niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 4

Rozdział 4
Gideon
Obudziłem się o ósmej. Gwen leżała na moim ramieniu, a ja obejmowałem ją w talii. Po chwili Gwenny zaczęła się wiercić. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie.
-Dzień dobry-powiedziałem cicho i pocałowałem ją w czoło.
-Dzień dobry-szepnęła i pogłaskała mnie po policzku.
Leżeliśmy tak przez chwilę aż przerwało nam pukanie do drzwi.
-Gwen wstawaj!-usłyszałem głos Charlotty dochodzący zza drzwi.-Potrzebuję mojej suszarki do włosów!
Gwen westchnęła i zaczęła wyswobadzać się z moich objęć. Wstała, wzięła suszarkę z toaletki i otworzyła drzwi.
-Dzień dobry Charlotto.-powiedziała.-Miło że wstałaś.
-Co samochód Gideona robi przed naszym domem?!-spytała ignorując wypowiedź Gwen.-A jego kurtka I buty w przedpokoju?!
Dopiero teraz zacząłem dostrzegać jaka potrafi być denerwująca. Szybko wstałem z łóżka, podszedłem do drzwi, oparłem się jedną ręką o ich framugę, a drugą objąłem Gwen w talii i przyciągnąłem ją do siebie.
-Ciebie również miło widzieć Charlotto.-powiedziałem poirytowany.
-O...-powiedziała Charlotta trochę zbita z tropu.-Cześć.
-Cześć.-odpowiedziałem.
-No to... Ja już idę.-zakończyła i zeszła po schodach na dół.

* * *
Gwendolyn
Zjedliśmy śniadanie I Gideon pojechał do domu. Nagle zaczęłam się zastanawiać gdzie jest Xemerius. Nie musiałam długo się nad tym głowić, właśnie podleciał do mnie zdyszany I usiadł na moim ramieniu.
-Gdzie byłeś Xemi... Xemeriusie?-spytałam
-U cioci na imieninach.-odparł z sarkazmem.-A jak myślisz? Chciałem zobaczyć gdzie jest ten hrabia ale trochę pogubiłem się w korytarzach I wyszedłem obok Big Ben'a.
-To dlatego tak długo cię nie było.-zastanawiałam się głośno.- Ale co z tym hrabią?
-Zamknęli go w lochach pod Temple. Siedzi tam I gapi się tępo w sufit. Coś mnie ominęło? Wydajesz się być cała w skowronkach.
-Nic takiego.-powiedziałam I weszliśmy do środka.
Gdy szliśmy do mojego pokoju, na drugim piętrze usłyszeliśmy głos Charlotty:
-Spał u niej w pokojuuu...-szlochała.-Ona nie jest dla niego wystarczająco dobraaa.
-Charlotto spokojnie.-pocieszała ją ciotka Glenda.-W końcu zrozumie jaki popełnia błąd.
-Ale...Ale...Caroline mówiła przy śniadaniu że Gideon przyznał że...że...-lamentowała dalej
Przemknęłam szybko na palcach przez całe drugie piętro I dopiero w swoim pokoju odetchnęłam z ulgą.
-I to jest to NIC?!-spytał Xemerius.-Chłopak zostaje u ciebie na noc a ty mi mówisz że to NIC?!
-No bo nic.-uśmiechnęłam się niewinnie.-Do niczego nie doszło.
-Młoda damo musimy poważnie porozmawiać.-powiedział Xemerius z uśmiechem.-Ale za chwilę. Idę po jakiegoś gołąbka na śniadanie.
Odwzajemniłam uśmiech. Gdy już wyleciał przez okno zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki Leslie.
-Cześć Les.-powiedziałam do przyjaciółki
-Cześć. Czemu wczoraj do mnie nie zadzwoniłaś jak poszła ta rozmowa o zdarzeniach z ostatnich dni?-wypaliła
-Kompletnie zapomniałam, przepraszam. Wczoraj był u mnie Gideon i...
-I co?-dopytywała się Leslie.
-Zjadł z nami kolację I został na noc...
-Że co?!-spytała z niedowierzaniem.-I ty próbujesz mi wmówić że twoja mama się na to zgodziła?!
-Myślę że po jego deklaracjach z ostatniego wieczoru...
-Czekaj, czekaj. Jakich deklaracjach?
-No więc...
-Dobra.-nie dała mi skończyć.-Może po prostu do ciebie przyjdę I wszystko mi opowiesz.
-Okej.
-To będę za kwadrans. Pa.-powiedziała I się rozłączyła
No I rzeczywiście. Leslie była u mnie już piętnaście minut później, a ja wszystko jej opowiedziałam. Nie mogłam nic pominąć bo moja najlepsza przyjaciółka by mnie zabiła. I chociaż jestem nieśmiertelna ona jest na tyle zdolna by to zrobić. Właśnie zakończyłam swoją opowieść gdy usłyszałyśmy pukanie do drzwi:
-Proszę.-powiedziałam
-Można?-spytał Gideon wsuwając głowę do pokoju przez na wpół otwarte drzwi I uśmiechnął się do Leslie w ramach przywitania.-Gwen musimy jechać na elapsję.
-Ale mieliśmy być jak zawsze w niedzielę dopiero o szesnastej.
-Jakieś spotkanie im się przesunęło no I wiesz jak to jest.-powiedział.-Leslie jak chcesz to podrzucimy cię do domu. Oczywiście jeśli mi powiesz gdzie to jest.-zakończył z uśmiechem.
-Dzięki za propozycję ale muszę jeszcze wstąpić do biblioteki. Ale jeśli naprawdę chcesz to możesz podrzucić mnie do najbliższego metra.-odpowiedziała I również się uśmiechnęła.

***
Podczas elapsji ja musiałam czytać jakąś nudną książkę na angielski. Siedziałam na zielonej sofie gdzieś w 1953 roku.Gideon położył mi głowę na kolanach I cały wyciągnął się na sofie, a nogi dyndały mu nad ziemią. Miał słuchawki w uszach I chyba zasnął. Bezwiednie zaczęłam się bawić jego włosami. Piąty raz czytałam to samo zdanie. Ta książka była beznadziejna.
-Uch, to jest głupie.-powiedziałam stanowczym tonem I zatrzasnęłam książkę.
-To co chcesz robić?-spytał Gideon zdejmując słuchawki I siadając.
-Nie wiem.-odpowiedziałam.-Może pójdziemy na górę?
-Gwen tutaj jest środek nocy. Twojego dziadka nawet nie ma w Temple.
-Racja. Zapomniałam.
Przez chwilę milczeliśmy a potem odezwał się Gideon:
-Tak sobie pomyślałem...-zaczął.-Zobacz: jesteśmy razem a... a ja nie wiem nawet jaki jest twój ulubiony zespół czy nawet potrawa albo kolor. Może zagramy w taką grę: Ja zadaję pytanie ty odpowiadasz, a potem na odwrót.
Milczeliśmy przez chwilę.
-No dobrze.-powiedziałam niechętnie.-Ale zgadzam się tylko dlatego że nie wiem kiedy się urodziłeś.
Gideon uśmiechnął się do mnie I powiedział:
-Dwudziestego czwartego czerwca, a ty?
-Ósme... Przepraszam siódmego października. Dowiedziałam się o tym niedawno I jeszcze nie wbiłam do głowy.-teraz ja się uśmiechnęłam.
-Racja, powinienem o tym pamiętać. Teraz twoja kolej.
-Ulubiony kolor?
-Niebieski. A twój?
Spojrzałam na jego oczy I już wiedziałam.
-Zielony. Pierwszy pocałunek?
Gideon przez chwilę się nie odzywał, tylko siedział z zagryzioną dolną wargą.
-No więc...-zaczął w końcu.-To była...
Znowu chwila ciszy.
-Charlotta.-wyszeptał nie patrząc na mnie.
-Aha.-powiedziałam I choć spodziewałam się tej odpowiedzi to trochę mną wstrząsnęła.- Kiedy to było?
-Ja miałem szesnaście lat. To było chwilę przed moim pierwszym przeskokiem w czasie.
Czyli Charlotta miała czternaście lat.
-Gwenny, Charlotta nie jest dla mnie nikim więcej jak tylko dobrą koleżanką...
Gideon pocałował Charlottę.
-Lubię ją ale ostatnio zaczyna mnie coraz częściej denerwować. Właśnie po tym pocałunku zdałem sobie sprawę że nie może być dla mnie nikim więcej jak przyjaciółką…
Gideon pocałował Charlottę.
-Na prawdę Gwenny, to ciebie kocham.-powiedział I jakby dla podkreślenia tych słów pocałował mnie w usta.
Tylko jedna myśl krążyła mi po głowie (Gideon pocałował Charlottę), ale "automatycznie" zarzuciłam mu ręce na szyję. Całowaliśmy się “kilka minut, a przynajmniej tak mi się wydawało. W rzeczywistości minęła godzina co stwierdziłam patrząc ukradkiem na zegarek Gideona. Musiałam odsunąć go delikatnie.
-Zaraz przeskoczymy z powrotem. Musimy teraz przestać.
-Masz rację, zupełnie zapomniałem o czasie. Masz może szczotkę do włosów? Nie powinni zobaczyć cię w takim stanie bo od razu wszystkiego się domyślą.
-Jasne że mam. Już jestem przygotowana na takie sytuacje.-powiedziałam I uśmiechnęłam się lekko.
Odwzajemnił uśmiech.
-A jeśli chcesz wiedzieć-zaczęłam grzebiąc w torbie.-to z mojej strony chłopak miał na imię Mortimer i nasz "związek" i zakończył się po dwóch tygodniach za porozumieniem stron.
-Naprawdę, Gwenny Charlotta nic dla mnie nie zna...
-Myślałam że skończyliśmy ten temat.-przerwałam mu szczotkując włosy.-A tak na marginesie dzięki że mi przypomniałeś.
-Gwen udowodnię ci to.
-Niby jak?-spytałam z rozbawieniem.
-Zobaczysz.-powiedział I zniknął mi z oczu.

2 komentarze:

  1. Rewelacyjny rozdział!!!!!!

    Wierna Fanka

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie. Jestem ciekawa jak Gideon udowodni Gwendolyn swoją miłość...

    Mol Książkowy:)

    OdpowiedzUsuń