Przepraszam.
Nie ma wystarczająco dobrego wytłumaczenia na tak długą przerwę. Najpierw szkoła i egzaminy, potem odstresowanie po egzaminach, a potem... no właśnie, co potem?
Nic.
Nic.
Po prostu nie mogłam się do tego zabrać.
Co siadałam, to pisałam kilka linijek i dalej nie mogłam.
Dzięki Waszym komentarzom wiedziałam, że muszę to skończyć, ale długo nie mogłam i ogromnie Was za to przepraszam.
Mam nadzieję, że ten rozdział choć trochę wynagrodzi Wam to czekanie i że ktoś jeszcze tutaj jest.
Postaram się uporać z następnym szybko, jest mi zwyczajnie wstyd, że tak długo zeszło mi z tym.
Cass <3
Pamięć odzyskałam w poniedziałek, więc w środę Raphael zaczął opowiadać w szkole, że niedługo wrócę. Wcześniej we wtorek nie poszedł do szkoły, jakoś nikt go rano nie obudził, a sam nie nastawił sobie budzika. Później mi opowiadał, jak się zdziwił, kiedy koło południa zdał sobie sprawę, gdzie powinien być i że Gideon jeszcze go nie opieprzył, ale chyba miał zbyt dobry humor.
W czwartek popołudniu siedzieliśmy w kuchni, jedząc obiad i śmiejąc się z czegoś, co akurat opowiadała nam ciocia Maddy. Atmosfera była luźniejsza niż zazwyczaj, bo Lady Arista i ciotka Glenda pojechały coś załatwić, ze "sztywniejszej" części rodziny została jedynie Charlotta.
- I wtedy kuzynka Hazel wróciła do domu, a ja tańczyłam z najprzystojniejszym chłopakiem w mieście. - zakończyła z triumfalnym uśmiechem ciocia i odłożyła sztućce. - Czy ktoś chce zagrać ze mną w Scrabble?
- Ja chcę - zadeklarowała się Caroline.
- Mam jutro sprawdzian z historii, muszę się pouczyć. - usprawiedliwił się Nick, widząc błagalne spojrzenie siostry.
- Gwen?
- Zaraz przyjedzie Gideon i mamy elapsję, nie zdążę nawet zacząć grać.
- Idźcie wszystko rozłożyć, a ja zaraz przyjdę. - ulitowała się nad nimi mama. - Tylko posprzątam po obiedzie. Gwen, pomożesz mi?
- Jasne. - powiedziałam, a Caroline i ciocia Maddy wyszły z kuchni. - Mam zmywać, czy wycierać?
- Wycierać. - rzuciła we mnie szmatką. Odłożyłam ją na chwilę i związałam włosy w kucyk, a potem podeszłam do mamy, zabierając po drodze kilka talerzy. - Charlotto, możesz przynieść naczynia ze stołu?
Wstała niechętnie i nam pomogła, a ja cały czas czułam na sobie jej wzrok. Postanowiłam to zignorować, słuchając rozmowy Lucy i Paula apropo nowego mieszkania, którego szukali.
- Gwen, co masz na szyi? - zapytała moja kuzynka po chwili.
- O co ci...? - zaczęłam, a potem przypomniałam sobie, że malinki, które Gideon zrobił tamtej nocy nadal nie zniknęły. A ja związałam włosy. - A to... Poparzyłam się prostownicą. - wymyśliłam na poczekaniu.
- Jesteś pewna? Bo mi to raczej wygląda jakby ktoś próbował cię udusić... Albo zrobić malinkę. - uśmiechnęła się złośliwie, kątem oka zerkając na Paula, który natychmiast na nas spojrzał.
- Malinkę? - jego głos brzmiał, jakby się dławił.
- Paul, nie przesadzaj... - zaczęła Lucy.
- Kiedy on to zrobił? - podniósł się z krzesła.
- To nic takiego, Paul...
- Lucy, przestań, to nie jest nic takiego! - podszedł do mnie i dotknął dłonią mojej szyi. - To było w poniedziałek, prawda? Robiliście coś jeszcze? - złapał mnie za ramiona, zaskoczona upuściłam szmatkę. - Gwen, odpowiedz mi! Robiliście coś jeszcze?!
- Paul, uspokój się! - krzyknęła Lucy i zerwała się na nogi. Razem z mamą odsunęły go ode mnie.
W tym momencie usłyszałam kroki na schodach i Gideon wszedł do jadalni - oczywiście w najgorszym możliwym momencie. Mój biologiczny ojciec popatrzył na niego wściekle, wyrwał się się trzymającym go kobietom i zamachnął się, a zaskoczony Gideon nawet nie zdążył się uchylić przed uderzeniem.
- PAUL! - krzyknęłyśmy wszystkie równocześnie, nawet Charlotta.
Gideon zachwiał się, ale nie upadł, tylko złapał się za szczękę, nadal w szoku. Spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc, a potem na mnie i po kilku sekundach skojarzył spięte włosy z odsłoniętą szyją, Charlottę stojącą obok, krzyki i wściekłość Paula. Lucy stanęła przed swoim mężem i przytrzymała go za ramiona.
- Natychmiast się uspokój! - z każdym słowem mocniej zaciskała na nim palce.
- Puść mnie, Lucy... - warknął, próbując się wyswobodzić.
W tym momencie zrobiła coś, o co nikt by jej nie podejrzewał - po prostu go spoliczkowała. Mimo wszystko pomogło i otrzeźwiło go trochę.
- Na górę. - rozkazała stanowczo i wskazała palcem na schody.
Już nawet nie protestował. Lucy wyszła zaraz za nim, rzucając nam przepraszające spojrzenie i bezgłośnie powiedziała, że za chwilę wróci. Natychmiast podbiegłam do Gideona i posadziłam go na krześle.
- Mamo, podaj mi... - nie musiałam kończyć zdania, bo już dała mi do ręki zamrożony "MIX warzyw do zupy". - Dzięki.
Odgarnęłam Gideonowi włosy z twarzy i delikatnie przyłożyłam zimne opakowanie.
- Boli? - zapytałam, muskając opuszkami palców jego opuchniętą, rozciętą wargę.
- Przeżyłem gorsze rzeczy. - mruknął, siląc się na uśmiech. - Chyba nie jest złamana ani zwichnięta. - stwierdził, pocierając szczękę i sam przytrzymał sobie mrożonkę.
Wstałam, żeby iść zmoczyć kawałek ręcznika papierowego, aby oczyścić rozcięcie na ustach, ale napotkałam skonsternowane spojrzenie mamy.
- Charlotto, możesz iść na górę?
- Ale...
- Proszę, idź na górę.
- Gideon...
- Na górę, Charlotto. - jej głos zrobił się stanowczy, więc moja kuzynka wyszła, rzucając Gideonowi ostatnie zatroskane, a mnie mordercze spojrzenie.
Zrobiłam to, co zaczęłam przed wyjściem Charlotty i przemyłam ostrożnie ranę, kiedy mama zebrała resztę naczyń ze stołu i usiadła na przeciwko nas.
- Więc... - wzięła głęboki oddech i splotła dłonie na blacie. - Macie mi coś do powiedzenia?
Przygryzłam policzek od wewnątrz i spuściłam wzrok. Kątem oka widziałam, że Gideon też unika patrzenia na nią. - Dobrze, w takim razie ja zacznę. - westchnęła. - Nie powiem, że się tego nie spodziewałam. Szczerze mówiąc, myślę, że gdyby nie... Amnezja Gwen stałoby się to już wcześniej. W sumie liczyłam, że mi powiesz, kiedy będziecie mieli to już za sobą. - wyczułam lekkie rozczarowanie w jej głosie.
- Miałam zamiar, ale... Dalej przyzwyczajam się do normalnego życia... - mruknęłam.
- Wiem. Mam nadzieję, że się zabezpieczyliście.
- Oczywiście. - zapewnił ją Gideon.
- Nie będę pytać o szczegóły, ale wolałabym, żebyście się powstrzymywali, kiedy tu jesteście, a ja będę musiała pomyśleć o twoich nocowaniach u Gideona. - już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale mama mnie uprzedziła - Rozumiem, że "jeden raz" nie znaczy "cały czas", ale, patrząc na reakcję Paula, będę musiała się nad tym zastanowić.
***
Gideon
Po czterech godzinach spędzonych na słuchaniu przekleństw Gwen i próbie wytłumaczenia jej fizyki - nieudanej - przenieśliśmy się z powrotem do naszych czasów, gdzie czekał na nas pan George.
- Och, nareszcie, zaczynałem już się niepokoić. - powitał nas, poprawiając nerwowo sygnet na palcu. - Panno Gwendolyn, wiem, że ma pani teraz mnóstwo rzeczy na głowie, ale podczas ostatniej rady ustaliliśmy, że powinna pani wrócić do wcześniejszych lekcji języków, tańca i historii oraz dodatkowo zacząć kurs samoobrony. Tak tylko na wszelki wypadek.
- A nie moglibyśmy odpuścić tańca i skupić się na samoobronie? - jęknęła, posyłając mu błagalne spojrzenie.
- O tym musi pani rozmawiać z Falkiem. - roześmiał się. - Ale wątpię, żeby się pani udało, Giordano bardzo się ucieszył na te lekcje...
- Już to widzę. - mruknęła i ruszyliśmy za panem Georgem, który opowiadał coś śmiejąc się głośno i nie zwracał uwagi na to, że właściwie w ogóle go nie słuchamy.
- Mogłeś mi powiedzieć, że znowu mam mieć z nim lekcje.
- Nie miałem o tym pojęcia. - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jesteś obecny na każdej radzie. - prychnęła z powątpiewaniem.
Nachyliłem się do niej i wyszeptałem:
- Ostatnia rada była w poniedziałek wieczorem, zaraz po naszej elapsji. Raczej wiesz, gdzie wtedy byłem...
- No dobra... - uśmiechnęła się pod nosem, a potem dodała - Myślisz, że użycie samoobrony na Giordano albo Charlottcie bardzo nie spodoba się Strażnikom?
Parsknąłem śmiechem i przyciągnąłem ją mocniej do siebie. Zaraz jednak mina mi zrzedła, bo uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie będę musiał jej powiedzieć o wydarzeniach z Charlottą, kiedy ona była porwana. Gdyby dowiedziała się kiedyś, przypadkiem i nie ode mnie prawdopodobnie skończyłoby się na wykorzystaniu samoobrony do nieco innych celów.
***
Gwendolyn
- Jak pierwszy dzień w szkole? - zapytał Gideon, kiedy wsiadłam do jego samochodu.
- W miarę normalnie... Tylko wszyscy cały czas się na mnie gapili, jakby szukali blizn po tym "wypadku". - nakreśliłam w powietrzu cudzysłów i nachyliłam się, żeby go pocałować. - Ale to i tak byłoby lepsze od lekcji z Giordano. - jęknęłam. - Mogę powiedzieć, że źle się czuję?
- Od tygodnia wykręcasz się od tych lekcji, raczej nie przejdzie. - rzucił mi rozbawione spojrzenie. - Taniec naprawdę nie jest taki zły.
- Ale Giordano tak. - mruknęłam. - I Charlotta.
- Ona też będzie?
- Wczoraj powiedziała, że dużo razem pracowali, żeby ustalić mój "program nauczania".
Westchnął i nie odrywając wzroku od drogi, powiedział:- Jeśli Falk mnie zabije za to, że znowu opuszczam radę, to przez najbliższe lata ty będziesz utrzymywać Raphaela.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
- No przecież nie zostawię cię tam z nimi całkiem samej. I zadbam o to, żeby Charlotta nie przychodziła na kolejne lekcje.
- Kocham cię - chciałam pocałować go w policzek, ale w ostatniej chwili odwrócił głowę i trafiłam w usta.
Przez tę chwilę nieuwagi samochód zgasł i zaraz usłyszeliśmy pisk hamulców i głośny dźwięk klaksonu za nami. Parsknęliśmy śmiechem i ruszyliśmy dalej do Loży.
***
- Raz, dwa, trzy! Charlotto, trzymaj mnie, bo ja tu zaraz oszaleję! Czy to jest takie trudne? Tak trudno policzyć do trzech?! - krzyczał Giordano, łapiąc się za głowę.
- Niech się pan uspokoi, Giordano. Każdemu zdarza się pomyłka. - bronił mnie Gideon, a ja marzyłam jedynie o tym, żeby ta ruda żmija i wydętousty zniknęli z pokoju, w którym od czterdziestu minut uparcie ćwiczyliśmy walca angielskiego (co w dużej mierze polegało na krzykach Giordano, kąśliwych uwagach Charlotty i uspokajających uśmiechach Gideona).
- Ale nie siódmy raz z rzędu!
Ósmy, pomyślałam. Ósmy raz z rzędu.
- Kiedy ćwiczyliśmy sami, wszystko jej wychodziło. Myślę, że Gwen po prostu się stresuje, zresztą wcale się jej nie dziwię, sam bym się denerwował, gdybym nieustannie słyszał uwagi o tym, co robię źle.
- Och, przecież tobie i tak wszystko zawsze wszystko dobrze wychodziło. NAM wszystko dobrze wychodziło. - rzuciła Charlotta i gdyby nie to, że jestem nieśmiertelna, pewnie padłabym trupem od jej spojrzenia.
- Myślę, że przede wszystkim ty ją rozpraszasz, Charlotto. - powiedział Gideon, a ona i Giordano popatrzyli na niego zaskoczeni.
- Rozpraszam?
- Twoje uwagi potrafią zdekoncentrować. - przytaknął. - Może spróbujemy jeszcze raz, a Charlotta poczeka za drzwiami.
- Za drzwiami?
- Tak, Charlotto, za drzwiami. Jeśli nic się nie zmieni, wrócisz do środka, widocznie chodzi o coś innego...
- Tak, na przykład o brak talentu i koordynacji ruchowej. - mruknęła.
- A jeśli pójdzie lepiej niż poprzednio, to po prostu będziemy kontynuować bez ciebie. - dokończył zdanie, puszczając jej uwagę mimo uszu.
- Zostałam poproszona o pomoc. - powiedziała z naciskiem.
- Podczas balu nie będzie mogła wymówić się skrępowaniem, kiedy pomylą jej się kroki.
- Ale podczas prób warto postarać się o komfortowe warunki, nie uważa pan, Giordano? Jeden taniec bez obecności Charlotty raczej nie sprawi, że Ziemia wybuchnie, więc myślę, że warto spróbować.
Giordano przez chwilę milczał, a potem westchnął.
- Dobrze, spróbujmy. Moja kochana Charlotto, wiesz, że robię to bardzo niechętnie, ale tonący brzytwy się chwyta - proszę, poczekaj za drzwiami.
Moja kuzynka prychnęła jeszcze niczym rozjuszona kotka i skierowała się do drzwi - wiedziała, że teraz już nie wygra.
- A teraz się skup, Gwenny, bo to jedyna szansa, żeby się jej pozbyć na stałe. - wyszeptał Gideon, ledwo poruszając ustami, kiedy zbliżyliśmy się do siebie, ustawiając w odpowiedniej pozycji.
***
Jakimś cudem udało mi się nie pomylić kroków i reszta próby odbyła się bez Charlotty, nawet Giordano musiał przyznać, że tak będzie lepiej. Kiedy się o tym dowiedziała, wściekła zabrała swoje rzeczy i wyszła, trzaskając drzwiami. Po kolejnych dwudziestu minutach ćwiczeń przyszedł czas na godzinę przepytywania mnie z "niezbędnych do życia" dat historycznych. Dzięki Bogu, pod koniec prób tańca do sali wleciał Xemerius w bardzo dobrym humorze i mi podpowiadał, radośnie dorzucając złośliwe uwagi w kierunku Giordano i miny Charlotty, z którą minął się w jednym z korytarzy. Ja za to starałam się zachować powagę i nie wybuchać śmiechem za każdym razem, kiedy gargulec naśladował równie wyniosły, jak i wysoki głos "mistrza". Pod koniec tego, jakże udanego, odpytywania Gideon patrzył na mnie podejrzliwie i zaczął rozglądać się po pokoju, jakby próbował zobaczyć, kto mi podpowiada. Kiedy nareszcie udało nam się przekonać Giordano, że musimy już iść na elapsję, wyszliśmy z sali jak najszybciej, żeby nie zdążył zmienić zdania. Szliśmy korytarzami Loży, trzymając się za ręce z Xemeriusem lecącym nad naszymi głowami.
- Jaki duch ci podpowiadał? - zapytał Gideon, dalej rozglądając się wokół, jakby coś się miało zmienić i nagle zaczął widzieć duchy.
- O czym ty mówisz? - rzuciłam mu niewinne spojrzenie. - Po prostu się przygotowałam.
- Jakoś ci nie wierzę... - spojrzał na mnie badawczo i w tym samym momencie Xemerius wypluł wodę tuż pod nasze nogi, przy okazji nas ochlapując.
- Xemerius! - krzyknęłam na niego, a on zaczął się śmiać.
- Wiedziałem. - stwierdził Gideon i też się roześmiał, ocierając mi z twarzy wodę. - To ten mały szpiegujący gnom, tak?
- Gargulec - poprawiliśmy go z Xemeriusem równocześnie.
***
Gideon
Podczas elapsji Gwen usiłowała narysować mi Xemeriusa, ale stwierdziła, że obraziłby się, gdyby to zobaczył i nawet mi tego nie pokazała. Później usiedliśmy przy stole, każdy ze swoimi książkami i mieliśmy się uczyć, ale nie mogłem się skupić. Ostatnio rzadko kiedy mieliśmy chwile tylko we dwoje i przez pierwsze piętnaście minut toczyłem sam ze sobą wewnętrzną bitwę, czy wykorzystać tę okazję na powiedzenie jej o tym, co zaszło z Charlottą czy na coś znacznie przyjemniejszego...
- Wszystko w porządku? - zapytała. Najwyraźniej przyglądała mi się od dłuższej chwili, a ja nawet tego nie zauważyłem. - Od dziesięciu minut patrzysz na tą samą stronę.
- Tak, po prostu... - No i diabli wzięły myśli o przyjemnościach - muszę jej powiedzieć. Zamknąłem książkę. - Musimy porozmawiać.
- Okej - powiedziała ostrożnie. - Mam nadzieję, że nie chodzi o Xemeriusa i to nie będzie wykład o tym, że te daty naprawdę mi się do czegoś przydadzą...
- Nie - zaprzeczyłem, chcąc, żeby chodziło tylko o to. - Kiedy cię nie było... Coś się wydarzyło...
- Co takiego? - zapytała, marszcząc brwi.
- W pewnym momencie się rozchorowałem, chyba przez te wszystkie nerwy, mało spałem, jadłem, miałem osłabiony organizm, nieważne. W każdym razie to był jedyny dzień, kiedy zostałem w domu,
zamiast przyjść do Loży i próbować cię znaleźć - Leslie i Raphael mi zabronili. Miałem wysoką gorączkę, spałem w salonie, kiedy ona przyszła...
- Jaka ona?
Po raz setny, odkąd Gwen odzyskała pamięć, wróciłem myślami do tamtej chwili:
Obudził mnie jakiś hałas z kuchni. Leżałem na kanapie w salonie,
musiałem zasnąć, bo za oknem już się ściemniało. Wstałem i od razu
zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałem to i poszedłem do kuchni.
- Przepraszam za ten hałas, nie chciałam cię obudzić. - powiedziała, kiedy mnie zobaczyła.
- Co ty tu robisz, Charlotto? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Usłyszałam, że jesteś chory i pomyślałam, że ci coś ugotuję, żebyś się nie męczył.
- Naprawdę, nie musisz.
- Ale chcę.
- Ale ja nie chcę, żebyś tu była.
Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na czole.
- Bredzisz przez temperaturę, Gideonie. Idź się lepiej połóż, a ja przygotuję ci kompres i kolację.
- Charlotto, chcę, żebyś wyszła.
- Daj mi zrobić coś miłego. Wiem, jak ci teraz ciężko, chcę ci pomóc.
Westchnąłem ciężko i wróciłem do salonu na kanapę. Jakiś czas później obudziłem się i zobaczyłem nad sobą twarz Charlotty.
- Ciii... - powiedziała, kładąc mi zimny ręcznik na czole. - Śpij dalej. - zdjęła koc, którym się przykryłem.
- Co ty robisz? - zapytałem, wciąż nie do końca przytomny.
- Na pewno jest ci gorąco, śpij, nic się nie martw... - zaczęła podwijać moją koszulkę.
- Co ty wyprawiasz?! - teraz już całkiem rozbudzony poderwałem się do pozycji siedzącej i odepchnąłem jej ręce.
- Naprawdę mam to powiedzieć prosto z mostu? - nie czekała na odpowiedź. - Kocham cię, Gideonie. I wiem, że ty mnie też.
- Charlotto, o czym ty mówisz?!
- Wiem, że było nam ciężko, wszystko przez Gwendolyn, zawsze
zabierała to, co było dla mnie najważniejsze, najpierw gen, potem
ciebie... Nie mogę już tego dalej znosić, po prostu przyznaj się do
wszystkiego i bądźmy wreszcie razem - powiedziawszy to, nachyliła się i
pocałowała mnie.
- Co ty wyprawiasz?! - odepchnąłem ją.
- Och, dobrze wiem, że jej nie kochasz, Gideonie! Spójrz na mnie!
Wymień choć jedną rzecz, w której ona jest ode mnie lepsza! - ujęła moją
twarz w dłonie. - Daj już spokój. Pamiętasz jak było nam dobrze, zanim
ona się pojawiła?
- Nigdy nic między nami nie było Charlotto!
- A co z tamtym pocałunkiem?
- To było prawie trzy lata temu, byłaś jedyną dziewczyną, z którą miałem bliższy kontakt, naprawdę dziwisz się, że to zrobiłem?!
- To uczucia cię do tego zmusiły! - krzyknęła z przekonaniem. -
Gideonie, obiecuję ci - mówiąc to, usiadła okrakiem na moich kolanach. -
że będę tylko twoja. Jestem gotowa całkiem ci się oddać, choćby w tej
chwili! - w tym momencie zdjęła swoją bluzkę.
Zdezorientowany jej zachowaniem i gorączką dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę z tego, co tu się dzieje. Szybko zepchnąłem ją ze swoich kolan i wstałem.
Zdezorientowany jej zachowaniem i gorączką dopiero po kilku sekundach zdałem sobie sprawę z tego, co tu się dzieje. Szybko zepchnąłem ją ze swoich kolan i wstałem.
- Zabierz swoje rzeczy i wynoś się stąd. - powiedziałem takim tonem, że sam go początkowo nie rozpoznałem.
- Gideonie...
- Powiedziałem: wynoś się stąd. - podziałało. Łzy popłynęły jej po
twarzy, ale zabrała swoją bluzkę i ruszyła w stronę drzwi. - Charlotto -
odwróciła się na dźwięk swojego imienia. - nie odzywaj się do mnie
więcej.
- Co ona ma, czego ja nie mam? - zapytała jeszcze cicho, patrząc na mnie żałośnie.
- Moje serce.
Kiedy opowiadałem o tym Gwen, nie mogłem patrzeć jej w oczy, utkwiłem wzrok w jednej w cegieł za nią i czekałem na jej reakcję. Milczała przez dłuższą chwilę, aż wreszcie na nią spojrzałem. Miała zaciśnięte usta i, w ogóle do niej nie pasujące, zimne spojrzenie.
- Gwenny, powiedz coś, proszę.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie jestem na ciebie zła. - powiedziała z trudem powstrzymując drżenie głosu. - Nienawidzę jej.
- Gwen...
- Nienawidzę jej, rozumiesz? - gwałtownie wstała od stołu, zrzucając przy okazji podręcznik do historii. - Od zawsze ona była "tą lepszą"! Zawsze była cudowna, fantastyczna Charlotta i mała, głupia kuzynka Gwendolyn! Od lat utrudniała mi życie, jak tylko mogła, a kiedy okazało się, że to ja mam ten idiotyczny gen, było jeszcze gorzej! Skoro cokolwiek zaczęło się układać, to ona musi to zniszczyć, nigdy nie liczy się ze mną, z moimi uczuciami, z czymkolwiek ze mną związanym. Skoro ona tego chce, to to weźmie!
- Gwen - wstałem, a ona zaraz się cofnęła.
- Nienawidzę jej! - krzyknęła po raz kolejny i łzy wściekłości popłynęły jej po twarzy.
- Gwenny - podszedłem do niej i tym razem już się nie odsunęła. - Obiecuję ci, że ona nigdy nie wejdzie między nas. - położyłem ręce na jej biodrach i oparłem swoje czoło o jej. - Nie pozwolę jej nic zniszczyć.
- To wariatka - powiedziała cicho.
- Zabroniłem jej się do nas zbliżać. Nie chciałem, żeby się do mnie odzywała. Próbowałem...
- Wiem. - wtuliła się we mnie.
- Nie, Gwen, ja naprawdę...
- Wiem, słyszałam waszą rozmowę.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Jak to?
- Szłam do wyjścia z Loży i przypadkiem was usłyszałam... To po tym postanowiłam, że się przełamię i spróbuję. Dałam ci szansę. Zgodziłam się z tobą umówić, bo, kiedy cię usłyszałam, zaczęłam wierzyć, że to, co wszyscy mi opowiadali, rzeczywiście było prawdą.
***
Po elapsji odwiozłem Gwen do domu.
- Zjesz z nami kolację? - zapytała.
- Muszę coś załatwić... Ale jeśli bardzo chcesz, żebym został, to mogę zająć się tym później.
- Nie - uśmiechnęła się krzywo. - dam radę. Najwyżej uduszę Charlottę i Falk będzie musiał wyciągać mnie z więzienia.
Pocałowała mnie w policzek i już chciała wysiadać, kiedy przytrzymałem ją z rękę.
- Poczekaj. - otarłem jej kciukiem resztkę rozmazanego tuszu do rzęs i ostatni raz pocałowałem w usta. - Zadzwonię do ciebie później.
Wysiadła z samochodu w trochę lepszym nastroju, ale dalej nie była szczególnie zadowolona. Cieszyła się z tego, że jej powiedziałem, ale nie z tego, co jej powiedziałem.
Droga do mieszkania Falka zajęła mi prawie godzinę. Stanąłem pod drzwiami i zapukałem raz, drugi, trzeci... Doszedłem do wniosku, że skoro nie otwiera, to albo go nie ma, albo śpi (jego kamienny sen znam z doświadczenia). Podniosłem roślinę w doniczce stojącą obok drzwi i zabrałem spod niej klucz. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, od razu tego żałując.
Falk był w domu. I zdecydowanie nie spał.
- Nic nie widziałem! - powiedziałem szybko, odwracając się, kiedy usłyszałem pisk kobiety.
Pisk nagiej kobiety. Pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem. Pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem z burzą rudych włosów. Znajomy pisk nagiej kobiety leżącej pod moim wujem z burzą rudych włosów.
- Grace? - zapytałem dalej odwrócony i zszokowany.
- Na litość boską, Gideonie, co ty tu robisz?! - słyszałem szelest materiałów i ciche przekleństwa Grace. - Dlaczego nie zapukałeś?!
- Pukałem trzy razy. - podniosłem ręce w obronnym geście.
- Niech to diabli! - wrzasnął Falk zaraz po tym, jak rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.
- Może ja jednak wyjdę, a wy...
- Nie, Gideonie, ja... Właśnie wychodziłam. - powiedziała Grace i minęła mnie, tym razem w pełni ubrana, ale z nadal zmierzwionymi włosami. - Do widzenia, Falk. - pożegnała się i wyszła, wciąż trochę czerwona na twarzy.
- No ładnie... - zaśmiałem się, odwracając w stronę wuja, który usilnie próbował zabić mnie spojrzeniem. - A ja właśnie o niej chciałem porozmawiać...
Westchnął nadal zły, że im przerwałem, ale usiadł przy stole i wskazał mi krzesło na przeciwko.
- Mam nadzieję, że to coś ważnego - mruknął, kiedy zająłem miejsce.
- Tak sobie pomyślałem... Czy bank de Villiers nie mógłby udzielić Grace pożyczki?
- Skąd ci to przyszło do głowy? Mają jakieś problemy? Gwendolyn coś ci mówiła?
- Nie, nie o to mi chodzi. Pomyślałem, że może mają trochę dość mieszkania z Lady Aristą i Glendą, że może powinni poszukać czegoś dla siebie... - specjalnie przemilczałem Charlottę, ponieważ Falk nadal uważa ją za fantastyczną i jeszcze by mi się dostało za wyrzucenie jej z lekcji z Giordano. - Pewnie wścieknie się, kiedy jej to zaproponujesz, ale może udałoby się ją jakoś przekonać.
- Nie powiem, że o tym nie myślałem... - westchnął. - Ale ona nie da sobie pomóc, wiesz jaka jest...
- Z tego, co wiem ma urodziny niecałe dwa tygodnie po Gwen...
- Tak, osiemnastego października, do czego dążysz?
- Że może mógłbyś jej dać w prezencie dokumenty do podpisania, bo czeku na pewno nie przyjmie...
- To nie będzie takie proste... Ale pomyślę o tym. - spojrzał na mnie podejrzliwie. - Dlaczego ty o tym myślałeś?
- No wiesz... Łatwiej byłoby się przemknąć do Gwen tylko pod nosem Grace, zamiast Paula i całego kobiecego klanu Montrose...
Zaśmiał się pod nosem i wstał.
- No dobra, skoro zepsułeś mi randkę to chyba będę się kładł i tak najpierw muszę do niej zadzwonić i za ciebie przeprosić...
- Zaraz wychodzę, tylko powiedz mi jeszcze jedno - kiedy to wszystko się wydarzyło? - uśmiechnąłem się znacząco.
- Nie będę ci się spowiadał ze swojego życia prywatnego. - prychnął. Widząc moje uniesione brwi dodał - Powiem tylko, że przerwałeś coś, czego jeszcze nie robiliśmy wcześniej.
Kochana! Tak się cieszę! Moja reakcja kiedy zobaczyłam tytuł "rozdział 25" była jakbym conajmniej wygrała na loterii :P Rozdział świetny, naprawdę, masz super pomysły :) Życzę dalszej weny, ale pamiętaj - to pisanie ma też Tobie sprawiać przyjemność !:)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny :D
OdpowiedzUsuńWreszcie jesteś!
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten rozdział i Ciebie!!! Długo czekałam ale mam nadzieję że następny dodasz szybciej :**
OdpowiedzUsuńSuper ^.^ czekam na next :)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny z resztą jak całe opowiadanie, nie mogę się doczekać następnego:)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny,a nawet genialny!!!!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że kolejny dodasz szybko i nie będziemy na niego tyle czekać. :D
paulina patrycja.
Hej, jak tam? Planujesz coś niedługo dodać?? :)
OdpowiedzUsuńHej co się dzieje ? Nie ma cie już dwa miesiące :(
OdpowiedzUsuńHej, kiedy planujesz nowy rozdział? Mam ostatnio taką fazę na Trylogie Czasu że przeczytałam jeszcze raz wszystkie rozdziały i baardzoooo nie mogę sie doczekać kolejnego ^^ pozdrawiam :P ~ K.
OdpowiedzUsuńCzy tu się jeszcze coś kiedyś pojawi?
OdpowiedzUsuńHej, planujesz jeszcze kontynuować te opowiadanie?
OdpowiedzUsuńHalo? Kiedy next?! Super opowiadanie
OdpowiedzUsuńPlanujesz może coś kontynuować w wakacje? :) zawsze czekam <3
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny 🙂 świetnie piszesz!
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie, niedawno je znalazłam i nie mogłam się oderwać od czytania. Planujesz następny rozdział?
OdpowiedzUsuńKochana! Znalazłam to opowiadanie wczoraj I już wszystko przeczytałam, ale nie ma już od ponad roku! Przerwałaś w takim momencie... Proszę kontynuuj! To jest jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałam w życiu i bardzo zależy mi na tym, żeby był dalsze rozdziały i, żeby wiedzieć jak to się skończy, bo niestety musi się kiedyś skończyć, ale jeszcze nie teraz! Jeszcze raz proszę, kontynuuj.
OdpowiedzUsuńWierna Fanka❤❤❤
Halo ??? Będzie nastepny rozdział ??? To najlepsze opowiadanie jakie czytałam������
OdpowiedzUsuńminęło już półtora roku :(
OdpowiedzUsuńprosze autorko dodaj nastepny rozdział zajebiste opowiadanie najlepsze jakie czytałam
OdpowiedzUsuńWróooooooooooć :(
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie cassandro mam nadzieję że jeszcze do niego wrócisz
OdpowiedzUsuń