sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 10

Gwendolyn

Wracając do domu Gideona razem z Leslie i Raphaelem wciąż ociekaliśmy wodą. Po wejściu wzięłam suche ubranie i poszłam się przebrać do łazienki, a Gideon zrobił to samo jak wyszłam. Usiedliśmy przy stole w kuchni, gdzie pozostała dwójka przygotowała herbatę.
-No wiec?-zapytał Gideon.-Co was skłoniło do wyjazdu? Oczywiście poza dziwactwami mamy i irytującym sposobem bycia pana Bertelin.-dodał z lekkim uśmiechem.
-W sumie to... Właśnie to wszystko co wymieniłeś.-odparł Raphael również się uśmiechając.-No i nie pozwoliła nam spać w jednej sypialni. Chyba właśnie to przeważyło.
Całą czwórką parsknęliśmy śmiechem.
-A wy?-wtrąciła Leslie.-Co robiliście?
-Głównie się obijaliśmy.-stwierdziłam. Gideon odnalazł pod stołem moją nogę i delikatnie zaczął jeździć swoją dłonią po moim kolanie. Spojrzałam na niego kątem oka i dostrzegłam wesołe ogniki w oczach i uśmiech, który wiedziałam, że jest skierowany tylko do mnie.
-Nie tylko.-dodał, tak że zabrzmiało to dość dwuznacznie.-Byliśmy u Lucy i Paula. Najprawdopodobniej znaleźliśmy sposób na przywrócenie ich do naszych czasów.
-To cudownie!-krzyknęła Leslie.
-A Lucy jest w ciąży.
-Jeszcze lepiej!-ekscytowała się moja przyjaciółka.-Będziesz miała malutką siostrzyczkę!
-Bez dyskryminacji płciowej, proszę.-oburzył się Raphael, a Gideon chyba nie za bardzo jej słuchał, ponieważ był zajęty dokładnym badaniem mojej nogi.
Zacisnęłam zęby, żeby stłumić pomruk zadowolenia, który cisnął mi się na usta. Widząc, że się spięłam zabrał rękę. Spojrzałam w jego stronę i zauważyłam, że uśmiech zniknął, a w oczach czaił się lekki niepokój. Chyba myślał, że jestem na niego za to zła, albo że zrobił coś złego. Odnalazłam pod stołem jego dłoń i ścisnęłam ją mocno dając znak, że wszystko w porządku. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on odwzajemnił oba gesty. Żadne z pozostałej dwójki tego nie zauważyło, ponieważ byli zbyt zajęci rozmową na temat wzajemnej dyskryminacji płciowej.

***

Leslie została na noc. Przez resztę dnia Gideon droczył się z nimi, że w takiej sytuacji Raphael będzie spał na kanapie, ale w końcu wylądowali w jednym pokoju. Kiedy w końcu się położyliśmy było po północy. Gideona oparł się plecami o zagłówek, a ja o niego. Przez chwilę wierciłam się szukając wygodnej pozycji. W końcu objął mnie ramieniem w pasie i przytrzymał szepcząc mi do ucha:
-Jeśli nie przestaniesz się wiercić, to wyląduję na kanapie jeszcze zanim będziemy małżeństwem.-uśmiechnęłam się ciesząc, po raz kolejny, że myśli o nas poważnie i przestałam się kręcić. 
Mruknął zadowolony i sięgnął po nasze książki leżące na stoliku nocnym. Podał mi moją i sam pogrążył się w lekturze. Poszłam w jego ślady, jednak nie mogłam się skupić i postanowiłam "zemścić się" za to przy stole. Uśmiechając się pod nosem delikatnym ruchem, ledwie go dotykając opuszkami palców zaczęłam gładzić wewnętrzną stronę jego ręki. Kiedy dotarłam do zgięcia łokcia usłyszałam jak wciąga powietrze z cichym sykiem. Zadowolona, że tak na niego działam posunęłam się dalej. Odwróciłam się do niego twarzą i pocałowałam w usta. Wyjęłam mu książkę z ręki i wsunęłam jedną dłoń w jego włosy. Drugą ściągnęłam mu okulary do czytania (o których swoją drogą dowiedziałam się dopiero wczoraj) a on przyciągnął mnie do siebie, tak że praktycznie na nim leżałam (znowu). Odsunęłam się i przetoczyłam na swoją stronę. Spojrzał na mnie z mieszaniną zdziwienia i zawodu. Uśmiechnęłam się.
-To za to pod stołem.
Znowu zobaczyłam w jego oczach ten niepokój. Przekręcił się na bok i podparł głowę jedną ręką, a drugą dotknął mojego policzka. 
-Gwen, ja...
-Spokojnie.-przerwałam mu z ciepłym uśmiechem.-Tylko żartowałam.-nadal jednak widziałam to w jego oczach.-Naprawdę, bardzo mi się podobało.-zapewniłam, lecz nic to nie dało.
Przysunęłam się i ujęłam jego twarz w dłonie. 
-Co się dzieje?-zapytałam zmartwiona.
-Nic.-odparł wymijająco, odwracając wzrok.
-Spójrz na mnie.-poprosiłam, a on to zrobił, choć widziałam ból w jego oczach.-Co się dzieje.-powtórzyłam.
Westchnął.
-Gwen... ja naprawdę cię kocham. Nigdy nikogo tak bardzo nie kochałem. I chciałbym ci to pokazać, ale nie wiem... czy ty tego chcesz i czy jesteś na to gotowa... Chciałbym ci pokazać ile dla mnie znaczysz... Póki mogę.
-Co to znaczy: Póki mogę?-spojrzałam na niego zdezorientowana.-Zawsze będziesz mógł.
-Obawiam się, że nie...-spuścił wzrok.
Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
-Jak to nie?
-Gwendolyn... przed wyjazdem, musiałem załatwić zwolnienie na uczelnie. Poszedłem do lekarza, zrobili mi rutynowe badania. Coś wyszło nie tak. Zrobili kolejne badania. Pokazały jakieś zmiany w płucach. Pamiętasz jak mieliśmy poddać się elapsji w zeszłą środę, a ja w ostatniej chwili zadzwoniłem, że mnie nie będzie, bo muszę załatwić coś na uczelni?-pokiwałam głową teraz już naprawdę przerażona.-Byłem na tomografii.
Przełknęłam nerwowo ślinę i mój oddech przyspieszył.
-Co z wynikami?
-Nie wiem.-spojrzał mi w oczy.-Nie wiem czy chcę znać prawdę. Boję się je odebrać.
-Ale... Przecież w ogóle nie powinno być tych zmian! Po pierwsze masz dopiero dziewiętnaście lat! Przecież przed tobą całe życie!-chciałam, żeby się zaśmiał i powiedział, że to był tylko bardzo głupi żart.-Po drugie przecież zjadłeś ten głupi kamień! Powinieneś być cholernie nieśmiertelny!-mój głos wyraźnie stał się znacznie wyższy niż zazwyczaj. Dotykałam dłońmi całej jego twarzy. Chciałam sprawdzić, czy wciąż tu jest. Wszystko dlatego, że obawiałam się najgorszego.
-Widocznie jego działanie się wyczerpało. Po tych postrzałach. Gdyby działał nie powinno być nawet żadnych objawów.
Oczy napełniły mi się łzami. Dlaczego?
-Pojedziemy po nie jutro.-powiedziałam zdecydowanie.-Jeśli... Jeśli coś się dzieje trzeba zacząć leczyć to jak najszybciej, prawda?
Pokiwał głową i przytulił mnie mocno przyciągając do siebie. Odczekałam, aż jego oddech stanie się równy i zaśnie. Wtedy pozwoliłam łzą popłynąć. Myśl o tym, że mogłabym go stracić jest nie do zniesienia! Po jakimś czasie zasnęłam zmęczona płaczem i tym co się dzisiaj dowiedziałam.

***

Minęło pół roku. Okazało się, że Gideon ma raka płuc. Nie można go wyleczyć. Nic nie pomaga. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Codziennie przychodzę do szpitala, żeby być z nim jak najwięcej. Póki mogę. Ledwo mówi. Prawie nie może samodzielnie oddychać. Jego mama przeprowadziła się z powrotem do Anglii, jednak ja spędzam przy nim znacznie więcej czasu niż ona. Raphael często mi towarzyszy, ale widok cierpiącego brata jest dla niego ciężki. Tak samo jak dla mnie. Ale ja wiem, że muszę przy nim być. Za bardzo go kocham, żeby móc go opuścić. Mimo, że nie może teraz dużo zrobić, szybko się męczy i dużo czasu spędza śpiąc wiem, że zabolałoby go gdybym nie przychodziła, gdybym go opuściła. Wiem, ponieważ już teraz czuję ból kiedy o nim myślę. Bo w części już mnie opuścił. Teraz siedziałam obok jego łóżka i trzymałam go za rękę, mimo że spał. Próbowałam czytać, ale pikająca aparatura cały czas przykuwała moją uwagę, a ja patrząc na nią nie mogłam powstrzymać łez. Każde uderzenie serca, każdy cicho świszczący oddech przybliżał nas do końca. Co ja wtedy zrobię? Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego. Czy jeśli odejdzie będę w stanie ułożyć je sobie z kimś innym? Wątpię. Zawsze będę kochać jego, i tylko jego. Bez Gideona nic nie miało sensu. Poczułam, że ściska moją dłoń. Spojrzałam nie niego i spróbowałam się uśmiechnąć. Odpowiedział mi tym samym słabym uśmiechem, co zawsze przez ostatnie miesiące. Pociągnął mnie za rękę, żebym położyła się obok niego. Zrobiłam to, a on uniósł dłoń do mojej twarzy i otarł mi łzy z policzków. Przysunął się bliżej i wyszeptał z wysiłkiem:
-Kocham cię.
Po raz kolejny tego dnia zaczęłam płakać. Za każdym razem kiedy to mówił brzmiało to jak pożegnanie. Przytulił mnie do siebie. Wiem, że to ja powinnam go wspierać, i próbuję, ale to jest dla mnie za dużo. Po chwili sama jednak otarłam oczy. Przysunęłam swoją twarz do jego i pocałowałam go w policzek i później w czoło. 
-Ja też cię kocham. Zawsze będę. Nigdy nie przestanę.
Teraz to Gideonowi oczy zaszły łzami. 
-Ja też.-chciał powiedzieć, ale nie mógł. Wyczytałam to z jego ust. I oczu.

***

Następnego dnia zmarł. W szpitalnym łóżku. Przy Raphaelu, Falku, jego mamie i mnie. Trzymałam go za rękę. Czułam jego słaby puls do samego końca. Jego ostatnie spojrzenie było skierowane na mnie. Poruszył ustami. Chciał powiedzieć: "Kocham cię". To również było do mnie. Później uśmiechnął się lekko resztkami sił i zamknął oczy. Pikanie aparatu ustało. Przez chwilę patrzyłam na jego nieruchomą twarz, opuszczone powieki, usta, które kiedyś całowałam, a które teraz na zawsze już zastygły w tym delikatnym uśmiechu. Usłyszałam jak jego mama szlocha, a Falk ją pociesza. Do Raphaela chyba tak jak do mnie jeszcze nie całkiem to dotarło. Kiedy spojrzałam na nasze wciąż złączone ręce zrozumiałam, że to koniec. Nie będzie już więcej nas, Gideona i Gwendolyn, Diamentu i Rubinu. Koniec. Łzy zaczęły niepohamowanie płynąć mi po policzkach. Wkrótce zaczęłam też szlochać. Przycisnęłam jego zimną dłoń do ust i ucałowałam jego palce. Później wtuliłam twarz w jego ramię. Poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Wiedziałam, że to Raphael. Przysiadł na krześle, z którego nie wiem kiedy spadłam, i przytulił mnie mocno. On też płakał. Przyszli lekarze. Siłą odsunęli mnie od niego, a ja zaczęłam szlochać jeszcze bardziej. Obróciłam się twarzą do Raphaela i ukryłam ją w jego koszuli. Znowu mnie przytulił. Płakaliśmy razem. To jedyne co mogliśmy zrobić.

 

8 komentarzy:

  1. Rycze ;c
    Nie mogę w to uwierzyć.
    Kiedy następny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na serio zabiłaś Gideon'a? Przecież to się nie może tak skończyć :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Gideon tak jak gwen był nieśmiertelny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież wyraźnie podkreśliłam, co oni o tym uważają: Że jego działanie "wyczerpało się" po tych postrzałach pod koniec "Zieleni szmaragdu".

      Usuń
    2. Hrabia zażył
      a opowiadał że chodził po polach bitwy był nieśmiertelny i niezniszczalny

      to co hrabia miał tę nieśmiertelność na innych prawach niż Gid

      ale czytałam dalej i następny rozdział spoko

      Usuń