączyły do nich ręce, wędrujące po moim ciele, a zaraz oprócz nich poczułam jeszcze coś innego. Kostka lodu sunęła wzdłuż ostatniego fragmentu garderoby, który miałam na sobie. Cóż... Przynajmniej w tamtej chwili jeszcze miałam go na sobie... Po kilku sekundach leżałam zupełnie naga, a Gideon nadal miał oczy utkwione w mojej twarzy. Pocałował mnie i chwilę później jego usta zeszły niżej. Znacznie niżej. Z tego powodu nie do końca pamiętam następne minuty... Wiem tylko, że jedynym słowem, jakie byłam w stanie wymówić było jego imię. Zamknęłam oczy, wciąż ciężko oddychając, a kiedy je otworzyłam, zobaczyłam Gideona, patrzącego na mnie z troską w pociemniałych z podniecenia oczach.Walcząc z drżeniem ręki, położyłam ją na jego karku i przyciągnęłam go do siebie. Całując go, zaczęłam zsuwać jego bokserki, ale przerwał mi i powiedział:
- Poczekaj - podniósł się i spojrzał na komodę, a potem omiótł wzrokiem cały pokój, kończąc na mnie. - Gwen, widziałaś gdzieś mój wazon?
- Ten, który stał na komodzie...?
- Dokładnie ten.
- Wiesz, to całkiem zabawna historia... - przygryzłam wargę.
- Gwendolyn... - uniósł wyczekująco brwi.
- Pod szafką.
Rzucił mi zdziwione spojrzenie, ale zszedł z łóżka i wyciągnął opakowanie z prezerwatywą spod szafki.
- Spadł mi, kiedy byłeś w kuchni. - wyjaśniłam, a on pokręcił głową z uśmiechem.
- Jesteś niemożliwa... Wiesz o tym?
- Nie dajesz mi zapomnieć. - uśmiechnęłam się.
Podparłam się na łokciach, zapominając o tym, jednak ciężkim do przeoczenia, fakcie, że nadal jestem naga. Przysiadł na brzegu łóżka i musnął palcami moją kostkę.
- Bardzo chcesz wciągnąć mnie z powrotem do łóżka, prawda?
- Jakbym musiała cię wciągać... - roześmiał się, kiedy pociągnęłam go za rękę i wylądował na moich nogach, wpół leżąc.
Obrócił się, podciągnął na rękach i znowu jego twarz była tuż nad moją.
- To gdzie skończyliśmy...? - szepnął, trącając nosem moje ucho.
- Szukałeś wazonu...
- Nie pomagasz, Gwen... - mruknął, śmiejąc się cicho.
- W czym?
- Próbuję zachować choć trochę powagi.
- Zazwyczaj nie masz z tym problemu... Leslie zawsze mówiła, że jesteś trochę sztywny...
- Gwen - usłyszałam rozbawienie wymieszane z nutą groźby w jego głosie.
- Już nic nie mówię. - zapewniłam go, przyciągając jego usta do swoich. - Jestem... Całkowicie... Poważna... - wydusiłam między pocałunkami. - A skończyliśmy gdzieś tu... - znowu sięgnęłam dłonią do jego bokserek.
Przygryzł delikatnie moją wargę i odtrącił rękę.
- Już pamiętam. - wstał, żeby zdjąć ostatnią część garderoby, która na nim została, a ja utkwiłam wzrok w suficie.
Nie wiem dlaczego, chyba taki pierwszy odruch, w każdym razie trzymałam się go i tylko kątem oka widziałam, jak rozrywa opakowanie i zakłada prezerwatywę. Wrócił nade mnie i musnął moje usta i jeszcze raz na mnie spojrzał z pełną powagą.
- Na pewno?
Pokiwałam głową i wzięłam głęboki oddech, kiedy poczułam, jak we mnie wchodzi. Chociaż próbował odwrócić moją uwagę pocałunkami, i tak poczułam ból. Nie był silny, ale mimo to krzyknęłam cicho.
- Przepraszam - szepnął i czułam, że zaraz znowu zapyta.
- W porządku. - uprzedziłam go. - Wszystko dobrze.
Skupiłam się na jego ustach, po chwili ból minął. Nie było może szczególnie przyjemnie, ale przecież zawsze tak jest za pierwszym razem. Kiedy tylko mnie nie całował, patrzył na mnie z troską, jakby chciał się upewnić, że nie robi mi krzywdy. Poruszał się powoli i spokojnie, chociaż widziałam, że walczy sam ze sobą, żeby utrzymać to tempo. Po chwili po prostu kiwnęłam głową, domyśliłam się, że czeka na swego rodzaju przyzwolenie. Przyspieszył i poczułam, jak dochodzi w moim wnętrzu. Podniósł się tylko po to, żeby zaraz położyć się obok i nakrył nas narzutą, z której wcześniej korzystałam, żeby się zasłonić. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, a ja położyłam mu głowę na piersi. Przez kilka minut leżeliśmy tak w milczeniu, próbując wyrównać oddech.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, podnosząc głowę i spoglądając na niego.
Przytulił mnie mocniej i pocałował w czoło.
- Nie chciałem, żeby cię bolało. -powiedział, kiedy spuściłam wzrok.
- Zawsze boli.
- Ale nie chciałem tego.
- Wiem - podniosłam się i zrównałam z jego twarzą. - Nigdy nie chcesz, żeby cokolwiek mi się działo.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
- Kocham cię. - stwierdził, jakby to było wyjaśnienie wszystkiego.
- Ja ciebie też. - jeszcze raz musnął moje lekko spuchnięte od pocałunków wargi i z powrotem ułożyłam na nim głowę i rękę.
Czułam jak gładzi mnie po włosach, a to, w połączeniu z równym biciem jego serca, całkowicie mnie uspokajało. Ledwie zdążyłam jęknąć w duchu na myśl o tym, że jutro czeka mnie bardzo szczegółowy wywiad przeprowadzany przez Leslie, już spałam odpłynęłam w objęcia Orfeusza pod postacią Gideona.

***

 Gideon
Kiedy się obudziłem, Gwendolyn jeszcze spała. Przez chwilę patrzyłem, jak śpi spokojnie, z głową leżącą na mojej piersi i powoli wracały do mnie wspomnienia z ostatniej nocy. Uśmiechnąłem się pod nosem i pocałowałem ją w czoło, a potem wyślizgnąłem się z łóżka jak najdelikatniej, żeby jej nie obudzić. "Ubrałem się" to może dużo powiedziane, w każdym razie ruszyłem do kuchni w samej bieliźnie, zamykając drzwi do sypialni. Odkąd ugotowałem Gwen to nieszczęsne spaghetti i Raphael znowu zaczął się ze mnie śmiać, że tylko tyle potrafię, poszukałem czegoś w internecie i póki co opanowałem kilka prostych przepisów - oczywiście po kilku próbach. Postanowiłem wykorzystać jeden z nich i zrobić naleśniki - tak jak Gwen w Paryżu. Wyjąłem wszystkie składniki i po cichu zacząłem przygotowywać ciasto. Nawet mi wychodziło, ale kiedy podrzucałem trzeciego naleśnika na patelni, usłyszałem za sobą kroki i odwróciłem się, co poskutkowało upadkiem jedzenia na podłogę. Gwendolyn stanęła w drzwiach do kuchni, ubrana w zapiętą na kilka guzików koszulę, którą wczoraj miałem na sobie. Podszedłem do niej i pocałowałem ją w czoło, a potem uśmiechnąłem się i powiedziałem:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedziała mi tym samym, a później przejechała palcami po moich barkach i ramionach. - Jezu... Przepraszam, nawet nie wiem, kiedy to zrobiłam. 
Spojrzałem w to miejsce i zobaczyłem kilka zadrapań, które musiały zostawić jej paznokcie.
- Nie przejmuj się, nawet ich nie zauważyłem... I ja też chyba coś zostawiłem. - mruknąłem, uśmiechając się pod nosem i odgarniając jej włosy na plecy, żeby przyjrzeć się malinkom na jej szyi. - Lepiej nie spinaj włosów, bo Paul mnie zabije. 
Roześmiała się cicho, a ja przyciągnąłem ją do pocałunku, ale w trakcie zobaczyłem, że lekko się krzywi. Położyłem delikatnie dłonie na jej biodrach i spojrzałem na nią z troską.
- Źle się czujesz?
- Nie, po prostu... Podobno zawsze trochę boli jeszcze na następny dzień. Ale wszystko w porządku, naprawdę. - uśmiechnęła się uspokajająco i musnęła moje usta. - Czy mi się wydaje, czy ta patelnia się dymi?

***

Po śniadaniu Gwen poszła wziąć prysznic, a ja ubrać się do sypialni. Stałem przodem do szafy, kiedy usłyszałem coś, co chyba miało być znaczącym chrząknięciem, ale zostało przerwane głośnym ziewnięciem. Odwróciłem się i zobaczyłem rozczochranego Raphaela opierającego się o framugę drzwi. 
- Myślałem, że śpisz u Leslie. 
- Miałem spać, ale źle się czułem. Jak w końcu wróciłem do domu, było koło drugiej i... Z tego co widzę, dobrze, że wróciłem dopiero wtedy...
- Co masz na myśli? - zapytałem, zakładając koszulkę.
- No cóż... Albo miałeś drastyczne spotkanie z kotem, albo Gwen była tej nocy bardzo szczęśliwa...
- Skąd...? - przypomniałem sobie o zadrapaniach. - No tak.
- Więc - usiadł na łóżku i jeszcze raz ziewnął. - jak było?
- Nie będę ci się z niczego spowiadać.
- No dawaj... Nie chcesz pogadać, jak brat z bratem?
- Niekoniecznie, szczególnie, że Gwen nadal jest w łazience.
- Mam się jej zapytać? - spojrzał na mnie z przekornym uśmiechem.
- Ani słowa. - rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie i westchnąłem. - Później ci opowiem.

***

Gwendolyn
Kiedy wróciłam do domu, posiedziałam chwilę z mamą i Lucy, ale żadna z nich nawet nie wspomniała o mojej nocy u Gideona. Oczywiście Leslie zaczęła mnie napastować smsami, kiedy tylko dowiedziała się, że już jestem u siebie. Pojechałam do niej, kiedy udało mi się zapewnić mamę, że jej babcia nie ma nic przeciwko temu, żebym zjadła u nich obiad, a Lucy, że później pojadę z nią na elapsję. Nie zdążyłam nawet zapukać, kiedy moja przyjaciółka otworzyła drzwi i wciągnęła mnie do środka. 
- Jak było? W ogóle coś było? Cokolwiek? Boże, widzę twój uśmiech, Gwen! Rumienisz się! Co tam się działo?!
Usiadłyśmy na łóżku u niej w pokoju i zaczęłam jej wszystko opowiadać. Kiedy dotarłam do fragmentu z kostką lodu, Leslie przerwała mi pytaniem "Czy on się naczytał "Greya"?". Ogólnie co chwilę wtrącała cichsze lub głośniejsze  "Boże!", "Naprawdę?", "To takie urocze!".
- Później usnęliśmy, a rano Gideon pokazał, że jednak potrafi robić coś poza spaghetti i przygotował naleśniki. A właśnie, Les - nie dałam jej dojść do głosu, chociaż widziałam, że już otwiera usta. - ty nigdy mi w końcu nie opowiedziałaś, jak było u ciebie i Raphaela... A widać już rezultaty. - rzuciłam jej przekorny uśmiech.
- Gwen... - jęknęła. -Jeśli teraz ci o tym opowiem, Raphael wyjdzie na kiepskiego w łóżku...
Roześmiałam się, a potem przycisnęłam ją jeszcze raz i w końcu wszystko mi powiedziała. Później leżałyśmy na łóżku i gadałyśmy o wszystkim, nadrabiając czas, który straciłyśmy przez moją amnezję, dopóki babcia Leslie nie zawołała nas na obiad.