Rozdział 5
Gideon
Przez
jakiś czas głowiłem się nad tym jak udowodnić wszystko Gwen. W
końcu wymyśliłem. Zabiorę ją do Paryża.
***
Gwendolyn
Ostatni miesiąc
minął normalnie,
a przynajmniej na tyle na ile normalne
mogło być moje życie-I nie działo się nic nadzwyczajnego. Mój
dzień wglądał tak: śniadanie, szkoła, elapsja razem z Gideonem I
odrabianie lekcji I kolacja w domu. W weekendy: śniadanie, elapsja,
obiad I popołudnie z Gideonem I kolacja w domu. Dzisiaj,
w sobotę rano obudził mnie hałas jaki
zwykle panuje podczas pakowania. I rzeczywiście. Kiedy wyszłam z
pokoju zobaczyłam mamę biegającą po szwalni I zbierającą rzeczy
porozrzucane po wszystkich kątach.
-O co chodzi
mamo?-spytałam.
-Wczoraj wieczorem okazało
się że muszę jechać na delegację.-powiedziała mama wrzucając
czarne buty na obcasie do walizki.- Jakaś nowa dziewczyna miała
jechać ale sie złamała nogę I moja szefowa wymyśliła że ja mam
pojechać za nią
-A gdzie musisz jechać?
-Do Edynburgu.
-Na ile?
-Tydzień.
-Mamo pakujesz skarpetki
Caroline.
-O Boże! Dziękuję.
Muszę już iść.-powiedziała I pocałowała mnie w czoło.
-Pa.-uścisnęłam ją na
pożegnanie.
-Pa.
Zbiegła po schodach
zgarniając po drodze z komody dokumenty I telefon. Poszłam do
pokoju. Kiedy kończyłam się ubierać zdzwonił mój telefon.
Zobaczyłam że to Gideon I szybko odebrałam.
-Cześć.-usłyszałam
głos z telefonu.
-Cześć.-powiedziałam-Co
się stało?
-Mamy przełożoną
elapsję. Przyjadę po ciebie o dziesiątej, dobrze?
-Okay.
Ale dlaczego?
-Pewnie znowu coś im
wypadło.
Rozmawialiśmy jeszcze
pięć minut, a potem szybko się pożegnałam I rozłączyłam bo
Caroline przyszła I powiedziała że Lady Arista jest wściekła bo
jeszcze mnie nie ma. Zeszłam na śniadanie, które przebiegło
nadzwyczaj spokojnie. Mamy już nie było. Kiedy skończyliśmy jeść
była za piętnaście dziesiąta. Właśnie miałam wejść na górę
kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam I zobaczyłam
Leslie.
-Hej
-powiedziałam
trochę zbita z tropu.-A nie miałyśmy się spotkać dopiero
popołudniu?
-A przeszkadzam
ci?-spytała unosząc brwi.
-Nie...
tylko Gideon zaraz po mnie przyjedzie.
-Ja zaraz idę chciałam
tylko pożyczyć coś do ubrania okej?
-Jasne. Chodź.
Weszłyśmy na górę.
Leslie przebierała w mojej szafie, a ja poszłam do łazienki żeby
poprawić makijaż. Kiedy wracałam do pokoju zobaczyłam Gideona
wchodzącego po schodach.
-Hej.-powiedziałam.
-Hej.-powiedział,
przyciągnął mnie
do siebie I pocałował w usta.
Zarzuciłam mu ręce na
szyję I zamknęłam oczy. Gideon przyciągnął mnie do siebie
jeszcze mocniej obejmując w talii. Po chwili usłyszałam ciche
skrzypienie schodów. Otworzyłam oczy I zobaczyłam Caroline stojącą
przy schodach.
-Caroline.-szepnęłam
zdejmując ręce z szyi Gideona I odsuwając
się od niego.
Odwrócił się I
uśmiechnął do mojej siostry. Otworzyłam drzwi do pokoju.
-Les muszę już
iść...
-zaczęłam
ale Leslie nie było.
-Minąłem się z nią w
drzwiach.
-Dziwne.
-Chodź Gwenny. Musimy już
jechać bo się spóźnimy.
Wzięłam torebkę I
zeszłam z Gideonem na dół. Wsiedliśmy do samochodu I ruszyliśmy
ale w inną stronę niż zwykle.
-Czy nie jedziemy w złą
stronę?
-Nie.
-Ale zwykle jeździmy
tam.-powiedziałam odwracając się I pokazując palcem do tyłu.
-Wiem.-uśmiechnął się
do mnie.
-Gdzie my
jedziemy?-spytałam zdezorientowana.
-Zobaczysz.
***
Staliśmy na lotnisku
Heathrow. Gideon trzymał w jednej ręce dwie torby, a drugą ściskał
mnie za rękę jakbym była małą dziewczynką, która może się
zgubić.
-Pasażerowie lotu nr.
Osiemdziesiąt cztery do Paryża proszeni do wejścia nr.
siedem.-rozległ się głos z megafonu.
-Chodź
Gwenny.-powiedział
I pociągnął mnie za sobą do wejścia nr. Siedem.
-Czy my lecimy do
Pary...?
-Tak. A masz coś
przeciwko?
-Nie, tylko...
dlaczego?
-Udowadniam ci to.
-Ale co?
-Pamiętasz jak graliśmy
w tą grę z pytaniami? Spytałaś o mój pierwszy pocałunek.
Skinęłam głową.
-Powiedziałeś że to
była Charlotta.
-I obiecałem udowodnić
ci że Charlotta nic dla mnie nie znaczy.-uśmiechnął się do
mnie.-Właśnie to robię.
-I zabierasz nie do
Paryża?
-Na to wygląda.-uśmiechnął
się jeszcze szerzej.-A teraz chodź bo spóźnimy się na samolot.
Pobiegliśmy
w odpowiednie miejsce
I wsiedliśmy do samolotu. Usiadłam na swoim miejscu przy oknie, a
Gideon usiadł obok.
-Jesteś na mnie
zła?-spytał.
-Nie.-odparłam
zaskoczona.-Czemu coś takiego przyszło ci do głowy?
-Nie odzywasz się.
-Po prostu zastanawiam się
jak udało ci się utrzymać to wszystko w tajemnicy.
-Nie było łatwo. Ale
Leslie mi pomogła I Raphael też się przydał.-powiedział, a ja
uśmiechnęłam się.-A tak nawiasem mówiąc to lecą z nami.
-Jak to?
-Tam siedzą.-pokazał
palcem do tyłu.
Obejrzałam się do
tyłu I Leslie pomachała do mnie. Zdążyła rzucić tylko
szybkie"Cześć!"
bo Raphael pocałował ją w usta.
-Czyli wszyscy o tym
wiedzieli, tak?-spytałam
-Leslie też miała
nic nie wiedzieć ale usłyszała jak dzwonie do biura podróży
kiedy
przyszła do Raphaela I wierciła mu dziurę w brzuchu dopóki jej nie
powiedział.
-A w ogóle to jakim cudem
jestem spakowana?
-Dzisiaj Leslie do ciebie
przyszła żeby pożyczyć pare ubrań, prawda?
-Tak
-Wzięła torbę,
spakowała cię I dała mi wszystko do samochodu zanim poszedłem po
ciebie na górę.
-A strażnicy? W życiu by
cię nie puścili samego z chronografem.
-Masz rację. Dlatego nic
o tym nie wiedzą.
-Ale...
Oni...Będziesz
miał straszne kłopoty.
-Na pewno. Ale tydzień
tylko z tobą jest tego wart.-szepnął I pocałował mnie.
Podniósł podłokietnik I
przyciągnął mnie do siebie. Trwało to tylko chwilę, bo
usłyszałam niezadowolone chrząknięcie. Otworzyłam oczy I
zobaczyłam stewardesse w średnim wieku.
-Proszę opuścić
podłokietniki, zapiąć
pasy i
ustawić fotele w pozycji pionowej powiedziała szorstkim tonem.
Zrobiliśmy to co kazała.
Popatrzyłam na Gideona z uśmiechem.
-A gdzie się zatrzymamy
na ten tydzień?
-W hotelu.
-Ile to wszystko
kosztowało? Ja tak nie mogę
-To ja ci coś udowadniam,
tak? Nie powinno cię interesować ile to kosztowało.
-No...
Dobrze. Ale wziąłeś chronograf, prawda?
-Tak, jasne że wziąłem.
-A gdzie będziemy się
poddawać elapsji?
-Będziemy się przenosić
do 1990 roku więc możemy po prostu chodzić po Paryżu, a
chronograf będą trzymać w tym czasie Raphael I Leslie.
Westchnęłam I oparłam
mu głowę na ramieniu.
-Jakie życie byłoby
proste bez tego całego genu.
Gideon objął mnie
ramieniem I pocałował w
czubek głowy.
-Oj tak.-powiedział
opierając swoją głowę na mojej.-Na pewno.
Paryż!!!
OdpowiedzUsuńSuper!
Kolejne rozdziały coraz lepsze!!
Pozdrawiam,
HH
Mega Pomysł!!! :)
OdpowiedzUsuńWierna Fanka
Bardzo fajne.
OdpowiedzUsuń