środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 11

Gwendolyn
-Gwendolyn!
Znowu słyszałam jego głos. Myślę o nim cały dzień, nie mogę przez to zasnąć, a kiedy w końcu mi się uda słyszę go i widzę.
-Gwen!
Minęły trzy miesiące odkąd odszedł, a ja nadal myślę o nim przez dwadzieścia cztery godziny, ale to jest zrozumiałe. W końcu go kochałam. Nadal kocham.
-Gwenny!
Ale czy prześladowanie głosem zmarłego ukochanego nie zakrawa o chorobę psychiczną?
-Gwendolyn, do cholery! Otwórz oczy!
Co? Dlaczego on mi każe otworzyć oczy? Chyba jednak pójdę na tą terapię. 
-Gwendolyn!
Dlaczego coś mnie szarpie za ramiona? Przecież jestem tu zupełnie sama...

***

Gideon
-Gwendolyn!-zawołałem ją po imieniu po raz kolejny. 
Cała jej twarz tak jak poduszka i moja koszulka była mokra od łez. Płakała od pół godziny nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Cały ten czas próbowałem ją obudzić. Zasnęła podczas czytania. Teraz była trzecia nad ranem. Otworzyła oczy i wyglądała jakby nie wierzyła w to, co widzi. Później dotknęła dłonią mojego policzka i znowu wybuchnęła płaczem. Przytuliłem ją i poczekałem aż się uspokoi głaszcząc ją po plecach i powtarzając, że to był tylko sen. Kiedy podniosła głowę i na mnie spojrzała zapytałem:
-Co się stało?
Pociągnęła nosem.
-Śniło mi się... Śniło mi się, że nie żyjesz.-wciąż miała urywany oddech.
-Wiesz... W sumie to liczyłem na to, że pojawię się w trochę innym gatunku twoich snów, ale o gustach się nie dyskutuje...-posłałem jej lekki uśmiech unosząc brwi.
-Ale... To było takie realistyczne...-spuściła głowę.-Nawet nie zauważyłam, że zasnęłam. Zaczęło się tutaj. Powiedziałeś mi, że coś źle wyszło w badaniach, których potrzebowałeś, żeby dostać zwolnienie na uczelni. Okazało się, że... Że masz raka. Płuc. Pół roku leżałeś w szpitalu. Nic nie pomagało. Później...-nie potrafiła tego wydusić.-A kiedy mnie budziłeś myślałam, że znowu śni mi się, że cię słyszę. To... To było straszne.-wtuliła się we mnie.-Obiecaj.
-Co mam obiecać?-zapytałem obejmując ją i przyciągając do siebie mocniej.
-Obiecaj, że już nigdy mnie nie zostawisz.
Pocałowałem ją w czubek głowy.
-Obiecuję. 

***
Gwendolyn
-Gwenny, masz straszliwie zapuchnięte oczy.-powitała mnie Leslie na śniadaniu.-Coś się stało?
-Nie.-pokręciłam głową.-Wszystko w porządku. Po prostu źle spałam.-spróbowałam odwrócić jej uwagę.-Chyba zrobię kawę. Ktoś chce?
-Ja poproszę.-powiedziała moja przyjaciółka.
-Gwenny, usiądź. Ja zrobię.-wtrącił się Gideon całując mnie w czoło i sadzając mnie na krześle.
-Nie, nie trzeba.-posłałam mu słaby uśmiech i wstałam.-Dam radę.
-Pomogę ci.-zadeklarował się Raphael.-Wy idźcie nakryć do stołu. 
-Tak jest, szefie.-sarknęła Les, ale zaraz poszli wykonać polecenie młodszego de Villiers.
-Słyszałem.-szepnął Raphael stojąc obok mnie przy blacie i wyciągając z szafki cztery kubki. Spojrzałam na niego pytająco.-W nocy.-wyjaśnił.-Mam lekki sen. Na pewno wszystko w porządku?
-Tak.-zapewniłam go szybko.-Mógłbyś podać mi mleko?
-Co się stało?
-Nic. Naprawdę. Po prostu... Miałam straszny, cholernie realistyczny sen.
-A.-odparł krótko.-Już się bałem, że robiliście to i płakałaś, bo mój brat jest taki kiepski na jakiego wygląda. 
Parsknęłam śmiechem i trzepnęłam go w ramię. Zaśmiał się i w końcu zajął robieniem kawy.

***

-Oglądamy coś?-zapytała wieczorem Leslie padając na kanapę między mną i Raphaelem, który objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. 
-A jest coś ciekawego?-zapytał Gideon kładąc się na kanapie i układając głowę na moich kolanach.
-Z tego co wiem właśnie zaczyna się "Bad boys".-powiedział Raphael włączając telewizor i ustawiając na odpowiedni kanał.
Razem z Leslie jęknęłyśmy głośno. 
-Zapowiadali na dzisiaj też "Ps. Kocham Cię"!-przypomniała sobie moja przyjaciółka i triumfalnie chwyciła pilota zmieniając program. Właśnie się zaczęło.
-Hej!-zaprotestowali równocześnie-widać, że bracia.
-No co?-zapytałam.-Ostatnio było wasze. Teraz nasza kolej.
-Jakie nasze?-walczył Raphael.-Przecież oglądaliśmy "Pamiętnik"!
-A później?-dodałam unosząc brew.
-Yyy...
-Szklaną pułapkę.-powiedział zrezygnowany Gideon.-Wygrały, młody. 
-Cholera...-westchnął Raphael.
Po mniej więcej piętnastu minutach młodszy z braci zaproponował, że pójdzie po coś do picia. 
-Pomogę ci.-zadeklarował się Gideon i ruszyli razem do kuchni.
Nie wracali przez pół godziny. 
-No, ja pierdzielę. Naprawdę nie mogą obejrzeć z nami jednego romantycznego filmu?!-zbulwersowała się Leslie.
-Najwidoczniej nie.-odparłam.
-Strajkuję! Oglądamy z nimi WSZYSTKIE filmy jakie chcą, a oni nie mogą wysiedzieć nawet godziny na naszych. Nie śpimy dzisiaj z nimi.
-A gdzie?
-Tutaj.-poklepała ręką kanapę, na której siedziałyśmy.-Po tym odechce im się chodzenia po picie w czasie naszych filmów.
-Czy mi się wydaje, czy Raphael ci podpadł...?
-Strasznie się wiercił w nocy!
-Ale to ty zawsze się...
-Ciii... To i tak jego wina. Nie mogłam spać.
Zaśmiałam się. Można spróbować tego "strajku".

***
Gideon
-Minęła godzina. Przetrwamy do końca.-powiedziałem.-Chodźmy już, bo się wściekną.
-No dobra.-zgodził się Raphael i wyszliśmy z kuchni.
Postawiliśmy na stoliku butelkę coli, dzbanek z wodą i szklanki, a później usiedliśmy obok dziewczyn. Objąłem Gwen ramieniem, ale się wykręciła. Zdziwiło mnie to. Przysunąłem się bliżej i zacząłem bawić się jej włosami-wyjęła mi je z dłoni i przełożyła na drugą stronę. Kurde. Położyłem rękę na oparciu sofy za jej głową i pocałowałem ją w odsłonięte ramię-naciągnęła na nie podkoszulek i przysunęła się bliżej Leslie, która tak samo jak Gwen była całkowicie nieprzystępna.
-Jesteś zła?-zapytałem szeptem ustami prawie dotykając jej ucha.
-Nie.-pokręciła głową i odsunęła się jeszcze dalej.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na ekran. Chyba nie pozostało mi nic innego jak obejrzenie tego do końca.

***
Gwendolyn
Po filmie poszłyśmy z Leslie do łazienki się przebrać. Kiedy wyszłyśmy Gideon tam wszedł, a Raphael poszedł odebrać telefon od mamy, która wciąż nie mogła zrozumieć dlaczego wyjechali tak wcześnie.Wprowadzając nasz (a właściwie Leslie) plan w życie wyruszyłyśmy na poszukiwania pościeli. Po przewaleniu kilku szafek i odnalezieniu w jednej cytryny, która od starości miała już "futerko" dopadłyśmy nasz cel. Udało nam się rozpracować jak rozłożyć sofę i położyłyśmy na niej prześcieradło kołdrę i poduszki. Wszystko wykonałyśmy w całkowitym milczeniu (poza momentem kiedy wyrwał nam się cichy okrzyk zdziwienia i obrzydzenia na widok owej cytrynki) jakby to była jakaś misja szpiegowska czy coś w tym rodzaju. Jedyne odgłosy jakie zakłócały ciszę był szum prysznica i Raphael przeklinający po francusku do telefonu (czyli swojej mamy). Wlazłyśmy pod kołdrę i wziąwszy uprzednio książki zaczęłyśmy czytać. Usłyszałam jak Gideon wychodzi z łazienki i otwiera drzwi do sypialni. Nie zastawszy mnie tam ruszył do salonu. Nagle jego kroki ustały.
-Gwen?-patrzył na mnie zaskoczony.
-Tak?-zapytałam nie podnosząc wzroku znad książki.
-Co wy robicie?
Dopiero wtedy uniosłam głowę. Gideon stał w drzwiach w samym ręczniku na biodrach, a z mokrych włosów woda spływała mu strumyczkami na plecy i klatkę piersiową.
-Czytamy.-odpowiedziała za mnie Leslie.
-Widzę... Ale dlaczego tutaj?
-Skoro nie chcieliście spędzić z nami czasu, pomyślałyśmy, że my nie chcemy z wami spać.-zakończyła wciąż nie odrywając wzroku od książki.
Gideon pokiwał powoli głową, a później krzyknął przez ramię:
-Raphael!
-Co?!-odkrzyknął mu ze swojej sypialni.
-Chodź tutaj!
-Tak, mamo, muszę kończyć! Gideon mnie woła! Oczywiście, teraz zrób mi wyrzuty, że porzucam cię dla brata. Mh-mhy. Tak, oczywiście! A jeśli to pożar?! Dobrze, wyślę ci smsa jak już się przez ciebie spalę. Ja jestem niekulturalny?! Dobrze, w takim razie porozmawiamy jak już się zmienię w kulturalnego, młodego Francuza!-rozłączył się stojąc już obok Gideona.-Jak ja mogłem tam mieszkać?! Jak?!-powiedział bardziej do siebie niż do nas.-Co się...? Co wy robicie?
-Dziewczyny strajkują. Nie chcą z nami spać.-wyjaśnił mu brat.
-Nie dziwię się, skoro stoisz tu w samym ręczniku. Każdego potrafisz zniechęcić.-Gideon trzepnął go po głowie.-Au, no dobra, już. Uspokój się, sadysto. Już rozumiem czemu Gwen nie chce z tobą spać.-uchylił się przed jego ręką.-No dobra, uważaj, bo ci ręcznik spadnie. Widzisz, Les? Gwenny ma swoje powody, ale ty? Przecież ja jestem grzeczny! Śpię całą noc na skrawku łóżka, kiedy się rozwalisz, nie zabieram ci kołdry, przytulam cię...
-Nie możesz wytrzymać jednego naszego filmu nie wstając...-dodała.
-O to wam chodzi?!-zapytali równocześnie.
-Możliwe...-odparła Leslie.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet...-jęknął Raphael.
-"Żeby być szczęśliwym z mężczyzną, trzeba go bardzo dobrze rozumieć i trochę kochać; żeby być szczęśliwym z kobietą, trzeba ją bardzo kochać i nawet nie próbować zrozumieć."-zacytowałam cicho.
-Czyli nie macie zamiaru się stąd ruszyć?-zapytał zrezygnowany Gideon. Pokręciłyśmy głowami.-Cholera...-teraz to on pokręcił głową.-Dobra, idę się ubrać i się kładę. Jakbyś zmieniła zdanie, Gwen, to wiesz gdzie mnie szukać.
I wyszedł. Raphael poszedł w jego ślady. Jakiś czas później odłożyłyśmy książki i zgasiłyśmy światło. Leslie jak zawsze usnęła w pięć minut, a ja przewracałam się z boku na bok i nie mogłam znaleźć odpowiedniej pozycji. Brakowało mi Gideona i jego ramienia. Cholera, co ja zrobię, kiedy trzeba będzie wrócić do domu... Dobrze, że mama jest na tym wyjeździe z pracy. Po kolejnym kwadransie przewracania się z boku na bok pomyślałam sobie: Dość. Leslie śpi. Ja idę do Gideona. I wstałam i poszłam po cichu, na palcach przez korytarz. Było całkowicie ciemno, ale nie chciałam włączać światła. Nagle usłyszałam skrzypnięcie podłogi jakieś dwa metry przede mną. W pierwszym odruchu podskoczyłam i chciałam pisnąć ze strachu, ale "ten ktoś" zatkał mi buzię ręką. Spanikowana próbowałam dostrzec, kto to jest, bo oczywiście nie przyszło mi do głowy najprostsze i najbardziej realne rozwiązanie...
-Ciii...-usłyszałam głos Gideona tuż przy moim uchu.-Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię.-odetchnęłam z ulgą. Czując, że się rozluźniłam odwrócił mnie do siebie przodem i zabrał dłoń z moich ust. Pocałował mnie delikatnie.-Właśnie szedłem, żeby cię odbić.-zaśmiałam się.-Serio. Jakbyś nie chciała iść miałem zamiar wziąć cię na ręce i zanieść do sypialni.
-Ja też szłam do ciebie.-powiedziałam wtulając się w niego.-Nie lubię już bez ciebie spać. Jakoś tak... pusto.-zaśmiał się i puścił mnie na chwile, by zaraz wziąć mnie na ręce. Pisnęłam cicho, a on (ponieważ nie miał wolnej ręki) zamknął mi usta pocałunkiem.-Co ty robisz?-zapytałam kiedy już skończył mnie uciszać.
-Tak będzie bardziej... Romantycznie.-stwierdził i mimo, że tego nie widziałam, wiedziałam, że się uśmiecha.
-Znalazł się, Casanowa od siedmiu boleści.-stwierdziłam śmiejąc się cicho, a Gideon zdążył w tym czasie wejść do sypialni i zamknąć za nami drzwi.
Położył mnie na środku łóżka i nachylił się, tak że był tuż nade mną.
-Casanowa miał wiele kobiet...-mówiąc to delikatnie całował moją szyję.-A mnie...-przesunął swoje usta, tak że prawie stykały się z moimi i spojrzał mi w oczy.-Wystarczy tylko jedna.
Uniosłam trochę głowę i pocałowałam go namiętnie. Trwało to kilka minut. Wsunęłam dłonie pod jego koszulkę, a on jęknął cicho wciąż nie przerywając pocałunku. Gładziłam palcami jego plecy i gładki, umięśniony brzuch. Kiedy przesunęłam dłonie trochę wyżej odsunął się ode mnie i wyciągnął je spod koszulki. Przetoczył się na plecy obok mnie. Zaskoczona i trochę zawiedziona uniosłam się na łokciach i spojrzałam na niego.
-Zrobiłam... Zrobiłam coś nie tak?-zapytałam niepewnie nagle czując wstyd i zażenowanie swoim zachowaniem.
Pokręcił głową wciąż oddychając szybko.
-Nie, Gwenny.-zapewnił mnie odwracając głowę.-Wszystko w porządku.
-Nie, nie jest w porządku.-zaprzeczyłam.-Za każdym razem kiedy jesteśmy w takiej sytuacji po chwili się odsuwasz. Dlaczego?-przypomniałam sobie wyjaśnienie Gideona z mojego ostatniego snu.-Czy ty po prostu nie chcesz...
Znowu pokręcił głową. Spojrzał na mnie z czułością i ujął moją twarz w dłonie uprzednio obracając się na bok i podpierając na łokciach.
-Gwenny, ja... Po prostu się boję.-spojrzałam na niego zdumiona.-Boję się, że za którymś razem nie zdołam się powstrzymać. Masz dopiero niecałe siedemnaście lat...-spuściłam wzrok. Czyli chodziło o mój wiek.-Kocham cię. Bardziej niż cokolwiek i kogokolwiek innego na świecie, ale... Może powinniśmy jeszcze poczekać...-podniosłam głowę. Wciąż patrzył na mnie z tą samą miłością w oczach.-Spójrz... Lucy musiała być młodsza od ciebie, kiedy zaszła w ciążę. Musieli to ukrywać... Wiem, że w naszym przypadku niekoniecznie musiałoby się to tak skończyć, ale... Po pierwsze: mimo, że zawsze bym cię wspierał i nigdy bym cię nie zostawił, nie chciałbym żebyś była w takiej sytuacji. Musiałabyś rzucić szkołę, męczyć się, ludzie patrzyliby na ciebie dziwnie... Nie dopuściłbym do tego. Po drugie: twoja mama mogłaby umrzeć na zawał gdyby się dowiedziała, że kolejne pokolenie zrobiło dokładnie to samo. I po trzecie... Paul z pewnością by mnie zamordował.-przy tym ostatnim uśmiechnęłam się i Gideon widząc to zrobił to samo.-Po prostu... poczekajmy jeszcze chwilę, dobrze? Chcę być pewny, że będziesz gotowa... Choćby miało to nastąpić za dwa lata.-zaśmiałam się.
-Masz rację. Poczekajmy.-powiedziałam i wtuliłam się w niego.
-Idziemy spać?-zapytał całując mnie w czoło.
Pokiwałam głową. Przesunęliśmy się do wezgłowia i Gideon wyciągnął spod nas kołdrę. Ułożyliśmy się twarzami do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu, którym mnie objął i teraz głaskał kojąco po plecach. Drugim przyciągnął mnie bliżej kładąc je na mojej talii. Objęłam go jedną ręką w pasie, a drugą podkuliłam i oparłam o jego pierś. Spletliśmy nawet swoje nogi. Leżały jedna na drugiej, na zmianę. Na koniec Gideon otulił nas szczelnie kołdrą i pocałował mnie znowu w czubek głowy.
-Kocham cię.-szepnął.
-Ja ciebie też.-powiedziałam i ziewnęłam.-Dobranoc.
-Dobranoc.

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 10

Gwendolyn

Wracając do domu Gideona razem z Leslie i Raphaelem wciąż ociekaliśmy wodą. Po wejściu wzięłam suche ubranie i poszłam się przebrać do łazienki, a Gideon zrobił to samo jak wyszłam. Usiedliśmy przy stole w kuchni, gdzie pozostała dwójka przygotowała herbatę.
-No wiec?-zapytał Gideon.-Co was skłoniło do wyjazdu? Oczywiście poza dziwactwami mamy i irytującym sposobem bycia pana Bertelin.-dodał z lekkim uśmiechem.
-W sumie to... Właśnie to wszystko co wymieniłeś.-odparł Raphael również się uśmiechając.-No i nie pozwoliła nam spać w jednej sypialni. Chyba właśnie to przeważyło.
Całą czwórką parsknęliśmy śmiechem.
-A wy?-wtrąciła Leslie.-Co robiliście?
-Głównie się obijaliśmy.-stwierdziłam. Gideon odnalazł pod stołem moją nogę i delikatnie zaczął jeździć swoją dłonią po moim kolanie. Spojrzałam na niego kątem oka i dostrzegłam wesołe ogniki w oczach i uśmiech, który wiedziałam, że jest skierowany tylko do mnie.
-Nie tylko.-dodał, tak że zabrzmiało to dość dwuznacznie.-Byliśmy u Lucy i Paula. Najprawdopodobniej znaleźliśmy sposób na przywrócenie ich do naszych czasów.
-To cudownie!-krzyknęła Leslie.
-A Lucy jest w ciąży.
-Jeszcze lepiej!-ekscytowała się moja przyjaciółka.-Będziesz miała malutką siostrzyczkę!
-Bez dyskryminacji płciowej, proszę.-oburzył się Raphael, a Gideon chyba nie za bardzo jej słuchał, ponieważ był zajęty dokładnym badaniem mojej nogi.
Zacisnęłam zęby, żeby stłumić pomruk zadowolenia, który cisnął mi się na usta. Widząc, że się spięłam zabrał rękę. Spojrzałam w jego stronę i zauważyłam, że uśmiech zniknął, a w oczach czaił się lekki niepokój. Chyba myślał, że jestem na niego za to zła, albo że zrobił coś złego. Odnalazłam pod stołem jego dłoń i ścisnęłam ją mocno dając znak, że wszystko w porządku. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on odwzajemnił oba gesty. Żadne z pozostałej dwójki tego nie zauważyło, ponieważ byli zbyt zajęci rozmową na temat wzajemnej dyskryminacji płciowej.

***

Leslie została na noc. Przez resztę dnia Gideon droczył się z nimi, że w takiej sytuacji Raphael będzie spał na kanapie, ale w końcu wylądowali w jednym pokoju. Kiedy w końcu się położyliśmy było po północy. Gideona oparł się plecami o zagłówek, a ja o niego. Przez chwilę wierciłam się szukając wygodnej pozycji. W końcu objął mnie ramieniem w pasie i przytrzymał szepcząc mi do ucha:
-Jeśli nie przestaniesz się wiercić, to wyląduję na kanapie jeszcze zanim będziemy małżeństwem.-uśmiechnęłam się ciesząc, po raz kolejny, że myśli o nas poważnie i przestałam się kręcić. 
Mruknął zadowolony i sięgnął po nasze książki leżące na stoliku nocnym. Podał mi moją i sam pogrążył się w lekturze. Poszłam w jego ślady, jednak nie mogłam się skupić i postanowiłam "zemścić się" za to przy stole. Uśmiechając się pod nosem delikatnym ruchem, ledwie go dotykając opuszkami palców zaczęłam gładzić wewnętrzną stronę jego ręki. Kiedy dotarłam do zgięcia łokcia usłyszałam jak wciąga powietrze z cichym sykiem. Zadowolona, że tak na niego działam posunęłam się dalej. Odwróciłam się do niego twarzą i pocałowałam w usta. Wyjęłam mu książkę z ręki i wsunęłam jedną dłoń w jego włosy. Drugą ściągnęłam mu okulary do czytania (o których swoją drogą dowiedziałam się dopiero wczoraj) a on przyciągnął mnie do siebie, tak że praktycznie na nim leżałam (znowu). Odsunęłam się i przetoczyłam na swoją stronę. Spojrzał na mnie z mieszaniną zdziwienia i zawodu. Uśmiechnęłam się.
-To za to pod stołem.
Znowu zobaczyłam w jego oczach ten niepokój. Przekręcił się na bok i podparł głowę jedną ręką, a drugą dotknął mojego policzka. 
-Gwen, ja...
-Spokojnie.-przerwałam mu z ciepłym uśmiechem.-Tylko żartowałam.-nadal jednak widziałam to w jego oczach.-Naprawdę, bardzo mi się podobało.-zapewniłam, lecz nic to nie dało.
Przysunęłam się i ujęłam jego twarz w dłonie. 
-Co się dzieje?-zapytałam zmartwiona.
-Nic.-odparł wymijająco, odwracając wzrok.
-Spójrz na mnie.-poprosiłam, a on to zrobił, choć widziałam ból w jego oczach.-Co się dzieje.-powtórzyłam.
Westchnął.
-Gwen... ja naprawdę cię kocham. Nigdy nikogo tak bardzo nie kochałem. I chciałbym ci to pokazać, ale nie wiem... czy ty tego chcesz i czy jesteś na to gotowa... Chciałbym ci pokazać ile dla mnie znaczysz... Póki mogę.
-Co to znaczy: Póki mogę?-spojrzałam na niego zdezorientowana.-Zawsze będziesz mógł.
-Obawiam się, że nie...-spuścił wzrok.
Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
-Jak to nie?
-Gwendolyn... przed wyjazdem, musiałem załatwić zwolnienie na uczelnie. Poszedłem do lekarza, zrobili mi rutynowe badania. Coś wyszło nie tak. Zrobili kolejne badania. Pokazały jakieś zmiany w płucach. Pamiętasz jak mieliśmy poddać się elapsji w zeszłą środę, a ja w ostatniej chwili zadzwoniłem, że mnie nie będzie, bo muszę załatwić coś na uczelni?-pokiwałam głową teraz już naprawdę przerażona.-Byłem na tomografii.
Przełknęłam nerwowo ślinę i mój oddech przyspieszył.
-Co z wynikami?
-Nie wiem.-spojrzał mi w oczy.-Nie wiem czy chcę znać prawdę. Boję się je odebrać.
-Ale... Przecież w ogóle nie powinno być tych zmian! Po pierwsze masz dopiero dziewiętnaście lat! Przecież przed tobą całe życie!-chciałam, żeby się zaśmiał i powiedział, że to był tylko bardzo głupi żart.-Po drugie przecież zjadłeś ten głupi kamień! Powinieneś być cholernie nieśmiertelny!-mój głos wyraźnie stał się znacznie wyższy niż zazwyczaj. Dotykałam dłońmi całej jego twarzy. Chciałam sprawdzić, czy wciąż tu jest. Wszystko dlatego, że obawiałam się najgorszego.
-Widocznie jego działanie się wyczerpało. Po tych postrzałach. Gdyby działał nie powinno być nawet żadnych objawów.
Oczy napełniły mi się łzami. Dlaczego?
-Pojedziemy po nie jutro.-powiedziałam zdecydowanie.-Jeśli... Jeśli coś się dzieje trzeba zacząć leczyć to jak najszybciej, prawda?
Pokiwał głową i przytulił mnie mocno przyciągając do siebie. Odczekałam, aż jego oddech stanie się równy i zaśnie. Wtedy pozwoliłam łzą popłynąć. Myśl o tym, że mogłabym go stracić jest nie do zniesienia! Po jakimś czasie zasnęłam zmęczona płaczem i tym co się dzisiaj dowiedziałam.

***

Minęło pół roku. Okazało się, że Gideon ma raka płuc. Nie można go wyleczyć. Nic nie pomaga. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Codziennie przychodzę do szpitala, żeby być z nim jak najwięcej. Póki mogę. Ledwo mówi. Prawie nie może samodzielnie oddychać. Jego mama przeprowadziła się z powrotem do Anglii, jednak ja spędzam przy nim znacznie więcej czasu niż ona. Raphael często mi towarzyszy, ale widok cierpiącego brata jest dla niego ciężki. Tak samo jak dla mnie. Ale ja wiem, że muszę przy nim być. Za bardzo go kocham, żeby móc go opuścić. Mimo, że nie może teraz dużo zrobić, szybko się męczy i dużo czasu spędza śpiąc wiem, że zabolałoby go gdybym nie przychodziła, gdybym go opuściła. Wiem, ponieważ już teraz czuję ból kiedy o nim myślę. Bo w części już mnie opuścił. Teraz siedziałam obok jego łóżka i trzymałam go za rękę, mimo że spał. Próbowałam czytać, ale pikająca aparatura cały czas przykuwała moją uwagę, a ja patrząc na nią nie mogłam powstrzymać łez. Każde uderzenie serca, każdy cicho świszczący oddech przybliżał nas do końca. Co ja wtedy zrobię? Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego. Czy jeśli odejdzie będę w stanie ułożyć je sobie z kimś innym? Wątpię. Zawsze będę kochać jego, i tylko jego. Bez Gideona nic nie miało sensu. Poczułam, że ściska moją dłoń. Spojrzałam nie niego i spróbowałam się uśmiechnąć. Odpowiedział mi tym samym słabym uśmiechem, co zawsze przez ostatnie miesiące. Pociągnął mnie za rękę, żebym położyła się obok niego. Zrobiłam to, a on uniósł dłoń do mojej twarzy i otarł mi łzy z policzków. Przysunął się bliżej i wyszeptał z wysiłkiem:
-Kocham cię.
Po raz kolejny tego dnia zaczęłam płakać. Za każdym razem kiedy to mówił brzmiało to jak pożegnanie. Przytulił mnie do siebie. Wiem, że to ja powinnam go wspierać, i próbuję, ale to jest dla mnie za dużo. Po chwili sama jednak otarłam oczy. Przysunęłam swoją twarz do jego i pocałowałam go w policzek i później w czoło. 
-Ja też cię kocham. Zawsze będę. Nigdy nie przestanę.
Teraz to Gideonowi oczy zaszły łzami. 
-Ja też.-chciał powiedzieć, ale nie mógł. Wyczytałam to z jego ust. I oczu.

***

Następnego dnia zmarł. W szpitalnym łóżku. Przy Raphaelu, Falku, jego mamie i mnie. Trzymałam go za rękę. Czułam jego słaby puls do samego końca. Jego ostatnie spojrzenie było skierowane na mnie. Poruszył ustami. Chciał powiedzieć: "Kocham cię". To również było do mnie. Później uśmiechnął się lekko resztkami sił i zamknął oczy. Pikanie aparatu ustało. Przez chwilę patrzyłam na jego nieruchomą twarz, opuszczone powieki, usta, które kiedyś całowałam, a które teraz na zawsze już zastygły w tym delikatnym uśmiechu. Usłyszałam jak jego mama szlocha, a Falk ją pociesza. Do Raphaela chyba tak jak do mnie jeszcze nie całkiem to dotarło. Kiedy spojrzałam na nasze wciąż złączone ręce zrozumiałam, że to koniec. Nie będzie już więcej nas, Gideona i Gwendolyn, Diamentu i Rubinu. Koniec. Łzy zaczęły niepohamowanie płynąć mi po policzkach. Wkrótce zaczęłam też szlochać. Przycisnęłam jego zimną dłoń do ust i ucałowałam jego palce. Później wtuliłam twarz w jego ramię. Poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Wiedziałam, że to Raphael. Przysiadł na krześle, z którego nie wiem kiedy spadłam, i przytulił mnie mocno. On też płakał. Przyszli lekarze. Siłą odsunęli mnie od niego, a ja zaczęłam szlochać jeszcze bardziej. Obróciłam się twarzą do Raphaela i ukryłam ją w jego koszuli. Znowu mnie przytulił. Płakaliśmy razem. To jedyne co mogliśmy zrobić.