Kochani!
Tak jak obiecywałam, wzięłam się za rozdział i już go skończyłam :)
Kilka kolejnych mam już rozplanowanych, wiem co się wydarzy i będzie to znacznie więcej niż "spaghetti na kolację" ;)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że choć trochę sprostałam Waszym wymaganiom co do długości i ciekawości rozdziału ;)
Zapraszam do czytania :)
Cassandra
Miesiąc później
Tak jak obiecywałam, wzięłam się za rozdział i już go skończyłam :)
Kilka kolejnych mam już rozplanowanych, wiem co się wydarzy i będzie to znacznie więcej niż "spaghetti na kolację" ;)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że choć trochę sprostałam Waszym wymaganiom co do długości i ciekawości rozdziału ;)
Zapraszam do czytania :)
Cassandra
Miesiąc później
Gideon
- Może powinniśmy jeszcze poczekać...
- Gwen, nie będziemy bardziej gotowi.
- Ale co jeśli coś im się stanie...?
- To wrócimy tam i zapobiegniemy temu. Gwen, przerabialiśmy to milion razy, znam połowę dokumentów z archiwum Loży na pamięć, wszystko mamy opracowane, nie ma sensu odkładanie tego w nieskończoność. Oni chcą wrócić i my też chcemy, żeby wrócili, tak?
Znowu byliśmy w tym kościele, w którym po raz pierwszy ją pocałowałem. Stąd było najbliżej. Po raz kolejny naszły ją wątpliwości. Podszedłem do niej i dotknąłem dłonią jej policzka. Spojrzała na mnie niepewnie.
- Wszystko będzie dobrze, Gwenny. Nie możesz panikować. Oni naprawdę tego chcą, zgodzili się na to, wiedząc jakie to ryzyko. - objąłem ją ręką w talii i przyciągnąłem ją do siebie. - Jeśli coś się nie uda to cofniemy się jeszcze raz i przeszkodzimy samym sobie.
- Ale... Wtedy jak byliśmy w tunelach, w metrze... Przecież okazało się, że to od początku byłeś ty, że sam walnąłeś się w głowę...
- Ale udało nam się zmienić historię z Jamesem, prawda? Dzięki nam nie umarł tak wcześnie i nie straszył w twojej szkole. - westchnąłem, widząc, że nadal ma wątpliwości. - Gwenny, musimy spróbować.
- Wiem. Po prostu się boję.
- A nie bałaś się, kiedy obroniłaś mnie wtedy w parku? Albo kiedy Alcott razem z Lordem Alastairem chcieli nas zabić? Jesteś jedną z najodważniejszych osób, jakie znam, dasz radę, Gwendolyn. Razem damy radę. Lucy i Paul w nas wierzą i nie możemy ich zawieść, tak?
Przez chwilę nie patrzyła na mnie, a potem podniosła wzrok i już wiedziałem, że udało mi się ją przekonać.
- Masz rację. - powiedziała z zadziornym uśmiechem. - Chodźmy ściągnąć ich do naszych czasów.
- Ale udało nam się zmienić historię z Jamesem, prawda? Dzięki nam nie umarł tak wcześnie i nie straszył w twojej szkole. - westchnąłem, widząc, że nadal ma wątpliwości. - Gwenny, musimy spróbować.
- Wiem. Po prostu się boję.
- A nie bałaś się, kiedy obroniłaś mnie wtedy w parku? Albo kiedy Alcott razem z Lordem Alastairem chcieli nas zabić? Jesteś jedną z najodważniejszych osób, jakie znam, dasz radę, Gwendolyn. Razem damy radę. Lucy i Paul w nas wierzą i nie możemy ich zawieść, tak?
Przez chwilę nie patrzyła na mnie, a potem podniosła wzrok i już wiedziałem, że udało mi się ją przekonać.
- Masz rację. - powiedziała z zadziornym uśmiechem. - Chodźmy ściągnąć ich do naszych czasów.
***
Gwendolyn
Nastawiliśmy chronograf na pół godziny i przenieśliśmy się do lutego 1919 roku. Czekaliśmy jakieś dziesięć minut aż Lucy, Paul i Lady Tinley wpadli do kościoła.
- Przepraszam, że tak długo, ale jest strasznie dużo śniegu i nie mogliśmy dojechać. - powiedziała Lucy i podbiegła do nas, żeby się przywitać.
- Nic się nie stało. - powiedział Gideon, uśmiechając się do niej uspokajająco. - Gotowi?
- Bardziej nie będziemy. - stwierdził Paul i podszedł mnie uściskać. - Margaret powie wszystkim, że przenieśliśmy się do Francji i pozamyka wszystkie sprawy. Jeśli się uda, oczywiście.
- Nie wiemy jak ci dziękować, Margaret, naprawdę. - zaczęła Lucy. - Tyle dla nas zrobiłaś, tak nam pomogłaś przez te kilka lat...
- Och, nonsens, moja droga. Doskonale byście sobie poradzili beze mnie, ja wam to tylko troszkę... ułatwiłam. - uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła ręce. - Chodźcie się tylko pożegnać i uciekajcie. Ja się wszystkim zajmę. No i moglibyście mnie jeszcze kiedyś odwiedzić, wszyscy.
Lucy przytuliła się do niej i zaczęła płakać.
- Oczywiście, że cię odwiedzimy, Margaret. - zapewnił ją Paul i dołączył do ich uścisku.
Chwilę później wtrącił się Gideon.
- Naprawdę nie chcę wam przerywać, ale zostało nam pięć minut do przeskoku...
Szybko odsunęli się od siebie.
- Idźcie już. - powiedziała Lady Tinley. - Tylko uważajcie na siebie!
Lucy i Paul zapewnili ją, że będą i że ją odwiedzą, przytulili ją po raz ostatni, a potem podeszli do nas. Paul chwycił za rękę mnie, a Lucy Gideona. Oczywiście stwierdzili, że nie ma opcji, żeby dwóch facetów złapało się za ręce, choćby okoliczności były nie wiadomo jakie. Wymieniłyśmy z Lucy rozbawione spojrzenia, myśląc dokładnie o tym samym. Po chwili poczułam zawroty głowy i popatrzyłam na Gideona.
- Już zaraz. - szepnął, a ja mocniej ścisnęłam dłoń Paula, czując że żołądek skręca mi się nie tylko z powodu zbliżającego się przeskoku.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Nie wiem jak długo go wstrzymywałam, ale otworzyłam oczy dopiero, kiedy usłyszałam pisk Lucy:
- Udało się!
Nadal staliśmy w kościele, ale nigdzie nie było Lady Tinley i wszystko wyglądało już tak, jak w naszych czasach. Lucy całowała to mnie to Gideona i po raz kolejny się rozpłakała, a Paul nas uścisnął.
- Nawet nie wiem, jak wam dziękować. - powiedziała moja biologiczna mama i znowu mnie przytuliła.
Mnie też oczy zaszły łzami. Nareszcie miałam ich przy sobie.
***
Kiedy dojechaliśmy do mnie do domu Lucy przeszła już chyba wszystkie możliwe fazy. Najpierw była szczęśliwa, że wrócili, potem smutna, że Margaret została w tamtych czasach, później znowu cieszyła się, że teraz może żyć obok nas i wreszcie założy swoje ukochane dżinsy, a potem bała się, że nikt nie ucieszy się z ich powrotu i będą chcieli, żeby znowu zniknęli. W końcu udało nam się ją jakoś uspokoić, ale nie było łatwo. Była sobota, więc pan Bernhard miał wolne. Otworzyłam swoimi kluczami i weszliśmy do środka. Kazałam im być cicho, bo nie chciałam, żeby jako pierwsza dopadła ich ciotka Glenda. Kiedy wchodziliśmy po schodach musiałam im pokazać, które skrzypią, więc szliśmy trochę wolno, ale udało nam się dotrzeć na górę. W szwalni, znaczy naszym salonie, nikogo nie było. Słyszałam szum prysznica, co znaczyło, że mama wróciła już z pracy. Nick był u jakiegoś kolegi, a Caroline siedziała u siebie w pokoju.
- Wyjęliśmy wam jakieś ubrania, są u mnie w pokoju na łóżku. Powinny w miarę pasować.
Po raz kolejny nam podziękowali i poszli się przebrać, a my usiedliśmy na kanapie jakby nigdy nic i włączyliśmy telewizor. Gideon objął mnie ramieniem i szepnął mi do ucha:
- Widzisz? Wszystko się udało. Nie trzeba było panikować.
Uśmiechnęłam się pod nosem i szturchnęłam go łokciem między żebra.
- Też się stresowałeś. Chociaż trochę.
- Byłem zbyt zajęty uspokajaniem ciebie, żeby samemu się denerwować.
- A idź ty. - prychnęłam, na co on parsknął śmiechem. - Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło. - dodałam przysuwając się bliżej niego.
- Ja też. - pocałował mnie w czoło.
Siedzieliśmy tak jeszcze kilka minut, kiedy usłyszałam, że otwierają się drzwi do łazienki.
- Cześć, mamo.
- Dzień dobry, pani Sheperd. - przywitał się Gideon.
- Dzień dobry. Gideonie, zostaniesz na kolację? Dzisiaj ja gotuję i właśnie się zastanawiam, co zrobić.
- Mamo, będzie kilka... Dodatkowych osób. - powiedziałam, patrząc na nią z uśmiechem.
- Co to znaczy? - zapytała, marszcząc brwi.
- No... Dokładniej to dwie. - dodał Gideon.
W tym momencie drzwi do mojego pokoju się otworzyły i stanęli tam Lucy i Paul. Tym razem ubrani już odpowiednio do naszych czasów. Mama patrzyła na nich z niedowierzaniem i szeroko otwartymi ustami.
- Ale... Jak...?
- Och, Grace! - krzyknęła Lucy i rzuciła jej się na szyję.
Obie zaczęły płakać i mam wrażenie, że Paul też był tego bliski, szczególnie, kiedy dołączył do ich uścisku.
Caroline, słysząc krzyki, wyszła z pokoju i teraz patrzyła ze zdziwieniem na rozgrywającą się w naszej szwalni scenę.
- O co chodzi? - zapytała, podchodząc do mnie i Gideona. - Kto to jest?
Uśmiechnęliśmy się do siebie, a on wziął ją na kolana.
- Pamiętasz historię o kuzynce Lucy, która razem ze swoim chłopakiem uciekła w przeszłość? - zapytałam, uważając na słowa. Ani Nick ani Caroline nie wiedzieli, że tak naprawdę nie jesteśmy rodzeństwem i że to właśnie Lucy i Paul są moimi biologicznymi rodzicami.
- No...
- Gideonowi i mnie... Udało się ściągnąć ich z powrotem.
- I... Oni płaczą ze szczęścia, prawda?
- Tak, skarbie. - uśmiechnęłam się szerzej, widząc radość w jej oczach.
- W takim razie mam nadzieję, że Lucy jest lepsza od Charlotty.
Roześmialiśmy się.
- Jest w stu procentach lepsza.
***
Gideon
Kiedy mama Gwen, Lucy i Paul przestali się już ściskać i poznali się z Caroline, postanowiliśmy zejść na dół, żeby przywitali się z resztą rodziny. Glenda zaraz nawymyślała im, że zrobili to tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę, na co Lady Arista kazała jej się zamknąć, a sama przytuliła Lucy i nawet posłała im ciepły uśmiech. Charlotta przywitała się z nimi, ale było to dosyć chłodne i później stała tylko i patrzyła na nich spod uniesionej brwi, krzywiąc się lekko. Za to ciocia Maddy powitała ich z głośnym piskiem radości, godnym Caroline. Mama Gwen poszła robić obiad, a Lucy natychmiast zadeklarowała się, że pomoże i razem z Gwenny do niej dołączyły. Ciocia Maddy stwierdziła, że lepiej, żeby ona się do garnków nie zbliżała, ale z Caroline usiadły przy stole, żeby posłuchać opowieści Lucy.
- Możemy pogadać? - zapytał Paul, kiedy reszta wróciła do swoich pokojów.
- Jeśli tylko nie masz zamiaru mnie zabić za to, że jestem z twoją córką, to jasne.
- Nie... Nie będę od razu zabijać... Nie po tym, jak ściągnęliście nas z powrotem. - uśmiechnął się. - Ale chciałem porozmawiać właśnie o Gwendolyn. - spojrzałem na niego z wyczekiwaniem, a on westchnął. - Chodzi o to, że... Mimo tego, że nas tutaj nie było przez te wszystkie lata, nie było dnia, kiedy o niej nie myślałem i jest dla mnie naprawdę ważna...
- Wiem. Dla mnie też. Chociaż w trochę inny sposób.
- Po prostu muszę wiedzieć, że o nią zadbasz, że naprawdę ją kochasz i nie pozwolisz, żeby cokolwiek się jej stało.
- Kocham ją i nic tego nie zmieni. Zadbam o nią jak tylko będę mógł najlepiej i zabiję każdego, kto będzie chciał ją skrzywdzić, a sam nigdy tego nie zrobię. - powiedziałem, patrząc na niego poważnie.
Chyba chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie do pokoju weszła Gwen.
- Aby uczcić wasz powrót postanowiłyśmy, że zbuntujemy się zasadom Lady Aristy i zamówimy pizzę. Jaką chcecie? - zapytała z szerokim uśmiechem, równocześnie rozładowując całe napięcie panujące między nami.
***
Gwendolyn
Leslie i Raphael przyszli w samą porę na kolację. Moja przyjaciółka była zachwycona tym, że może wreszcie poznać Lucy i Paula i razem z moją biologiczną matką natychmiast odnalazły wspólny język. Kiedy skończyliśmy już jeść (a trzeba dodać, że mimo wszystko było w miarę spokojnie, bo Lady Arista nawet nie wspomniała o swoich zasadach i pizzy) Lucy poszła zadzwonić do swoich rodziców, a ja i Leslie pożegnałyśmy chłopaków.
- Jutro trzeba będzie powiedzieć o wszystkim Falkowi. - powiedziałam cicho do Gideona, krzywiąc się, kiedy staliśmy w przedpokoju.
- To będzie chyba bardziej stresujące od samego ściągania ich tutaj. - szepnął, nachylając się do mnie.
Parsknęłam śmiechem i pocałowałam go w usta. Po chwili przerwało nam chrząknięcie. Odsunęliśmy się od siebie i zobaczyliśmy Paula, stojącego za nami. Szczerze mówiąc, miałam ochotę mu coś powiedzieć, ale w tym momencie usłyszałam ciocię Maddy wołającą z salonu.
- Paul, kochanie, chodź pograj ze mną w scrabble! I zaraz przyniosę ci coś na kaszel, skoro tak chrząkasz.
Widząc jego minę, roześmialiśmy się i znowu zaczęliśmy całować.
- To teraz już tak łatwo nie zostaniesz u mnie na noc... - stwierdził Gideon.
- Nie... Teraz po prostu będę się miała komu sprzeciwiać i ucieknę z domu.
Parsknął śmiechem i pocałował mnie po raz ostatni, a potem razem z Raphaelem wyszli z domu.