niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 5


Rozdział 5
Gideon
Przez jakiś czas głowiłem się nad tym jak udowodnić wszystko Gwen. W końcu wymyśliłem. Zabiorę ją do Paryża.

***
Gwendolyn
Ostatni miesiąc minął normalnie, a przynajmniej na tyle na ile normalne mogło być moje życie-I nie działo się nic nadzwyczajnego. Mój dzień wglądał tak: śniadanie, szkoła, elapsja razem z Gideonem I odrabianie lekcji I kolacja w domu. W weekendy: śniadanie, elapsja, obiad I popołudnie z Gideonem I kolacja w domu. Dzisiaj, w sobotę rano obudził mnie hałas jaki zwykle panuje podczas pakowania. I rzeczywiście. Kiedy wyszłam z pokoju zobaczyłam mamę biegającą po szwalni I zbierającą rzeczy porozrzucane po wszystkich kątach.
-O co chodzi mamo?-spytałam.
-Wczoraj wieczorem okazało się że muszę jechać na delegację.-powiedziała mama wrzucając czarne buty na obcasie do walizki.- Jakaś nowa dziewczyna miała jechać ale sie złamała nogę I moja szefowa wymyśliła że ja mam pojechać za nią
-A gdzie musisz jechać?
-Do Edynburgu.
-Na ile?
-Tydzień.
-Mamo pakujesz skarpetki Caroline.
-O Boże! Dziękuję. Muszę już iść.-powiedziała I pocałowała mnie w czoło.
-Pa.-uścisnęłam ją na pożegnanie.
-Pa.
Zbiegła po schodach zgarniając po drodze z komody dokumenty I telefon. Poszłam do pokoju. Kiedy kończyłam się ubierać zdzwonił mój telefon. Zobaczyłam że to Gideon I szybko odebrałam.
-Cześć.-usłyszałam głos z telefonu.
-Cześć.-powiedziałam-Co się stało?
-Mamy przełożoną elapsję. Przyjadę po ciebie o dziesiątej, dobrze?
-Okay. Ale dlaczego?
-Pewnie znowu coś im wypadło.
Rozmawialiśmy jeszcze pięć minut, a potem szybko się pożegnałam I rozłączyłam bo Caroline przyszła I powiedziała że Lady Arista jest wściekła bo jeszcze mnie nie ma. Zeszłam na śniadanie, które przebiegło nadzwyczaj spokojnie. Mamy już nie było. Kiedy skończyliśmy jeść była za piętnaście dziesiąta. Właśnie miałam wejść na górę kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam I zobaczyłam Leslie.
-Hej…-powiedziałam trochę zbita z tropu.-A nie miałyśmy się spotkać dopiero popołudniu?
-A przeszkadzam ci?-spytała unosząc brwi.
-Nie... tylko Gideon zaraz po mnie przyjedzie.
-Ja zaraz idę chciałam tylko pożyczyć coś do ubrania okej?
-Jasne. Chodź.
Weszłyśmy na górę. Leslie przebierała w mojej szafie, a ja poszłam do łazienki żeby poprawić makijaż. Kiedy wracałam do pokoju zobaczyłam Gideona wchodzącego po schodach.
-Hej.-powiedziałam.
-Hej.-powiedział, przyciągnął mnie do siebie I pocałował w usta.
Zarzuciłam mu ręce na szyję I zamknęłam oczy. Gideon przyciągnął mnie do siebie jeszcze mocniej obejmując w talii. Po chwili usłyszałam ciche skrzypienie schodów. Otworzyłam oczy I zobaczyłam Caroline stojącą przy schodach.
-Caroline.-szepnęłam zdejmując ręce z szyi Gideona I odsuwając się od niego.
Odwrócił się I uśmiechnął do mojej siostry. Otworzyłam drzwi do pokoju.
-Les muszę już iść...…-zaczęłam ale Leslie nie było.
-Minąłem się z nią w drzwiach.
-Dziwne.
-Chodź Gwenny. Musimy już jechać bo się spóźnimy.
Wzięłam torebkę I zeszłam z Gideonem na dół. Wsiedliśmy do samochodu I ruszyliśmy ale w inną stronę niż zwykle.
-Czy nie jedziemy w złą stronę?
-Nie.
-Ale zwykle jeździmy tam.-powiedziałam odwracając się I pokazując palcem do tyłu.
-Wiem.-uśmiechnął się do mnie.
-Gdzie my jedziemy?-spytałam zdezorientowana.
-Zobaczysz.

***
Staliśmy na lotnisku Heathrow. Gideon trzymał w jednej ręce dwie torby, a drugą ściskał mnie za rękę jakbym była małą dziewczynką, która może się zgubić.
-Pasażerowie lotu nr. Osiemdziesiąt cztery do Paryża proszeni do wejścia nr. siedem.-rozległ się głos z megafonu.
-Chodź Gwenny.-powiedział I pociągnął mnie za sobą do wejścia nr. Siedem.
-Czy my lecimy do Pary...?
-Tak. A masz coś przeciwko?
-Nie, tylko... dlaczego?
-Udowadniam ci to.
-Ale co?
-Pamiętasz jak graliśmy w tą grę z pytaniami? Spytałaś o mój pierwszy pocałunek.
Skinęłam głową.
-Powiedziałeś że to była Charlotta.
-I obiecałem udowodnić ci że Charlotta nic dla mnie nie znaczy.-uśmiechnął się do mnie.-Właśnie to robię.
-I zabierasz nie do Paryża?
-Na to wygląda.-uśmiechnął się jeszcze szerzej.-A teraz chodź bo spóźnimy się na samolot.
Pobiegliśmy w odpowiednie miejsce I wsiedliśmy do samolotu. Usiadłam na swoim miejscu przy oknie, a Gideon usiadł obok.
-Jesteś na mnie zła?-spytał.
-Nie.-odparłam zaskoczona.-Czemu coś takiego przyszło ci do głowy?
-Nie odzywasz się.
-Po prostu zastanawiam się jak udało ci się utrzymać to wszystko w tajemnicy.
-Nie było łatwo. Ale Leslie mi pomogła I Raphael też się przydał.-powiedział, a ja uśmiechnęłam się.-A tak nawiasem mówiąc to lecą z nami.
-Jak to?
-Tam siedzą.-pokazał palcem do tyłu.
Obejrzałam się do tyłu I Leslie pomachała do mnie. Zdążyła rzucić tylko szybkie“"Cześć!" bo Raphael pocałował ją w usta.
-Czyli wszyscy o tym wiedzieli, tak?-spytałam
-Leslie też miała nic nie wiedzieć ale usłyszała jak dzwonie do biura podróży kiedy przyszła do Raphaela I wierciła mu dziurę w brzuchu dopóki jej nie powiedział.
-A w ogóle to jakim cudem jestem spakowana?
-Dzisiaj Leslie do ciebie przyszła żeby pożyczyć pare ubrań, prawda?
-Tak…
-Wzięła torbę, spakowała cię I dała mi wszystko do samochodu zanim poszedłem po ciebie na górę.
-A strażnicy? W życiu by cię nie puścili samego z chronografem.
-Masz rację. Dlatego nic o tym nie wiedzą.
-Ale... Oni...Będziesz miał straszne kłopoty.
-Na pewno. Ale tydzień tylko z tobą jest tego wart.-szepnął I pocałował mnie.
Podniósł podłokietnik I przyciągnął mnie do siebie. Trwało to tylko chwilę, bo usłyszałam niezadowolone chrząknięcie. Otworzyłam oczy I zobaczyłam stewardesse w średnim wieku.
-Proszę opuścić podłokietniki, zapiąć pasy i ustawić fotele w pozycji pionowej powiedziała szorstkim tonem.
Zrobiliśmy to co kazała. Popatrzyłam na Gideona z uśmiechem.
-A gdzie się zatrzymamy na ten tydzień?
-W hotelu.
-Ile to wszystko kosztowało? Ja tak nie mogę…
-To ja ci coś udowadniam, tak? Nie powinno cię interesować ile to kosztowało.
-No... Dobrze. Ale wziąłeś chronograf, prawda?
-Tak, jasne że wziąłem.
-A gdzie będziemy się poddawać elapsji?
-Będziemy się przenosić do 1990 roku więc możemy po prostu chodzić po Paryżu, a chronograf będą trzymać w tym czasie Raphael I Leslie.
Westchnęłam I oparłam mu głowę na ramieniu.
-Jakie życie byłoby proste bez tego całego genu.
Gideon objął mnie ramieniem I pocałował w czubek głowy.
-Oj tak.-powiedział opierając swoją głowę na mojej.-Na pewno.

3 komentarze: