niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 15 cz. 1

Kochani!
Nie chciałam tego robić, ale nie mam wyboru - wrzucam pół rozdziału. Mam nadzieję, że uda mi się napisać resztę jak najszybciej, ale nie mogę nic gwarantować ze względu na szkołę, czas, mój komputer (gniot się psuje) i moją kapryśną wenę. Publikuję to w takiej formie, ponieważ tak strasznie miło było mi czytać Wasze komentarze, że nie mogłam już dłużej zwlekać, szczególnie po poprzedniej ogromnej przerwie. Poza tym jeszcze jeden fakt miał na to wpływ - 10000 wyświetleń!!! Bardzo Wam dziękuję za nie wszystkie i cieszę się, że udało mi się do tylu dobić, bo właściwie nie wierzyłam, że to się może stać, głównie ze względu na (niestety) małą popularność Trylogii w Polsce (nie to, co Harry Potter ;)). W każdym razie, dziękuję Wam bardzo i mam nadzieję, że chociaż trochę spodoba Wam się ten fragment, który dzisiaj wrzucam :)
Pozdrawiam,
Cassandra

Ps. W większości było pisane na telefonie, więc jeśli wyłapiecie jakieś głupie błędy to piszcie! :) Są one bardzo możliwe ze względu na moją głupią autokorektę ;)


- Leslie? Co się stało? - zsunęłam się z Gideona i usiadłam, a on zrobił to samo, patrząc na mnie i marszcząc lekko brwi, jak zawsze, kiedy był zmartwiony. - Leslie? - moja przyjaciółka nie odpowiedziała, usłyszałam tylko cichy szloch.
- Gwen, będziemy u ciebie za pół godziny. - powiedział Raphael, który widocznie przejął telefon dziewczyny.
- Dobrze, ale co się stało? - dopytywałam się. - Dlaczego Les płacze?
- Opowiemy wam wszystko, jak przyjdziemy.
Westchnęłam.
- Będziemy na dachu.
Nic już nie odpowiedział, po prostu się rozłączył. Gideon spojrzał na mnie pytająco.
-Nie wiem, co się stało, ale Leslie płacze. Raphael musiał zabrać jej telefon, żeby powiedzieć, że będą za pół godziny. - on też westchnął. - To wszystko przez jej mamę! To na pewno ona, jej tata jest w porządku, pewnie się wkurzył, ale na pewno nie doprowadziłby jej do płaczu w takiej chwili. - wściekła wstałam i zaczęłam chodzić tam i z powrotem po dachu. - Ciekawe, co tak krowa zrobiła, ja jej pokażę! Jak ona, kurwa, mogła... - taki monolog ciągnął się jeszcze dobrych kilka minut. W zasadzie przerwał go dopiero fakt, że potknęłam się o jedną z poduszek i gdyby Gideon nie złapał mnie za rękę, to pewnie bym spadła.
- Siadaj, Gwen. - powiedział stanowczo i pociągnął mnie na podłogę, nie pozostawiając mi za bardzo wyboru.
- Nie chcę. - zaprotestowałam i próbowałam wstać, ale przytrzymał mnie mocno, zaciskając wokół mnie swoje silne ramiona. - Gideon, puść  mnie. - warknęłam. Musiałam się teraz wyżyć, chodzenie przynajmniej trochę ostudzało moją złość, a on nawet na to mi nie pozwalał! Najchętniej przyłożyłabym komuś w twarz. Z całej siły.
- Nie. - powiedział cicho i spokojnie, ale zacieśnił uścisk.
- Dlaczego?
- Bo jak tak dalej pójdzie to spadniesz.
- No i co z tego? Przecież i tak jestem nieśmiertelna, na coś mi się to musi przydać!
- Może i jesteś nieśmiertelna, ale to nie znaczy, że mam ochotę tłumaczyć to tym wszystkim przerażonym przechodniom, kiedy będę zeskrobywał cię z chodnika. - szepnął mi prosto do ucha, a ja wyraźnie czułam przyspieszone bicie jego serca tuż za moimi plecami. - Więc uspokój się, z łaski swojej, i siedź dopóki Leslie i Raphael nie przyjdą.
Prychnęłam zirytowana, ale zaraz zrozumiałam, że nie mam innego wyjścia i spróbowałam się opanować. Chwilę później poczułam, że Gideon rozluźnia trochę uścisk. Teraz wcale już nie próbował mnie unieruchomić - po prostu mnie przytulał. Oparł się plecami o jeden z kominów, a głowę nachylił tak, że jego usta znajdowały się tuż przy moim uchu.
- Wiem, że jesteś wściekła. - powiedział cicho. - Ja też jestem, ale skoro Leslie jest w takiej rozsypce, to nie możemy tego przy niej pokazać - to tylko pogorszy całą sytuację. Musisz trzymać nerwy na wodzy, maskować złość. Nie pomożemy jej wrzaskiem i przekleństwami, przecież wiesz. - głaskał mnie uspokajająco po ramionach.
- Wiem. - przyznałam mu rację. - Ale muszę się na czymś wyżyć i...
- I padło na mnie.
- Mniej więcej. - przytaknęłam, a on parsknął cicho śmiechem.
Resztę czasu przesiedzieliśmy w ciszy, co chwilę nerwowo zerkając na zegarek Gideona. Po jakichś dwudziestu minutach klapa w podłodze otworzyła się i wysunęła się przez nią zapłakana twarz Leslie, a zaraz cała jej reszta. Wstałam i podbiegłam do niej, a później pomogłam jej wyjść - cała się trzęsła. Zaraz za nią pojawił się Raphael. Gideon też się podniósł i podszedł do nas, a moja przyjaciółka rzuciła mi się na szyję i zaszlochała.
- Co się stało, Leslie? - zapytałam głaszcząc ją po plecach.
Ona tylko pokręciła głową. Spojrzałam pytająco na Raphaela.
- Kiedy jej mama o tym usłyszała, powiedziała, że ma piętnaście minut, żeby się spakować, a później nie chce jej widzieć więcej na oczy. Jej tata próbował protestować, ale nie dała mu dojść do głosu. Nie chciała nikogo słuchać. - westchnął i przejechał nerwowo dłonią po włosach. - Więc pomogłem Leslie się spakować i wyszliśmy. Wtedy do ciebie zadzwoniliśmy.
Gideon pokręcił z niedowierzaniem głową i spojrzał na Les ze współczuciem, a ona zaszlochała po raz kolejny. Za to ja nie czułam nic poza czystą wściekłością. Wiązanka przekleństw, która niepohamowanie wypłynęła z moich ust sprawiła, że oczy braci de Villiers rozszerzyły się do rozmiarów spodków od filiżanek, a Leslie na chwilę ucichła i odsunęła się, żeby spojrzeć na mnie zdziwiona.
- No co? - popatrzyłam na nich pytająco. - Muszę się jakoś wyżyć. Chyba, że ktoś chce dostać po twarzy, wtedy się zamknę i załatwię to inaczej.
- Ale będę miał bratową... - szepnął Raphael do Gideona, a on tylko pokiwał głową, nadal patrząc na mnie ze zdumieniem zmieszanym z dziwnym podziwem.
- Les, będziesz mieszkać u mnie. - zarządziłam.
- Dzięki. - powiedziała cicho i uśmiechnęła się do mnie słabo, a z jej oczu zaraz znowu popłynęły łzy.
- Nie płacz już. Nie powinnaś się denerwować, wszystko będzie w porządku. - przez następne kilka minut wszyscy ją uspokajaliśmy, aż w końcu przestała płakać. 
- Dziękuję. - szepnęła i popatrzyła na nas z wdzięcznością. Chciała dodać coś jeszcze, ale nie pozwolił jej na to odgłos otwieranej klapy w podłodze. Po chwili z dziury wyłoniła się głowa mojej mamy.
- Tak myślałam, że tu będziecie. - pokręciła głową poirytowana - nie lubiła, kiedy przychodziliśmy na dach. Zawsze bała się, że pospadamy. - Zejdźcie na dół.
Niechętnie wykonaliśmy jej polecenie. Kazała zostawić nam koce i poduszki, mówiąc, że poprosi pana Bernharda, żeby później je zabrał. Usiedliśmy na kanapie, a ona przycupnęła na stoliku do kawy przed nami.
- Jak poszła rozmowa z rodzicami? - zapytała, chociaż wydaje mi się, że już dobrze znała odpowiedź - na twarzy Leslie wciąż widniały ślady łez.
Ona tylko pokręciła głową.
- Leslie zamieszka u nas, mamo. - powiedziałam szybko.
- Ale co się...
- Jej mama.
- Ach... - westchnęła. - Może jeszcze z nią porozmawiam, musiała to zrobić pochopnie, nie przemyślała tego...
- Nie. - odezwała się Les. - Tak myślałam, że tak to się skończy. Czy... Nie będzie pani miała nic przeciwko...
- Oczywiście, że nie, skarbie. Będę tylko musiała porozmawiać o tym z moją matką, ale to nie powinien być większy problem, jeśli mieszkałabyś z nami na górze. - westchnęła. - Myślę, że powinnaś się położyć - to trochę dużo przeżyć, jak na jeden dzień. - moja przyjaciółka pokiwała głową. - Gideon, Raphael, jedźcie do domu, dla was to też na pewno nie był łatwy dzień. - zgodzili się z nią i wszyscy wstaliśmy.
Pożegnałyśmy się z nimi i poszłyśmy do mojego pokoju, a oni ruszyli w kierunku schodów.
***
- Jak myślisz, Gwen? 
- Co? - zapytałam dość mało inteligentnie, patrząc zdezorientowana na moją przyjaciółkę. Leżałyśmy na łóżku w mojej sypialni. Od "przeprowadzki" Leslie minęły już ponad dwa tygodnie i obie zdążyłyśmy się przyzwyczaić do mieszkania razem, a Les pogodziła się z myślą o ciąży. - Przepraszam, nie słuchałam. 
Zaśmiała się cicho i spojrzała na mnie rozbawiona.
- Ostatnio, co chwilę mi gdzieś odpływasz.
- Oj, cicho... To o co pytałaś? - parsknęła śmiechem.
- Zastanawiałam się, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka... Jak myślisz?
- mówiąc to lekko dotknęła swojego brzucha. Jak na razie nic jeszcze nie widać, ale przecież to dopiero drugi miesiąc.
- Hmmm... Bardziej wyobrażam sobie ciebie z dziewczynką. Byłaby małą księżniczką Raphaela... No i mogłabym jej kupować całą masę różowych ubranek, aż zaczęłabyś rzygać na widok tego koloru. - roześmiała się.
- Chciałabym, żeby to była dziewczynka... Ale chłopca też bym kochała. Ja to bym go wychowała... Maniery rodem z osiemnastego wieku... Musiałabym podpatrzeć to u Gideona... - szturchnęłam ją w ramię, ale obie parsknęłyśmy śmiechem.
- Co wam tak wesoło? - zapytała mama wchodząc do pokoju.
- Myśli pani... - zaczęła Les, ale kiedy zauważyła ostrzegawcze spojrzenie mojej mamy natychmiast się zreflektowała. - Znaczy, myślisz, Grace, że będzie chłopiec czy dziewczynka?
- Nie mam pojęcia. Dowiesz się koło czternastego tygodnia, podczas USG, zakłady nic tu nie dadzą. - uśmiechnęła się do nas. - Przez pierwsze trzy, cztery miesiące wszyscy byliśmy przekonani, że Nick będzie dziewczynką, no i proszę, co z tego wyszło. Obiad będzie gotowy za dziesięć minut, a za pół godziny mają przysłać po ciebie samochód, Gwen.
- Gideon miał po mnie przyjechać...
- Dzwonili, że coś mu wypadło i nie może, ale dołączy do ciebie podczas elapsji. - powiedziała i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
- Nie napisał ci nic? - zdziwiła się Leslie.
- Nie... - sprawdziłam telefon. - Nie, nic nie dostałam.

***

Siedziałam na kanapie w 1956 roku i próbowałam czytać, ale niezbyt dobrze mi to szło, głównie przez to, że nikt nie chciał mi powiedzieć, co tak nagle wypadło Gideoniwi. Oczywiście nachodziły mnie coraz gorsze scenariusze i odetchnęłam z niemałą ulgą, kiedy jakieś pół godziny później zmaterializował się przede mną. Zerwałam się z kanapy i podeszłam do niego.
- Dlaczego nie napisałeś mi, że nie możesz przyje...? - urwalam widząc bandaż na jego dłoni i opatrunek na czole. - Co się stało?
- Nic, Gwen, to naprawdę nic poważnego...
- Co się stało? - drążyłam.
Westchnął.
- Miałem lekką stłuczkę, to wszystko...
- Co miałeś?!
- Jechałem po ciebie, zamyśliłem się i nie zauważyłem, ze jakiś idiota wyjeżdża zza zakrętu. On rozmawiał przez telefon i tez mnie nie zauważył no i stuknęliśmy się, nic strasznego.
- Czy ja cię nie prosiłam, żebyś patrzył na drogę, kiedy prowadzisz?! - przez kolejne kilka minut usiłowałam wytłumaczyć mu, ze jest idiotą, a on potulnie spuścił oczy i zaprotestował dopiero, kiedy po raz trzeci wysunęłam ten sam argument.
- Gwen, proszę cię, daj już spokój, nic się nie stało, mam tylko guza i zwichnięty nadgarstek, wszystko jest w porządku, naprawdę. Czy mozemy się po prostu położyć? Doctor White kazał mi się przespać i tym razem mam ochotę zastosować się do jego zaleceń. 
Pokiwałam głową i oboje położyliśmy się na zielonej sofie. Gideon przytulił się do moich pleców, a ja pogłaskałam jego zabandażowaną rękę. 
- Przepraszam. - powiedziałam cicho, całując dłoń. - Po prostu się martwię.
- Wiem, Gwenny. - przyciągnął mnie mocniej do siebie. - Chyba za dużo się ostatnio dzieje...
- A już myślałam, że się uspokoiło...
- Ja teeeeeż... - ostatni wyraz przeciągnął, ziewając.
- Śpij już. - powiedziałam. - Mam ustawiony budzik na pięć minut przed przeskokiem.
- Mhy-mhy... - mruknął potakująco i wtulił twarz w moje włosy.