poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 9

Rozdział 9
Gwendolyn
Około północy położyliśmy się spać, bo wcześniej musieliśmy poddać się elapsji. Gideon miał nadzwyczaj wygodne łóżko i spałam jak zabita. Obudziłam automatycznie za piętnaście siódma. Chciałam wstać, po cichu się ubrać i iść do szkoły ale kiedy zaczęłam delikatnie wyswobadzać się z obejmujących mnie ramion Gideona, mruknął mi do ucha:
-Nawet o tym nie myśl.
-Śpij.-powiedziałam cicho.-Muszę iść do szkoły.
-Masz zwolnienie na parę dni. Później ci opowiem.-szepnął nie otwierając oczu.-A teraz Ty śpij.
-Ale że co?!Jak...? Ty...?
-Później ci wytłumaczę. Po prostu śpij. I na miłość Boską przestań się wiercić!
Przestałam i zamknęłam oczy. Udało mi się zasnąć z myślą o kolejnym dniu spędzonym z Gideonem.

* * *
Gideon
Siedzieliśmy przy stole i jedliśmy śniadanie kiedy Gwen przypomniała sobie:
-Miałeś mi wytłumaczyć jakim cudem mam zwolnienie ze szkoły.
-A... tak. Poszedłem do waszego dyrektora i opowiedziałem mu bajeczkę o "zespole teatralnym". Tym, który potrzebował waszej szkoły jako sali do prób. Pan Gills myśli że nasz "nowy reżyser" załatwił nam występ poza Londynem i musimy wyjechać na co najmniej trzy dni. A Leslie i Raphael postanowili również dołączyć do naszego grona.
-Kiedy zdążyłeś to wymyślić?-spytała podejrzliwie Gwen myśląc że nie mówię jej prawdy.
-Prawie trzy tygodnie temu, kiedy mówiłem to dyrektorowi.
-Jesteś niemożliwy.-powiedziała.-I on w to uwierzył?
-Jasne. Nawet zaproponował nam że znowu użyczy nam sali.
Gwendolyn tylko kręciła głową z niedowierzaniem. Przez chwilę milczeliśmy, a potem odezwała się Gwen:
-Gideonie...
-Tak?
Spuściła głowę zawstydzona.
-Nie, juz nic. To głupie...
-Gwenny.-ująłem jej twarz w dłonie i podniosłem tak żeby patrzyła mi w oczy.-Możesz mi wszystko powiedzieć.
-No dobrze.-westchnęła-Śniło mi się dzisiaj, że Lucy i Paul wrócili do naszych czasów. Wszyscy się cieszyli i w ogóle. Myślisz...-znowu spuściła głowę.-Myślisz, że to możliwe?
-Hmmm...-zamyśliłem się. Muszę przyznać, że kompletnie mnie zaskoczyła. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.-Myślę że tak.-powiedziałem w końcu.-W kronikach jest napisane, że nie można przenosić niczego żywego poza podróżnikiem w czasie. Ale oni przecież są podróżnikami...
-Też tak o tym pomyślałam, choć nie znam dokładnie kronik.
-Hmmm...-znowu się zamyśliłem-Myślę że powinniśmy się z nimi spotkać. Cały czas zapominam oddać Madame Rossini tych ubrań z wizyty u Lucy i Paula przed imprezą u Cindy.
Gwen uśmiechnęła się:
-Cynthi.-poprawiła mnie.-Możemy odwiedzić ich dzisiaj?-spytała pełna entuzjazmu.
-Jeśli chcesz.-powiedziałem.-Ale tak naprawdę to nawet nie wiemy czy oni chcą wrócić.
-Wydaje mi się że chcą. Kiedy odwiedziliśmy ich tydzień temu narzekali jak ciężko żyje się bez tego wszystkiego.-zrobiła gest jakby chciała ogarnąć cały pokój.
W ciągu ostatniego miesiąca nie raz odwiedziliśmy Lucy i Paula. Tylko że Madame Rossini o tym wiedziała i pożyczała nam ubrania. Nie przepada za mną (ale sam sobie na to zasłużyłem) za to Gwendolyn uwielbia no i potrafi dochować tajemnicy.
-Musimy z nimi porozmawiać.-powiedziała stanowczo Gwen.-Chciałabym żeby wrócili.-szepnęła.
Nagle poczułem że muszę ją pocieszyć. Wstałem, obszedłem stół dookoła, siadłem na krześle obok i wziąłem Gwendolyn na kolana. Objąłem ją, a ona oparła mi głowę na piersi.
-Ja też.-powiedziałem wtulając twarz w jej włosy-Chociaż Paul czasem nieźle działa mi na nerwy.
Gwendolyn parsknęła śmiechem, a ja przytuliłem ją jeszcze mocniej.
-Prawie zawsze zwraca się do mnie "MAŁY", a przecież jestem od niego wyższy.
Gwenny jeszcze raz roześmiała się, a potem podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
-Zwykle nienawidzę tego całego genu ale jak tak sobie teraz myślę to naprawdę cieszę się że to ja go odziedziczyłam. Gdyby nie to, nie siedziałabym teraz u ciebie na kolanach i nie marzyłabym o sprowadzeniu moich rodziców z 1919 roku.
Teraz to ja się roześmiałem i pocałowałem ją w czoło.
-Tak, ja też się cieszę. Nawet bardziej niż ty. Gdyby nie to że ty masz ten gen, pewnie siedziałbym teraz z Charlottą, która znowu próbowałaby się na mnie uwieszać.
-Naprawdę była taka namolna?-spytała Gwen pozornie rozbawiona ale wyczułem w jej głosie nutę zazdrości.
-Nawet nie wiesz jak.-szepnąłem jej do ucha i pocałowałem ją w szyję. Poczułem że jej serce zaczyna szybciej bić i uśmiechnąłem się.-Ale nie masz się czym martwić. Nie jest dla ciebie żadną konkurencją.
-Jesteś pewien?-spytała podejrzliwie mrużąc oczy-Podobno te rude coś w sobie mają...
Zamiast odpowiadać pocałowałem ją w usta. Kiedy już się od siebie odkleiliśmy szepnąłem:
-Jestem pewien.
Gwen uśmiechnęła się.
-Powiedzmy że ci wierzę, ale pamiętaj! Mam cię na oku!
Roześmiałem się i musnąłem jej czoło. Rozglądając się po pokoju dostrzegłem jak mało zjadła.
-Zjedz coś jeszcze.-powiedziałem i spróbowałem przekręcić ją tak żeby siedziała przodem do stołu. Jednak ona uczepiła się mojej koszuli i pokręciła głową.
-Nie jestem już głodna.-szepnęła jak małe dziecko.
-No cóż. Skoro nie chcesz zjeść z własnej woli zastosujemy drastyczne metody.
Wziąłem z jej talerza jedną z kanapek i posadziłem ją pionowo.
-Otwórz buzię.-powiedziałem z uśmiechem machając jej kanapka przed nosem.
-Mhm-mhm.-ponownie pokręciła głową tym razem z zaciśniętymi ustami.
-Liczę do trzech. Raz... dwa...-Gwen nic sobie nie robiła z moich gróźb i dalej tylko kręciła uparcie kręciła głową.-Doigrałaś się. Trzy!-zacząłem ją łaskotać, a Gwen piszczała i śmiała się na przemian.
-Już! Błagam!-zapiszczała.-Przestań! Zjem tą kanapkę! Już! Dobra mówię przecież że zjem! Aj! Przestań! Błagam!
Przestałem, a Gwen zaczęła głęboko oddychać. Kiedy już oddychała normalnie z szerokim uśmiechem podsunąłem jej kanapkę.
-No. Obiecałaś.-powiedziałem nie przestając się uśmiechać.
Gwen spojrzała na mnie z pode łba ale wzięła kanapkę i ją zjadła. Przez cały czas siedziała na moich kolanach jednak już się do mnie nie przytulała. Od czasu kiedy skończyłem ją łaskotać obejmowałem ją jedną ręką w talii żeby nie spadła. Objąłem ją też drugą ręką i przyciągnąłem do siebie. Próbowała się stawiać ale w końcu dała za wygraną i przylgnęła do mnie.
-Kocham cię.-szepnąłem z twarzą wtuloną w jej włosy.
-Ja też cię kocham.-powiedziała i westchnęła.-Ale obiecaj że nigdy więcej nie będziesz mnie łaskotał.
Parsknąłem śmiechem.
-Obiecuję.-przyrzekłem i pocałowałem ją w czoło.

***
Gwendolyn
-Eh...-jęknęłam próbując dostać się do setki guzików na plecach.-Znowu to samo.
-Daj, ja to zrobię.-Gideon położył mi rękę na ramieniu i delikatnie mnie obrócił.
Kiedy skończył zapinać guziki mojej sukni obrócił mnie z powrotem przodem do siebie i zmierzył wzrokiem od stóp do głów.
-Pięknie.-powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.-Gotowa?
-Chyba tak. Ale trochę się denerwuję. A jeśli oni nie chcą wrócić? A nawet jeśli chcą to co jeśli się nie uda? Przecież w kronikach było napisane że te rośliny i zwierzęta które chcieli przenieść nie przeżyły. Co jeśli to samo będzie z Lucy i Paulem? A jeśli oni...
-Na pewno nie, Gwenny. Weź głęboki oddech i się uspokój. Jeśli chcą wrócić to na pewno nam się uda sprowadzić ich z powrotem. Jednak myślę, że kiedy już z nimi porozmawiamy powinniśmy też spytać Lucasa o zdanie. On będzie wiedział najlepiej.
Poszłam za jego radą.
-Masz rację. Chodźmy.-wzięłam go za rękę i pociągnęłam go w stronę ołtarza gdzie postanowiliśmy po raz kolejny ukryć chronograf.
***
Gwendolyn

Siedzieliśmy na kanapie w salonie u Lucy i Paula. Niedawno przenieśli się tu od Lady Tinley i byliśmy tu z Gideonem dopiero pierwszy raz. Lucy zaproponowała, że nas oprowadzi ale Gideon powiedział, że to może zaczekać i spojrzał na mnie znacząco. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
-Musimy wam o czymś powiedzieć. Nie wiemy czy to wam się spodoba ale stwierdziliśmy, że powinniście o tym wiedzieć, bo...
Paul nie dał mi dokończyć. Wstał gwałtownie wylewając przy tym herbatę ze swojej filiżanki. Lucy patrzyła z niedowierzaniem to na mnie to na Gideona. Paul zaczął się na nas drzeć.
-Mówiłem ci, Lucy, że tak to się skończy! Wiedziałem! Ile wy macie lat?! Tego właśnie się bałem od kiedy was po raz pierwszy razem zobaczyłem!-Gideon otworzył usta, żeby coś powiedzieć ale Paul tylko wycelował w niego oskarżycielsko palec i powiedział-Jak mogłeś jej to zrobić?! Jest taka młoda! I ty też! Czy w ogóle wtedy myślałeś kiedy...Wy...?!
Wreszcie pojęłam o co mu chodzi. Myślał, że jestem w ciąży! Co za idiotyzm. Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową i powiedziałam:
-Po pierwsze: uspokój się. Twoje krzyki nic tu nie dadzą.
-Ty mi się każesz uspokoić kiedy... Ty i on...-opadł bezsilnie na fotel.
-Po drugie-kontynuowałam nie zwracając na niego uwagi.-jesteś ostatnią osobą, która ma prawo robić mi wykłady na ten temat.-Paul uniósł ręce, ale zaraz znowu opuścił je z rezygnacją.-Po trzecie - zupełnie nie o to nam chodzi.
Paul siedział przez chwilę z twarzą ukrytą w dłoniach jakby jeszcze nie do niego nie dotarło to co właśnie powiedziałam.
-Wydaje nam się-powiedział Gideon zwracając się bardziej do Lucy niż do mojego ojca.-że znaleźliśmy sposób, żebyście mogli wrócić do naszych czasów.
-Naprawdę?-Lucy nie wierzyła własnym uszom.-Paul, obudź się człowieku.-Paul zdezorientowany uniósł głowę, kiedy Lucy trzepnęła go w ramię.-Gwen wcale nie jest w ciąży idioto. Znaleźli sposób by przenieść nas z powrotem do ich czasów.
-Co?
-To co słyszałeś. A tak w ogóle to powinieneś ich przeprosić. Chcą nam pomóc a ty wyjeżdzasz z czymś takim.
-Masz rację. Przepraszam.-zwrócił się do nas.-Ale tak to zaczęłaś, że trudno było pomyśleć o czymś innym.
Uśmiechnęłam się do niego. Gideon objął mnie ramieniem i opowiedział o moim śnie i naszym pomyśle. Ja tymczasem przyjrzałam się uważniej Lucy, która siedziała na przeciwko mnie. Wyglądała jakoś inaczej. I cały czas trzymała ręce założone na brzuchu, który wydawał się być wypukły... W ogóle się nie zdenerwowała kiedy Paul zaczął swój dość gwałtowny wykład ona kazała mu się tylko uspokoić a on od razu jej słuchał. Nawet się jej nie sprzeciwiał jakby nie chciał jej denerwować. Muszę z nią porozmawiać. W tej chwili Gideon zakończył swój monolog i zaczęli rozważać z Paulem różne możliwości. W tym czasie Lucy dalej się im przysłuchiwała. Dostałam szansę na rozmowę w cztery oczy i postanowiłam ją wykorzystać.
-Lucy?
-Tak?
-Może w czasie kiedy oni będą to wszystko omawiać i tak dalej to oprowadziłabyś mnie po domu? W końcu pewnie i tak nie zrozumiemy połowy z tego co mówią.-zasugerowałam.
-Jasne.-Lucy uśmiechnęła się do mnie i wstała.
Wyszłyśmy z salonu i Lucy oprowadzała mnie po całym domu. Przez cały ten czas zastanawiałam się jak ją o to spytać. Przecież nie mogłam walnąć prosto z mostu "Lucy, jesteś w ciąży?". Głowiłam się nad tym dobre dziesięć minut i w ostatnim pokoju przed powrotem do salonu w końcu zebrałam sie na odwagę i spytałam:
-Lucy... Ja... Zauważyłam...-wzięłam głęboki oddech-Czy mogę cię podejrzewać o to o co podejrzewał mnie Paul?
Lucy uśmiechnęła się lekko i niepewnie, a potem pokiwała głową.
-Aż tak widać?
-Facet by tego nie zauważył ale kobieta z pewnością.-uśmiechnęłam się i objęłam ją.-Tak się cieszę! Gratuluję!
Lucy objęła mnie po chwili wachania jakby zdziwiła ją moja reakcja.
-Nie jesteś zła?-szepnęła.-Przecież my... zostawiliśmy cię kiedy byłaś niemowlęciem i...
-Oczywiście, że nie jestem zła. Poza tym wiem, że nie mieliście wyjścia.-wiedziałam, że Lucy się usmiecha.-A czy Paul wie?
-Oczywiście. Tak w ogóle to mieliśmy wam dzisiaj powiedzieć ale, no wiesz.
-W takim razie mam kolejny powód, żeby go ochrzanić za to, że palnął mi to dość gwałtowne kazanie.
-Nie martw się. Sama się tym zajmę.-odsunęłyśmy się od siebie.-Myślę, ze powinnyśmy wracać. Inaczej wyślą po nas pokojówkę, a ta biedna dziewczyna przeraźliwie boi się Paula i na samą myśl, że ten może ją wezwać robi się biała jak sciana.
Roześmiałyśmy się i wróciłyśmy do salonu gdzie Gideon i Paul dalej rozprawiali o tym samym i miałam wątpliwości co do tego czy zauważyli, że wyszłyśmy. Usiadłyśmy na swoich miejcach. Gideon właśnie gestykulował zawzięcie i mówił strasznie szybko przez co rozumiałam tylko niektóre słowa. Drugim tego powodem było to, że co chwile używał jakiś łacińskich słów, których znaczenia nie znałam.

***
-Czy to co mówiłam na początku naprawdę tak brzmiało?-spytałam kiedy już w naszych czasach wracaliśmy do domu Gideona.
-Trochę.-przyznał.-Ale nie powinien tak gwałtownie reagować.-powiedział i objął mnie w talii uśmiechając się.
-Szczególnie w zaistniałej sytuacji.
-Co? Jakiej sytuacji?-Gideon spojrzał na mnie zdezorientowany.
-O Boże, zapomnniałam ci powiedzieć!
-Ale o czym?-zmarszczył brwi nic nie rozumiejąc.
-Lucy jest w ciąży. Powiedziałą mi kiedy oprowadzała mnie po domu. Możliwe, że nawet tego nie zauważyliście ale nie było nas dobre piętnaście minut.
-Naprawdę? Nawet tego nie zauważyłem!
-Tego, że jest w ciąży czy tego, że wyszłyśmy?-droczyłam się z nim.
-Że jest w ciąży. W ogóle nie widać.
-Kobieta by zauważyła. Facet też jakby się dobrze przyjrzał. Ale ja się cieszę, że nie zauważyłeś bo to znaczy, że wcale tego nie robiłeś.
-Jeśli miałbym wybierać między tobą a nią to wiesz kogo bym wybrał.-powiedział uśmiechając się do mnie.
-A jakby była tam jeszcze Charlotta?-spytałam kładąc mu głowę na ramieniu.
-Nadal Lucy.-szepnął mi prosto do ucha, a ja wiedziałam, że się uśmiecha.
Odsunęłąm się od niego i szturchnęłam go w bok.
-Au!
-Mięczak.-stwierdziłam i ruszyłam przed siebie z triumfującym uśmiechem na twarzy.
Gideon błyskawicznie mnie dogonił i przyciągnął do siebie.
-Jak mnie nazwałaś?-szepnął, a ja poczułam jego ciepły oddech na karku.
-Mięczak!-powiedziałam wyswobadzając się z jego objęć.
-Powiedz to jeszcze raz, a zobaczysz.-pogroził mi ze śmiechem.-Nie wyjdziesz z tego cała.
-Najpierw musisz mnie złapać, mięczaku!-krzyknęłam i pobiegłam przed siebie.
Dobiegłam do niedużego rynku z małą fontanną na środku nieopodal domu Gideona kiedy poczułam że on łapie mnie w pasie i po raz kolejny przyciąga do siebie.
-Jak mnie nazwałaś?-spytał znowu.
-Mięczak! Mogę ci podać nawet kilka synonimów do tego słowa na przykład...-nie zdążyłam skończyć, bo Gideon zdążył już przerzucić mnie sobie przez ramię i podejść ze mną do fontanny.-Nawet się nie waż tego...-znowu nie pozwolił mi skończyć i tylko szerokim uśmiechem wrzucił mnie do fontanny.
Na jego nieszczęście zdołałam jeszcze złapać go za rękę przez co poleciał do wody razem ze mną. Kiedy już siedzieliśmy i byliśmy cali mokrzy powiedział:
-To jak mnie nazwałaś?
-Mięczak.-wysapałam z drudem łapiąc oddech z powodu wody i biegu z przed chwili.
Ochlapał mnie a ja mu oddałam i siedzieliśmy tak w fontannie na środku rynku cali ociekając wodą, aż w końcu ja skapitulowałam.
-No, dobra zwracam ci honor.
-Jak dzieci, jak dzieci...-usłyszeliśmy znajomy głos i podnieśliśmy głowy.
Raphael i Leslie stali nad nami.
-A co wy tu robicie?-spytał Gideon wstając i wyciągając rękę, żeby mi pomóc.-Przecież byliście u mamy.
-Nie wytrzymywałem tam.-powiedział Raphael.-Mama doprowadza mnie do szału. Nie wiem jak mogłem z nią wcześniej mieszkać.

Rozdział 8

Rozdział 8
Gwendolyn
Falk de Villiers nie odezwał się słowem kiedy w limuzynie wiozącej nas z lotniska do Temple opowiadaliśmy jemu i Panu Georgowi o drugim chronografie. Kiedy skończyliśmy dalej nikt się nie odezwał. W końcu Falk spytał:
-Co jeszcze przed nami ukryliście?
-Nic.-wzruszyłam ramionami.-No poza tym że jesteśmy razem ale to już chyba każdy wie.-powiedziałam.
-Czyli Charlotta mówiła prawdę.-szepnął Falk.
Pokiwałam głową. Gideon siedział obok i trzymał mnie za rękę.
-Czy ktoś jeszcze o tym wie?-spytał pan George.
-Tak.-powiedziałam.-Leslie i Raphael. I Ciocia Maddy też tak jak Nick i Caroline. A no i pan Bernhard.
Czekałam aż Falk znowu wybuchnie ale tak się nie stało. Ukrył tylko twarz w dłoniach i mruknął:
-Lucas też zataił to przed nami. Dlaczego nam nie powiedzieliście?
-Wiedzieliśmy jaka będzie wasza reakcja.-powiedział Gideon, a ja ścisnęłam jego rękę.-Poza tym jesteście wrogo nastawieni do Lucy i Paula. Okazało się że mieli rację co do Hrabiego i chronografu. Zastanawialiśmy się czy wam powiedzieć ale...
-Porozmawiamy później.-przerwał mu Falk.-Boli mnie głowa. Gideonie jedziecie do Ciebie do domu. Poradzicie sobie. Ja muszę razem z Thomasem jechać do loży.
Gideon skinął głową. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu.

***

Dojechaliśmy do domu Gideona o pierwszej po południu. Kiedy weszliśmy do środka odetchnęłam z ulgą i zaczęłam ściągać kurtkę. Zauważyłam że Gideon się uśmiecha.
-Czemu się uśmiechasz?-spytałam.-Nie dość że są wściekli za Paryż to teraz jeszcze o drugi chronograf.
-Nie było tak źle jak myślałem.-powiedział nie przestając się uśmiechać.-Poza tym mamy czas dla siebie, bo kiedy wysiadłaś Falk wyraźnie zażyczył sobie żebym mu się nie pokazywał na oczy przez parę dni. A no i nie zabrał nam chronografu więc możemy sami poddawać się elapsji.
Musiałam się uśmiechnąć.
-Paryż dobrze na ciebie działa.-powiedziałam.-Z wiecznego pesymisty robisz się mega-optymistą.
Roześmiał się i mnie pocałował. Kiedy wreszcie się od siebie odkleiliśmy okazało się że leżymy na wielkiej szarej kanapie w salonie. Nie wiem jak udało nam się tam dostać szczególnie że po drodze był zamknięte drzwi. Uśmiechnęliśmy się do siebie i znowu zatonęliśmy w namiętnym pocałunku. Gideon zdjął kurtkę i rzucił ją na podłogę. Ja swojej pozbyłam się już w przedpokoju. Dłoń Gideona dotąd spoczywająca na moich plecach zjechała niżej, na biodro. Przyciągnęłam go do siebie ręką, którą obejmowałam go w pasie. Jego dłoń zdążyła zejść już na udo kiedy usłyszałam głos Xemeriusa:
-Ty swintusku, ty!
Gwałtownie otworzyłam oczy i nie uszło to uwadze Gideona. Odsunął się trochę, podparł głowę ręką i spojrzał na mnie zatroskany.
-Wszystko w porządku?-spytał i pogłaskał mnie po policzku.
Położyłam swoją dłoń na jego i szepnęłam:
-Muszę ci coś powiedzieć.
-O co chodzi?-spytał jeszcze bardziej zmartwiony.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam mu o tym że widzę duchy. Wszystko powiedziałam bardzo szybko jak zawsze kiedy jestem zdenerwowana.
-Jamesa też poznałam jako ducha. Straszył w mojej szkole do czasu kiedy go zaszczepiłeś. Widzę też małego Roberta, który zazwyczaj chowa się za nogą doktora White'a. A to jest Xemerius.-wskazałam ręką na stolik do kawy, na którym Xemerius sobie usiadł.-Który zawsze pojawia się wtedy kiedy nie powinien. Pamiętasz jak wtedy na soiree u Lady Brompton dziwnie się zachowywałam? Mogło się wydawać że rozmawiam sama ze sobą ale tak naprawdę był tam duch Hrabiego di Madrone, który zaczął do mnie coś rzęzić. Nawiasem mówiąc był z nami też wtedy kiedy Lord Alastair dźgnął mnie szpadą. Jeśli teraz uważasz mnie za wariatkę to mi to powiedz bo wolę wiedzieć niż żebyś to przede mną ukrywał i...
-Ciii...-powiedział Gideon kładąc mi palec na ustach.-Wierzę ci. I nie uważam że jesteś wariatką. W sumie to nawet logiczne. kruk jest połączeniem świata żywych i martwych...-zamyślił się na chwilę, a potem dodał z uśmiechem.-Ale kochałbym cię nawet jakbyś była wariatką.
Musiałam się uśmiechnąć.
-Ja też cię kocham.-szepnęłam i pocałowałam go.
Już po chwili rozległo się głośne "Bleee..."
Odsunęłam się z przepraszającym spojrzeniem i powiedziałam:
-Najwyższy czas żebyście oficjalnie się poznali.-wskazałam ręką na małego gargulca.-Gideonie to jest Xemerius. Xemeriusie, Gideon de Villiers.
Gideon niepewnie pomachał ręką w kierunku Xemeriusa, a on odmachał mu entuzjastycznie.
-Jeśli jeszcze raz skrzywdzisz Gwendolyn to będziesz miał ze mną do czynienia.-powiedział i przeniknął przez ścianę.
Roześmiałam się. Gideon spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Powiedział że jeśli jeszcze raz mnie skrzywdzisz to będziesz miał z nim do czynienia. Wciąż mi wypomina jak ryczałam kiedy dowiedziałam się że tak naprawdę mnie nie kochasz.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził.-powiedział Gideon i pocałował mnie tak jak tylko on potrafi.

***

Jakiś czas później zjedliśmy obiad. Wcześniej nie doszło do niczego poza pocałunkami. Chyba dlatego że baliśmy się iż Xemerius wyleci zza ściany. W lodówce nie było nic poza starą cytryną więc zamówiliśmy pizzę. Kiedy skończyliśmy jeść była piąta po południu. Wciąż było jasno więc wzięliśmy książki i wyszliśmy do małego ogródka za domem. Usiedliśmy na huśtawce i czytaliśmy. Nie zdążyłam przeczytać strony bo zadzwonił mój telefon. Gideon podniósł wzrok z nad książki i spytał:
-Kto to?
Spojrzałam na ekran telefonu.
-To Leslie. Pewnie chce mi opisać złote krany na jachcie.
Gideon uśmiechnął się i zaczął się podnosić z huśtawki.
-Poczekaj.-powiedziałam kładąc mu rękę na ramieniu.-Siedź.
Wzięłam telefon i odeszłam na parę kroków. Odebrałam.
-Cześć.-usłyszałam głos mojej przyjaciółki.-Czemu mnie rano nie obudziłaś?
-Stwierdziłam że powinnaś się wyspać. Jak tam u Państwa Bertelin?
-Trochę dziwnie ale jakoś żyję. Pani Bertelin chyba niezbyt mnie lubi ale jej mąż jest całkiem spoko. Wiedziałaś że oni mają złote krany?!
Roześmiałam się.
-Tak, Gideon mi opowiadał.-rzuciłam ukradkowe spojrzenie w jego stronę i stwierdziłam że na mnie patrzy.-Zresztą miał czytać ale cały czas mnie obserwuje. Ładny mają dom?
-Piękny ale jak na mój gust trochę za bogato. Bałabym się wziąć do ręki jednej z tych rzeźb, a Pani Bertelin codziennie każe je czyścić.
-Też bym się bała. Powinnyśmy kończyć, bo inaczej zapłacisz majątek.
-No dobra. Zadzwonię jak tylko wydarzy się coś ciekawego. Pa!
-Pa.-powiedziałam i się rozłączyłam.
Wróciłam do Gideona, który nagle pochylił się nad książką.
-Miałeś czytać.-powiedziałam.
-A co robię.-spytał zakłopotany.
-Widziałam. Naprawdę nie musisz przyglądać mi się jak rozmawiam przez telefon.
-A co jeśli lubię?-szepnął i przyciągnął mnie gwałtownie do siebie na kolana.-Kocham cię.-mruknął całując mnie w szyję.
-Ja też cię kocham.-powiedziałam i zatraciłam się w jego objęciach.


Rozdział 7


Rozdział 7
Gwendolyn
Musiałam zasnąć na kolanach Gideona podczas filmu, a on prawdopodobnie przeniósł mnie do łóżka bo kiedy się w nim obudziłam nie wiedziałam jak się tam znalazłam. Była ósma, obudziłam się wtulona w Gideona, który obejmował mnie w talii. Jeszcze spał. Z tego co wiedziałam miał dość mocny sen ale mimo wszystko kiedy delikatnie wyswobadzałam się z jego objęć bałam się że go obudzę. Wymyśliłam że spróbuję jakoś mu się odwdzięczyć i zrobię śniadanie. Wczoraj zrobiliśmy zakupy więc wszystko miałam pod ręką. Wstałam po cichu wzięłam szlafrok i przymknęłam drzwi do sypialni. Weszłam do kuchni i zaczęłam szukać rzeczy potrzebnych do zrobienia naleśników. Musiałam mieszać masę na ciasto ręcznie bo nie było miksera ale może i dobrze bo tylko narobiłby hałasu. Kiedy już usmażyłam naleśniki posmarowałam je dżemem z owoców leśnych. Na wierzch położyłam kilka malin i borówek, a na końcu posypałam cukrem. Zrobiłam kawę, wzięłam tacę i wszystko ładnie na niej ułożyłam. Zajrzałam do sypialni. Gideon spał leżąc na boku. Wzięłam tacę i weszłam po cichu uważając żeby nie potknąć się o nic. Postawiłam tackę na szafce nocnej od strony Gideona i pocałowałam go w policzek. Obudził się, spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
-Dzień dobry!-powiedziałam, wzięłam tacę i pokazałam mu co na niej jest.-Smacznego!
Wziął ode mnie tackę i odstawił ją na stolik. Przyciągnął mnie do siebie tak że leżałam na nim nos w nos. Pocałował mnie gwałtownie, a ja odwzajemniłam pocałunek. Po chwili jednak odsunęłam się i przetoczyłam na plecy.
-Jeszcze do tego wrócimy.-powiedziałam z uśmiechem patrząc na Gideona, który wyglądał na trochę zdezorientowanego.-Wystygnie i będzie nie smaczne.-wskazałam na naleśniki.
-Zawsze będzie smaczne.-mruknął ale wziął tackę i napił się kawy.
Później ukroił sobie kawałek naleśnika.
-Dobre?-spytałam, a on zamiast odpowiadać ukroił jeszcze jeden kawałek i włożył mi go do buzi.
Nie chce się chwalić ale wyszły całkiem nieźle. Były dwa naleśniki z czego Gideon zjadł półtora, a ja pół. Chciał mi dać całego ale już nie mogłam. Odstawił tackę na stolik i przyciągnął mnie do siebie.
-To na czym skończyliśmy?-spytał z uśmiechem.
-Wydaje mi się że tu.-szepnęłam i pocałowałam go.
Położył mnie na sobie i objął w talii obiema rękami. Całowaliśmy się przez chwilę, a potem Gideon rozwiązał mój szlafrok i go zdjął. Ramiączko mojej koszuli zsunęło mi się z ramienia i w tej chwili rozległo się łomotanie w drzwi. Niechętnie podniosłam się i założyłam szlafrok. Gideon też wstał i włożył szlafrok. Wyszliśmy z sypialni i podeszliśmy do drzwi. Gideon otworzył je uśmiechnięty ale kiedy zobaczyliśmy Falka de Villiers i Pana Georga uśmiech zniknął mu z twarzy.
-Eeee... Dzień dobry...-powiedział Gideon.
-Obawiam się że nie taki dobry.-powiedział Falk.-Co wy tu robicie?!
-My...Jesteśmy na wakacjach...?-powiedziałam zmieszana i spojrzałam pytająco na Gideona.
-Na jakich wakacjach Gwendolyn?!-spytał zdenerwowany Falk.-Nie poinformowaliście nas o wyjeździe, o którym w ogóle nie byłoby mowy! Dobrze że zadzwoniliśmy do Seliny, która opowiedziała nam o waszym wczorajszym spotkaniu.
-Mama...?-spytał Gideon.
-Tak. I dobrze że to zrobiła.-powiedział Pan George.
-Jak wy to sobie wyobrażaliście?! Ty i Gwendolyn...
-Gwen nie ma z tym nic wspólnego.-powiedział szybko Gideon.-Dowiedziała się dopiero na lotnisku.
-Wspaniale! A jak chcieliście poddawać się elapsji, co?
-My...
-Och, nie ważne. Będziecie mieć dużo czasu żeby nam o tym opowiedzieć.
-Gdzie jest Raphael?-spytał Pan George.
-W pokoju obok.-powiedziałam.-Razem z Leslie.
-Ale oni chyba mogą zostać?-spytał Gideon.-Przecież nie muszą przeskakiwać w czasie.
-Raphael może zostać ale jedzie do Seliny.-powiedział Falk.-A co do Leslie, to czy jej rodzice wiedzą że tu jest?
-Tak. Wyrazili zgodę na ten wyjazd.-powiedział Gideon.
-No to obydwoje pojadą do Seliny. Już się na to zgodziła.-powiedział Pan George.
-Idźcie się pakować.-powiedział zimno Falk z trudem powstrzymując kolejny wybuch gniewu.-Samolot odlatuje za trzy godziny. O dziesiątej macie być w holu na dole.-Falk odszedł w kierunku windy.
Pan George otarł kropelki potu spływające mu po czole i powiedział:
-Naprawdę radzę wam to szybko załatwić. Falk jest wściekły jak nigdy.-odwrócił się i również ruszył w kierunku windy.
Gideon zamknął drzwi. I głośno westchnął.
-Ehhh... Tego właśnie się bałem od kiedy spotkaliśmy mamę.
-Wszystko będzie dobrze.-próbowałam go pocieszyć.-Jakoś się wytłumaczymy.-szepnęłam i pogłaskałam go po policzku.
Objął mnie, przyciągnął do siebie i zaczął gładzić po włosach.
-Miejmy nadzieje że tak.-szepnął z ustami tuż przy moim uchu.
Staliśmy tak przez chwilę i choć wiedziałam że powinniśmy się pakować nie mogłam odsunąć się od niego. Jednak po pięciu minutach musiałam to zrobić. Próbowałam delikatnie wyswobodzić się z jego objęć ale nie chciał mnie puścić.
-Musimy się spakować.-szepnęłam.-Falk jest naprawdę zły.
-Jeszcze chwilę.-powiedział i przyciągnął mnie do siebie mocniej.-Jeszcze chwilę...

***

Spakowaliśmy się i właśnie mieliśmy wyjść z pokoju. W końcu zadałam pytanie, które chodziło mi po głowie od czasu kiedy Gideon zamknął drzwi za Falkiem de Villiers i Panem Georgem.
-Co im powiemy?-nie byłam pewna czy powinnam poruszać ten temat ale wiedziałam że musimy ustalić jedną wersję.
-Hmmm?-Gideon wyglądał na zdezorientowanego.
-Pewnie będą chcieli wiedzieć jak mieliśmy zamiar przeskakiwać w czasie.
-Aaa... No tak, jeszcze to.-podrapał się po karku z zakłopotaniem.-Ehhh... Myślę, że powinniśmy im powiedzieć o drugim chronografie.
-Uważasz że powinniśmy?-spytałam.-Zabiją nas jak dowiedzą się że ukrywaliśmy to przed nimi tyle czasu.
-To jedyne wyjście.Jeśli powiemy że nie mieliśmy zamiaru kontrolować przeskoków to nam nie uwierzą.
-Nawet jeśli to musimy wstąpić do Leslie i Raphaela. Przecież oni go mają.
-Racja. Możesz iść? Ja zniosę już bagaże.
-Jasne.-powiedziałam i wzięłam torbę z krzesła.-Już idę. Weźmiesz wszystko sam?
-Tak. Nie martw się.-uśmiechnął się do mnie.-Spróbuję nic nie zgubić.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Powiedz Panu Georgowi że poszłam się pożegnać.-pocałowałam go szybko w policzek i wyszłam.
Zapukałam do pokoju obok.
Otworzył mi Raphael ubrany w szlafrok.
-Hej.-powiedziałam
-Cześć, wejdź.-powiedział i mnie wpuścił
Weszłam i rozejrzałam się po pokoju. Wyglądał identycznie jak nasz.
-Leslie jeszcze śpi. Nie obudziła się nawet kiedy Pan George do nas przyszedł.
-Jedziecie do twojej mamy, tak?-spytałam opierając się o blat stołu.
Raphael skinął głową i usiadł na krześle obok.
-Wracacie do Londynu?
-Tak.-westchnęłam.-Niestety. Przyszłam żeby się pożegnać i wziąć chronograf. Gideon poszedł już z bagażami na dół.
-Ehhh...-Raphael też westchnął .-Szkoda że pomysł nie wypalił.-podniósł się z krzesła i ruszył w kierunku drzwi sypialni.-Chodź.
Poszłam za nim. Otworzył po cichu drzwi i podszedł do szafki nocnej stojącej po stronie gdzie spała Leslie. Wysunął szufladę i wyjął z niej przedmiot owinięty materiałem.
-Proszę.-podał chronograf a ja włożyłam go do torby.
-Dzięki.-szepnęłam i wycofałam się z sypialni.
Raphael poszedł za mną. Kiedy zamknął drzwi spytał:
-Ona zawsze tak długo śpi?
-Nie.-powiedziałam z uśmiechem.-Tylko wtedy kiedy czeka aż ktoś zrobi jej śniadanie.
-Sugerujesz że mam...
-Dokładnie.
-Ale ja nie umiem gotować!-powiedział bezradnie.
-Och, zrób jej po prostu kawę i daj na przykład jednego z tych cruasantów.
-Okej. Jesteś pewna że to wystarczy?
-Będzie zachwycona.-spojrzałam na zegarek i westchnęłam.-Muszę już iść, bo Falk wkurzy się jeszcze bardziej.
-No to cześć.
-Pa. Pożegnaj Leslie ode mnie i Gideona.
-Dobrze.
Wyszłam z pokoju i pognałam w stronę wind.

niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 6

Rozdział 6
Gwendolyn
-O boże.-jęknęłam I runęłam na wielkie dwuosobowe łóżko w pokoju hotelowym,
Gideon postawił bagaże na podłodze I położył się obok mnie.
-Już zapomniałem jak tu gorąco.-uśmiechnął się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech.
-No to co robimy?-spytałam.
-Możemy rozpakować się, przebrać I iść na spacer. Z tego co wiem nigdy nie byłaś w Paryżu.-uśmiechnął się jeszcze szerzej.-Może czas go zobaczyć?

***

Poszliśmy na spacer razem z Raphaelem i Leslie. Widzieliśmy mnóstwo zabytków, których nazw nie umiałam wymówić więc lepiej nie myśleć o pisaniu ich. Potem poszliśmy na kolacje bo dochodziła ósma o obiedzie zapomnieliśmy zafascynowani (głównie ja i Leslie) Francją, a szczególnie jej piękną pogodą. Znaleźliśmy jakąś małą przyjemną restaurację z ogródkiem. Usiedliśmy na zewnątrz bo było bardzo ciepło jak na wieczór. Menu było tylko po francusku i Gideon musiał mi pomóc. Raphael też zaproponował Leslie pomoc ale ona stwierdziła że sama sobie poradzi. Wybrała sobie coś i już chciała wołać kelnera kiedy Raphael spytał z szerokim uśmiechem na twarzy:
-Napewno chcesz ślimaki?
-Och...-Leslie była trochę zdziwiona.-Myślałam że to...
-Może jednak ci pomogę?
Zaczęliśmy się śmiać kiedy Leslie podała Raphaelowi swoją kartę. Kiedy w końcu zamówiliśmy-nie znałam prawie żadnych potraw więc Gideon wybrał coś dla mnie-zadzwonił telefon Gideona.
-Kto to?-spytałam.
-Falk.-powiedział.-Już dzisiaj ósmy raz.
Po chwili kelner przyniósł zamówienie. Nie wiem co jadłam w każdym razie było pyszne ale nie dałam rady i zjadłam ledwo połowę. Leslie tak jak ja zostawiła połowę ale chłopcy byli chyba przyzwyczajeni do takich porcji bo zjedli całość. Po tym jak kelner zabrał talerze Gideon wstał i poszedł do łazienki. Leslie też tam poszła ale jak zawsze do damskiej kolejka była większa więc musiała stanąć na końcu.
-Ciężko jest tak żyć kiedy całe to zamieszanie z podróżami w czasie jest skupione na tobie Gwen?-spytał Raphael.
-Przyzwyczaiłam się już.-uśmiechnęłam się.-Najgorzej było na początku kiedy wszyscy o wszystkim wiedzieli a ja nie miałam pojęcia kto jest kto. Nawet- a tak w sumie to szczególnie- Gideon był przeciw wtajemniczeniu mnie w te ich sekrety.
-A Charlotta znała każdy szczegół.-posłał mi szeroki uśmiech.-Od sposobu trzymania wachlarza po biografie wszystkich znanych alchemików.
-Aż za często pokazywała to co ona wie a ja nie. Nie trzeba mi o tym przypominać.
Zadzwonił telefon Raphaela.
-O cholera.-mruknął.
-Co? Masz jakąś dziewczynę, którą ukrywasz przed Leslie i która właśnie dzwoni?-spytałam z sarkazmem.
-Nie. Les zabiłaby mnie za coś takiego. Moja mama dzwoni.
-O cholera.-powiedziałam.-Hm... Odbierz i udawaj że jesteś w Londynie, a jak spyta cię o Gideona to nie wiesz o co chodzi.
-Dobra. Widzisz czy wychodzi z tej łazienki?
-Nie. Mogę iść zobaczyć.-powiedziałam wstając od stołu.-Odbierz.
Westchnął i zmusił się do uśmiechu. Nacisnął zielony przycisk i przyłożył telefon do ucha.
-Cześć mamo.
Poszłam w stronę toalet i po drodze spotkałam Gideona. Najwyraźniej miałam niepokój wypisany na twarzy bo chwycił mnie za ręce i spytał z troską:
-Co się stało?
-Wasza mama właśnie zadzwoniła do Raphaela. Powiedziałam żeby udawał że jest w Londynie i że nie ma pojęcia gdzie ty jesteś. Nie wiem czy to było dobre wyjście ale...
-Najlepsze ze wszystkich. Chodź. Wracamy do stolika. Musimy zaraz iść żeby poddać się elapsji. Mam chronograf w tor... O cholera.
Spojrzałam tam gdzie Gideon i zobaczyłam kobietę z długimi, brązowymi włosami i pięknymi zielonymi oczami stojącą przy naszym stoliku i mówiącą coś do Raphaela. Gideon szybko cofnął się za róg i pociągnął mnie za sobą.
-Nie możemy go tak zostawić.-szepnęłam ściskając mocniej rękę Gideona.
-Wiem.-odpowiedział również szeptem.- Nie wziąłem tego pod uwagę.-zastanawiał się chwilę.-Już wiem. Powiem mamie że przyjechaliśmy tu żeby ją odwiedzić.
-A co jeśli Falk do niej dzwonił i powiedział że nas nie ma?
-Jestem pełnoletni i nie może mnie wysłać z powrotem do Londynu. Ty nie jesteś ale przyjechałaś ze mną, a poza tym nie ma nad tobą żadnej kontroli.
-No to chodźmy.-powiedziałam.-Uśmiechnij się bo mama w życiu ci nie uwierzy że się cieszysz z tego spotkania.
Poszedł za moją radą i objął mnie w talii. Musiałam się uśmiechnąć bo czułam jak trzęsą mu się ręce. Ścisnęłam, tą którą mnie obejmował i spojrzałam na niego pragnąc dodać mu otuchy. Wydało mi się śmieszne że denerwuje się rozmową z mamą, a jak musieliśmy opowiedzieć strażnikom o Hrabii de Saint Germain to uspokajał mnie i szedł uśmiechnięty od ucha do ucha. Gdy doszliśmy do stolika mama Gideona i Raphaela spojrzała na nas gniewnym wzrokiem.
-Gideon? A Ty co tu robisz?-spytała.
-Przyjechaliśmy do Francji bo chcieliśmy się z tobą spotkać mamo.-powiedział uśmiechając się.-Chcieliśmy przyjechać do was jutro i zrobić niespodziankę ale jak widać się nie udało.
Spojrzałam na Raphaela. Był trochę zbity z tropu ale kiedy zobaczył że na niego patrzę uśmiechnął się szeroko i powiedział:
-Wytłumaczysz wszystko mamie?-spytał Gideona.-Ja pójdę zobaczyć czy Leslie już wyszła.-wstał i poszedł w kierunku toalet.
Mogę przysiąc że usłyszałam jak Gideon mruknął pod nosem "zawsze się wymiga".
-Mamo to jest moja dziewczyna. Gwendolyn Shepherd.
-Dzień dobry.-przywitałam się.
Mama Gideona skinęła mi głową i obrzuciła zimnym spojrzeniem.
-To możemy przyjechać jutro na obiad?-zapytał Gideon.
-Tak... A czy Falk jest z wami?
-Nie, mamo jutro wszystko ci wytłumaczę ale cały dzień chodziliśmy po Paryżu i jesteśmy trochę zmęczeni więc wrócimy już do hotelu, dobrze?
-Dobrze... Obiad o siedemnastej. Do widzenia.-odwróciła się i odeszła.
-Ufff...-odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na Gideona.
-Chodź Gwenny. Musimy znaleźć jakieś bardziej ustronne miejsce żeby się przenieść.
W tym momencie podeszli do nas Leslie i Raphael.
-To co mamy zrobić z chronografem jak już się przeniesiecie?-spytała moja przyjaciółka.
-Jak już przeskoczymy to możecie zabrać go do hotelu i schować. My pochodzimy cztery godziny w 1990 roku i wrócimy.
-No to chodźmy. Może w tamtej ślepej uliczce?-zaproponowałam.
-Świetnie.
Stanęliśmy na końcu ślepej uliczki i Gideon wyjął chronograf z torby.
-Gwenny chodź pierwsza.-powiedział kucając przy chronografie.
Kucnęłam obok niego i wsadziłam palec w przegródkę pod rubinem. Poczułam ukłucie i coś zawirowało mi w brzuchu. Zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam byłam w 1990 roku.
***
Nocą Paryż jest jeszcze piękniejszy. Poszliśmy na spacer. A potem usiedliśmy na ławce. Oparłam głowę na ramieniu Gideona, a on objął mnie ramieniem i przyciągnął mocniej do siebie. Siedzieliśmy tak przez chwilę a potem pocałowałam go chcąc w ten sposób wyrazić chociaż w części moją miłość i wdzięczność do niego. Odwzajemnił pocałunek. Po paru minutach kiedy się od siebie odkleiliśmy okazało się że siedzę na kolanach Gideona, a jego koszula jest cała wymięta.
-Dziękuję.-powiedziałam.-Wiesz jak coś komuś udowodnić.
Uśmiechnął się i mocno mnie przytulił.
-Kocham cię.-szepnął z ustami tuż przy moim uchu.-I jedyne co mnie teraz niepokoi to, to że będę musiał jutro spędzić parę godzin w towarzystwie mojej matki i pana Bertelin.
Musiałam się uśmiechnąć.
-Ja też cię kocham.-odszepnęłam i wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.-Wiesz że wcale nie musiałeś mi nic udowadniać, prawda?
-Ale chciałem.-powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, a potem Gideon spojrzał na zegarek i powiedział:
-To już zaraz Gwenny. Musimy przejść chociaż za róg bo za dużo osób się tu kręci.
-Eh...-westchnęłam schodząc z jego kolan.-Szybko minęło. Chodźmy.
Gideon wstał i wziął mnie za rękę i pociągnął za róg. Poczułam wirowanie w brzuchu. Puściłam rękę Gideona i zamknęłam oczy.

***

Było po pierwszej kiedy weszliśmy do apartamentu, w którym mieszkaliśmy i usiedliśmy na kanapie. Po chwili powiedziałam:
-Chyba pójdę wziąć prysznic.
-Idź. Rzeczy powinnaś mieć w swojej torbie. Szczoteczka dla ciebie jest u mnie zaraz ci dam, poczekaj.-powiedział wstając z kanapy.
Podszedł do torby i dał mi szczoteczkę.
-Ręczniki są w łazience.-powiedział i pocałował mnie w czoło.
Kiedy się wykąpałam, przebrałam w niedawno nabytą błękitną koszulę nocną i umyłam zęby wyszłam z łazienki szczotkując wciąż wilgotne włosy. Zobaczyłam że Gideon siedzi na fotelu przed telewizorem i coś czyta. Podeszłam i przysiadłam na oparciu. Gideon odłożył książkę na stolik z lampką.
-Zmęczona?-spytał głaszcząc mnie po ramieniu.
-Trochę.-odpowiedziałam zgodnie z prawdą.-Ale mogę jeszcze chwilę posiedzieć.
-Świetnie.-powiedział, złapał mnie w talii i przeciągnął z oparcia na swoje kolana.-Miałem taką nadzieję.
Uśmiechnęłam się i chciałam znowu zabrać się do czesania włosów ale Gideon wyjął mi szczotkę z ręki i spytał:
-Mogę?-nie czekają na odpowiedź obrócił mnie tak żebym siedziała przodem do telewizora, a tyłem do niego.
Zaczął delikatnie rozczesywać moje włosy. Gdy skończył odłożył szczotkę na stolik obok książki i odgarnął mi włosy na lewe ramię. Zaczął całować mnie w skroń, szyję a na końcu w ramię. Przekręciłam się tak że siedziałam teraz po skosie na kolanach Gideona i opierałam głowę na jego ramieniu. Gideon przytulił mnie mocno i zmienił program w telewizorze na inny gdzie właśnie zaczynało się "Przeminęło z wiatrem". Siedzieliśmy chwilę oglądając, a potem oczy zaczęły mi się zamykać.

Rozdział 5


Rozdział 5
Gideon
Przez jakiś czas głowiłem się nad tym jak udowodnić wszystko Gwen. W końcu wymyśliłem. Zabiorę ją do Paryża.

***
Gwendolyn
Ostatni miesiąc minął normalnie, a przynajmniej na tyle na ile normalne mogło być moje życie-I nie działo się nic nadzwyczajnego. Mój dzień wglądał tak: śniadanie, szkoła, elapsja razem z Gideonem I odrabianie lekcji I kolacja w domu. W weekendy: śniadanie, elapsja, obiad I popołudnie z Gideonem I kolacja w domu. Dzisiaj, w sobotę rano obudził mnie hałas jaki zwykle panuje podczas pakowania. I rzeczywiście. Kiedy wyszłam z pokoju zobaczyłam mamę biegającą po szwalni I zbierającą rzeczy porozrzucane po wszystkich kątach.
-O co chodzi mamo?-spytałam.
-Wczoraj wieczorem okazało się że muszę jechać na delegację.-powiedziała mama wrzucając czarne buty na obcasie do walizki.- Jakaś nowa dziewczyna miała jechać ale sie złamała nogę I moja szefowa wymyśliła że ja mam pojechać za nią
-A gdzie musisz jechać?
-Do Edynburgu.
-Na ile?
-Tydzień.
-Mamo pakujesz skarpetki Caroline.
-O Boże! Dziękuję. Muszę już iść.-powiedziała I pocałowała mnie w czoło.
-Pa.-uścisnęłam ją na pożegnanie.
-Pa.
Zbiegła po schodach zgarniając po drodze z komody dokumenty I telefon. Poszłam do pokoju. Kiedy kończyłam się ubierać zdzwonił mój telefon. Zobaczyłam że to Gideon I szybko odebrałam.
-Cześć.-usłyszałam głos z telefonu.
-Cześć.-powiedziałam-Co się stało?
-Mamy przełożoną elapsję. Przyjadę po ciebie o dziesiątej, dobrze?
-Okay. Ale dlaczego?
-Pewnie znowu coś im wypadło.
Rozmawialiśmy jeszcze pięć minut, a potem szybko się pożegnałam I rozłączyłam bo Caroline przyszła I powiedziała że Lady Arista jest wściekła bo jeszcze mnie nie ma. Zeszłam na śniadanie, które przebiegło nadzwyczaj spokojnie. Mamy już nie było. Kiedy skończyliśmy jeść była za piętnaście dziesiąta. Właśnie miałam wejść na górę kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam I zobaczyłam Leslie.
-Hej…-powiedziałam trochę zbita z tropu.-A nie miałyśmy się spotkać dopiero popołudniu?
-A przeszkadzam ci?-spytała unosząc brwi.
-Nie... tylko Gideon zaraz po mnie przyjedzie.
-Ja zaraz idę chciałam tylko pożyczyć coś do ubrania okej?
-Jasne. Chodź.
Weszłyśmy na górę. Leslie przebierała w mojej szafie, a ja poszłam do łazienki żeby poprawić makijaż. Kiedy wracałam do pokoju zobaczyłam Gideona wchodzącego po schodach.
-Hej.-powiedziałam.
-Hej.-powiedział, przyciągnął mnie do siebie I pocałował w usta.
Zarzuciłam mu ręce na szyję I zamknęłam oczy. Gideon przyciągnął mnie do siebie jeszcze mocniej obejmując w talii. Po chwili usłyszałam ciche skrzypienie schodów. Otworzyłam oczy I zobaczyłam Caroline stojącą przy schodach.
-Caroline.-szepnęłam zdejmując ręce z szyi Gideona I odsuwając się od niego.
Odwrócił się I uśmiechnął do mojej siostry. Otworzyłam drzwi do pokoju.
-Les muszę już iść...…-zaczęłam ale Leslie nie było.
-Minąłem się z nią w drzwiach.
-Dziwne.
-Chodź Gwenny. Musimy już jechać bo się spóźnimy.
Wzięłam torebkę I zeszłam z Gideonem na dół. Wsiedliśmy do samochodu I ruszyliśmy ale w inną stronę niż zwykle.
-Czy nie jedziemy w złą stronę?
-Nie.
-Ale zwykle jeździmy tam.-powiedziałam odwracając się I pokazując palcem do tyłu.
-Wiem.-uśmiechnął się do mnie.
-Gdzie my jedziemy?-spytałam zdezorientowana.
-Zobaczysz.

***
Staliśmy na lotnisku Heathrow. Gideon trzymał w jednej ręce dwie torby, a drugą ściskał mnie za rękę jakbym była małą dziewczynką, która może się zgubić.
-Pasażerowie lotu nr. Osiemdziesiąt cztery do Paryża proszeni do wejścia nr. siedem.-rozległ się głos z megafonu.
-Chodź Gwenny.-powiedział I pociągnął mnie za sobą do wejścia nr. Siedem.
-Czy my lecimy do Pary...?
-Tak. A masz coś przeciwko?
-Nie, tylko... dlaczego?
-Udowadniam ci to.
-Ale co?
-Pamiętasz jak graliśmy w tą grę z pytaniami? Spytałaś o mój pierwszy pocałunek.
Skinęłam głową.
-Powiedziałeś że to była Charlotta.
-I obiecałem udowodnić ci że Charlotta nic dla mnie nie znaczy.-uśmiechnął się do mnie.-Właśnie to robię.
-I zabierasz nie do Paryża?
-Na to wygląda.-uśmiechnął się jeszcze szerzej.-A teraz chodź bo spóźnimy się na samolot.
Pobiegliśmy w odpowiednie miejsce I wsiedliśmy do samolotu. Usiadłam na swoim miejscu przy oknie, a Gideon usiadł obok.
-Jesteś na mnie zła?-spytał.
-Nie.-odparłam zaskoczona.-Czemu coś takiego przyszło ci do głowy?
-Nie odzywasz się.
-Po prostu zastanawiam się jak udało ci się utrzymać to wszystko w tajemnicy.
-Nie było łatwo. Ale Leslie mi pomogła I Raphael też się przydał.-powiedział, a ja uśmiechnęłam się.-A tak nawiasem mówiąc to lecą z nami.
-Jak to?
-Tam siedzą.-pokazał palcem do tyłu.
Obejrzałam się do tyłu I Leslie pomachała do mnie. Zdążyła rzucić tylko szybkie“"Cześć!" bo Raphael pocałował ją w usta.
-Czyli wszyscy o tym wiedzieli, tak?-spytałam
-Leslie też miała nic nie wiedzieć ale usłyszała jak dzwonie do biura podróży kiedy przyszła do Raphaela I wierciła mu dziurę w brzuchu dopóki jej nie powiedział.
-A w ogóle to jakim cudem jestem spakowana?
-Dzisiaj Leslie do ciebie przyszła żeby pożyczyć pare ubrań, prawda?
-Tak…
-Wzięła torbę, spakowała cię I dała mi wszystko do samochodu zanim poszedłem po ciebie na górę.
-A strażnicy? W życiu by cię nie puścili samego z chronografem.
-Masz rację. Dlatego nic o tym nie wiedzą.
-Ale... Oni...Będziesz miał straszne kłopoty.
-Na pewno. Ale tydzień tylko z tobą jest tego wart.-szepnął I pocałował mnie.
Podniósł podłokietnik I przyciągnął mnie do siebie. Trwało to tylko chwilę, bo usłyszałam niezadowolone chrząknięcie. Otworzyłam oczy I zobaczyłam stewardesse w średnim wieku.
-Proszę opuścić podłokietniki, zapiąć pasy i ustawić fotele w pozycji pionowej powiedziała szorstkim tonem.
Zrobiliśmy to co kazała. Popatrzyłam na Gideona z uśmiechem.
-A gdzie się zatrzymamy na ten tydzień?
-W hotelu.
-Ile to wszystko kosztowało? Ja tak nie mogę…
-To ja ci coś udowadniam, tak? Nie powinno cię interesować ile to kosztowało.
-No... Dobrze. Ale wziąłeś chronograf, prawda?
-Tak, jasne że wziąłem.
-A gdzie będziemy się poddawać elapsji?
-Będziemy się przenosić do 1990 roku więc możemy po prostu chodzić po Paryżu, a chronograf będą trzymać w tym czasie Raphael I Leslie.
Westchnęłam I oparłam mu głowę na ramieniu.
-Jakie życie byłoby proste bez tego całego genu.
Gideon objął mnie ramieniem I pocałował w czubek głowy.
-Oj tak.-powiedział opierając swoją głowę na mojej.-Na pewno.

Rozdział 4

Rozdział 4
Gideon
Obudziłem się o ósmej. Gwen leżała na moim ramieniu, a ja obejmowałem ją w talii. Po chwili Gwenny zaczęła się wiercić. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie.
-Dzień dobry-powiedziałem cicho i pocałowałem ją w czoło.
-Dzień dobry-szepnęła i pogłaskała mnie po policzku.
Leżeliśmy tak przez chwilę aż przerwało nam pukanie do drzwi.
-Gwen wstawaj!-usłyszałem głos Charlotty dochodzący zza drzwi.-Potrzebuję mojej suszarki do włosów!
Gwen westchnęła i zaczęła wyswobadzać się z moich objęć. Wstała, wzięła suszarkę z toaletki i otworzyła drzwi.
-Dzień dobry Charlotto.-powiedziała.-Miło że wstałaś.
-Co samochód Gideona robi przed naszym domem?!-spytała ignorując wypowiedź Gwen.-A jego kurtka I buty w przedpokoju?!
Dopiero teraz zacząłem dostrzegać jaka potrafi być denerwująca. Szybko wstałem z łóżka, podszedłem do drzwi, oparłem się jedną ręką o ich framugę, a drugą objąłem Gwen w talii i przyciągnąłem ją do siebie.
-Ciebie również miło widzieć Charlotto.-powiedziałem poirytowany.
-O...-powiedziała Charlotta trochę zbita z tropu.-Cześć.
-Cześć.-odpowiedziałem.
-No to... Ja już idę.-zakończyła i zeszła po schodach na dół.

* * *
Gwendolyn
Zjedliśmy śniadanie I Gideon pojechał do domu. Nagle zaczęłam się zastanawiać gdzie jest Xemerius. Nie musiałam długo się nad tym głowić, właśnie podleciał do mnie zdyszany I usiadł na moim ramieniu.
-Gdzie byłeś Xemi... Xemeriusie?-spytałam
-U cioci na imieninach.-odparł z sarkazmem.-A jak myślisz? Chciałem zobaczyć gdzie jest ten hrabia ale trochę pogubiłem się w korytarzach I wyszedłem obok Big Ben'a.
-To dlatego tak długo cię nie było.-zastanawiałam się głośno.- Ale co z tym hrabią?
-Zamknęli go w lochach pod Temple. Siedzi tam I gapi się tępo w sufit. Coś mnie ominęło? Wydajesz się być cała w skowronkach.
-Nic takiego.-powiedziałam I weszliśmy do środka.
Gdy szliśmy do mojego pokoju, na drugim piętrze usłyszeliśmy głos Charlotty:
-Spał u niej w pokojuuu...-szlochała.-Ona nie jest dla niego wystarczająco dobraaa.
-Charlotto spokojnie.-pocieszała ją ciotka Glenda.-W końcu zrozumie jaki popełnia błąd.
-Ale...Ale...Caroline mówiła przy śniadaniu że Gideon przyznał że...że...-lamentowała dalej
Przemknęłam szybko na palcach przez całe drugie piętro I dopiero w swoim pokoju odetchnęłam z ulgą.
-I to jest to NIC?!-spytał Xemerius.-Chłopak zostaje u ciebie na noc a ty mi mówisz że to NIC?!
-No bo nic.-uśmiechnęłam się niewinnie.-Do niczego nie doszło.
-Młoda damo musimy poważnie porozmawiać.-powiedział Xemerius z uśmiechem.-Ale za chwilę. Idę po jakiegoś gołąbka na śniadanie.
Odwzajemniłam uśmiech. Gdy już wyleciał przez okno zadzwoniłam do mojej najlepszej przyjaciółki Leslie.
-Cześć Les.-powiedziałam do przyjaciółki
-Cześć. Czemu wczoraj do mnie nie zadzwoniłaś jak poszła ta rozmowa o zdarzeniach z ostatnich dni?-wypaliła
-Kompletnie zapomniałam, przepraszam. Wczoraj był u mnie Gideon i...
-I co?-dopytywała się Leslie.
-Zjadł z nami kolację I został na noc...
-Że co?!-spytała z niedowierzaniem.-I ty próbujesz mi wmówić że twoja mama się na to zgodziła?!
-Myślę że po jego deklaracjach z ostatniego wieczoru...
-Czekaj, czekaj. Jakich deklaracjach?
-No więc...
-Dobra.-nie dała mi skończyć.-Może po prostu do ciebie przyjdę I wszystko mi opowiesz.
-Okej.
-To będę za kwadrans. Pa.-powiedziała I się rozłączyła
No I rzeczywiście. Leslie była u mnie już piętnaście minut później, a ja wszystko jej opowiedziałam. Nie mogłam nic pominąć bo moja najlepsza przyjaciółka by mnie zabiła. I chociaż jestem nieśmiertelna ona jest na tyle zdolna by to zrobić. Właśnie zakończyłam swoją opowieść gdy usłyszałyśmy pukanie do drzwi:
-Proszę.-powiedziałam
-Można?-spytał Gideon wsuwając głowę do pokoju przez na wpół otwarte drzwi I uśmiechnął się do Leslie w ramach przywitania.-Gwen musimy jechać na elapsję.
-Ale mieliśmy być jak zawsze w niedzielę dopiero o szesnastej.
-Jakieś spotkanie im się przesunęło no I wiesz jak to jest.-powiedział.-Leslie jak chcesz to podrzucimy cię do domu. Oczywiście jeśli mi powiesz gdzie to jest.-zakończył z uśmiechem.
-Dzięki za propozycję ale muszę jeszcze wstąpić do biblioteki. Ale jeśli naprawdę chcesz to możesz podrzucić mnie do najbliższego metra.-odpowiedziała I również się uśmiechnęła.

***
Podczas elapsji ja musiałam czytać jakąś nudną książkę na angielski. Siedziałam na zielonej sofie gdzieś w 1953 roku.Gideon położył mi głowę na kolanach I cały wyciągnął się na sofie, a nogi dyndały mu nad ziemią. Miał słuchawki w uszach I chyba zasnął. Bezwiednie zaczęłam się bawić jego włosami. Piąty raz czytałam to samo zdanie. Ta książka była beznadziejna.
-Uch, to jest głupie.-powiedziałam stanowczym tonem I zatrzasnęłam książkę.
-To co chcesz robić?-spytał Gideon zdejmując słuchawki I siadając.
-Nie wiem.-odpowiedziałam.-Może pójdziemy na górę?
-Gwen tutaj jest środek nocy. Twojego dziadka nawet nie ma w Temple.
-Racja. Zapomniałam.
Przez chwilę milczeliśmy a potem odezwał się Gideon:
-Tak sobie pomyślałem...-zaczął.-Zobacz: jesteśmy razem a... a ja nie wiem nawet jaki jest twój ulubiony zespół czy nawet potrawa albo kolor. Może zagramy w taką grę: Ja zadaję pytanie ty odpowiadasz, a potem na odwrót.
Milczeliśmy przez chwilę.
-No dobrze.-powiedziałam niechętnie.-Ale zgadzam się tylko dlatego że nie wiem kiedy się urodziłeś.
Gideon uśmiechnął się do mnie I powiedział:
-Dwudziestego czwartego czerwca, a ty?
-Ósme... Przepraszam siódmego października. Dowiedziałam się o tym niedawno I jeszcze nie wbiłam do głowy.-teraz ja się uśmiechnęłam.
-Racja, powinienem o tym pamiętać. Teraz twoja kolej.
-Ulubiony kolor?
-Niebieski. A twój?
Spojrzałam na jego oczy I już wiedziałam.
-Zielony. Pierwszy pocałunek?
Gideon przez chwilę się nie odzywał, tylko siedział z zagryzioną dolną wargą.
-No więc...-zaczął w końcu.-To była...
Znowu chwila ciszy.
-Charlotta.-wyszeptał nie patrząc na mnie.
-Aha.-powiedziałam I choć spodziewałam się tej odpowiedzi to trochę mną wstrząsnęła.- Kiedy to było?
-Ja miałem szesnaście lat. To było chwilę przed moim pierwszym przeskokiem w czasie.
Czyli Charlotta miała czternaście lat.
-Gwenny, Charlotta nie jest dla mnie nikim więcej jak tylko dobrą koleżanką...
Gideon pocałował Charlottę.
-Lubię ją ale ostatnio zaczyna mnie coraz częściej denerwować. Właśnie po tym pocałunku zdałem sobie sprawę że nie może być dla mnie nikim więcej jak przyjaciółką…
Gideon pocałował Charlottę.
-Na prawdę Gwenny, to ciebie kocham.-powiedział I jakby dla podkreślenia tych słów pocałował mnie w usta.
Tylko jedna myśl krążyła mi po głowie (Gideon pocałował Charlottę), ale "automatycznie" zarzuciłam mu ręce na szyję. Całowaliśmy się “kilka minut, a przynajmniej tak mi się wydawało. W rzeczywistości minęła godzina co stwierdziłam patrząc ukradkiem na zegarek Gideona. Musiałam odsunąć go delikatnie.
-Zaraz przeskoczymy z powrotem. Musimy teraz przestać.
-Masz rację, zupełnie zapomniałem o czasie. Masz może szczotkę do włosów? Nie powinni zobaczyć cię w takim stanie bo od razu wszystkiego się domyślą.
-Jasne że mam. Już jestem przygotowana na takie sytuacje.-powiedziałam I uśmiechnęłam się lekko.
Odwzajemnił uśmiech.
-A jeśli chcesz wiedzieć-zaczęłam grzebiąc w torbie.-to z mojej strony chłopak miał na imię Mortimer i nasz "związek" i zakończył się po dwóch tygodniach za porozumieniem stron.
-Naprawdę, Gwenny Charlotta nic dla mnie nie zna...
-Myślałam że skończyliśmy ten temat.-przerwałam mu szczotkując włosy.-A tak na marginesie dzięki że mi przypomniałeś.
-Gwen udowodnię ci to.
-Niby jak?-spytałam z rozbawieniem.
-Zobaczysz.-powiedział I zniknął mi z oczu.