poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 9

Rozdział 9
Gwendolyn
Około północy położyliśmy się spać, bo wcześniej musieliśmy poddać się elapsji. Gideon miał nadzwyczaj wygodne łóżko i spałam jak zabita. Obudziłam automatycznie za piętnaście siódma. Chciałam wstać, po cichu się ubrać i iść do szkoły ale kiedy zaczęłam delikatnie wyswobadzać się z obejmujących mnie ramion Gideona, mruknął mi do ucha:
-Nawet o tym nie myśl.
-Śpij.-powiedziałam cicho.-Muszę iść do szkoły.
-Masz zwolnienie na parę dni. Później ci opowiem.-szepnął nie otwierając oczu.-A teraz Ty śpij.
-Ale że co?!Jak...? Ty...?
-Później ci wytłumaczę. Po prostu śpij. I na miłość Boską przestań się wiercić!
Przestałam i zamknęłam oczy. Udało mi się zasnąć z myślą o kolejnym dniu spędzonym z Gideonem.

* * *
Gideon
Siedzieliśmy przy stole i jedliśmy śniadanie kiedy Gwen przypomniała sobie:
-Miałeś mi wytłumaczyć jakim cudem mam zwolnienie ze szkoły.
-A... tak. Poszedłem do waszego dyrektora i opowiedziałem mu bajeczkę o "zespole teatralnym". Tym, który potrzebował waszej szkoły jako sali do prób. Pan Gills myśli że nasz "nowy reżyser" załatwił nam występ poza Londynem i musimy wyjechać na co najmniej trzy dni. A Leslie i Raphael postanowili również dołączyć do naszego grona.
-Kiedy zdążyłeś to wymyślić?-spytała podejrzliwie Gwen myśląc że nie mówię jej prawdy.
-Prawie trzy tygodnie temu, kiedy mówiłem to dyrektorowi.
-Jesteś niemożliwy.-powiedziała.-I on w to uwierzył?
-Jasne. Nawet zaproponował nam że znowu użyczy nam sali.
Gwendolyn tylko kręciła głową z niedowierzaniem. Przez chwilę milczeliśmy, a potem odezwała się Gwen:
-Gideonie...
-Tak?
Spuściła głowę zawstydzona.
-Nie, juz nic. To głupie...
-Gwenny.-ująłem jej twarz w dłonie i podniosłem tak żeby patrzyła mi w oczy.-Możesz mi wszystko powiedzieć.
-No dobrze.-westchnęła-Śniło mi się dzisiaj, że Lucy i Paul wrócili do naszych czasów. Wszyscy się cieszyli i w ogóle. Myślisz...-znowu spuściła głowę.-Myślisz, że to możliwe?
-Hmmm...-zamyśliłem się. Muszę przyznać, że kompletnie mnie zaskoczyła. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.-Myślę że tak.-powiedziałem w końcu.-W kronikach jest napisane, że nie można przenosić niczego żywego poza podróżnikiem w czasie. Ale oni przecież są podróżnikami...
-Też tak o tym pomyślałam, choć nie znam dokładnie kronik.
-Hmmm...-znowu się zamyśliłem-Myślę że powinniśmy się z nimi spotkać. Cały czas zapominam oddać Madame Rossini tych ubrań z wizyty u Lucy i Paula przed imprezą u Cindy.
Gwen uśmiechnęła się:
-Cynthi.-poprawiła mnie.-Możemy odwiedzić ich dzisiaj?-spytała pełna entuzjazmu.
-Jeśli chcesz.-powiedziałem.-Ale tak naprawdę to nawet nie wiemy czy oni chcą wrócić.
-Wydaje mi się że chcą. Kiedy odwiedziliśmy ich tydzień temu narzekali jak ciężko żyje się bez tego wszystkiego.-zrobiła gest jakby chciała ogarnąć cały pokój.
W ciągu ostatniego miesiąca nie raz odwiedziliśmy Lucy i Paula. Tylko że Madame Rossini o tym wiedziała i pożyczała nam ubrania. Nie przepada za mną (ale sam sobie na to zasłużyłem) za to Gwendolyn uwielbia no i potrafi dochować tajemnicy.
-Musimy z nimi porozmawiać.-powiedziała stanowczo Gwen.-Chciałabym żeby wrócili.-szepnęła.
Nagle poczułem że muszę ją pocieszyć. Wstałem, obszedłem stół dookoła, siadłem na krześle obok i wziąłem Gwendolyn na kolana. Objąłem ją, a ona oparła mi głowę na piersi.
-Ja też.-powiedziałem wtulając twarz w jej włosy-Chociaż Paul czasem nieźle działa mi na nerwy.
Gwendolyn parsknęła śmiechem, a ja przytuliłem ją jeszcze mocniej.
-Prawie zawsze zwraca się do mnie "MAŁY", a przecież jestem od niego wyższy.
Gwenny jeszcze raz roześmiała się, a potem podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
-Zwykle nienawidzę tego całego genu ale jak tak sobie teraz myślę to naprawdę cieszę się że to ja go odziedziczyłam. Gdyby nie to, nie siedziałabym teraz u ciebie na kolanach i nie marzyłabym o sprowadzeniu moich rodziców z 1919 roku.
Teraz to ja się roześmiałem i pocałowałem ją w czoło.
-Tak, ja też się cieszę. Nawet bardziej niż ty. Gdyby nie to że ty masz ten gen, pewnie siedziałbym teraz z Charlottą, która znowu próbowałaby się na mnie uwieszać.
-Naprawdę była taka namolna?-spytała Gwen pozornie rozbawiona ale wyczułem w jej głosie nutę zazdrości.
-Nawet nie wiesz jak.-szepnąłem jej do ucha i pocałowałem ją w szyję. Poczułem że jej serce zaczyna szybciej bić i uśmiechnąłem się.-Ale nie masz się czym martwić. Nie jest dla ciebie żadną konkurencją.
-Jesteś pewien?-spytała podejrzliwie mrużąc oczy-Podobno te rude coś w sobie mają...
Zamiast odpowiadać pocałowałem ją w usta. Kiedy już się od siebie odkleiliśmy szepnąłem:
-Jestem pewien.
Gwen uśmiechnęła się.
-Powiedzmy że ci wierzę, ale pamiętaj! Mam cię na oku!
Roześmiałem się i musnąłem jej czoło. Rozglądając się po pokoju dostrzegłem jak mało zjadła.
-Zjedz coś jeszcze.-powiedziałem i spróbowałem przekręcić ją tak żeby siedziała przodem do stołu. Jednak ona uczepiła się mojej koszuli i pokręciła głową.
-Nie jestem już głodna.-szepnęła jak małe dziecko.
-No cóż. Skoro nie chcesz zjeść z własnej woli zastosujemy drastyczne metody.
Wziąłem z jej talerza jedną z kanapek i posadziłem ją pionowo.
-Otwórz buzię.-powiedziałem z uśmiechem machając jej kanapka przed nosem.
-Mhm-mhm.-ponownie pokręciła głową tym razem z zaciśniętymi ustami.
-Liczę do trzech. Raz... dwa...-Gwen nic sobie nie robiła z moich gróźb i dalej tylko kręciła uparcie kręciła głową.-Doigrałaś się. Trzy!-zacząłem ją łaskotać, a Gwen piszczała i śmiała się na przemian.
-Już! Błagam!-zapiszczała.-Przestań! Zjem tą kanapkę! Już! Dobra mówię przecież że zjem! Aj! Przestań! Błagam!
Przestałem, a Gwen zaczęła głęboko oddychać. Kiedy już oddychała normalnie z szerokim uśmiechem podsunąłem jej kanapkę.
-No. Obiecałaś.-powiedziałem nie przestając się uśmiechać.
Gwen spojrzała na mnie z pode łba ale wzięła kanapkę i ją zjadła. Przez cały czas siedziała na moich kolanach jednak już się do mnie nie przytulała. Od czasu kiedy skończyłem ją łaskotać obejmowałem ją jedną ręką w talii żeby nie spadła. Objąłem ją też drugą ręką i przyciągnąłem do siebie. Próbowała się stawiać ale w końcu dała za wygraną i przylgnęła do mnie.
-Kocham cię.-szepnąłem z twarzą wtuloną w jej włosy.
-Ja też cię kocham.-powiedziała i westchnęła.-Ale obiecaj że nigdy więcej nie będziesz mnie łaskotał.
Parsknąłem śmiechem.
-Obiecuję.-przyrzekłem i pocałowałem ją w czoło.

***
Gwendolyn
-Eh...-jęknęłam próbując dostać się do setki guzików na plecach.-Znowu to samo.
-Daj, ja to zrobię.-Gideon położył mi rękę na ramieniu i delikatnie mnie obrócił.
Kiedy skończył zapinać guziki mojej sukni obrócił mnie z powrotem przodem do siebie i zmierzył wzrokiem od stóp do głów.
-Pięknie.-powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.-Gotowa?
-Chyba tak. Ale trochę się denerwuję. A jeśli oni nie chcą wrócić? A nawet jeśli chcą to co jeśli się nie uda? Przecież w kronikach było napisane że te rośliny i zwierzęta które chcieli przenieść nie przeżyły. Co jeśli to samo będzie z Lucy i Paulem? A jeśli oni...
-Na pewno nie, Gwenny. Weź głęboki oddech i się uspokój. Jeśli chcą wrócić to na pewno nam się uda sprowadzić ich z powrotem. Jednak myślę, że kiedy już z nimi porozmawiamy powinniśmy też spytać Lucasa o zdanie. On będzie wiedział najlepiej.
Poszłam za jego radą.
-Masz rację. Chodźmy.-wzięłam go za rękę i pociągnęłam go w stronę ołtarza gdzie postanowiliśmy po raz kolejny ukryć chronograf.
***
Gwendolyn

Siedzieliśmy na kanapie w salonie u Lucy i Paula. Niedawno przenieśli się tu od Lady Tinley i byliśmy tu z Gideonem dopiero pierwszy raz. Lucy zaproponowała, że nas oprowadzi ale Gideon powiedział, że to może zaczekać i spojrzał na mnie znacząco. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
-Musimy wam o czymś powiedzieć. Nie wiemy czy to wam się spodoba ale stwierdziliśmy, że powinniście o tym wiedzieć, bo...
Paul nie dał mi dokończyć. Wstał gwałtownie wylewając przy tym herbatę ze swojej filiżanki. Lucy patrzyła z niedowierzaniem to na mnie to na Gideona. Paul zaczął się na nas drzeć.
-Mówiłem ci, Lucy, że tak to się skończy! Wiedziałem! Ile wy macie lat?! Tego właśnie się bałem od kiedy was po raz pierwszy razem zobaczyłem!-Gideon otworzył usta, żeby coś powiedzieć ale Paul tylko wycelował w niego oskarżycielsko palec i powiedział-Jak mogłeś jej to zrobić?! Jest taka młoda! I ty też! Czy w ogóle wtedy myślałeś kiedy...Wy...?!
Wreszcie pojęłam o co mu chodzi. Myślał, że jestem w ciąży! Co za idiotyzm. Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową i powiedziałam:
-Po pierwsze: uspokój się. Twoje krzyki nic tu nie dadzą.
-Ty mi się każesz uspokoić kiedy... Ty i on...-opadł bezsilnie na fotel.
-Po drugie-kontynuowałam nie zwracając na niego uwagi.-jesteś ostatnią osobą, która ma prawo robić mi wykłady na ten temat.-Paul uniósł ręce, ale zaraz znowu opuścił je z rezygnacją.-Po trzecie - zupełnie nie o to nam chodzi.
Paul siedział przez chwilę z twarzą ukrytą w dłoniach jakby jeszcze nie do niego nie dotarło to co właśnie powiedziałam.
-Wydaje nam się-powiedział Gideon zwracając się bardziej do Lucy niż do mojego ojca.-że znaleźliśmy sposób, żebyście mogli wrócić do naszych czasów.
-Naprawdę?-Lucy nie wierzyła własnym uszom.-Paul, obudź się człowieku.-Paul zdezorientowany uniósł głowę, kiedy Lucy trzepnęła go w ramię.-Gwen wcale nie jest w ciąży idioto. Znaleźli sposób by przenieść nas z powrotem do ich czasów.
-Co?
-To co słyszałeś. A tak w ogóle to powinieneś ich przeprosić. Chcą nam pomóc a ty wyjeżdzasz z czymś takim.
-Masz rację. Przepraszam.-zwrócił się do nas.-Ale tak to zaczęłaś, że trudno było pomyśleć o czymś innym.
Uśmiechnęłam się do niego. Gideon objął mnie ramieniem i opowiedział o moim śnie i naszym pomyśle. Ja tymczasem przyjrzałam się uważniej Lucy, która siedziała na przeciwko mnie. Wyglądała jakoś inaczej. I cały czas trzymała ręce założone na brzuchu, który wydawał się być wypukły... W ogóle się nie zdenerwowała kiedy Paul zaczął swój dość gwałtowny wykład ona kazała mu się tylko uspokoić a on od razu jej słuchał. Nawet się jej nie sprzeciwiał jakby nie chciał jej denerwować. Muszę z nią porozmawiać. W tej chwili Gideon zakończył swój monolog i zaczęli rozważać z Paulem różne możliwości. W tym czasie Lucy dalej się im przysłuchiwała. Dostałam szansę na rozmowę w cztery oczy i postanowiłam ją wykorzystać.
-Lucy?
-Tak?
-Może w czasie kiedy oni będą to wszystko omawiać i tak dalej to oprowadziłabyś mnie po domu? W końcu pewnie i tak nie zrozumiemy połowy z tego co mówią.-zasugerowałam.
-Jasne.-Lucy uśmiechnęła się do mnie i wstała.
Wyszłyśmy z salonu i Lucy oprowadzała mnie po całym domu. Przez cały ten czas zastanawiałam się jak ją o to spytać. Przecież nie mogłam walnąć prosto z mostu "Lucy, jesteś w ciąży?". Głowiłam się nad tym dobre dziesięć minut i w ostatnim pokoju przed powrotem do salonu w końcu zebrałam sie na odwagę i spytałam:
-Lucy... Ja... Zauważyłam...-wzięłam głęboki oddech-Czy mogę cię podejrzewać o to o co podejrzewał mnie Paul?
Lucy uśmiechnęła się lekko i niepewnie, a potem pokiwała głową.
-Aż tak widać?
-Facet by tego nie zauważył ale kobieta z pewnością.-uśmiechnęłam się i objęłam ją.-Tak się cieszę! Gratuluję!
Lucy objęła mnie po chwili wachania jakby zdziwiła ją moja reakcja.
-Nie jesteś zła?-szepnęła.-Przecież my... zostawiliśmy cię kiedy byłaś niemowlęciem i...
-Oczywiście, że nie jestem zła. Poza tym wiem, że nie mieliście wyjścia.-wiedziałam, że Lucy się usmiecha.-A czy Paul wie?
-Oczywiście. Tak w ogóle to mieliśmy wam dzisiaj powiedzieć ale, no wiesz.
-W takim razie mam kolejny powód, żeby go ochrzanić za to, że palnął mi to dość gwałtowne kazanie.
-Nie martw się. Sama się tym zajmę.-odsunęłyśmy się od siebie.-Myślę, ze powinnyśmy wracać. Inaczej wyślą po nas pokojówkę, a ta biedna dziewczyna przeraźliwie boi się Paula i na samą myśl, że ten może ją wezwać robi się biała jak sciana.
Roześmiałyśmy się i wróciłyśmy do salonu gdzie Gideon i Paul dalej rozprawiali o tym samym i miałam wątpliwości co do tego czy zauważyli, że wyszłyśmy. Usiadłyśmy na swoich miejcach. Gideon właśnie gestykulował zawzięcie i mówił strasznie szybko przez co rozumiałam tylko niektóre słowa. Drugim tego powodem było to, że co chwile używał jakiś łacińskich słów, których znaczenia nie znałam.

***
-Czy to co mówiłam na początku naprawdę tak brzmiało?-spytałam kiedy już w naszych czasach wracaliśmy do domu Gideona.
-Trochę.-przyznał.-Ale nie powinien tak gwałtownie reagować.-powiedział i objął mnie w talii uśmiechając się.
-Szczególnie w zaistniałej sytuacji.
-Co? Jakiej sytuacji?-Gideon spojrzał na mnie zdezorientowany.
-O Boże, zapomnniałam ci powiedzieć!
-Ale o czym?-zmarszczył brwi nic nie rozumiejąc.
-Lucy jest w ciąży. Powiedziałą mi kiedy oprowadzała mnie po domu. Możliwe, że nawet tego nie zauważyliście ale nie było nas dobre piętnaście minut.
-Naprawdę? Nawet tego nie zauważyłem!
-Tego, że jest w ciąży czy tego, że wyszłyśmy?-droczyłam się z nim.
-Że jest w ciąży. W ogóle nie widać.
-Kobieta by zauważyła. Facet też jakby się dobrze przyjrzał. Ale ja się cieszę, że nie zauważyłeś bo to znaczy, że wcale tego nie robiłeś.
-Jeśli miałbym wybierać między tobą a nią to wiesz kogo bym wybrał.-powiedział uśmiechając się do mnie.
-A jakby była tam jeszcze Charlotta?-spytałam kładąc mu głowę na ramieniu.
-Nadal Lucy.-szepnął mi prosto do ucha, a ja wiedziałam, że się uśmiecha.
Odsunęłąm się od niego i szturchnęłam go w bok.
-Au!
-Mięczak.-stwierdziłam i ruszyłam przed siebie z triumfującym uśmiechem na twarzy.
Gideon błyskawicznie mnie dogonił i przyciągnął do siebie.
-Jak mnie nazwałaś?-szepnął, a ja poczułam jego ciepły oddech na karku.
-Mięczak!-powiedziałam wyswobadzając się z jego objęć.
-Powiedz to jeszcze raz, a zobaczysz.-pogroził mi ze śmiechem.-Nie wyjdziesz z tego cała.
-Najpierw musisz mnie złapać, mięczaku!-krzyknęłam i pobiegłam przed siebie.
Dobiegłam do niedużego rynku z małą fontanną na środku nieopodal domu Gideona kiedy poczułam że on łapie mnie w pasie i po raz kolejny przyciąga do siebie.
-Jak mnie nazwałaś?-spytał znowu.
-Mięczak! Mogę ci podać nawet kilka synonimów do tego słowa na przykład...-nie zdążyłam skończyć, bo Gideon zdążył już przerzucić mnie sobie przez ramię i podejść ze mną do fontanny.-Nawet się nie waż tego...-znowu nie pozwolił mi skończyć i tylko szerokim uśmiechem wrzucił mnie do fontanny.
Na jego nieszczęście zdołałam jeszcze złapać go za rękę przez co poleciał do wody razem ze mną. Kiedy już siedzieliśmy i byliśmy cali mokrzy powiedział:
-To jak mnie nazwałaś?
-Mięczak.-wysapałam z drudem łapiąc oddech z powodu wody i biegu z przed chwili.
Ochlapał mnie a ja mu oddałam i siedzieliśmy tak w fontannie na środku rynku cali ociekając wodą, aż w końcu ja skapitulowałam.
-No, dobra zwracam ci honor.
-Jak dzieci, jak dzieci...-usłyszeliśmy znajomy głos i podnieśliśmy głowy.
Raphael i Leslie stali nad nami.
-A co wy tu robicie?-spytał Gideon wstając i wyciągając rękę, żeby mi pomóc.-Przecież byliście u mamy.
-Nie wytrzymywałem tam.-powiedział Raphael.-Mama doprowadza mnie do szału. Nie wiem jak mogłem z nią wcześniej mieszkać.

3 komentarze:

  1. Świetne opowiadanie :)
    Kiedy nn ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie wiem :( Na razie skupiłam się na miniaturce na drugim blogu
      ( kocham-cia-dwa-male-slowa.blogspot.com -opowiadanie Dramione) a te wrzuciłam jakiś czas temu, ponieważ od kilku miesięcy czekały napisane, a ja nie miałam czasu ich popoprawiać i wstawić. Poza tym czasami miałam wątpliwości, czy ktoś to w ogóle czytać, ponieważ było mało wyświetleń i jeden komentarz-teraz dwa. Specjalnie dla Ciebie postaram się napisać i dodać kolejny rozdział jak najszybciej :) Fabuła jest. Pomysł jest. Pozostaje tylko znaleźć chwilę, usiąść nad tym i przelać na papier (a raczej komputer :))
      Pozdrawiam
      Cassandra

      Usuń
  2. Bardzo podobają mi się twoje opowiadania :)
    Szkoda, że tak mało osób czyta, bo jak dla mnie to najlepszy blog o Trylogii Czasu.
    Nie poddawaj się, czekam na następny rozdział z niecierpliwością ;)

    OdpowiedzUsuń