czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 21

Kochani, 
Wiem, że znowu się spóźniłam, ale tym razem to nie do końca moja wina. Internet w hotelu jest beznadziejny i naprawdę sporo się nad dodaniem tego rozdziału namęczyłam. Przy pisaniu zresztą też, nie dość, że jakoś ciężko mi się go pisało, to jeszcze większość robiłam na telefonie (dlatego przepraszam za błędy, jeśli jakieś są, i że wszystko jest od lewej do prawej, bez wypośrodkowania, poprawię to, jak wrócę do domu). Jest trochę inny niż poprzednie, mam nadzieję, że wyszedł całkiem nieźle ;)
Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale myślę, że nie będziecie musieli bardzo długo czekać ;)
Pozdrawiam,
Cassandra 

Gwendolyn
Strażnik zaprowadził mnie do sali balowej, gdzie czekał na mnie już hrabia.
- Wyglądasz nieziemsko, moja droga. - powiedział i ucałował moją dłoń. 
- To tylko i wyłącznie zasługa tej sukni, masz świetny gust. - uśmiechnęłam się.
- Nie przeczę. Zatańczmy.
Tak też zrobiliśmy. Na jego szczęście, dzięki połączonym wysiłkom Gideona i Giordano przestałam deptać ludziom po nogach przy każdym tańcu i szło mi już całkiem nieźle, co też po chwili zauważył Bertram:
- Dobrze wiedzieć, że choć jedno im się udało.
Sala była pięknie ozdobiona i miałam dziwne wrażenie, że wielkością przerastała całe piętro u mnie w domu. Może tylko mi się wydawało przez lustra, zajmujące jedną ze ścian i fakt, że byliśmy w niej sami. Podczas tańca opowiadał mi o swoim życiu w czasach drugiej wojny światowej. Mógł bez obaw walczyć - wtedy jeszcze był nieśmiertelny. Po jakimś czasie przenieśliśmy się do jadalni, gdzie czekała na nas kolacja, jeszcze bardziej wykwintna niż zazwyczaj. Po zjedzeniu, zgodnie z jego zwyczajem, poszliśmy do salonu. 
- Zapewne zastanawiasz się, dlaczego mówiłem, że ten wieczór będzie "specjalny". - stwierdził, siadając na kanapie obok mnie. 
- Myślałam, że to przez tańce.
Miałam nadzieję, że to tylko przez tańce. 
-Tańce były zaledwie niewielką częścią tego wieczoru. Widzisz, Gwendolyn... Warunki, które postawiłaś dwa tygodnie temu, były naprawdę świetnym pomysłem. Na początku miałem wątpliwości, co do mojej decyzji. Myślałem, że to może być błąd, że cały ten plan jest głupotą. Jednak teraz nawet  nie muszę się nad tym zastanawiać. Jestem stuprocentowo pewny, że nareszcie wszystko jest tak, jak należy. Poznałem cię, wcale nie jesteś taka, jak myślałem, jesteś znacznie lepsza... Uważam, że to już najwyższy czas... - to mówiąc wstał z kanapy i uklęknął przede mną.
Przez moją głowę przebiegły wszystkie przekleństwa, jakie znałam, nie tylko po angielsku.
- Chciałaś, aby wszystko odbyło się w tradycyjny sposób - zrobiłem, co mogłem. Teraz twoja kolej: zostań moją żoną.
- Bertram...
- Gwendolyn, nadszedł czas.
Wzięłam głęboki oddech.
- Dobrze. - wykrztusiłam. - Dobrze, wyjdę za ciebie.
Co miałam zrobić? Gdybym się nie zgodziła raczej by mu to nie przeszkadzało we wprowadzeniu swojego pierwotnego planu w życie.
Hrabia uśmiechnął się z satysfakcją i wyjął pudełeczko z pierścionkiem, a potem założył mi go na palec.
- Myślę, że po dzisiejszych atrakcjach powinniśmy się już położyć. - powiedział i wstał, a potem podał mi rękę, żebym mogła zrobić to samo.
Wyszliśmy z salonu, ale on ruszył w inną stronę niż zwykle, schody do mojego pokoju prowadziły na dół, a my szliśmy do góry.
- Bertramie... Chyba idziemy w złą stronę.
- Idziemy w dobrą stronę, moja droga. Skoro jesteśmy już zaręczeni, najwyższy czas, żebyśmy zamieszkali razem. Kiedy jedliśmy kolację, moi ludzie przenieśli twoje rzeczy do moich komnat.
- Ale... Mieliśmy umowę, jednym z warunków było... - zaczęłam zdezorientowana, a w środku aż gotowałam się z wściekłości i bezradności. Co ja teraz zrobię?
- Doskonale wiem, jakie były warunki, Gwendolyn. - uciął krótko. - Nie zamierzam żadnego z nich złamać.
Chciałam coś jeszcze powiedzieć, protestować, ale uznałam, że nie warto. Tylko go zdenerwuję, a to zdecydowanie nie będzie mi na rękę, szczególnie, jeśli mam z nim dzielić łóżko... Boże, nawet w mojej głowie to brzmi strasznie...



***
Gideon
Kiedy dolecieliśmy na miejsce, udało nam się dokładnie sprecyzować, gdzie jest Gwen. Znaleźliśmy niewielki hotel w pobliżu i tam się ulokowaliśmy. Jedno z pomieszczeń całkowicie zapełniliśmy elektroniką. Grace stwierdziła, że czuje się jak w jakimś filmie. Falk ściągnął naszych najlepszych specjalistów i zainstalowali kamery, mikrofony i różne czujniki wokół tego domu, w którym hrabia przetrzymuje Gwen. 
- Gideonie, do jasnej cholery, opanuj się! - krzyknął Falk, kiedy już całkiem stracił cierpliwość. - Od tygodnia chodzisz po ścianach, powiedziałem ci już mnóstwo razy, że to chwilę potrwa!
Najchętniej poleciałbym prosto po Gwen, bez chwili zastanowienia. Niestety zaraz po tym, jak powiedziałem o tym Falkowi, wybił mi ten pomysł z głowy, pokazując jak bardzo był idiotyczny. 
- Musimy działać ostrożnie, Gideonie. Nie chcemy, żeby wiedział o tym, że my wiemy, gdzie oni są. Mamy przewagę i nie możemy jej stracić. Pomyśl, jeden zbyt gwałtowny ruch i coś mogłoby się stać Gwendolyn, a wydaje mi się, że tego jednak nie chcemy.
Sfrustrowany wyszedłem na balkon. Nie pozwalali mi nic zrobić. Usłyszałem za sobą ciche przekleństwa i nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, że to Grace.
- Falk cię wyrzucił? - zapytałem, unosząc brwi. Ostatnio często to robił, kazał nam "iść się przewietrzyć", żebyśmy przestali "zawracać im głowy".
- Za każdym razem, kiedy mnie ignoruje mam ochotę go walnąć... - przyznała. - Ale tym razem zdążyłam przynajmniej wziąć przed wyjściem papierosy. - wyciągnęła jednego i podała mi paczkę. 
Zapaliliśmy. Właściwie to stało się już naszym zwyczajem. 
- Nie powinnam palić... Rzucę to, jak tylko ją odbijemy... Boże, ty tym bardziej nie powinieneś... Nie dość, że niszczę swoje płuca, to jeszcze deprawuję młodszych... - pokręciła głową, jakby była zniesmaczona własnym zachowaniem.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu, a potem rozległ się krzyk Falka:
- Co do jasnej...
Momentalnie rzuciliśmy papierosy i wbiegliśmy do środka. Falk siedział na krześle przed jednym z ekranów. Wyświetlany był na nim obraz z naszej najlepiej założonej kamery. Udało nam się tak umieścić ją na drzewie, że pokazywała dokładnie to, co można dostrzec, zaglądając przez okno komnat hrabiego. 
- Gideonie, tylko spokojnie... - powiedział Falk, ale ja go już nie słuchałem. Wypadłem z pokoju i popędziłem do wyjścia. Zabiję go.

***
Gwendolyn
- Dzień dobry, kochanie. - powiedział Bertram, wchodząc do pokoju i pocałował mnie w policzek. - Jak się spało?
- Świetnie, a tobie? - zapytałam grzecznie, równocześnie odnotowując w głowie, żeby potem iść do łazienki i porządnie umyć twarz, co zresztą i tak robiłam codziennie rano. Zawsze mnie tak witał.
- A jakże bym mógł mieć koszmary z taką cudowną kobietą obok? 
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, a w środku po raz kolejny skręcało mnie z obrzydzenia.
- Pójdę wziąć prysznic. - powiedziałam i weszłam do łazienki. Prosto stamtąd było wejście do garderoby, więc nie musiałam paradować przed nim w ręczniku - dzięki Bogu. 
Ostatnie dni różniły się od pozostałych. Hrabia nadal towarzyszył mi poza pokojem, ale niestety straciłam jedyną formę "ucieczki" - był też w sypialni. Dlatego zawsze, kiedy chciałam od niego odpocząć, szlam do łazienki i włączałam wodę pod prysznicem. Nawet jeśli z niego nie korzystałam, to miałam chwilę spokoju, a on nie zadawał żadnych zbędnych pytań. 
Zamknęłam drzwi na zamek i rozebrałam się, a potem weszłam do kabiny. Szorowałam zawzięcie twarz i każde inne miejsce na moim ciele, którego dotknął. Łzy popłynęły po moich policzkach i zmieszały się z wodą, lecącą na mnie z deszczownicy. Nienawidzę go. Kiedy budzę się rano, nigdy go nie ma, przychodzi dopiero później. Wtedy idziemy na śniadanie. 
Raz, jak myślał, że jeszcze śpię, odebrał telefon w sypialni. To, co mówił było bardzo jednoznaczne - niestety. 
- Przy telefonie. Fantastycznie. Wszystko ma być gotowe na środę. Nie, wyślę kogoś po sukienkę. Kwiaty z dowozem, tak, dokładnie. Obrączki odbiorę osobiście, wyślij mi adres. Świetnie, do zobaczenia.
Potem wyszedł, a ja się rozpłakałam. Dzisiaj jest środa. Nienawidzę go.

***

- Gwendolyn, dzisiejszy dzień będzie wyglądał inaczej niż zwykle. - powiedział hrabia, kiedy wstaliśmy od stołu po śniadaniu. 
- Co masz na myśli? - zapytałam, udając, że nie mam o niczym pojęcia.
- Zaprowadzę cię teraz na dół do twojej starej sypialni. Tam znajdziesz wszystko, co będzie ci potrzebne. 
- Będzie mi potrzebne do czego? 
- Uznałem, że nie ma na co czekać i pobierzemy się dzisiaj. 
- Och... - udałam zaskoczenie, ale tak naprawdę miałam ochotę zalać się łzami. Moja ostatnia nadzieja właśnie umarła. - Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
- Nie chciałem, żebyś zawracała sobie tym głowę, wszystkim się zająłem. Ceremonia odbędzie się w sali balowej o trzeciej. Ktoś po ciebie przyjdzie. 

***

Drzwi się zamknęły, a ja znowu byłam w starej sypialni. Osunęłam się po ścianie i ukryłam twarz w dłoniach.
Mam szesnaście lat, nikt nie wie, gdzie jestem, a facet, który mnie porwał, chce się ze mną ożenić i mieć dzieci - to chyba można nazwać patową sytuacją. Stąd nie ma jak uciec. Jestem w kropce. Tylko cud może mnie uratować. Nienawidzę go.

***

Jakiś czas później zaczęłam się szykować. Musiałam, nie było innej opcji. Sukienka, jak wszystkie inne, była piękna, ale kiedy na nią spojrzałam, po prostu znowu chciało mi się płakać. 
Przygotowywałam się przez kilka godzin, a potem zapukałam w drzwi. Otworzył mi starszy strażnik i podał mi ramię. Chwyciłam je, a potem ruszyliśmy do sali balowej. Cały czas starałam się głęboko oddychać, miałam wtedy jakieś zajęcie i pewność, że się nie rozpłaczę. Wdech i wydech, wdech i wydech. Spojrzałam na siebie w lustrze w korytarzu. Suknia była tak szeroka, że razem ze strażnikiem ledwo się mieściliśmy. Włosy zakręciłam i zostawiłam rozpuszczone, tylko z jednej strony popięłam je spinką z białą różą. Wdech i wydech, wdech i wydech. Boże, jak ja go nienawidzę, dlaczego Loży nie udało się mnie znaleźć? Wdech i wydech, Gwendolyn, wdech i wydech. To najgorszy dzień w moim życiu, mało która dziewczyna myśli tak o swoim ślubie, prawda? To powinien być najpiękniejszy moment. Wdech i wydech. Dlaczego zbliżamy się do sali balowej tak szybko, przecież ona była znacznie dalej... Wdech i wydech. Boże, Gwendolyn, nie dobijaj się, spróbuj znaleźć jakieś plusy! Plusy? Jakie plusy? Jedynym plusem jest to, że on nie jest nieśmiertelny, kiedyś umrze, a ja będę wolna! O ile do tego czasu nie oszaleję i nie popełnię samobójstwa... W sumie... To mogłoby być całkiem niezłe rozwiązanie... Gwendolyn, nie bądź idiotką, oddychaj! Wdech i wydech. Dotarliśmy do drzwi sali balowej, jasna cholera, dlaczego tak szybko?! Wdech i wydech. Boże, jak ja tęsknię za Gideonem! Gdzie on jest? Gdzie ja jestem? Wdech i wydech, nie panikuj, Gwendolyn, nie daj nic po sobie poznać, może ten idiota się nie zorientuje, może uda ci się go zabić przez sen... Dlaczego ja wcześniej o tym nie pomyślałam?! Przecież mogłam go czymś dźgnąć w nocy, na przykład wtedy, kiedy próbował mnie objąć... Boże, jaka ja jestem głupia! Drzwi się otworzyły. No to koniec. 
Strażnik wpuścił mnie do środka i zamknął drzwi, odcinając drogę ucieczki. Poza mną w sali znajdował się hrabia i pan Marley. Po co on tu przyszedł? Nie widziałam go od "podróży" odrzutowcem. Podeszłam do nich niepewnie, a Bertram uśmiechnął się do mnie. 
- Pięknie wyglądasz, Gwendolyn. - powiedział i ucałował moją dłoń.
- Dziękuję.
- Wszystko gotowe, możemy zaczynać. - stwierdził,a pan Marley stanął po mojej lewej stronie. 
- Chwila, czy to nie ty powinieneś stać obok mnie? - zapytałam zmieszana.
- Nie, Gwendolyn, wszystko jest dobrze. 
- Wydaje mi się, że to jednak pan młody stoi obok panny młodej.
- I dokładnie tak jest.
- Co?
- Mała zmiana planów. - powiedział Marley. - Wyjdziesz za mnie.
- Jak to? Dlaczego? - teraz już kompletnie nic nie rozumiałam. Serce biło mi coraz szybciej o głośniej, wydawało mi się, że każdy może je usłyszeć.
- Zajmiemy się tym po ceremonii.
- Co tu się dzieje?!
- Powiedziałem, że zajmiemy się tym po ceremonii. - powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie będzie żadnej ceremonii, póki nie dowiem się, o co tu chodzi! - straciłam resztki opanowania.
- Sfałszuj podpis, nie potrzebna nam jej zgoda. - powiedział szybko marley do hrabiego i w tym samym momencie do pomieszczenia wbiegli strażnicy. - Pójdziesz grzecznie czy mamy cię znowu skuć? 
- Co wy robicie?! 
- Skujcie ją i zaprowadźcie na górę.
Bez wahania wykonali polecenie i zaprowadzili mnie do sypialni hrabiego. Oczywiście po drodze próbowałam im się wyrwać, ale byli nieugięci. Posadzili mnie na krześle, ręce miałam nadal w kajdankach za oparciem. 
- O co tutaj chodzi? - zapytałam po raz kolejny, kiedy Bertram i Marley weszli do pomieszczenia. 
- Naprawdę myślałaś, że hrabia byłby aż tak głupi, Gwendolyn? - zapytał ten pierwszy. - Myślałaś, że uwierzyłby w twoje idiotyczne historyjki, nagłą zmianę nastawienia? Jesteś znacznie głupsza niż myślałem. - pokręcił głową z niedowierzaniem. 
- Nie rozumiem...
- On wcale nie jest hrabią, Gwendolyn. - powiedział Marley wyraźnie zirytowany całą sytuacją.
- Co? 
- Ja nim jestem. 
- Ale... Jak to...? - byłam w szoku, jednak ten dzień może być jeszcze gorszy...
- Wszystko było ustawione, od samego początku. On przedstawiał ci moją historię, wszystko, co mówił, było moimi słowami, jedynie powtarzał to, co słyszał przez słuchawkę w uchu. Wykonywał moje rozkazy.
- Ale w szkole... I w Loży... 
- Wszystko było zaplanowane. 
- Dlaczego? 
- On potrzebował pieniędzy, a ja kogoś, kto by mnie udawał. Ja sam byłem bezpieczny, w końcu kto by podejrzewał biednego pana Marleya?
Prawie jak w "Harrym Potterze" - przeszło mi przez myśl.
- Zostaw nas samych, Williamie. - powiedział do mężczyzny, którego uznawałam za hrabiego. - Teraz przejdziemy wreszcie do moich "warunków".
- Ale tak szybko? - desperacko próbowałam grać na czas. - Może poczekamy do wieczora, w końcu noc poślubna...
- Już dosyć czekałem. 
Zostaliśmy sami w sypialni, a on rozkuł kajdanki.
- Nie mogłem się doczekać aż zerwę z ciebie tę suknię. - mruknął mi do ucha i sięgnął do suwaka na moich plecach. 
- Nie... - próbowałam protestować, ale wiedziałam, że to nic nie da - przegrałam.
- Nawet nie wiesz, jakie to było irytujące... Musiałem cię zwieść, chciałem, żebyś uwierzyła, że masz przewagę... Musiałem czekać te wszystkie tygodnie... Teraz sobie to wszystko odbiorę. - brutalnie przycisnął swoje usta do moich i równocześnie pchnął mnie na łóżko.

***
Gideon
Przed budynkiem zatrzymał mnie Falk. 
- Gideonie, poczekaj! 
- Na co mam czekać?! Aż jej coś zrobią?! Siedzi zakuta w kajdanki, Falk! Widziałeś to? 
- Widziałem. Dlatego jedziemy samochodem, wsiadaj.
Zdziwiłem się, że tak łatwo poszło, ale nic już nie mówiłem. Poza naszym samochodem wyruszyły jeszcze trzy inne, wszystkie pełne naszych adeptów i ochroniarzy. 
Jechaliśmy zaledwie kilka minut, a w tym czasie udało nam się włamać do systemu i otworzyć bramę wjazdową. Nie czekałem aż samochód zatrzyma się przed budynkiem, wyskoczyłem i pobiegłem do wejścia. Zapamiętałem układ kamer i tylko dzięki temu wiedziałem jak iść. Reszta ruszyła za mną. Udało nam się przebiec kilka korytarzy zanim dopadła nas jego straż. Po raz kolejny przydały się sztuki walki, które ćwiczyłem przez lata z Charlottą. Nie sprawili nam większych problemów. Po chwili dotarliśmy do drzwi sypialni - były zamknięte. Nie dało się ich wyważyć, jeden z adeptów przestrzelił zamek. Wpadłem do środka i to, co zobaczyłem było znacznie gorsze od tego, co widzieliśmy na obrazie z kamery. Marley przyciskał Gwen do łóżka, równocześnie próbując ją rozebrać. Wściekłość rozsadzała mnie od środka. Chciałem tam podejść, ale jakiś strażnik mnie uprzedził. Poderwał go z Gwendolyn, której łzy płynęły po policzkach przez zaciśnięte powieki. Nie widziała mnie, nie miała pojęcia, co się dzieje. 
- Gwen! - krzyknąłem do niej.
Nagle usłyszałem strzał.
Po chwili ciało Marleya opadło bezwładnie.
- Mówiłam, że cię uprzedzę. - usłyszałem za sobą cichy głos Grace, która właśnie opuszczała pistolet.

Wszyscy zajęli się szukaniem hrabiego alias pana Whitmana. Gwen dalej leżała na łóżku, nie ruszyła się ani o centymetr. Podbiegłem do niej. 
- Gwen - powiedziałem, podchodząc do łóżka i podnosząc ją. - Och, Gwenny, nareszcie... - przytuliłem ją i nachyliłem się, żeby ją pocałować.
- Poczekaj. - powiedziała, zatrzymując mnie ręką. - Dzięki za ratunek i w ogóle, ale... Zanim zaczniesz mnie całować, mógłbyś przynajmniej powiedzieć mi, kim, do jasnej cholery, jesteś?

~•~•~•~•~•~•~•~
Ps. Mam nadzieję,  że mnie nie zabijecie. To było już od bardzo dawna zaplanowane i nic by tego nie zmieniło ;)
Jeśli koniecznie chcecie kogoś winić to zostaje Wam Ryan Star - to jego piosenka mnie zainspirowała. "Losing your memory" ---> zapraszam do posłuchania, bo jest naprawdę świetna :D

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Od Cass

Kochani, nie myślcie, że zignorowałam Wasze pytania, prośby i groźby, po prostu jakoś nie mogłam skończyć tego rozdziału. Teraz już prawie mi się udało i najprawdopodobniej wrzucę go dzisiaj albo jutro, jedynym problemem jest to, że dzisiaj wylatuję na Wyspy Kanaryjskie i przez to będę miała trochę opóźnienia. 
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze, bardzo dużo dla mnie znaczą :)
Wiem, że pisałam, że rozdział będzie do zeszłego piątku... Od dzisiaj przysięgam nigdy więcej nie obiecywać Wam żadnych terminów. Za każdym razem, kiedy to robię, jakoś nie udaje mi się wyrobić. Na hasło "termin" moja wena najwyraźniej ucieka ;) 
Dziękuję, że dalej czekacie i mam nadzieję, że nie zawiodę Was tym rozdziałem :)
Pozdrawiam,
Cassandra

środa, 5 sierpnia 2015

Rozdział 20

Kochani,
w ramach "pokuty" za tak długą przerwę między ostatnimi rozdziałami, ten wrzucam już teraz :)
Bardzo szybko i lekko mi się go pisało, mam nadzieję, że Wam też się spodoba :)
Już jutro biorę się za pisanie kolejnego - trzeba korzystać, póki jest wena.
Cassandra
 
Gwendolyn
Odkąd dowiedziałam się, dlaczego hrabia mnie porwał minęły trzy tygodnie. Odkąd zaczęłam z nim współpracować - dwa. Przez pierwsze dni w ogóle nie wychodziłam z pokoju. Trzy razy dziennie strażnik przynosił mi jedzenie, ale i tak niewiele z tego jadłam. Zastanawiałam się jakie mam szanse na wybrnięcie z tej sytuacji. Biorąc pod uwagę, że nie wiem nawet w jakiej części świata jestem, zamknęli mnie w pokoju bez okien, za drzwiami czeka na mnie strażnik, a w tym samym budynku znajduje się kilkusetletni facet, który za wszelką cenę chce, żebym urodziła mu dziecko, jedynym co mogłam zrobić było zyskanie trochę czasu. Pozostawało mi tylko liczyć na to, że Loża jakoś dowie się gdzie jestem i zdąży przybyć na czas... Bo co innego mogłam zrobić? 
Każdego dnia po obiedzie do mojego pokoju przychodził strażnik z chronografem i poddawałam się elapsji. Kiedy tylko zobaczyłam w tym moją jedyną szansę na ucieczkę, okazało się, że nawet kilkadziesiąt lat temu ten pokój był bardzo dobrze strzeżony. 

W końcu podjęłam decyzję - muszę grać na czas. Ponownie elegancko się ubrałam i zapukałam w drzwi. Zaraz otworzył mi strażnik i powtórzyła się sytuacja sprzed tygodnia. Hrabia już czekał w jadalni, kiedy weszłam. 
- Gwendolyn - powiedział zaskoczony i wstał od stołu. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj.  
Wzięłam głęboki oddech.
- Przemyślałam to wszystko i... Masz rację, zareagowałam zbyt gwałtownie. To był dla mnie szok, tak dużo się wydarzyło w ciągu ostatnich dni...
- To było całkiem naturalne, moja droga. 
- Może rzeczywiście powinniśmy zacząć od początku. - powiedziałam pewnym głosem i musiałam panować nad myślami, żeby nie zboczyły z tematu.
Miał bardzo zdziwioną minę, brwi wysoko uniesione, oczy szeroko otwarte, ale po chwili się do mnie uśmiechnął.
- Cieszę się, że tak myślisz. Usiądź, proszę. Zaraz będzie kolacja. - zrobiłam to i on też wrócił na swoje miejsce. 
- Jest jednak kilka rzeczy, które chciałabym ustalić. 
- Zajmiemy się tym po deserze. - skinęłam głową na znak zgody i weszli mężczyźni z tacami.
Kiedy zjedliśmy, przeszliśmy do salonu, tak jak ostatnio, i hrabia stanął przy barku.
- Pozwól, że tym razem naleję ci białego wina - plama sprzed tygodnia jeszcze nie zeszła. 
- Przykro mi. - powiedziałam, choć w myślach uśmiechałam się złośliwie. Zaraz jednak się opanowałam - przecież może bez problemu je odczytać.
- Więc, co chciałaś omówić, Gwendolyn? - zapytał, kiedy już zasiadł w fotelu ze szklanką whiskey.
Wzięłam głęboki oddech.
- Masz całkowitą rację. Z tym dzieckiem. To mogłoby być coś cudownego. - patrzyłam, jak uśmiech na jego twarzy powiększa się wraz z penetrowaniem mojej głowy w poszukiwaniu śladów kłamstwa - nic tam nie znalazł, dobrze się pilnowałam. - Jednak mam kilka warunków. - uniósł brwi w oczekiwaniu. - Chciałabym, żeby to dziecko było... Poczęte w sposób naturalny i zgodny ze starymi obyczajami. Od kilku lat już o tym myślałam i zawsze chciałam zachować czystość do ślubu... 
- Chcesz mi powiedzieć, że jesteś... Dziewicą? - zapytał naprawdę zaskoczony. 
- To aż takie dziwne? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, trochę zbita z tropu.
- Nie, to bardzo dobrze, ale... Po prostu byłem przekonany, że ten chłopak...
- Nie. - ucięłam szybko, zanim zdążył zgłębić temat Gideona. Nie mogłam teraz o nim myśleć. - I nie chciałabym też, żeby ślub był ot tak. Chcę cię najpierw poznać, dowiedzieć się czegoś o tobie, jesteś taki tajemniczy... Musisz dać mi szansę oswoić się z tą nową sytuacją, otoczeniem... Sam doskonale wiesz, jak to działa... - przesunęłam się na kanapie bliżej jego fotela. - Powiedziałeś kiedyś, że doskonale wiesz, jak rozkochać w sobie kobietę... Jeśli ci się uda, bez żadnych przeszkód zostanę twoją żoną i urodzę ci dziecko, ale... Chcę, żeby to wszystko było z miłości, a nie przymusu.
Wciągnął gwałtownie powietrze i powiedział:
- Cóż, Gwendolyn... Nie spodziewałem się takich... Warunków. Muszę przyznać ci rację, o wiele łatwiej byłoby, gdybyśmy żyli w zgodzie... A co z Gideonem?
Ledwo się powstrzymałam przed powiedzenie, że jakoś mało go obchodził, kiedy mnie porywał...
- Przemyślałam to... Ostatnie miesiące były dość... Nudne. Ten związek jest tylko wygodny. Na samym początku była adrenalina, jedna akcja za drugą, tu pogoń, ucieczka, walka na szpady, a teraz... Naszą jedyną rozrywką jest oglądanie filmów i czytanie książek. Nie mamy zbyt wielu wspólnych tematów do rozmowy, to się robi męczące, nudne. A ty... Tyle widziałeś, przeżyłeś, słyszałeś... Razem z tobą otwiera się tyle nowych możliwości, to naprawdę niesamowite. Chciałabym wiedzieć wszystko to, co ty... Moje życie nareszcie stałoby się ciekawe...
- Tak myślałem, że ten chłopak na ciebie nie zasługuje...
- Jesteś znacznie lepszą opcją... Taki doświadczony... Dorosły... Męski... Przy tobie Gideon to zwykły dzieciak. 
- Z pewnością masz rację. - powiedział z uśmiechem. - Zgadzam się na twoje warunki.
- Cieszę się, ale... Właściwie jest jeszcze coś...
- Tak?
- Chciałabym móc swobodnie poruszać się po budynku. Te straże przed drzwiami są trochę irytujące, szczególnie, że nie rozumieją, co do nich mówię. 
- Na razie, niestety, nie mogę się na to zgodzić. Musisz zdobyć moje zaufanie, Gwendolyn. Obiecuję ci, jednak, że osobiście cię jutro oprowadzę i zawsze będziesz mogła poprosić strażników, żeby cię gdzieś zaprowadzili. Od jutra postawię tam takich, którzy znają angielski.
- Dziękuję. - odparłam, choć nie byłam szczególnie zadowolona. Liczyłam, że uda mi się jakoś stąd jednak wydostać. - Chciałabym też, żebyś przestał penetrować moją głowę. Nie lubię tego uczucia, szumi, jak po zbyt dużej ilości alkoholu i uważam, że to lekkie nadużycie. Jak mamy budować wzajemne zaufanie, jeśli naruszasz moją prywatność i próbujesz czytać mi w myślach?
Westchnął ciężko.
- Masz rację, Gwendolyn, to niezbyt przyjemne. Postaram się tego nie robić, dobrze?
Skinęłam głową.
- Czy mogłabym wrócić już do siebie? Jestem trochę zmęczona.
- Oczywiście, odprowadzę cię. 
Kiedy dotarliśmy już pod drzwi mojego pokoju (tym razem nie miałam opaski na oczach) ucałował moją dłoń i powiedział:
- Jeszcze ci nie powiedziałem, że wyglądasz naprawdę zjawiskowo. 
- Dziękuję. - odparłam z lekkim uśmiechem, chociaż w środku skręcało mnie z obrzydzenia.
- Widzimy się jutro o dziewiątej na śniadaniu, a potem cię oprowadzę i spędzimy dzień razem - w końcu musimy się poznać, nieprawdaż?
- Dobranoc.
- Dobranoc, Gwendolyn.
Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi, a strażnik zaraz je zaryglował. Usiadłam na skraju łóżka i westchnęłam ciężko.
- Bóg mnie pokarze za te wszystkie kłamstwa...

Wzdrygnęłam się na wspomnienie tamtego wieczoru.
- Wszystko w porządku, skarbie? - zapytał, patrząc na mnie z troską (nie sądziłam, że to możliwe, a jednak...).
- Tak, oczywiście. - uśmiechnęłam się do niego. - Po prostu się zamyśliłam, co mówiłeś?
- Że po lewej mamy staw z liliami, który tak ci się podobał.
- Och, rzeczywiście.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni dużo mi o sobie opowiadał, miał naprawdę ciekawe życie, no ale czego się spodziewać po ponad trzystu latach. W gruncie rzeczy nawet polubiłam jego towarzystwo... Od razu zganiłam się za tę myśl. Chyba zaczyna się u mnie syndrom sztokholmski... Oczywiście zdaję sobie sprawę kim on jest i czego ode mnie chce, ale mogło być gorzej. Mimo wszystko zawsze wyczekuję momentu, kiedy już odprowadzi mnie do pokoju i zostanę sama. Za każdym razem, kiedy już nie daję rady z tym wszystkim zamykam się pod prysznicem i odkręcam wodę. Wtedy nie słychać mnie ani nie widać i mogę w spokoju płakać. I myśleć o Gideonie. Boże, naprawdę nie chciałabym przeżywać tego, co on. Ja przynajmniej wiem gdzie jest i że nic mu nie grozi, a on? Nie wie nic i nic nie może zrobić. Chyba że Loży udało się jakoś rozpracować Bertrama.
- Co chwilę mi dzisiaj odpływasz, moja droga. Coś cię dręczy?
- Nie, tylko... Zastanawiam się, co dzisiaj założyć. Mówiłeś, że to będzie specjalny wieczór. - wybrnęłam szybko, posyłając mu uśmiech.
- O to się nie martw, kochana. W pokoju już czeka na ciebie sukienka, którą sam wybrałem. Będziesz w wyglądała cudownie i doskonale nada się do tańca.
- Będziemy dziś tańczyć? - zaciekawiłam się.
- Zobaczymy, czy Loża chociaż tym umie się zająć. - zaśmiałam się lekko, bo dobrze wiedziałam, że tego oczekuje. Uwielbiał ich krytykować, szczególnie po tym, jak zamknęli go w lochach.
- O której się dziś spotkamy?
- O dziewiętnastej. Przed kolacją potańczymy, a potem zjemy. Specjalnie kazałem przygotować salę balową, pamiętam jak ci się podobała.
- Dziękuję. Skoro mam być gotowa na dziewiętnastą, to lepiej jeśli zacznę już teraz, mógłbyś mnie zaprowadzić do pokoju?
- Oczywiście, Gwendolyn.
Zawsze używał mojego pełnego imienia. Nigdy go nie skracał i bardzo dobrze. Za to denerwowały mnie te wszystkie "skarby", "moje drogie" i inne "kochania".
Rzeczywiście na moim łóżku już czekał pokrowiec z sukienką w środku, ale stwierdziłam, że najpierw wezmę prysznic.

***
Gideon
 Minęły trzy tygodnie, a my nadal nie mieliśmy żadnego tropu. Właściwie w domu tylko spałem, resztę czasu spędzałem w Loży. Tylko jednego dnia nie przyjechałem. Dostałem strasznej gorączki i Raphael razem z Leslie zagrozili mi przywiązaniem do łóżka, jeśli będę chciał gdziekolwiek wyjść. 

Obudził mnie jakiś hałas z kuchni. Leżałem na kanapie w salonie, musiałem zasnąć, bo za oknem już się ściemniało. Wstałem i od razu zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałem to i poszedłem do kuchni. 
- Przepraszam za ten hałas, nie chciałam cię obudzić. - powiedziała, kiedy mnie zobaczyła.
- Co ty tu robisz, Charlotto? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Usłyszałam, że jesteś chory i pomyślałam, że ci coś ugotuję, żebyś się nie męczył.
- Naprawdę, nie musisz. 
- Ale chcę.
- Ale ja nie chcę, żebyś tu była.
Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na czole.
- Bredzisz przez temperaturę, Gideonie. Idź się lepiej połóż, a ja przygotuję ci kompres i kolację.
- Charlotto, chcę, żebyś wyszła. 
- Daj mi zrobić coś miłego. Wiem, jak ci teraz ciężko, chcę ci pomóc.
Westchnąłem ciężko i wróciłem do salonu na kanapę. Jakiś czas później obudziłem się i zobaczyłem nad sobą twarz Charlotty. 
- Ciii... - powiedziała, kładąc mi zimny ręcznik na czole. - Śpij dalej. - zdjęła koc, którym się przykryłem. 
- Co ty robisz? - zapytałem, wciąż nie do końca przytomny.
- Na pewno jest ci gorąco, śpij, nic się nie martw... - zaczęła podwijać moją koszulkę.
- Co ty wyprawiasz?! - teraz już całkiem rozbudzony poderwałem się do pozycji siedzącej i odepchnąłem jej ręce.
- Naprawdę mam to powiedzieć prosto z mostu? - nie czekała na odpowiedź. - Kocham cię, Gideonie. I wiem, że ty mnie też.
-  Charlotto, o czym ty mówisz?!
- Wiem, że było nam ciężko, wszystko przez Gwendolyn, zawsze zabierała to, co było dla mnie najważniejsze, najpierw gen, potem ciebie... Nie mogę już tego dalej znosić, po prostu przyznaj się do wszystkiego i bądźmy wreszcie razem - powiedziawszy to, nachyliła się i pocałowała mnie. 
- Co ty wyprawiasz?! - odepchnąłem ją. 
- Och, dobrze wiem, że jej nie kochasz, Gideonie! Spójrz na mnie! Wymień choć jedną rzecz, w której ona jest ode mnie lepsza! - ujęła moją twarz w dłonie. - Daj już spokój. Pamiętasz jak było nam dobrze, zanim ona się pojawiła? 
- Nigdy nic między nami nie było Charlotto!
- A co z tamtym pocałunkiem? 
- To było prawie trzy lata temu, byłaś jedyną dziewczyną, z którą miałem bliższy kontakt, naprawdę dziwisz się, że to zrobiłem?!
- To uczucia cię do tego zmusiły! - krzyknęła z przekonaniem. - Gideonie, obiecuję ci - mówiąc to, usiadła okrakiem na moich kolanach. - że będę tylko twoja. Jestem gotowa całkiem ci się oddać, choćby w tej chwili! - w tym momencie zdjęła swoją bluzkę.
Zdezorientowany jej zachowaniem i gorączką dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę z tego, co tu się dzieje. Szybko zepchnąłem ją ze swoich kolan i wstałem. 
- Zabierz swoje rzeczy i wynoś się stąd. - powiedziałem takim tonem, że sam go początkowo nie rozpoznałem. 
- Gideonie...
- Powiedziałem: wynoś się stąd. - podziałało. Łzy popłynęły jej po twarzy, ale zabrała swoją bluzkę i ruszyła w stronę drzwi. - Charlotto - odwróciła się na dźwięk swojego imienia. - nie odzywaj się do mnie więcej.
- Co ona ma, czego ja nie mam? - zapytała jeszcze cicho, patrząc na mnie żałośnie.
- Moje serce. 

Od tamtego dnia jej nie widziałem i bardzo dobrze. Nie wiem, co ona sobie wyobrażała. Dojechałem do Temple i od razu ruszyłem do Smoczej Sali. 
- Gideonie, świetnie, że już jesteś. - krzyknął Falk, kiedy wszedłem, chociaż był odwrócony plecami do drzwi.
- Coś wiadomo? - od razu się ożywiłem.
- Tak, chyba udało nam się coś znaleźć. 
Po raz pierwszy od kilku tygodni szczerze się uśmiechnąłem. 
- Co?
- Widzisz, Gideonie... - spojrzał na mnie i westchnął. - Po waszej wycieczce do Paryża stwierdziliśmy, że nie możemy więcej tak ryzykować. Podczas waszych wizyt kontrolnych doktor White wstrzyknął wam mikroskopijne czipy, urządzenia naprowadzające. - moja twarz tężała z każdym jego słowem i musiał to zauważyć. - Nie denerwuj się, wyszło nam to na dobre.
- Nie mieliście prawa tego robić bez naszej wiedzy! - krzyknąłem. - Gwen nie jest jeszcze nawet pełnoletnia, jak tylko Grace się o tym dowie... 
- Proszę cię, Gideonie, uspokój się... Udało nam się ją namierzyć, czekamy na dokładniejsze sprecyzowanie danych i możemy ruszać.
Wziąłem głęboki oddech i obiecałem sobie, że jak już Gwen będzie bezpieczna to wrócę do tego.
- Gdzie ona jest? I dlaczego tak długo to zajęło, skoro ma nadajnik.
- Ktoś namieszał w naszych programach, usiłował je zepsuć, najprawdopodobniej to Marley. Naszym technikom udało się wszystko naprawić, ale zajęło im to kilka dni, a potem musieli powiększyć pole zasięgu, bo sama Europa nie wystarczyła...
- Dlaczego nikt nic mi o tym nie powiedział?
- Nie wiedzieliśmy czy się uda, nie chcieliśmy robić ci nadziei...
- Gdzie ją zabrał?
- Do Brazylii. 
- Za ile ruszamy?

***
Gwendolyn
Po długim, ciepłym prysznicu wyszłam z łazienki owinięta białym ręcznikiem. Włosy upięłam klamrą na czubku głowy, żeby niczego nie zmoczyć i podeszłam do łóżka. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam pokrowiec. Moim oczom ukazała się piękna, delikatnie różowa suknia. Miała rozkloszowany dół z lekkiego materiału i nie miała ramiączek, trzymała się tylko na biuście. 

Może i jest psychopatycznym sukinsynem... Ale przynajmniej ma świetny gust. 
Usiadłam przy toaletce i zaczęłam się malować. Na oczy nałożyłam tylko lekki cień i tusz to rzęs, za to usta podkreśliłam czerwoną szminką. Wysuszyłam i zakręciłam włosy, a potem upięłam je w luźnego, wysokiego koka, którego nauczyła mnie robić madame Rossini. Wybrałam komplet subtelnej srebrnej biżuterii i mogłam zakładać sukienkę. Nie musiałam się zastanawiać nad butami, bo o to hrabia też zadbał. Kiedy byłam już gotowa zostało mi jeszcze jakieś piętnaście minut do wyjścia. Przysiadłam na skraju łóżka, uważając, żeby nie pognieść sukienki i westchnęłam ciężko. Ostatnie tygodnie nie były aż takie złe, jak się spodziewałam. On zachowywał się, jakby całkiem uwierzył w to wszystko, co mu powiedziałam, o miłości, szacunku i rozkochaniu mnie w sobie... Nie żeby mu to wychodziło, ale musiałam udawać, że tak jest. I chyba nawet mi się udawało, nie widziałam u niego żadnych podejrzeń. W ciągu dnia chodziliśmy swobodnie ubrani, ze względu na ciepły klimat nosiłam lekkie sukienki albo spódnice i cienkie bluzki. Dużo czasu spędzaliśmy razem, przecież mieliśmy się poznać... Mimo całej nienawiści, którą do niego żywię, muszę przyznać, że jego wiedza jest imponująca, był nawet w stanie stworzyć nowy chronograf, żebym mogła poddawać się elapsji. Co prawda nie było tam kamienia filozoficznego, ale to i tak coś. Chyba jeszcze nigdy z kimś takim nie rozmawiałam... W sumie, nie ma co się dziwić, ten dupek żył ponad trzysta lat. Spojrzałam na zegar i doszłam do wniosku, że mogę już iść. Mam nadzieję, że taniec będzie jedynym "specjalnym" elementem tego wieczoru...

***
Gideon
- Falk, ty dupku! - usłyszeliśmy za sobą krzyk.
To Grace biegła do nas przez halę na lotnisku, wykrzykując inne, znacznie gorsze obelgi. 
- Co ty sobie myślałeś?! - wydarła się, kiedy nas dogoniła. - Naprawdę sądziłeś, że nie polecę z wami?! Co ty sobie, kurwa, myślałeś?! - z każdym słowem ostatniego zdania, uderzała go pięściami w ramiona i klatkę piersiową. 
- Grace, tam może być niebezpiecznie. - przytrzymał jej ręce. - Nie chciałem cię narażać.
- Nie obchodzi mnie, czy to bezpieczne czy nie!
- Ale mnie obchodzi!
- To moja córka! - nerwy całkiem jej puściły.
Falk westchnął i przyciągnął ją do siebie, a ona się rozpłakała. 
- No już... - mówił cicho, głaszcząc ją po włosach. - Spokojnie, damy sobie z nim radę, już niedługo będzie z tobą. 
Po chwili podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Nie zważając na tych wszystkich ludzi, stojących dookoła i gapiących się na nich, nachylili się do siebie i... Najzwyczajniej w świecie zaczęli się całować.
- Nareszcie. - powiedział doktor White. - Już nie mogłem wytrzymać tego seksualnego napięcia między nimi.
- Jack! - skarcił go pan George, chociaż sam szeroko się uśmiechał.
- No co? - wzruszył ramionami. 
Chwilę później odchrząknął znacząco.
- Falk? Nie chcę ci przeszkadzać, ale wydaje mi się, że mamy coś do załatwienia...
Natychmiast odskoczyli od siebie.
- To jak? - zapytała Grace. - Weźmiesz moją torbę, czy sama mam ją nieść?

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Rozdział 19

Kochani,
udało się :) Dobrnęłam do końca tego rozdziału i wcale nie było to łatwe.
Chciałam jak najszybciej przejść dalej, ale musiałam to wszystko wyjaśnić, opisać i... Szczerze mówiąc nie miałam już do tego siły. Cieszę się, że mam ten rozdział za sobą i mogę ruszyć dalej :)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i choć trochę zrekompensuje tę długą przerwę :)
Pozdrawiam,
Cassandra

Ps. Jak pewnie większość z Was zauważyła, dodałam nową zakładkę "bohaterowie", gdzie są wklejone zdjęcia postaci takich, jak  ja sobie wyobrażam. Z nimi również jest (zrobiony przeze mnie) nagłówek :) Jeśli ktoś z Was ma jakąś swoją wymarzoną obsadę to może ją napisać w komentarzu w zakładce, chciałabym zobaczyć, jak Wy ich widzicie :)
Pps. I mam nadzieję, że podoba Wam się nowy wystrój bloga :)


Gideon
- Gideonie, wszyscy cię szukali... - zaczął pan George, kiedy wróciłem do Smoczej Sali.
- Mam wrażenie, że to nie ja jestem osobą, której powinniście szukać. - warknąłem i usiadłem przy stole. - Mamy cokolwiek nowego?
- Nie, póki co nic się nie zmieniło. - odpowiedział Falk. - Powinieneś wrócić do domu i trochę się przespać, albo, jak wolisz, możesz skorzystać z jednej z tutejszych sypialni...
- Naprawdę myślisz, że będę w stanie zasnąć? - zapytałem chłodno, unosząc brwi.
- Myślę, że naprawdę powinieneś spróbować.
- Chyba nie mam ochoty dłużej tu siedzieć. - powiedziałem i wyszedłem z pokoju.
- Gideon. - usłyszałem za sobą głos Leslie. Zatrzymałem się i odwróciłem do niej przodem. - Musisz trochę odpocząć. I tak na razie nic nie możemy zrobić, a jak już coś się zmieni, to będziesz na to zbyt zmęczony. Idź się położyć, chociaż na godzinę, potem cię obudzę. 
Miała zatroskaną minę. Powinna martwić się o Gwen, o siebie, o dziecko... A ona myśli o mnie... Mój brat chyba jednak ma dobry gust.
- Nie dam rady zasnąć.
- Spróbuj... 
- Cały czas wyobrażam sobie, co ten sukinsyn może jej robić...
- Wiem, ja też... Jak na razie jedynym plusem jest to, że Gwen jest nieśmiertelna...
- Są rzeczy gorsze od śmierci. - zacisnęła usta i odwróciła wzrok. - Boże, Leslie, tak strasznie się o nią boję... - i wszystko trafił szlag - załamałem się. 
Leslie pokręciła głową, hamując łzy i objęła mnie. No i załamaliśmy się razem.

***
Gwendolyn
Pod prysznicem wypłakałam swoje i wyszłam z kabiny pół godziny później z nowym nastawieniem. Zrobię wszystko, żeby pozbyć się tego faceta. Żeby się to udało, będę musiała grać na jego warunkach - a przynajmniej tak mu się ma wydawać. Ostatnio podziałało, może teraz też się uda. Przede wszystkim muszę dowiedzieć się gdzie jestem, a potem znaleźć sposób, żeby powiadomić o tym Lożę. Jednak najpierw muszę rozwiązać problem kamer. Byłam przekonana, że tu są, odkąd olśniło mnie, że przecież strażnik jakoś musiał się dowiedzieć, że już się obudziłam. Nie myliłam się. Pierwsza, którą udało mi się zlokalizować, znajdowała się w  rogu szafki z ręcznikami. Na pierwszy rzut oka można jej było nie zauważyć, prawie nie wyróżniała się na tle ciemnego drewna. Wytarłam włosy i ręcznik rzuciłam na tę szafkę, tak, żeby idealnie przysłonił róg z kamerą. Z drugim ręcznikiem owiniętym wokół ciała, ruszyłam do sypialni i usiadłam przy toaletce. Uznałam to za oczywiste miejsce dla kamery i znowu miałam rację. Ukryli ją u dołu ramy lustra, gdzie zginęła między rzeźbionymi zdobieniami. Z początku ignorowałam ją, malując się, czesząc i susząc włosy, a potem otworzyłam szkatułkę z biżuterią i wybrawszy parę niewielkich srebrnych kolczyków oraz naszyjnik, zamknęłam ją i odsunęłam pod lustro, doskonale zasłaniając kamerę. Przeniosłam się do garderoby, gdzie spędziłam prawie godzinę. Nie dość, że szukałam tego ustrojstwa, to jeszcze musiałam wybrać ubrania. A było z czego wybierać... Było tu więcej strojów niż w garderobie madame Rossini! Ostatecznie zdecydowałam się na czarną sukienkę z rozkloszowanym dołem.

Od razu przyszło mi do głowy, że Gideonowi na pewno by się podobała. I pewnie zabijałby spojrzeniem każdego innego faceta, który by na mnie popatrzył. Uśmiechnęłam się lekko do siebie, ale zaraz znowu spoważniałam. Nie mogę teraz o nim myśleć, muszę się skupić na działaniu. z jednej strony podpięłam włosy wsuwką, założyłam, wybraną wcześniej, biżuterię i czarne szpilki i byłam gotowa. Podeszłam do drzwi, przez które wcześniej wszedł strażnik, wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Zaraz otworzył mi strażnik. Bez słowa skinął mi głową i wyjął z kieszeni czarną chustkę. Przewróciłam oczami, ale nic nie powiedziałam i pozwoliłam mu ją zawiązać. Poczułam, jak chwyta mnie za ramię i gdzieś prowadzi. W pewnym momencie potknęłam się o schodek, o którym oczywiście nikt mnie nie poinformował i mężczyzna złapał mnie w talii, żebym nie upadła. Zalała mnie fala wspomnień z moich początków w Loży. Taka sama sytuacja miała miejsce, kiedy szliśmy raz do podziemi na elapsję. Z tą różnicą, że przy dotyku Gideona przeszedł mnie przyjemny dreszcz, a teraz tylko i wyłącznie obrzydzenia. Mieliśmy dzisiaj pomagać Leslie się pakować. Pewnie więcej byłoby z tego śmiechu niż pakowania i zajęłoby nam to pół dnia, chociaż rzeczy było niewiele. Te myśli z jednej strony mnie dobijały, ale z drugiej dawały mi jakąś siłę. Gdyby nie oni wszyscy, pewnie obrałabym zupełnie inny plan działania. A właściwie to pewnie nie miałabym żadnego planu i po prostu rzuciłabym się na tego idiotę zaraz po tym, jak powiedziałabym mu, co o nim myślę, a to nie skończyłoby się dobrze. Przypomniałam sobie ostatnią elapsję z Gideonem.

Oczywiście szybko wylądowaliśmy na naszej cudownej zielonej kuzynce sofie. Po chwili, która mogła być zarówno pięcioma minutami, jak i godziną, Gideon odsunął się ode mnie.
- Jeśli teraz się nie zatrzymamy, to nie ręczę za siebie. - powiedział, oddychając ciężko.
- Wiesz, że zawsze to powtarzasz? - zapytałam w odpowiedzi, wciąż mając problemy ze złapaniem tchu.
- Wiem, ale gdyby coś poszło nie tak, to po pierwsze: Paul by mnie zabił, a po drugie: wątpię, żeby twoja mama zniosła trzecią ciężarną w domu. 
- Idiota. - mruknęłam, na co on parsknął śmiechem i podniósł się ze mnie, żeby zaraz położyć się obok. 
Ułożyłam głowę na ramieniu, którym mnie objął i przerzuciłam nogę przez jego biodro. On złapał mnie za rękę i położył ją na swojej piersi, a potem pocałował mnie w czoło. 
- Ostatnio spędzamy mniej czasu razem... - westchnęłam. 
- Masz na myśli "sami"...? - pokiwałam głową.
- Kiedyś mieliśmy przynajmniej te kilka godzin podczas elapsji,a teraz nawet to nie jest pewne...
- Wiem... U ciebie jest Leslie, u mnie mój brat, a do tego jeszcze zawsze Paul pojawia się w nieodpowiednim momencie... Na przykład ostatnio, jak byliśmy u ciebie...
Parsknęłam śmiechem na wspomnienie tej sytuacji. Zaczęło się od oglądania filmu, a skończyło na... Cóż, wyglądało to mało ciekawie, kiedy Paul wszedł do pokoju, zaraz po tym jak (podobno) zapukał. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że byliśmy ubrani... No, w miarę ubrani. Koszula Gideona była do połowy rozpięta, a moja bluzka, w tamtym momencie, odsłaniała więcej niż zasłaniała, ale liczyło się to, że teoretycznie wciąż tam była. Mina Paula była bezcenna. Stał z szeroko otwartymi ustami, a brwi miał tak zmarszczone, że wyglądały, jakby już na zawsze miały zostać jedną kreską, ciągnącą się przez czoło. Szybko doprowadziliśmy się do porządku, a mój biologiczny ojciec w tym czasie zdążył otrząsnąć się z szoku.
- Gwendolyn...
- Paul...
- Co tu się dzieje?!
- Nic, co powinno cię interesować.
- Gwen...
- A poza tym - puka się przed wejściem.
- Pukałem.
- I czeka się na odpowiedź. 
- Posłuchaj mnie...
- Paul! Co ty znowu robisz? - usłyszałam krzyk wchodzącej po schodach Lucy. 
- Chciałem zapytać o coś Gwen i jak wszedłem to oni...
- Nie interesuje mnie, co robili...
- Lucy, oni byli sami w jej pokoju...
- Ani gdzie... I ciebie też nie powinno.
- Właśnie to mu powiedziałam. - oznajmiłam triumfalnie. 
- Jeśli nie zostawisz ich w spokoju, przysięgam, przywiążę cię do kaloryfera... 
- Ale... Oni...
- Na miłość boską, Paul! Wszyscy normalni ludzie w ich wieku tak się zachowują! Wcale nie jesteś dużo starszy, pamiętasz? 
Wymamrotał coś pod nosem.
- Mówiłeś coś jeszcze?
- Nie, nic. - zaprzeczył i szybko ruszył po schodach na dół. 
- Następnym razem zamykajcie drzwi na klucz. - dodała jeszcze Lucy, uśmiechając się do nas i wyszła.
- To zdecydowanie była jedna z najdziwniejszych sytuacji w moim życiu... - stwierdził Gideon.
- No wiesz... Dla mnie dziwniejsze było to, jak niekontrolowanie przeniosłam się w czasie i widziałam samą siebie, całującą się z tobą... Chociaż właściwie cię nie znałam.
- No dobra, to rzeczywiście było dziwniejsze. - powiedział z uśmiechem, a ja ziewnęłam przeciągle w odpowiedzi. - Niewyspana?
- Nie bardzo.
- Co znowu robiłyście?
- Oglądałyśmy ubranka i mebelki dla dzieci w internecie. Wiesz jakie są urocze? - roześmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem. - No co? Trzeba się przygotować.
- Mam nadzieję, że wszystko już omówiłyście w nocy i teraz możesz w spokoju odespać.
- Taaaak. - odparłam, znowu ziewając.
- Podasz koc z podłogi? Musieliśmy go wcześniej zrzucić.
Sięgnęłam na oślep ręką i w końcu go znalazłam. Gideon przykrył nas, a ja mocniej się w niego wtuliłam.

Spaliśmy dopóki nie zadzwonił budzik na pięć minut przed końcem elapsji. Potem Gideon obiecał, że cały weekend spędzimy razem, że odstawi mnie do domu tylko na noc, bo wolał jeszcze nie narażać się Paulowi zabieraniem mnie do siebie. Wychodzi na to, że z naszych planów nic nie będzie. Chyba powiem temu dupkowi, że tym porwaniem zrujnował mi idealny weekend.
Po kilku kolejnych minutach dotarliśmy do jakiegoś miejsca i strażnik zdjął mi chustkę z oczu. Przede mną znajdowały się wielkie zdobione drzwi, które zaraz zostały otworzone. Weszłam do środka i ujrzałam olbrzymią jadalnię ze stołem, ciągnącym się przez niemal całe pomieszczenie. Zawsze w filmach wydawało mi się to idiotyczne - w normalnych okolicznościach, bez mikrofonów i tych wszystkich innych rzeczy, ludzie musieliby do siebie krzyczeć, żeby się wzajemnie usłyszeć. Przez drzwi po drugiej stronie sali wszedł hrabia, czy też Bertram, jak zwał tak zwał. Był ubrany w elegancki czarny garnitur, a okulary przeciwsłoneczne na jego włosach wyglądały przy tym wręcz idiotycznie.
- Gwendolyn! Jak miło, że przyjęłaś moje zaproszenie. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że tak szybko nawiążemy nić porozumienia.
- Uznałam, że zachowując się jak dziecko nic tu nie zmienię. - odpowiedziałam głosem zimnym jak lód. Na początku sama nie mogłam uwierzyć, że wydobywa się z moich ust.
- Bardzo rozsądnie. Usiądź, proszę.
Strażnik odsunął mi krzesło na jednym końcu stołu i zaraz wyszedł, a hrabia usiadł na drugim.
- Mówiłem ci już, że wyglądasz zniewalająco w tej sukience?
- Nie.
- W takim razie mam nadzieję, że jesteś tego całkowicie świadoma.
- Wolałabym być świadoma tego, gdzie jestem i dlaczego mnie porwałeś.
- Do tego przejdziemy po deserze, moja droga. Na razie możesz zadać mi inne pytania.
- Najpierw chcę usłyszeć odpowiedzi na tamte. - byłam nieugięta. Szczerze mówiąc, podobała mi się taka wersja mnie. Chociaż jedyne określenie, które przychodziło mi teraz do głowy to było "zimna suka".
Hrabia westchnął.
- No dobrze, w takim razie ja zacznę. Możesz nazywać mnie Bertramem, chociaż nie przeszkadzałoby mi, gdybyś używała tytułu hrabiego.
A mogę się do ciebie zwracać per Dupku? Łajdaku? Sukin...
- Gwendolyn, skarbie, przypominam, że wciąż jestem w stanie słyszeć twoje myśli...
No dobra - panie Dupku.
- Naprawdę doceniam twoje poczucie humoru, nawet w tak niezręcznej sytuacji. To musi być okropne z twojego punktu widzenia...
- W takim razie, po co to zrobiłeś?
- Wszystko w swoim czasie, Gwendolyn. Teraz zjemy kolację.
Kilku mężczyzn weszło do jadalni, niosąc olbrzymie srebrne tace i półmiski z jedzeniem. Nałożyli nam na talerze mnóstwo różnych rzeczy, a potem wyszli.
- Smacznego. - powiedział hrabia, ale zignorowałam to i nadal siedziałam tylko, patrząc na niego podejrzliwie. - Możesz zacząć jeść, Gwendolyn.
- Naprawdę uważasz, że zjem cokolwiek, co mi dasz? 
- Uwierz mi, nie ciągnąłbym cię przez pół świata tylko po to, żeby cię otruć. Jeśli bardzo chcesz to mogę nawet zamienić się z tobą talerzem.
Prychnęłam z pogardą, ale zaczęłam jeść. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem głodna. Milczeliśmy przez cały posiłek. Nie podnosiłam głowy znad talerza, chociaż czułam na sobie jego wzrok. Odniosłam dziwne wrażenie, że znowu usiłuje czytać mi w myślach. Żeby zrobić mu na złość, powtarzałam sobie w głowie teksty wszystkich najbardziej irytujących i wpadających w ucho piosenek. Kiedy po chwili usłyszałam, jak wzdycha, uśmiechnęłam się pod nosem. Jeden zero dla mnie.
Jakiś czas później ci sami mężczyźni, którzy wcześniej podali nam posiłek, zebrali talerze i przynieśli deser. Kiedy już zjedliśmy, hrabia wstał i podszedł do mnie, a potem odsunął mi krzesło. Wstałam sama, ignorując jego wyciągniętą rękę.
- Pójdziemy teraz do salonu, tam odpowiem ci na wszystkie pytania.
Skinęłam niechętnie głową i ruszyłam za nim. Salon okazał się być jeszcze większy niż jadalnia i robił równie duże wrażenie.
- Proszę. - powiedział, podając mi kieliszek czerwonego wina. Przyjęłam go, choć dobrze wiedziałam, że nie wypiję ani kropli. Po pierwsze chciałam zachować pełną świadomość, a po drugie: cholera wie, co on tam dodał. - Usiądźmy.
Przycupnęłam na brzegu kanapy, a on rozsiadł się w fotelu ze szklanką whiskey w dłoni.
- Powiesz mi w końcu, dlaczego mnie porwałeś?
- Nie nazywajmy tego porwaniem, Gwendolyn. To brzmi tak... Dramatycznie.
- A jakie to niby jest, jeśli nie dramatyczne? Jak mam to nazywać? Wakacje?
- O. Bardzo dobrze. Zabrałem cię na niespodziewane, zasłużone wakacje.
Możesz sobie wsadzić te wakacje...
- Gwendolyn, proszę, nie chcę żebyś była do mnie tak wrogo nastawiona...
- Próbowałeś mnie zabić! W dodatku nie raz.
- Wiem, że mieliśmy ciężkie początki, ale chciałbym, żebyśmy zaczęli od nowa. Szczególnie biorąc pod uwagę cel twojego... Pobytu.
- Więc jaki on jest?
- Widzisz, Gwendolyn... Miałem bardzo dużo czasu na myślenie, kiedy byłem zamknięty w lochach pod Temple. Uznałem, że głupotą z mojej strony były te wszystkie próby zabicia cię...
Oh, doprawdy?
- To byłoby zwykłe marnowanie takiego potencjału. Spójrz, twoi biologiczni rodzice oboje posiadali gen i z tego połączenia wyszłaś ty. Nieśmiertelna, piękna podróżniczka. Przez wiele lat byłem pewny, że na tym przepowiednie się kończą, krąg jest pełny, ale teraz... Otworzyły się przed nami nowe możliwości. Jeśli twój gen i nieśmiertelność połączyły się z innym genem, to dziecko byłoby niesamowite... - westchnął z rozmarzeniem. - Wyobraź sobie, jakie ono by było, gdybyśmy  połączyli nasze geny. Mój umysł, twoja uroda i nieśmiertelność i w dodatku jeszcze gen podróży...
- Stop. - przerwałam mu gwałtownie. - Co ty właśnie powiedziałeś...?
- Tylko pomyśl, Gwendolyn, byłoby cudowne...
- Czy ty porwałeś mnie i przywiozłeś tutaj po to, żeby mieć ze mną dziecko?! - straciłam panowanie nad sobą. Zerwałam się z kanapy, upuszczając przy tym kieliszek z winem, które rozlało się na wykładzinę.
- Uspokój się, Gwendolyn, to wcale nie jest takie straszne, mogłem chcieć gorszych rzeczy.
- Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę z tego, co mówisz?! Chcesz mnie zmusić do tego, żebym urodziła ci dziecko?!
- Jeśli będziesz współpracować, to nie będę musiał do niczego cię zmuszać.
- Nie wierzę! Ty popierdolony...
- Panuj nad słowami, Gwendolyn. Rozumiem, że to dla ciebie szok, ale...
- Gówno rozumiesz! Gdybyś rozumiał, ba, gdybyś miał w sobie choć trochę człowieczeństwa, to w życiu byś tego nie zrobił!
- Uspokój się...
- Mam szesnaście lat, popaprańcu! Każesz mi się uspokoić, kiedy mówisz mi, że masz zamiar mnie zgwałcić!
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy. - powiedział twardo i zawołał coś w obcym języku.
Zaraz pojawiło się dwóch strażników, którzy zawiązali mi oczy i zaprowadzili do pokoju. Po drodze nadal wyrywałam im się i głośno przeklinałam, ale kiedy drzwi się za mną zamknęły, osunęłam się bezsilnie na podłogę i zaczęłam płakać. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam i nie chciałam.

***
 Gideon
 Leslie w końcu udało się namówić mnie, żebym pojechał do domu się przespać. Skończyło się na tym, że obudziłem się dopiero o piątej rano następnego dnia. Wziąłem prysznic i biorąc kawę na drogę, pojechałem do Loży. Niestety nic się nie zmieniło, nadal nikt nie wiedział, gdzie jest Gwen. Ostatnie półtorej godziny spędziliśmy na próbach rozpracowania, jak i dokąd mógł ją zabrać. Musiałem się przewietrzyć, więc wyszedłem na balkon. Wyjąłem z kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę, które kupiłem po drodze. Zapaliłem jednego i zaciągnąłem się. 
- Nie wiedziałam, że palisz. - usłyszałem za sobą głos mamy Gwen.
- Nie robiłem tego od dawna. - powiedziałem zgodnie z prawdą, odwracając się do niej.
Szczerze mówiąc, nie wiem które z nas wyglądało gorzej. 
- Mogę? - zapytała, a ja podałem jej paczkę i zapalniczkę. Po chwili oddała mi je i zapaliła. - Boże, nie miałam papierosa w ustach, odkąd urodziły się dzieci... 
Westchnęliśmy równocześnie, opierając się o barierkę. 
- Zabiję go, kiedy ją znajdziemy. - stwierdziłem, wydmuchując dym.
- Obawiam się, że cię uprzedzę. - uśmiechnęła się do mnie smutno.
- Pani Sheperd... - zacząłem, ale mi przerwała.
- Grace. - spojrzałem na nią zdziwiony. - W takich okolicznościach nie będziemy się bawić w dobre wychowanie. Mów mi po imieniu.
- Dobrze... Grace... Ja nie żartuję.