piątek, 4 grudnia 2015

Nowy rozdział

Kochani,
Nowy rozdział jest w trakcie pisania, niestety wszystko jest przeciwko mnie :/
Najpierw napisałam i mi sie czesc usunela (tracę zaufanie do blogspota)
Potem musiałam sie uczyc, bo w mojej szkole nie ma semestrów tylko są trymestry i musiałam się uczyć do egzaminu z fizyki
A teraz jak pisze to idzie mi powoli i ciezko
Mimo to mam nadzieje, ze uda mi sie szybko to skonczyc i wrzucic, wszystkie wasze komentarze są ogromną motywacją :)
Cass

sobota, 14 listopada 2015

Obiecane pytanie

Kochani,
Jesli nie czytaliście jeszcze ostatniego rozdziału to najpierw to zróbcie, a potem dopiero wróćcie do tego postu.






Chodzi o to, że (jak możecie się już spodziewać) w następnym rozdziale między Gideonem i Gwendolyn dojdzie do... Zbliżenia. Moje pytanie do Was brzmi: 
Czy chcecie opis tej sceny czy mam ją pominąć?
Chcę uszanować Wasze zdanie na ten temat, jeśli większość z Was będzie przeciw, to nie napiszę, albo przynajmniej nie wrzucę, bo moja przyjaciółka zakopie mnie żywcem, jeśli nie dam jej tego do przeczytania ;) 
Proszę o odpowiedzi w komentarzach :) 

Rozdział 23

Kochani,
znowu wyszłam na jędzę, ale mam swego rodzaju usprawiedliwienie. Tydzień temu miałam wypadek z nogę i najprawdopodobniej czeka mnie operacja, więc jeżdżę od lekarza do lekarza, a kiedy znajduję chwilę to głównie nadrabiam zaległości :/
No, ale udało mi się skończyć, więc mamy sukces :)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i wyczekujcie posta bez rozdziału, ale z ważnym pytaniem do Was :)
Cass :*



Gideon
- Kawy? - zapytałem, kiedy Raphael wszedł do kuchni, ziewając szeroko.
Niesamowicie się wściekał, kiedy okazało się, że on w przeciwieństwie do Leslie i Gwendolyn musi wrócić do szkoły po wakacjach. Les ze względu na ciążę przeszła na indywidualny tok nauczania, a Grace zaniosła zwolnienie, mówiące, że Gwen jest po ciężkim wypadku i leży w klinice w Szwajcarii. W związku z tym, co rano wstaje rano i rzuca mi spojrzenia pełne wyrzutu, kiedy tylko oczy mu się nie zamykają. 
Odburknął coś, co uznałem za "tak" i zasiadł przy stole, podpierając głowę ręką.
- Trzymaj. - podałem mu kubek i  oparłem się o blat. - Masz dzisiaj coś bardzo ważnego? - spojrzał na mnie bez zrozumienia. - W szkole. - sprecyzowałem.
Pokręcił przecząco głową, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Zrób sobie dzisiaj wolne.
- Słucham? - nie wierzył własnym uszom.
- Nie musisz iść dzisiaj do szkoły.
- Jesteś chory?
- Nie bardziej niż zwykle. 
Natychmiast się rozbudził.
- Jaki jest haczyk?
- Potrzebuję cię.
- Wiedziałem, że nie dasz mi po prostu odpocząć... - westchnął i napił się kawy. - Co mam zrobić?
- Obejrzałem wczoraj ten film, o którym mówiłeś. - parsknął stłumionym śmiechem. - Jeśli komukolwiek o tym opowiesz, powiem, że to ty mi go poleciłeś. - mina mu zrzedła. - W sumie... To mogłoby się udać. Ale nadal nie wiem, jak mam to zrobić. 
- Może po prostu ją gdzieś zaproś.
- Ale my... To będzie pewnie tak samo niezręczne, jak wspólne elapsje.
- Hmm... - zamyślił się na chwilę. - Już wiem! - spojrzałem na niego wyczekująco. - Skoro na początku byłeś w stosunku do niej okropnym dupkiem, a ona się w tobie zakochała, to może teraz też zadziała!
Patrzyłem na niego, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Boże, nie powiedziałeś tego. 
- Właśnie że powiedziałem.
- Jesteś jeszcze większym idiotą niż myślałem...
- Nie, to naprawdę mogłoby zadziałać! Podobno dziewczyny kochają być ignorowane. To dziwne, no ale są popaprane i musimy się z tym pogodzić. Wiesz, mógłbyś najpierw w ogóle się do niej nie odzywać, a potem rzucać tylko jakieś chamskie uwagi, albo... O już wiem! Albo mógłbyś opowiadać żarty typu "twoja stara"!
- Jezus Maria, idź do szkoły... Na nic mi się nie przydasz... - załamałem ręce.
- No spokojnie, żartuję... Chociaż to mogłoby być śmieszne... 
- Dobra, idź spać... Twoje pomysły rano są jeszcze głupsze niż zwykle.
- Alleluja! - powiedział, wznosząc oczy ku niebu i wrócił do swojej sypialni.

***

Gwendolyn
- Gwendolyn! - usłyszałam za sobą wołanie i odwróciłam się, żeby zobaczyć Gideona, biegnącego w moją stronę korytarzem. - Poczekaj chwilę.
Zatrzymałyśmy się z Lucy, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Lucy. - kiwnął jej głową z uśmiechem, a potem zwrócił się do mnie. - Gwendolyn, możemy porozmawiać?
- Jasne. - powiedziałam i też się uśmiechnęłam, przypominając sobie o wczorajszej rozmowie z Leslie. - O co chodzi?
- To ja was zostawię. - wycofała się Lucy. - Czekam na dole, Gwen. 
Gideon poczekał chwilę, aż zniknie za rogiem, a potem znowu na mnie spojrzał.
- Posłuchaj, wiem, że cała ta sytuacja jest ciężka dla nas obojga i... Nie chcę naciskać, przez to pewnie tylko sprawiam, że czujesz się jeszcze gorzej, czasami po prostu nie mogę się powstrzymać albo nie zdaję sobie nawet sprawy z tego, że to robię. Pomyślałem, że może powinniśmy... Że może moglibyśmy spróbować... Zacząć od nowa.
- Zacząć od nowa... - powtórzyłam, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli.
- No, tak jakby "od nowa"... To, co razem przeżyliśmy wcześniej zostałoby z tyłu, nie wracałbym do tego. Moglibyśmy poznać się od nowa tak, jakbyśmy byli sobie obcy.
- Ale... Ty mnie znasz...
- Znam Gwendolyn sprzed wydarzeń z ostatnich kilku miesięcy. Ty jesteś inna. - powiedział i zaraz dodał. - Oczywiście w żadnym wypadku nie gorsza, po prostu... Inna. Chyba sam się zgubiłem w tym, co mówię. - nerwowo przeczesał ręką włosy. - Myślisz, że moglibyśmy spróbować?
- Myślę, że tak. - uśmiechnęłam się do niego i on zaraz odpowiedział mi tym samym. Powtarzając sobie w głowie, jak mantrę, słowa Leslie, wzięłam głęboki oddech. - To... Jutro jesteś zajęty ratowaniem świata, czy masz wolny wieczór?
- Jestem wolny. - jego uśmiech się poszerzył, a w oczach po raz pierwszy zobaczyłam wesołe ogniki. - Mogę przyjechać po ciebie o siódmej?
- Jasne.

***

- No i jak było? - usłyszałam w telefonie głos Leslie, jeszcze zanim zdążyłam powiedzieć "halo". - Gdzie byliście? 
- W kinie. - znowu nie dała mi powiedzieć nic więcej.
- No i co dalej? Naprawdę, jako twoja przyjaciółka oczekuję długich i szczegółowych opisów. Nie dręcz mnie!
- Jakbyś dała mi dojść do słowa to może wiedziałabyś więcej. - nie mogłam powstrzymać od kąśliwej uwagi. 
- Opowiadaj.
- Byliśmy w kinie, puszczali stare filmy z lat pięćdziesiątych-sześćdziesiątych, akurat my obejrzeliśmy "Śniadanie u Tiffaniego".
- Boże, uwielbiam ten film! Oglądałyśmy go milion razy.
- Właśnie wydawało mi się, że już to widziałam...
- Mniejsza z tym, opowiadaj dalej. - przerwała mi zniecierpliwiona.
- Po filmie...
- Nie, najpierw opowiedz mi, co było przed, przyjechał po ciebie? Miał kwiaty? Paul zabił go wzrokiem już w drzwiach? I co się działo podczas filmu? 
- Leslie, jeśli nie dasz mi dojść do słowa, to niczego się nie dowiesz! - zapewniłam ją ze śmiechem, wyobrażając sobie, jak nie może usiedzieć w miejscu z podekscytowania.
 - No już dobrze, tylko od początku!
- Okej. Więc przyjechał po mnie o siódmej, tak jak się umawialiśmy. Przyniósł kwiaty. Tak, czerwone róże. - uprzedziłam jej pytanie. - Trochę banalne, ale urocze. Dzięki Bogu Paul był akurat na elapsji z Lucy. Pojechaliśmy jego samochodem, podczas jazdy było trochę niezręcznie, potem się rozluźniło, kiedy potknęłam się na schodach do kina. Tak, złapał mnie, Les, i nie, to nie było zamierzone, naprawdę się potknęłam. Później rozmawialiśmy już raczej swobodnie, podczas filmu nic się nie wydarzyło, ale cały czas siedzieliśmy blisko siebie.
- Naprawdę niczego nie próbował? Zawsze mówiłam, że jest trochę sztywny... Przepraszam, już nic nie mówię. Co dalej?
- Po filmie poszliśmy na spacer do parku obok.
- O czym rozmawialiście?
- O książkach, filmach, muzyce... Zajęliśmy się tymi mniej zobowiązującymi tematami. Potem złapał nas deszcz, więc biegliśmy do samochodu. Gideon zdjął kurtkę i schowaliśmy się pod nią tak, jak pod parasolem, wiesz co mam na myśli?
- Boże, jakie to urocze... W filmach zawsze tak robią. A właśnie! Jak był ubrany?
- Miał ciemne dżinsy, zwykły biały podkoszulek i skórzaną kurtkę.
Przed wyjściem odbyłyśmy z Leslie długą rozmowę przez skype'a, zastanawiając się, co powinnam założyć. Przymierzyłam chyba połowę rzeczy z mojej szafy i ostatecznie zdecydowałyśmy się na czarne dżinsy i ciemnoczerwoną bluzkę z rękawem trzy-czwarte i wycięciem na plecach. Na to zarzuciłam lekką czarną kurtkę i do tego założyłam baleriny tego samego koloru. Włosy zostawiłam rozpuszczone.
- Zawsze świetnie w niej wyglądał. - stwierdziła z aprobatą. - Dobiegliście do samochodu i co dalej?
- Jak wsiadaliśmy, byliśmy mimo wszystko całkiem mokrzy. Jechaliśmy w ciszy, ale to już nie było niezręczne. Pod domem wysiadł razem ze mną. Tak, otworzył moje drzwi, Leslie. - po raz kolejny uprzedziłam jej pytanie. - Stanęliśmy pod drzwiami, podziękowałam mu za wieczór, on zapytał, czy chciałabym to powtórzyć, ja powiedziałam, że tak i... - specjalnie zrobiłam dłuższą pauzę, żeby wytrącić ją z równowagi. - pocałował mnie w policzek. Potem uśmiechnął się, jeszcze raz powiedział, że ślicznie wyglądam i wrócił do samochodu.
Przez dłuższą chwilę nic nie słyszałam, już myślałam, że przypadkiem się rozłączyłam, kiedy Leslie w końcu się odezwała:
- Już się nie mogę doczekać, kiedy znowu będziecie razem.

***

Gideon
 Do kina poszliśmy w piątek. Na kolejną randkę umówiliśmy się na poniedziałek. W weekend mieliśmy elapsje osobno, chciałem dać jej trochę czasu. Miałem po nią przyjść o siódmej i mieliśmy iść do na kolację. W drzwiach minąłem się z Nickiem, która szedł do kolegi.
- Gwen gotowa?
- Od trzydziestu minut siedzi w łazience, więc powinna niedługo wyjść. Mam nadzieję, że wam wyjdzie.
- Dzięki. - uśmiechnąłem się do niego i ruszyłem w kierunku schodów.
Na górze nikogo nie było, słychać tylko szum prysznica. Do umówionej godziny brakowało jeszcze dziesięciu minut, więc usiadłem na kanapie i spokojnie czekałem. Po dwudziestu minutach czekania zacząłem się niepokoić, więc podszedłem do drzwi łazienki i zapukałem. 
- Gwen, wszystko w porządku? - brak odpowiedzi. - Gwendolyn? - zapukałem jeszcze raz, ale nadal nie odpowiedziała. - Gwendolyn! - po chwili znowu uderzyłem w drzwi. - Gwendolyn, jeśli nie odpowiesz, wchodzę do środka! - tak też zrobiłem.
Cała łazienka była wypełniona kłębami pary wodnej i unosił się tam dziwny zapach. Przez zaparowane szklane ścianki kabiny dostrzegłem na podłodze niewyraźny zarys ciała. Podbiegłem tam szybko, zakręciłem wodę i wziąłem ją na ręce. Wyniosłem ją stamtąd i położyłem na kanapie w szwalni. Zaraz nakryłem ją kocem, leżącym na oparciu i nachyliłem się nad nią. Dzięki Bogu, słyszałem oddech.
- Gwendolyn? - zacząłem ją cucić, klepiąc lekko po twarzy. - Gwen, obudź się. - potrząsnąłem nią. - Gwenny, obudź się, proszę. - powtórzyłem poprzednie czynności, a ona w końcu zamrugała i usiadła, kaszląc, przy czym koc zsunął jej się z przodu.
Podsunąłem go jej pod brodę i delikatnie położyłem dłoń na jej plecach. Kiedy przestała kaszleć i jej oddech się uspokoił, położyłem ją z powrotem na kanapę.
- Co się stało? - zapytała, patrząc na mnie speszona i podciągając koc jeszcze wyżej. 
- Zemdlałaś pod prysznicem. Czekałem na ciebie, długo nie wychodziłaś, a Nick powiedział wcześniej, że byłaś w łazience już od pół godziny, zacząłem się martwić. Nie odpowiadałaś kiedy pukałem i cię wołałem, więc wszedłem. Jak się czujesz? - pogłaskałem ją po włosach.
- W porządku... Dzięki.
- Może... Przyniosę ci ręcznik i pójdziesz się ubrać? Dasz radę wstać, prawda?
- Tak, raczej tak.
Wróciłem do łazienki i po raz kolejny uderzył mnie dziwny zapach, właściwie smród, w całym pomieszczeniu. Wziąłem ręcznik z półki.
- Proszę - podałem jej go i wszedłem z powrotem do nadal zaparowanego pomieszczenia. 
Unosił się tam odór zgniłych jaj, dobrze znany każdemu, kto choć trochę uważał na chemii. Zamknąłem drzwi i zadzwoniłam do Falka, opowiedziałem mu o całym zajściu i zapukałem do pokoju Gwen, żeby jej powiedzieć, że ktoś z Loży przyjedzie to sprawdzić, bo nie wygląda to na wypadek. Zaraz wyszła i zapytała:
- Co masz na myśli?
- Poza parą wodną w łazience unosi się też siarkowodór. Nie wydaje mi się, żeby to był jakiś nieszczęśliwy wypadek. 
- Myślisz, że ktoś celowo wpuścił tam trujący gaz? - skinąłem głową. - Kto mógł to zrobić?
- Nie mam pojęcia. 
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Gwen spuściła wzrok i zaczęła skubać nitkę od swetra, który na siebie założyła.
- Czyli... Z naszej kolacji raczej nic nie wyjdzie?
- Raczej lepiej, żebyśmy byli w domu, kiedy przyjadą z Loży. Ty też powinnaś dzisiaj odpocząć.
- Pewnie masz rację... Ale... Możemy zejść na dół, do kuchni i... Sami coś zrobić. Jeśli chcesz... - spojrzała na mnie niepewnie.
- Jasne - uśmiechnąłem się do niej i wyciągnąłem do niej rękę. Odpowiedziała mi tym samym. - Ale ja gotuję. Nie będziesz się dzisiaj męczyć.
- Wcale się nie zmęczę! - zaprotestowała, ale uciszyłem ją, przykładając palec do ust.
- Ja gotuję.

Gwendolyn
Usiadłam na blacie w kuchni i patrzyłam, jak Gideon szuka czegoś w szafkach. Zdjął marynarkę, teraz miał na sobie białą koszulę, pod którą wyraźnie odznaczały się mięśnie pleców i ramion. 
- Robisz spaghetti, prawda? - zapytałam, odwracając wzrok.
- Skąd wiesz? - zdziwił się. - Nawet nie znalazłem jeszcze makaronu.
- Raphael mnie ostrzegł, że jeśli będziesz chciał mi coś ugotować, to najprawdopodobniej skończy się na spaghetti, bo tylko tyle umiesz zrobić. - wyjaśniłam, uśmiechając się.
- To nieprawda! Umiem też inne rzeczy...
- Na przykład?
- Robię całkiem niezłe kanapki... - parsknęłam śmiechem, a on mi zawtórował. - Kiedyś nauczyłaś mnie łososia z piekarnika, ale... Cóż, po pierwsze nie z tego, co widzę nie mamy łososia, a po drugie zapomniałem, jaki był ten przepis. Może być spaghetti, czy chcesz coś zamówić?
- Może być spaghetti. - zapewniłam go, a on odwrócił się z uśmiechem i wrócił do szukania makaronu. Znalazł go na najwyższej półce. Popatrzyłam jeszcze raz na jego silne ręce i to upewniło mnie w decyzji, którą podjęłam.
- Nie jest ci niewygodnie w tej koszuli? - zapytałam po chwili milczenia.
- Mieliśmy iść do restauracji, raczej nie przejmowałem się wygodą, kiedy ją zakładałem. - spojrzał na mnie kątem oka. - Mam ją zdjąć?
- Nie, nie! - idiotka! - Ostatnio znalazłam w swojej szafie męską koszulkę, pewnie jest twoja, musiałam ją tam wrzucić jeszcze przed porwaniem, i pomyślałam, że może chciałbyś się przebrać. - wypaliłam na jednym wdechu, a potem dodałam już spokojniej - Byłoby ci w niej znacznie wygodniej.
Zamknęłam oczy i w myślach zwyzywałam się od ostatnich idiotek.
- Masz rację. - usłyszałam jego głos. Dzięki Bogu się nie odwrócił. - Możesz ją przynieść? 
- Tak, jasne. - zeskoczyłam z blatu.
Idąc do pokoju wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co zrobiłam. Przed chwilą sama wstydziłam się tego, że widział mnie nago, kiedy wynosił mnie z łazienki, a w kuchni prawie rozebrałam go wzrokiem! Jakim cudem moje nastawienie do niego tak diametralnie się zmieniło w przeciągu kilku dni? 
- Myślę, że to dlatego, że przestałaś czuć się "w obowiązku", żeby go kochać. - aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam głos Xemeriusa. Najwidoczniej ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.
- Naprawdę mógłbyś ostrzegać, kiedy się zbliżasz. 
- Przez cały czas z wami byłem! Najpierw w salonie, potem w kuchni, a teraz poleciałem za tobą. Naprawdę bardzo dobrze udawało ci się mnie ignorować. Ależ był blady, kiedy nie odpowiadałaś, jak cię wołał! A potem, jak już cię wyniósł, to był bielszy niż ściany, naprawdę! Swoją drogą też się najadłem wtedy strachu, nie rób tak więcej. No i z przykrością muszę przyznać, że to całkiem porządny facet, ten twój diamencik - prawie na ciebie nie patrzył. A jest na co! - posłałam mu groźne spojrzenie. - Oczywiście wszystko co widziałem, zobaczyłem przypadkiem, zanim zdążyłem zamknąć oczy. 
Pokręciłam głową, wznosząc oczy do sufitu. Podobno przed porwaniem Xemerius spędzał denerwując mnie w ten sposób mnóstwo czasu, ale od kiedy zaczęło mu się układać z Narcissą, częściej przebywa z nią. 
- No, a w kuchni mnie nie zauważyłaś, bo byłaś za bardzo zajęta mięśniami swojego kochasia.
- Oh, zamknij się, Xemeriusie. On nie jest moim kochasiem.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że patrzysz tak na każdego?
- Czy ty nie miałeś się zamknąć?

***

Co prawda Gideon odwrócił się do mnie tyłem, kiedy się przebierał, ale wszystko odbiło mi się w szybie piekarnika. W porównaniu ze zdjęciami sprzed porwania, które mi pokazywali, był trochę chudy, ale nadal miał niesamowite ciało. Kiedy skończył gotować, nakryliśmy do stołu i zjedliśmy spaghetti, które było naprawdę smaczne. Może i umie ugotować tylko jedno danie, ale opanował je do perfekcji. Później, kiedy kończyliśmy deser, składający się z lodów waniliowych, znalezionych w zamrażarce, po schodach do kuchni zeszli Falk, Lucy i Paul, którzy byli wcześniej na elapsji. 
- Na przyszłość, Gideonie, gdybyś odbierał telefon byłoby znacznie prościej. - mruknął najstarszy z trójki. - Albo przynajmniej odpowiadał, kiedy was wołamy. Dopiero po piętnastu minutach Lucy wpadła na pomysł, że możecie być tutaj. - westchnął. - Nasi ludzie sprawdzili łazienkę, miałeś rację. To był siarkowodór i to zdecydowanie nie był wypadek. Musimy ustalić, kto to był, ale to zajmie nam trochę czasu. Gwendolyn, póki co lepiej by było, gdybyście się przenieśli na niższe piętra, spanie tam nie będzie do końca bezpieczne. 
- Jak tylko mama wróci, to to zrobimy. 
- Dobrze. Wstąpię na chwilę do Lady Aristy i wracam do domu. Gideon, Gwendolyn, macie jutro razem elapsję o szesnastej.
Skinęliśmy głowami na znak zrozumienia, a Gideon zabrał nasze miski (nie chciało nam się szukać pucharków na lody) i zaniósł je do zlewu. Zaraz do stołu przysiedli się moi biologiczni rodzice. 
- Dobrze się czujesz, Gwenny? - zapytała z troską Lucy, kładąc mi dłoń na policzku. 
- Tak, wszystko w porządku. - zapewniłam ją.
- Falk jest upartym osłem i nie chciał nam powiedzieć dokładnie, co się stało, możesz ty to zrobić?
Opowiedziałam jej wszystko po kolei, a kiedy skończyłam Paul rzucał Gideonowi złowrogie spojrzenia.
- Przestań! - skarciła go żona. - Uratował ją, idioto. Po raz kolejny. Zachowuj się.
Parsknęliśmy śmiechem, kiedy mruknął coś niezadowolony i poszedł zrobić sobie kanapkę.
Chwilę później Gideon zabrał swoje rzeczy i powiedział, że obiecał Raphaelowi pomóc mu z historią, więc musi się zbierać. Odprowadziłam go do drzwi, znaleźliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, co w piątek.
- Dziękuję. - powiedziałam po chwili niezręcznej ciszy. - Za kolację. I za to z łazienką.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się. - To mój obowiązek.
- Łazienka czy kolacja? 
- Jedno i drugie. - nachylił się i... Pocałował mnie w policzek. Znowu. 
- Dlaczego... - wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.
- Dlaczego co? - zapytał, patrząc na mnie przekornie.
- Dlaczego... Mnie nie pocałujesz? - wydusiłam, wciąż nie myśląc do końca o tym, co robię.
- Przecież cię pocałowałem.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Czy to dlatego, że nie pamiętam? Nie jestem już tą samą Gwen, którą kochałeś? Jestem inna, sam to powiedziałeś...
- Gwendolyn - westchnął głęboko, ale dalej lekko się uśmiechał. - to naprawdę nie jest dla mnie łatwe, nawet nie wiesz, jak bardzo chcę cię pocałować. Odkąd tylko zobaczyłem cię w Brazylii, najbardziej na świecie chcę to zrobić za każdym razem, kiedy jesteś obok. Ale obiecałem, że nie będę naciskał, że nie będę wykorzystywał przeszłości i będę się tego trzymał. Nie pocałuję cię póki nie będę pewny, że ty tego chcesz i jesteś gotowa.
- Chcę tego. - zapewniłam go, znowu nie panując nad językiem.
Zaśmiał się cicho.
- Ale jeszcze nie jesteś gotowa, Gwenny. - musnął ustami moje czoło. - Śpij dobrze.
Odwrócił się i ruszył w kierunku samochodu.

***

Przez kolejny tydzień widzieliśmy się z Gideonem prawie codziennie, a on nadal trzymał się swojego postanowienia. Miał mnóstwo okazji, żeby mnie pocałować, chociażby podczas tych wszystkich elapsji, ale nie! Honorowy mężczyzna się znalazł... W sobotę byliśmy razem w teatrze na "Deszczowej piosence". Po spektaklu moment był wręcz idealny, deszcz zaczął padać, a my na ulicy śpiewaliśmy "I'm singing in the rain". Banalne, ale romantyczne. Poślizgnęłam się i upadłam prosto na niego, a on nic. Cmoknął mnie w czubek nosa i pomógł wstać. Leslie strasznie się śmiała, kiedy sfrustrowana jej o tym opowiadałam, a Xemerius naśmiewał się ze mnie przez trzy dni. Dzisiaj, kiedy spotkaliśmy się na korytarzu w Loży próbowałam podjąć radykalne środki, ale niestety mi się nie powiodło. Jak zwykle przywitał mnie całusem w policzek i nawet kiedy w ostatniej chwili odwróciłam głowę, ominął usta. Teraz siedzimy na zielonej sofie gdzieś w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym roku i czytamy. No, przynajmniej on czyta. Ja nie jestem w stanie skupić się nawet na trzech linijkach, więc co jakiś czas po prostu przewracam strony.
- Mogę cię o coś zapytać? 
- O co chodzi?
- Wiem, że mieliśmy nie wracać do przeszłości, ale... Możesz mi opowiedzieć o... Nas? Nie jakąś wielką historię, zwyczajny dzień.
Zamknął książkę i przez chwilę patrzył na ścianę przed sobą, jakby szukał w niej odpowiedzi.
- Jeśli nie chcesz, to nie musisz...
- Nie, nie o to chodzi. Chcę, naprawdę. Po prostu myślę, jak ci to opowiedzieć, żeby brzmiało interesująco. Jak już skończyły się misje w przeszłości, to raczej było spokojnie. - uśmiechnął się do mnie lekko.
- Właśnie o to mi chodzi. O taki normalny dzień. - odpowiedziałam mu tym samym,
Wziął głęboki oddech i zaczął mówić:
- W trakcie roku szkolnego zawsze przyjeżdżałem po ciebie pod szkołę i jechaliśmy na elapsję. Spędzaliśmy tu trzy albo cztery godziny, podczas których oboje teoretycznie mieliśmy się uczyć, ale... Rzadko kiedy to się nauką kończyło. Zazwyczaj rozmawialiśmy, spaliśmy albo... Zajmowaliśmy się sobą. 
- Gideonie - przygryzłam dolną wargę, spuściłam wzrok i zadałam pytanie, które od dawna nie dawało mi spokoju - czy my kiedyś... Czy my już...
- Nie. - uciął szybko. - Nie spieszyliśmy się. - spojrzał na mnie łagodnie. - Po elapsji odwoziłem cię do domu na kolację albo jechaliśmy do mnie i tam jedliśmy. Czasem oglądaliśmy coś później sami albo z Leslie i Raphaelem, ale to zwykle w weekendy. A w wakacje... Spędzaliśmy razem prawie całe dnie. To miała być dla ciebie niespodzianka, udało mi się nawet uprosić Falka, żeby puścił nas z jednym chronografem za granicę z twoją mamą i rodzeństwem. Po sprawie z Paryżem nie był do tego chętny, ale w końcu się zgodził. 
Nawet nie wiem, kiedy przysunęliśmy się do siebie tak blisko, że teraz stykaliśmy się kolanami i ramionami. 
- Dlaczego płaczesz? - zapytał z troską.
- Byliśmy naprawdę szczęśliwi, prawda? 
- Tak, byliśmy. - odgarnął mi włosy z twarzy. - Ale to nic teraz nie znaczy, Gwenny, nie wracajmy do tego.
- Nieprawda, to dużo znaczy. - spojrzałam na niego. - Myślisz, że możemy być tacy znowu?
- Gwen...
- Możemy? - wstałam z sofy.
- Gwen...
- Możemy?
- Możemy. - stanął przede mną.
- W takim razie mnie pocałuj.
- Gwendolyn...
- Pocałuj mnie.
- Na pewno jesteś gotowa?
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów. 
Jego oczy rozbłysły, jakby od dłuższego czasu czekał tylko na te słowa. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie i zaraz złączył nasze usta. 
W tej samej chwili poczułam, jakby w mojej głowie wybuchło tysiąc fajerwerków. Słyszałam setki różnych głosów, a kiedy zamknęłam oczy pojawiły się obrazy. Czteroletnia Charlotta uderzająca mnie łopatką w głowę. Tata grający na gitarze i śpiewający z nami w sobotni wieczór. Biegi na sto metrów w szóstej klasie. Odpowiedź ustna z geografii, z której dostałam jedynkę. Pierwsza podróż w czasie. Pocałunek w konfesjonale. Bal, na którym omal nie umarłam. Moment, kiedy dowiedziałam się, że to Lucy i Paul są moimi biologicznymi rodzicami. Spacer po Paryżu. Leslie mówiąca mi o ciąży. Urodziny Gideona. Nasze ostatnie wspólne popołudnie, kiedy spaliśmy na zielonej sofie, przytuleni do siebie. Wspomnienia zalewały mnie z każdej strony, a przez inne głosy przebijał się głośny krzyk hrabiego "NIEEE".
Oderwałam się od niego i łzy strumieniami popłynęły mi po policzkach. Dotykałam dłońmi i całowałam każdy fragment jego twarzy.
- Gwen... - zaczął zdziwiony.
Pokręciłam głową, przykładając mu palec do ust.
- Pamiętam.
Po raz kolejny jego oczy rozbłysły, w nich również widziałam łzy. Pocałował mnie znowu w usta, a potem przytulił mnie do siebie tak mocno, jakby chciał mnie zgnieść. Cały czas szeptał moje imię i gładził mnie po włosach. Co jakiś czas tylko odsuwał mnie troszkę od siebie, żeby jeszcze raz mnie pocałować.
- Boże, tak strasznie cię kocham.

piątek, 23 października 2015

Rozdział 22

Kochani,
dzięki cudownej Julii (znanej Wam może jako JulkaBooksLover) udało mi się napisać ten rozdział w mniej niż tydzień i ogromnie chciałabym jej za to podziękować.
Gdyby nie ona, męczyłabym się z tym pewnie jeszcze bardzo długo.

Wiele osób się do mnie zgłosiło, jednak Julia była pierwsza i bardzo dobrze mi się z nią współpracowało, więc musiałam podziękować innym. Bardzo Wam dziękuję, że aż tyle z Was chciało mi pomóc i przepraszam, jeśli komuś nie odpisałam, ale coś mi się zepsuło z "wysłanymi" i nie byłam pewna, czy już napisałam czy nie.
Przepraszam Was jeszcze, że to zajęło tyle czasu i dziękuję Wam przede wszystkim za to, że nadal tu jesteście <3
Rozdział z dedykacją dla fantastycznej Julii
Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)


Gideon 
Zmarszczyłem brwi, słysząc ostanie zdanie.
- Gwen, to naprawdę nie jest czas na żarty... - powiedziałem, patrząc na nią uważnie i czekając aż wybuchnie śmiechem.
- Nie rozumiem, dlaczego miałabym żartować.
- Doktorze White! - krzyknąłem, kiedy zalała mnie fala paniki.
- Co się stało? Jakieś głębokie rany? - zapytał, podbiegając do nas.
- Coś złego się dzieje... - odciągnąłem go na bok. - Ona... Ona mnie chyba nie pamięta.
Nawet na mnie nie spojrzał. Wrócił do Gwendolyn i usiadł na łóżku obok niej.
- Który mamy rok? - zapytał.
Chwilę się zastanawiała, a potem odpowiedziała:
- Nie wiem.
- Kim jestem?
- Doktorem. - powiedziała spokojnie.
- Skąd wiesz? - dociekał.
- Bo ten chłopak tak do pana przed chwilą zawołał.
- Jak się nazywasz?
- On nazwał mnie Gwen.
Mężczyzna potarł czoło i zwrócił się do mnie.
- Nie mam pojęcia, co się dzieje. Musimy wracać do hotelu, tam będę mógł ją zbadać.
Później nic do mnie nie docierało. Zanotowałem tylko Grace, którą Falk odciągnął od Gwendolyn i ktoś popchnął mnie w kierunku drzwi. Drogi do hotelu nie pamiętam w ogóle. Ocknąłem się, kiedy doktor White wyszedł z pokoju, w którym badał Gwen. 
- Co z nią? 
- Gideonie...
- Mogę tam wejść? - zapytałem i, nie czekając na odpowiedź, ruszyłem w stronę drzwi.
- Myślę, że... - złapał mnie za ramię. - W zaistniałej sytuacji... Ona wolałaby teraz odpocząć.
Słysząc jego słowa wiedziałem, że to prawda. Gdyby wszystko było w porządku, nie puściłbym jej od wyjazdu z rezydencji ani na sekundę. A ona nie chce mnie nawet widzieć.
- Dlaczego? - zapytałem, opadając na krzesło i ukrywając twarz w dłoniach. 
- Nie wiemy. Nie ma żadnych poważniejszych obrażeń poza kilkoma siniakami, które musiał jej zrobić hrabia podczas ostatniej godziny - dwóch. Gdybyśmy znaleźli jakiegoś guza, to wystarczyłoby, żeby stwierdzić urazy wewnętrzne, ale nic nie ma. Nie ma naukowego wyjaśnienia na to, że... - przez chwilę zastanawiał się nad ujęciem tego w słowa. - Straciła pamięć.
Następne kilka minut przesiedzieliśmy w ciszy. Nie byłem w stanie na niego spojrzeć. 
- Poza tym jest... zdrowa, tak? - chciałem zapytać spokojnie, ale w trakcie głos mi się załamał. - Nic jej nie grozi?
- Nie, Gideonie.
- To... dobrze.
Wstał i położył mi rękę na ramieniu. 
- Dam ci coś na sen, wylatujemy jutro z samego rana. W porządku? - kiwnąłem głową, a on po chwili wrócił z tabletką i szklanką wody. - Przykro mi. - powiedział i wyszedł.

***

Jakiś czas później, gdy upewniłem się, że wszyscy już śpią, przeszedłem szybko korytarzem i zatrzymałem się przed drzwiami pokoju, w którym spała Gwen. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Dzięki światłu księżyca, wpadającemu przez okno, byłem w stanie ją zobaczyć. Spała spokojnie, przytulając się do poduszki, jakby była człowiekiem. Przysiadłem na brzegu łóżka i przez chwilę po prostu na nią patrzyłem. Pogłaskałem ją delikatnie po włosach. Chciałem położyć się obok niej, przytulić i już nigdy nie puścić. Nie mogłem tego zrobić. Nachyliłem się i pocałowałem ją lekko w czoło, a potem wstałem i wyszedłem. Kiedy dotarłem do swojego pokoju, nawet się nie przebierałem. Zażyłem tabletkę od doktora White'a i położyłem się na łóżku, czekając na sen i próbując nie myśleć o tym, co się wydarzyło podczas ostatnich kilku godzin, dni, tygodni...

***
 Dwa tygodnie później

Gwendolyn
- Gwen, śniadanie za dziesięć minut. - powiedziała Lucy, wchodząc do mojego pokoju. 
- Już idę. - zapewniłam ją, po raz ostatni przejeżdżając szczotką po włosach. - Jak się czujesz?
- Dobrze. - z uśmiechem pogłaskała się po lekko wypukłym brzuchu. - Pamiętasz, że dzisiaj masz elapsję z Gideonem?
- Tak. - powiedziałam i odsunęłam się od lustra. - Idziemy?
Kiedy schodziłyśmy na dół po schodach moje myśli wciąż wędrowały wokół Gideona. Ostatnie dwa tygodnie musiały być dla niego straszne, jeśli to, co mówili rzeczywiście było prawdą. Podobno dużo razem przeszliśmy. Odkąd tylko wróciliśmy z Brazylii wszyscy usiłują mi wszystko przypomnieć. A dla mnie żadna z tych opowieści nie brzmi znajomo. Przez pierwsze dwa dni po powrocie ani raz go nie widziałam. Potem mieliśmy zacząć spędzać razem codziennie trochę czasu, żeby "obudzić moje wspomnienia". On nie naciskał. Zawsze mówił spokojnie, zazwyczaj z lekkim uśmiechem na twarzy, jakby cieszył się, że mnie widzi. Ja, za to, widziałam niesamowity ból w jego oczach, kiedy coś mi opowiadał, a ja nie miałam pojęcia o czym mówi. Często odwracał wtedy wzrok. Nie chciałam, żeby tak się czuł, ale nie chciałam go też okłamywać. Mimo to wszystkie te historie o nas jakoś mi nie pasują. Właściwie nie tyle same historie, co my. "My" mi do siebie nie pasujemy. On... nie jest dla mnie. Ja nie jestem dla niego. I nie mam tu na myśli typowego tekstu filmowych nastolatek "on jest dla mnie zbyt dobry". Jesteśmy... inni. On pasuje do tego świata, tajemnice, podróże w czasie, wielka Loża w Londynie. Ma w sobie taki... Dystans. Typowy dla "wyższych sfer" dystans. Może był inny dla "mnie", która była jego dziewczyną, ale nie umiem sobie tego wyobrazić. Nie potrafię pomyśleć o tym, że byliśmy razem bez zastanawiania się nad tym, jak to możliwe. Jeśli Bóg przy tworzeniu ludzi przypisuje im od razu ich drugą połówkę, to my na pewno nie byliśmy sobie pisani. 
- Gwendolyn, skarbie, jeśli nie zdecydujesz się na tę kanapkę teraz - ja ją zjem. - przywołał mnie do rzeczywistości głos cioci Maddy.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam i wstałam od stołu, bo właśnie rozległ się dźwięk dzwonka. - To Leslie, mogę iść?
- Oczywiście. - zgodziła się lady Arista, na co Charlotta prychnęła cicho. Według jej matki znowu "próbuję tylko zwrócić na siebie uwagę".
 Zignorowałam to i poszłam wpuścić Leslie. Z nią najłatwiej mi rozmawiać. Rozmawiamy o wszystkim, a ona mimochodem wtrąca jakieś nasze wspólne historie. Nie traktuje mnie tak jak inni. Zachowuje się, jakbyśmy znały się od zawsze i nie przeszkadza jej fakt, że ja nic z tego nie pamiętam. W to, że się przyjaźniłyśmy nie jest mi trudno uwierzyć. 

***

- Jak się pani dziś czuje, panno Gwendolyn? - zapytał pan George, kiedy zobaczył mnie na korytarzu w Temple. 
- Dobrze, dziękuję. Do którego roku się dzisiaj przenosimy?
- Tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego. 
W milczeniu doszliśmy pod Smoczą Salę, gdzie czekał na nas Gideon.
- Ja muszę iść teraz na zebranie, idźcie na dół sami. Wiecie, jak używać chronografu. Tylko ani słowa Falkowi, powinienem pójść z wami i poczekać aż się przeniesiecie, ale mam lekki niedoczas, wybaczcie. - to mówiąc, zniknął za drzwiami, a między nami zapanowała niezręczna cisza.
- Cześć. - powiedział po chwili, przygryzając dolną wargę.
- Cześć.
- Może chodźmy już na dół. - zaproponował i tak też zrobiliśmy. Po kilku minutach milczenia, zapytał - To... Co wczoraj robiłaś?
- Wieczorem razem z mamą i Lucy obejrzałyśmy film. 
- Jaki? 
- P.S. Kocham Cię. - uśmiechnął się smutno, kiedy to usłyszał. - Dlaczego się uśmiechasz?
- Oglądaliśmy ten film. - odparł. - Właściwie to ty i Leslie oglądałyście. Siedzieliśmy u mnie we czwórkę z Raphaelem i była wasza kolej na wybieranie filmu. W trakcie stwierdziliśmy, że pójdziemy po coś do picia, bo film nas znudził i... Nie było nas jakieś pół godziny. Postanowiłyście z Leslie zrobić strajk i spać na kanapie w salonie zamiast z nami. - parsknęłam śmiechem. Na pewno to był pomysł Les. - Ostatecznie spotkaliśmy się w połowie drogi do mojej sypialni. A rano okazało się, że Raphael śpi na kanapie razem z Leslie.
Uśmiechnęłam się, a on trochę zmieszany odwrócił wzrok. 
- Pamiętam niektóre filmy które oglądałam. - powiedziałam. - I książki. 
- Naprawdę? 
Pokiwałam głową i chyba tym samym dałam mu kolejną nikłą szansę, że sobie coś przypomnę. Ale nie kłamałam, naprawdę to pamiętam.

Kiedy już się przenieśliśmy, usiedliśmy na zielonej sofie, a Gideon wyjął z plecaka laptop.
- Chciałem ci coś pokazać. - powiedział otwierając go i przysuwając się w moją stronę, żebym dobrze widziała ekran. Pierwszą rzeczą, jaka się wyświetliła był Raphael z przerażającym uśmiechem a la pedofil, pakujący coś do prezentowego pudełka. 
- Co on tam wkłada? 
- Wolisz nie wiedzieć. - uwierzyłam mu na słowo. Nawet po dwóch tygodniach z Raphaelem byłam w stanie stwierdzić, że to może być coś, czego obraz będzie mnie później prześladował do końca życia. - To są zdjęcia i filmy, które zrobiliście podczas moich urodzin i przygotowań do nich. - przewinął do kolejnej fotografii. 
Na tej byłyśmy ja i Leslie. Stałyśmy odwrócone plecami do obiektywu, chyba coś gotowałyśmy, a na następnej ścierka ze zlewu leciała prosto na aparat i z tyłu widać było roześmianą twarz blondynki, która właśnie się odwróciła. Kilka kolejnych było w miarę spokojnych, to wciąż były przygotowania. Dwa ostatnie zdjęcia przed tymi z samej imprezy pokazywały najpierw mnie na drabinie, jedną ręką wieszającą światełka nad drzwiami, a drugą pokazując środkowy palec do obiektywu, za którym musiał stać Raphael. Na kolejnym udało mu się ująć moment, kiedy z tej drabiny spadałam. 
Później były zdjęcia z urodzin. Wielki tort, który trochę oklapł, mnóstwo ludzi dookoła i dużo alkoholu. Gideon i ja tańczący do jakiejś wolnej piosenki na środku kuchni. Gideon i ja przytuleni do siebie na jednym fotelu w salonie. Gideon i ja w mnóstwie innych miejsc robiąc mnóstwo innych rzeczy. Cały czas razem. Film, na którym śpiewam, stojąc na stole i patrząc prosto na niego...
- Wyglądamy na... szczęśliwych. - powiedziałam cicho i niepewnie, czując na sobie jego wzrok.
- Byliśmy. - przytaknął. - Tych urodzin nigdy nie zapomnę. - przez chwilę milczał, a potem odchrząknął zmieszany. - Oczywiście głównie przez Raphaela.
To mówiąc, przesunął na kolejne zdjęcie, gdzie jego brat podpala zapałką papierosa przy oknie. 
- Dokładnie pod tym oknem leżały fajerwerki, które chciał odpalić o północy. Cóż... Nieopatrznie upuścił na nie zapałkę i wystrzeliły do góry. To cud, że nikomu nic się nie stało... No, może poza tym, że dach był do wymiany i sufit do naprawy. 
Roześmiałam się głośno, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że coś takiego mogło się przydarzyć tylko Raphaelowi. 
- Czy ty... Pamiętasz to? - zapytał niepewnie, patrząc na mnie uważnie.
Westchnęłam cicho i pokręciłam głową. Atmosfera od razu znowu zrobiła się ciężka.
- Przykro mi. - powiedziałam, spuszczając wzrok. Nie chciałam znowu widzieć tego bólu w jego oczach.
- To nie twoja wina. - zapewnił mnie. - Może jeszcze nie czas. Wspomnienia na pewno będą wracać. - mówił to tak, że nie byłam już pewna czy chce przekonać mnie, czy samego siebie.

***

Gideon
Do końca elapsji niewiele już rozmawialiśmy. Gwen wyjęła książkę, a ja włożyłem słuchawki do uszu, ale nawet nie włączyłem muzyki. Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę na oparcie sofy. Chyba pomyślała, że zasnąłem, bo jakiś czas później zaczęła coś nucić. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że to Hallelujah.

***

 Wychodziłem właśnie z biblioteki w Loży, kiedy na kogoś wpadłem.
- Przepraszam - mruknąłem i zacząłem zbierać książki, które wypadły mi z rąk.
- Nic się nie stało. - usłyszałem głos Charlotty i kiedy podniosłem głowę, zobaczyłem jej twarz tuż przed moją. 
Natychmiast wstałem.
- Muszę już iść. 
- Poczekaj - poprosiła, łapiąc mnie za ramię.
- Spieszę się, Charlotto.
- Źle ostatnio wyglądasz. Dobrze się czujesz?
- Naprawdę o to pytasz? - nie wierzyłem własnym uszom.
- Martwię się o ciebie. Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku i dobrze o tym wiesz, Charlotto. - warknąłem i próbowałem się odwrócić, ale znowu mnie przytrzymała. 
- Gideonie...
- Nic nie jest w porządku, rozumiesz?! Ostatnie tygodnie były najgorsze w moim życiu! Najpierw porwali Gwendolyn i cały czas odchodziłem od zmysłów, martwiąc się gdzie ona jest, co on z nią robi i czy nic jej nie jest, a potem jak ją już odnaleźliśmy to ona mnie nie pamięta! Nic nie pamięta! Jestem dla niej obcy, rozumiesz?! Odkąd tylko ją zobaczyłem mam ochotę najzwyczajniej w świecie ją przytulić, ale nie mogę, bo ona mnie nie zna! Dla niej nic nigdy między nami nie było! Za każdym razem, kiedy na nią patrzę, czuję się jakby ktoś po raz kolejny mówił mi, że ją porwali, jakbym po raz kolejny ją tracił! Czy to właśnie chciałaś usłyszeć? Nic nie jest w porządku. Trzymaj się ode mnie z daleka, Charlotto. A tym bardziej od Gwendolyn.
Odszedłem. Tym razem mnie nie powstrzymywała. Usłyszałem jej cichy szloch, ale nawet się nie odwróciłem.
 
***

Gwendolyn
- Leslie, będziesz u nas dzisiaj spała? - zapytała mama, wchodząc do mojego pokoju. 
- Mamy jeszcze kilka rzeczy do obgadania. - powiedziała, przytakując.
- To ja się będę kładła, dobranoc.
- Dobranoc. - pożegnałyśmy ją razem.
- To... Jak było z Gideonem? - zapytała, kiedy drzwi się zamknęły.
- Było... Niezręcznie. Jak zwykle. Pokazywał mi zdjęcia ze swoich urodzin i opowiadał, jak Raphael odpalił fajerwerki.
Roześmiała się głośno i pokiwała głową. 
- Myślałam, że go wtedy zabiję.
- Ja... Kiedy wychodziłam z Loży... Przypadkiem coś usłyszałam. 
- Co?
- Rozmowę między Gideonem i Charlottą.

Szłam do wyjścia, kiedy usłyszałam głos Charlotty:
- Źle ostatnio wyglądasz. Dobrze się czujesz?
- Naprawdę o to pytasz? - zapytał Gideon.
- Martwię się o ciebie. Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku i dobrze o tym wiesz, Charlotto. - warknął, a moja ciekawość zwyciężyła, więc schowałam się za rogiem i zaczęłam słuchać.
- Gideonie...
- Nic nie jest w porządku, rozumiesz?! Ostatnie tygodnie były najgorsze w moim życiu! Najpierw porwali Gwendolyn i cały czas odchodziłem od zmysłów, martwiąc się gdzie ona jest, co on z nią robi i czy nic jej nie jest, a potem jak ją już odnaleźliśmy to ona mnie nie pamięta! Nic nie pamięta! Jestem dla niej obcy, rozumiesz?! Odkąd tylko ją zobaczyłem mam ochotę najzwyczajniej w świecie ją przytulić, ale nie mogę, bo ona mnie nie zna! Dla niej nic nigdy między nami nie było! Za każdym razem, kiedy na nią patrzę, czuję się jakby ktoś po raz kolejny mówił mi, że ją porwali, jakbym po raz kolejny ją tracił! Czy to właśnie chciałaś usłyszeć? Nic nie jest w porządku. Trzymaj się ode mnie z daleka, Charlotto. A tym bardziej od Gwendolyn.
Charlotta stała z kamienną twarzą, niezdolna się poruszyć, a mnie oczy zaszły łzami i, mimo że przyłożyłam dłoń do ust, wyrwał mi się cichy szloch. Jeśli to wszystko jest prawdą, to dlaczego tego nie pamiętam?

- Leslie, jak ja mogę tego nie pamiętać? - zapytałam, kiedy jej to opowiedziałam, a łzy mimo wszystko popłynęły po moich policzkach. - Jeśli to prawda, jak mogłam o tym zapomnieć?
- Och, Gwenny... Tak mi przykro... - powiedziała i objęła mnie. - To wszystko prawda, kochanie. 
- Ale... My do siebie nie pasujemy. Jesteśmy kompletnie inni...
- I przez to tak świetnie się uzupełniacie. Skarbie, nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak kogoś kochał i żeby tak strasznie cierpiał, jak on, kiedy cię nie było. Był jeszcze bledszy i chudszy niż teraz. Wyglądał jakby w ogóle nie spał i w gruncie rzeczy tak było. Baliśmy się, że wyląduje w szpitalu. 
- Ja chciałabym sobie to wszystko przypomnieć, naprawdę. Ale nie potrafię - teraz rozpłakałam się już na dobre. - Cały czas czuję do niego jakiś dystans, mam wrażenie, że nie mogę pozwolić mu się do mnie zbliżyć. Jakbym się podświadomie bała, że to się źle skończy.
- Gwenny, czy Gideon opowiadał ci o tym, jak zaczynaliście?
- Tak, na samym początku.
- Czyli wiesz, że najpierw uznałyśmy go za skończonego dupka, potem był fantastyczny, potem znowu był dupkiem i potem znowu był fantastyczny.
- Powiedział to trochę inaczej, ale z grubsza tak. - zaśmiałam się cicho.
- Może to twoja podświadomość próbuje reagować tak, jak wtedy, kiedy poznawałaś go po raz pierwszy. - zamilkła na chwile, a potem dodała. - Nie, Boże, nie słuchaj mnie, chyba jeszcze nigdy nie pieprzyłam aż tak bardzo od rzeczy.
Roześmiałyśmy się razem, a potem ona podała mi chusteczkę. 
- Powinnaś dać mu szansę, Gwenny. Każdy inny mógłby cię skrzywdzić, ale nie on.
- Skoro tak mówisz...

Jakiś czas później, kiedy leżałyśmy już w łóżku, Leslie powiedziała:
- A może to będzie tak jak w bajkach. 
- Co masz na myśli? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- Może "pocałunek prawdziwej miłości" przywróci ci pamięć.
- Naprawdę to powiedziałaś? - zaśmiałam się, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- Nie zaszkodzi spróbować. - powiedziała śmiertelnie poważnie i odwróciła się na bok. Po kilku minutach słyszałam już tylko jej równy oddech.

***

Gideon
- Dobrze, że jesteś. Jeśli zjem jeszcze jeden kawałek tej pizzy to chyba eksploduję. - usłyszałem Raphaela, kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi.
Wszedłem do salonu, gdzie leżał rozwalony na kanapie z pudełkiem pizzy obok. Przysiadłem się do niego i westchnąłem ciężko, biorąc kawałek, chociaż nie byłem specjalnie głodny.
- Jak było z Gwen? - zapytał, wyciszając telewizor.
- Tak jak za każdym razem. Nic nie pamięta. Pokazywałem jej dzisiaj zdjęcia z urodzin i opowiadałem, jak podpaliłeś fajerwerki. Nic.
- Jak można nie pamiętać czegoś takiego? Przecież to było epickie! - rzuciłem mu wymowne spojrzenie i zaraz się zreflektował. - Przepraszam.
- Wpadłem dzisiaj na Charlottę. - powiedziałem, kończąc kawałek pizzy.
- I co?
- Pytała "czy wszystko w porządku".
- Serio? - prychnął, kiedy przytaknąłem. - Ona ma coś z głową, powinni ją gdzieś zamknąć.
- Przynajmniej się na niej wyładowałem. I kazałem jej się trzymać z daleka od Gwen i mnie.
- I bardzo dobrze. - skwitował krótko. - Nigdy jej nie lubiłem. Jest strasznie sztywna.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
- Raphael, ja już nie wiem, co mam robić. - głos mi się załamał. - Ona nic sobie nie przypomina, nie ważne co robię czy mówię. Cały czas czuję się, jakbym jeszcze bardziej się od niej oddalał, nie daję już z tym wszystkim rady.
- O nie. - powiedział stanowczo, podnosząc się z kanapy. - Nie będziesz się nad sobą użalał. To zdecydowanie w niczym nie pomoże. Zdobyłeś krew dwunastu podróżników w czasie, pokonałeś ileś osób w pojedynkach na jakieś śmieszne mieczyki i nauczyłeś się ośmiu języków, a teraz dobije cię dziewczyna, którą już raz, a właściwie dwa, w sobie rozkochałeś? Nie mam zamiaru na to pozwolić, więc weź się, kurwa, do roboty i przestań rozpaczać. Wspomnienia nie wracają? Możliwe. Możliwe, że nigdy nie wrócą. Możliwe, że nic nie zdziałasz tymi wszystkimi zdjęciami i historyjkami o waszej miłości. Wiesz, co musisz zacząć robić? Działać! Więc przestań próbować przywrócić jej wspomnienia i stwórz nowe! Spraw, żeby ona od nowa się w tobie zakochała. Przeżyjcie drugą pierwszą randkę, drugi pierwszy pocałunek, drugie pierwsze wszystko! Inaczej jest szansa, że nigdy jej nie odzyskasz. A ja nie mam zamiaru przez najbliższe pięćdziesiąt lat słuchać twoich jęków, że powinniście znowu być razem, kiedy ona będzie szczęśliwa z kimś innym, rozumiesz? Weź dupę w troki i umów się z nią. Nie naciskaj, nie opowiadaj o przeszłości - rozmawiajcie jak na prawdziwej pierwszej randce. Udawaj, że przeszłość dla ciebie też nie istnieje. Jeśli tego nie zrobisz, ona nigdy nie poczuje się swobodnie, a wtedy nie ma szans na żaden związek. Tego właśnie chcesz, prawda?
Przytaknąłem wciąż lekko oszołomiony jego przemową.
- I bardzo dobrze. Zacznij od jutra. Ja swoje zrobiłem. - to mówiąc, opadł z powrotem na kanapę i wziął kolejny kawałek pizzy.
- To było improwizowane, czy ćwiczyłeś wcześniej? - zapytałem po chwili.
- Ćwiczyłem od tygodnia i czekałem na odpowiedni moment. Przynajmniej raz przydało się oglądanie tych romansideł z Les. 
- Co masz na myśli? - spojrzałem na niego, nie rozumiejąc.
- "I że cię nie opuszczę". Obejrzyj sobie.

Kiedy położyłem się do łóżka wpisałem w wyszukiwarkę tytuł tego filmu.

Kiedy pewnego dnia Paige i Leo, młode małżeństwo, wsiada do samochodu, nie wie, że za moment odmieni się ich całe życie. Dochodzi do wypadku, w wyniku którego on zostaje lekko ranny, ona doznaje poważnych uszkodzeń czaszki i zapada w śpiączkę. Gdy wybudza się, jest inną osobą. Zapomniała wszystko z pięciu ostatnich lat przed wypadkiem, także własnego męża. Leo podejmuje próbę ożywienia jej pamięci poprzez wspomnienia i zdjęcia. Jednak Paige zaczyna uważać go za natręta. Leo postanawia sprawić, by żona po raz drugi zakochała się w nim...

- Boże, nie sądziłem, że będę szukał pomocy w romansach. - westchnąłem i znalazłem link do całego filmu w internecie, a potem włączyłem i następne dwie godziny spędziłem na oglądaniu.
Potem zasnąłem, licząc, że może jednak to się uda...





sobota, 17 października 2015

Wiem, nienawidzicie mnie...

Wiem, jestem zła, okropna, wredna, okrutna, bezduszna i mnie nienawidzicie -
nie dziwię się.

Prawda jest taka, że po prostu nie mogę napisać tego rozdziału. Mam wielką ochotę przeskoczyć kilka miesięcy do przodu i zignorować całą obecną sytuację, ale wiem, że nie mogę, bo zaburzy mi to fabułę.

Strasznie Was przepraszam za tę kolejną długą przerwę, która (o ironio losu) ma miejsce dokładnie w tym samym czasie, co w zeszłym roku - po wakacjach. 

Nie chcę, żeby trwała tyle, co poprzednio, nie mogę do tego dopuścić.

W związku z tym piszę do Was z takim pytaniem: 
Czy ktoś chciałby pomóc mi w napisaniu tego rozdziału?

Nie będzie się działo nic, czego nie można by się domyślić po przeczytaniu ostatniego rozdziału, więc chyba nikomu nie popsułoby to zabawy, przynajmniej tak mi się wydaje.

Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby ktoś się zgłosił, oczywiście zostanie uwzględniony we wstępie do kolejnej notki.

Jeśli jest tu ktoś taki, to zapraszam do pisania na maila
cassandra.follow@gmail.com

Pozdrawiam i mam nadzieję, na odzew! :)
Cass

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 21

Kochani, 
Wiem, że znowu się spóźniłam, ale tym razem to nie do końca moja wina. Internet w hotelu jest beznadziejny i naprawdę sporo się nad dodaniem tego rozdziału namęczyłam. Przy pisaniu zresztą też, nie dość, że jakoś ciężko mi się go pisało, to jeszcze większość robiłam na telefonie (dlatego przepraszam za błędy, jeśli jakieś są, i że wszystko jest od lewej do prawej, bez wypośrodkowania, poprawię to, jak wrócę do domu). Jest trochę inny niż poprzednie, mam nadzieję, że wyszedł całkiem nieźle ;)
Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale myślę, że nie będziecie musieli bardzo długo czekać ;)
Pozdrawiam,
Cassandra 

Gwendolyn
Strażnik zaprowadził mnie do sali balowej, gdzie czekał na mnie już hrabia.
- Wyglądasz nieziemsko, moja droga. - powiedział i ucałował moją dłoń. 
- To tylko i wyłącznie zasługa tej sukni, masz świetny gust. - uśmiechnęłam się.
- Nie przeczę. Zatańczmy.
Tak też zrobiliśmy. Na jego szczęście, dzięki połączonym wysiłkom Gideona i Giordano przestałam deptać ludziom po nogach przy każdym tańcu i szło mi już całkiem nieźle, co też po chwili zauważył Bertram:
- Dobrze wiedzieć, że choć jedno im się udało.
Sala była pięknie ozdobiona i miałam dziwne wrażenie, że wielkością przerastała całe piętro u mnie w domu. Może tylko mi się wydawało przez lustra, zajmujące jedną ze ścian i fakt, że byliśmy w niej sami. Podczas tańca opowiadał mi o swoim życiu w czasach drugiej wojny światowej. Mógł bez obaw walczyć - wtedy jeszcze był nieśmiertelny. Po jakimś czasie przenieśliśmy się do jadalni, gdzie czekała na nas kolacja, jeszcze bardziej wykwintna niż zazwyczaj. Po zjedzeniu, zgodnie z jego zwyczajem, poszliśmy do salonu. 
- Zapewne zastanawiasz się, dlaczego mówiłem, że ten wieczór będzie "specjalny". - stwierdził, siadając na kanapie obok mnie. 
- Myślałam, że to przez tańce.
Miałam nadzieję, że to tylko przez tańce. 
-Tańce były zaledwie niewielką częścią tego wieczoru. Widzisz, Gwendolyn... Warunki, które postawiłaś dwa tygodnie temu, były naprawdę świetnym pomysłem. Na początku miałem wątpliwości, co do mojej decyzji. Myślałem, że to może być błąd, że cały ten plan jest głupotą. Jednak teraz nawet  nie muszę się nad tym zastanawiać. Jestem stuprocentowo pewny, że nareszcie wszystko jest tak, jak należy. Poznałem cię, wcale nie jesteś taka, jak myślałem, jesteś znacznie lepsza... Uważam, że to już najwyższy czas... - to mówiąc wstał z kanapy i uklęknął przede mną.
Przez moją głowę przebiegły wszystkie przekleństwa, jakie znałam, nie tylko po angielsku.
- Chciałaś, aby wszystko odbyło się w tradycyjny sposób - zrobiłem, co mogłem. Teraz twoja kolej: zostań moją żoną.
- Bertram...
- Gwendolyn, nadszedł czas.
Wzięłam głęboki oddech.
- Dobrze. - wykrztusiłam. - Dobrze, wyjdę za ciebie.
Co miałam zrobić? Gdybym się nie zgodziła raczej by mu to nie przeszkadzało we wprowadzeniu swojego pierwotnego planu w życie.
Hrabia uśmiechnął się z satysfakcją i wyjął pudełeczko z pierścionkiem, a potem założył mi go na palec.
- Myślę, że po dzisiejszych atrakcjach powinniśmy się już położyć. - powiedział i wstał, a potem podał mi rękę, żebym mogła zrobić to samo.
Wyszliśmy z salonu, ale on ruszył w inną stronę niż zwykle, schody do mojego pokoju prowadziły na dół, a my szliśmy do góry.
- Bertramie... Chyba idziemy w złą stronę.
- Idziemy w dobrą stronę, moja droga. Skoro jesteśmy już zaręczeni, najwyższy czas, żebyśmy zamieszkali razem. Kiedy jedliśmy kolację, moi ludzie przenieśli twoje rzeczy do moich komnat.
- Ale... Mieliśmy umowę, jednym z warunków było... - zaczęłam zdezorientowana, a w środku aż gotowałam się z wściekłości i bezradności. Co ja teraz zrobię?
- Doskonale wiem, jakie były warunki, Gwendolyn. - uciął krótko. - Nie zamierzam żadnego z nich złamać.
Chciałam coś jeszcze powiedzieć, protestować, ale uznałam, że nie warto. Tylko go zdenerwuję, a to zdecydowanie nie będzie mi na rękę, szczególnie, jeśli mam z nim dzielić łóżko... Boże, nawet w mojej głowie to brzmi strasznie...



***
Gideon
Kiedy dolecieliśmy na miejsce, udało nam się dokładnie sprecyzować, gdzie jest Gwen. Znaleźliśmy niewielki hotel w pobliżu i tam się ulokowaliśmy. Jedno z pomieszczeń całkowicie zapełniliśmy elektroniką. Grace stwierdziła, że czuje się jak w jakimś filmie. Falk ściągnął naszych najlepszych specjalistów i zainstalowali kamery, mikrofony i różne czujniki wokół tego domu, w którym hrabia przetrzymuje Gwen. 
- Gideonie, do jasnej cholery, opanuj się! - krzyknął Falk, kiedy już całkiem stracił cierpliwość. - Od tygodnia chodzisz po ścianach, powiedziałem ci już mnóstwo razy, że to chwilę potrwa!
Najchętniej poleciałbym prosto po Gwen, bez chwili zastanowienia. Niestety zaraz po tym, jak powiedziałem o tym Falkowi, wybił mi ten pomysł z głowy, pokazując jak bardzo był idiotyczny. 
- Musimy działać ostrożnie, Gideonie. Nie chcemy, żeby wiedział o tym, że my wiemy, gdzie oni są. Mamy przewagę i nie możemy jej stracić. Pomyśl, jeden zbyt gwałtowny ruch i coś mogłoby się stać Gwendolyn, a wydaje mi się, że tego jednak nie chcemy.
Sfrustrowany wyszedłem na balkon. Nie pozwalali mi nic zrobić. Usłyszałem za sobą ciche przekleństwa i nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, że to Grace.
- Falk cię wyrzucił? - zapytałem, unosząc brwi. Ostatnio często to robił, kazał nam "iść się przewietrzyć", żebyśmy przestali "zawracać im głowy".
- Za każdym razem, kiedy mnie ignoruje mam ochotę go walnąć... - przyznała. - Ale tym razem zdążyłam przynajmniej wziąć przed wyjściem papierosy. - wyciągnęła jednego i podała mi paczkę. 
Zapaliliśmy. Właściwie to stało się już naszym zwyczajem. 
- Nie powinnam palić... Rzucę to, jak tylko ją odbijemy... Boże, ty tym bardziej nie powinieneś... Nie dość, że niszczę swoje płuca, to jeszcze deprawuję młodszych... - pokręciła głową, jakby była zniesmaczona własnym zachowaniem.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu, a potem rozległ się krzyk Falka:
- Co do jasnej...
Momentalnie rzuciliśmy papierosy i wbiegliśmy do środka. Falk siedział na krześle przed jednym z ekranów. Wyświetlany był na nim obraz z naszej najlepiej założonej kamery. Udało nam się tak umieścić ją na drzewie, że pokazywała dokładnie to, co można dostrzec, zaglądając przez okno komnat hrabiego. 
- Gideonie, tylko spokojnie... - powiedział Falk, ale ja go już nie słuchałem. Wypadłem z pokoju i popędziłem do wyjścia. Zabiję go.

***
Gwendolyn
- Dzień dobry, kochanie. - powiedział Bertram, wchodząc do pokoju i pocałował mnie w policzek. - Jak się spało?
- Świetnie, a tobie? - zapytałam grzecznie, równocześnie odnotowując w głowie, żeby potem iść do łazienki i porządnie umyć twarz, co zresztą i tak robiłam codziennie rano. Zawsze mnie tak witał.
- A jakże bym mógł mieć koszmary z taką cudowną kobietą obok? 
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, a w środku po raz kolejny skręcało mnie z obrzydzenia.
- Pójdę wziąć prysznic. - powiedziałam i weszłam do łazienki. Prosto stamtąd było wejście do garderoby, więc nie musiałam paradować przed nim w ręczniku - dzięki Bogu. 
Ostatnie dni różniły się od pozostałych. Hrabia nadal towarzyszył mi poza pokojem, ale niestety straciłam jedyną formę "ucieczki" - był też w sypialni. Dlatego zawsze, kiedy chciałam od niego odpocząć, szlam do łazienki i włączałam wodę pod prysznicem. Nawet jeśli z niego nie korzystałam, to miałam chwilę spokoju, a on nie zadawał żadnych zbędnych pytań. 
Zamknęłam drzwi na zamek i rozebrałam się, a potem weszłam do kabiny. Szorowałam zawzięcie twarz i każde inne miejsce na moim ciele, którego dotknął. Łzy popłynęły po moich policzkach i zmieszały się z wodą, lecącą na mnie z deszczownicy. Nienawidzę go. Kiedy budzę się rano, nigdy go nie ma, przychodzi dopiero później. Wtedy idziemy na śniadanie. 
Raz, jak myślał, że jeszcze śpię, odebrał telefon w sypialni. To, co mówił było bardzo jednoznaczne - niestety. 
- Przy telefonie. Fantastycznie. Wszystko ma być gotowe na środę. Nie, wyślę kogoś po sukienkę. Kwiaty z dowozem, tak, dokładnie. Obrączki odbiorę osobiście, wyślij mi adres. Świetnie, do zobaczenia.
Potem wyszedł, a ja się rozpłakałam. Dzisiaj jest środa. Nienawidzę go.

***

- Gwendolyn, dzisiejszy dzień będzie wyglądał inaczej niż zwykle. - powiedział hrabia, kiedy wstaliśmy od stołu po śniadaniu. 
- Co masz na myśli? - zapytałam, udając, że nie mam o niczym pojęcia.
- Zaprowadzę cię teraz na dół do twojej starej sypialni. Tam znajdziesz wszystko, co będzie ci potrzebne. 
- Będzie mi potrzebne do czego? 
- Uznałem, że nie ma na co czekać i pobierzemy się dzisiaj. 
- Och... - udałam zaskoczenie, ale tak naprawdę miałam ochotę zalać się łzami. Moja ostatnia nadzieja właśnie umarła. - Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
- Nie chciałem, żebyś zawracała sobie tym głowę, wszystkim się zająłem. Ceremonia odbędzie się w sali balowej o trzeciej. Ktoś po ciebie przyjdzie. 

***

Drzwi się zamknęły, a ja znowu byłam w starej sypialni. Osunęłam się po ścianie i ukryłam twarz w dłoniach.
Mam szesnaście lat, nikt nie wie, gdzie jestem, a facet, który mnie porwał, chce się ze mną ożenić i mieć dzieci - to chyba można nazwać patową sytuacją. Stąd nie ma jak uciec. Jestem w kropce. Tylko cud może mnie uratować. Nienawidzę go.

***

Jakiś czas później zaczęłam się szykować. Musiałam, nie było innej opcji. Sukienka, jak wszystkie inne, była piękna, ale kiedy na nią spojrzałam, po prostu znowu chciało mi się płakać. 
Przygotowywałam się przez kilka godzin, a potem zapukałam w drzwi. Otworzył mi starszy strażnik i podał mi ramię. Chwyciłam je, a potem ruszyliśmy do sali balowej. Cały czas starałam się głęboko oddychać, miałam wtedy jakieś zajęcie i pewność, że się nie rozpłaczę. Wdech i wydech, wdech i wydech. Spojrzałam na siebie w lustrze w korytarzu. Suknia była tak szeroka, że razem ze strażnikiem ledwo się mieściliśmy. Włosy zakręciłam i zostawiłam rozpuszczone, tylko z jednej strony popięłam je spinką z białą różą. Wdech i wydech, wdech i wydech. Boże, jak ja go nienawidzę, dlaczego Loży nie udało się mnie znaleźć? Wdech i wydech, Gwendolyn, wdech i wydech. To najgorszy dzień w moim życiu, mało która dziewczyna myśli tak o swoim ślubie, prawda? To powinien być najpiękniejszy moment. Wdech i wydech. Dlaczego zbliżamy się do sali balowej tak szybko, przecież ona była znacznie dalej... Wdech i wydech. Boże, Gwendolyn, nie dobijaj się, spróbuj znaleźć jakieś plusy! Plusy? Jakie plusy? Jedynym plusem jest to, że on nie jest nieśmiertelny, kiedyś umrze, a ja będę wolna! O ile do tego czasu nie oszaleję i nie popełnię samobójstwa... W sumie... To mogłoby być całkiem niezłe rozwiązanie... Gwendolyn, nie bądź idiotką, oddychaj! Wdech i wydech. Dotarliśmy do drzwi sali balowej, jasna cholera, dlaczego tak szybko?! Wdech i wydech. Boże, jak ja tęsknię za Gideonem! Gdzie on jest? Gdzie ja jestem? Wdech i wydech, nie panikuj, Gwendolyn, nie daj nic po sobie poznać, może ten idiota się nie zorientuje, może uda ci się go zabić przez sen... Dlaczego ja wcześniej o tym nie pomyślałam?! Przecież mogłam go czymś dźgnąć w nocy, na przykład wtedy, kiedy próbował mnie objąć... Boże, jaka ja jestem głupia! Drzwi się otworzyły. No to koniec. 
Strażnik wpuścił mnie do środka i zamknął drzwi, odcinając drogę ucieczki. Poza mną w sali znajdował się hrabia i pan Marley. Po co on tu przyszedł? Nie widziałam go od "podróży" odrzutowcem. Podeszłam do nich niepewnie, a Bertram uśmiechnął się do mnie. 
- Pięknie wyglądasz, Gwendolyn. - powiedział i ucałował moją dłoń.
- Dziękuję.
- Wszystko gotowe, możemy zaczynać. - stwierdził,a pan Marley stanął po mojej lewej stronie. 
- Chwila, czy to nie ty powinieneś stać obok mnie? - zapytałam zmieszana.
- Nie, Gwendolyn, wszystko jest dobrze. 
- Wydaje mi się, że to jednak pan młody stoi obok panny młodej.
- I dokładnie tak jest.
- Co?
- Mała zmiana planów. - powiedział Marley. - Wyjdziesz za mnie.
- Jak to? Dlaczego? - teraz już kompletnie nic nie rozumiałam. Serce biło mi coraz szybciej o głośniej, wydawało mi się, że każdy może je usłyszeć.
- Zajmiemy się tym po ceremonii.
- Co tu się dzieje?!
- Powiedziałem, że zajmiemy się tym po ceremonii. - powtórzył tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie będzie żadnej ceremonii, póki nie dowiem się, o co tu chodzi! - straciłam resztki opanowania.
- Sfałszuj podpis, nie potrzebna nam jej zgoda. - powiedział szybko marley do hrabiego i w tym samym momencie do pomieszczenia wbiegli strażnicy. - Pójdziesz grzecznie czy mamy cię znowu skuć? 
- Co wy robicie?! 
- Skujcie ją i zaprowadźcie na górę.
Bez wahania wykonali polecenie i zaprowadzili mnie do sypialni hrabiego. Oczywiście po drodze próbowałam im się wyrwać, ale byli nieugięci. Posadzili mnie na krześle, ręce miałam nadal w kajdankach za oparciem. 
- O co tutaj chodzi? - zapytałam po raz kolejny, kiedy Bertram i Marley weszli do pomieszczenia. 
- Naprawdę myślałaś, że hrabia byłby aż tak głupi, Gwendolyn? - zapytał ten pierwszy. - Myślałaś, że uwierzyłby w twoje idiotyczne historyjki, nagłą zmianę nastawienia? Jesteś znacznie głupsza niż myślałem. - pokręcił głową z niedowierzaniem. 
- Nie rozumiem...
- On wcale nie jest hrabią, Gwendolyn. - powiedział Marley wyraźnie zirytowany całą sytuacją.
- Co? 
- Ja nim jestem. 
- Ale... Jak to...? - byłam w szoku, jednak ten dzień może być jeszcze gorszy...
- Wszystko było ustawione, od samego początku. On przedstawiał ci moją historię, wszystko, co mówił, było moimi słowami, jedynie powtarzał to, co słyszał przez słuchawkę w uchu. Wykonywał moje rozkazy.
- Ale w szkole... I w Loży... 
- Wszystko było zaplanowane. 
- Dlaczego? 
- On potrzebował pieniędzy, a ja kogoś, kto by mnie udawał. Ja sam byłem bezpieczny, w końcu kto by podejrzewał biednego pana Marleya?
Prawie jak w "Harrym Potterze" - przeszło mi przez myśl.
- Zostaw nas samych, Williamie. - powiedział do mężczyzny, którego uznawałam za hrabiego. - Teraz przejdziemy wreszcie do moich "warunków".
- Ale tak szybko? - desperacko próbowałam grać na czas. - Może poczekamy do wieczora, w końcu noc poślubna...
- Już dosyć czekałem. 
Zostaliśmy sami w sypialni, a on rozkuł kajdanki.
- Nie mogłem się doczekać aż zerwę z ciebie tę suknię. - mruknął mi do ucha i sięgnął do suwaka na moich plecach. 
- Nie... - próbowałam protestować, ale wiedziałam, że to nic nie da - przegrałam.
- Nawet nie wiesz, jakie to było irytujące... Musiałem cię zwieść, chciałem, żebyś uwierzyła, że masz przewagę... Musiałem czekać te wszystkie tygodnie... Teraz sobie to wszystko odbiorę. - brutalnie przycisnął swoje usta do moich i równocześnie pchnął mnie na łóżko.

***
Gideon
Przed budynkiem zatrzymał mnie Falk. 
- Gideonie, poczekaj! 
- Na co mam czekać?! Aż jej coś zrobią?! Siedzi zakuta w kajdanki, Falk! Widziałeś to? 
- Widziałem. Dlatego jedziemy samochodem, wsiadaj.
Zdziwiłem się, że tak łatwo poszło, ale nic już nie mówiłem. Poza naszym samochodem wyruszyły jeszcze trzy inne, wszystkie pełne naszych adeptów i ochroniarzy. 
Jechaliśmy zaledwie kilka minut, a w tym czasie udało nam się włamać do systemu i otworzyć bramę wjazdową. Nie czekałem aż samochód zatrzyma się przed budynkiem, wyskoczyłem i pobiegłem do wejścia. Zapamiętałem układ kamer i tylko dzięki temu wiedziałem jak iść. Reszta ruszyła za mną. Udało nam się przebiec kilka korytarzy zanim dopadła nas jego straż. Po raz kolejny przydały się sztuki walki, które ćwiczyłem przez lata z Charlottą. Nie sprawili nam większych problemów. Po chwili dotarliśmy do drzwi sypialni - były zamknięte. Nie dało się ich wyważyć, jeden z adeptów przestrzelił zamek. Wpadłem do środka i to, co zobaczyłem było znacznie gorsze od tego, co widzieliśmy na obrazie z kamery. Marley przyciskał Gwen do łóżka, równocześnie próbując ją rozebrać. Wściekłość rozsadzała mnie od środka. Chciałem tam podejść, ale jakiś strażnik mnie uprzedził. Poderwał go z Gwendolyn, której łzy płynęły po policzkach przez zaciśnięte powieki. Nie widziała mnie, nie miała pojęcia, co się dzieje. 
- Gwen! - krzyknąłem do niej.
Nagle usłyszałem strzał.
Po chwili ciało Marleya opadło bezwładnie.
- Mówiłam, że cię uprzedzę. - usłyszałem za sobą cichy głos Grace, która właśnie opuszczała pistolet.

Wszyscy zajęli się szukaniem hrabiego alias pana Whitmana. Gwen dalej leżała na łóżku, nie ruszyła się ani o centymetr. Podbiegłem do niej. 
- Gwen - powiedziałem, podchodząc do łóżka i podnosząc ją. - Och, Gwenny, nareszcie... - przytuliłem ją i nachyliłem się, żeby ją pocałować.
- Poczekaj. - powiedziała, zatrzymując mnie ręką. - Dzięki za ratunek i w ogóle, ale... Zanim zaczniesz mnie całować, mógłbyś przynajmniej powiedzieć mi, kim, do jasnej cholery, jesteś?

~•~•~•~•~•~•~•~
Ps. Mam nadzieję,  że mnie nie zabijecie. To było już od bardzo dawna zaplanowane i nic by tego nie zmieniło ;)
Jeśli koniecznie chcecie kogoś winić to zostaje Wam Ryan Star - to jego piosenka mnie zainspirowała. "Losing your memory" ---> zapraszam do posłuchania, bo jest naprawdę świetna :D