niedziela, 20 października 2013

Rozdział 2

Witam,
póki co rrozdziały będą dodawane raczej szybko, ponieważ już od jakiegoś czasu pisałam to opowiadanie, tyle, że go nie upubliczniałam. Bardzo dziękuję za komentarz, Whatever&Whoever.  Zapraszam do czytania :)
Pozdrawiam 
Cassandra Follow

Rozdział 2

Gwendolyn
Po zjedzeniu kanapek przyniesionych przez Gideona położyliśmy się na trawie I patrzyliśmy na sunące po niebie obłoki. Po czwartej Gideon powiedział wstając, że musimy się zbierać żeby zdążyć na elapsje. Zgodziłam się z nim i niechętnie zaczęłam podnosić się z ziemi. Uprzedził mnie pomagając mi wstać.
-Chciałabym przychodzić tu częściej.-Stwierdziłam patrząc z utęsknieniem na strumyk oddalający się od nas z każdym krokiem w kierunku wzgórza.
-Może uda się jakoś to załatwić.-Powiedział uśmiechając się do mnie.-Ale mam nadzieję że ten pies I jego pani będą mieli wtedy wolne. Krzyczała na nie dobre pięć minut za to, że źle trzymałem “Pimpusia”.
-To dlatego miałeś minę skazańca kiedy wracałeś na dół.-Powiedziałam wybuchając śmiechem.
-Wcale nie byłoby ci do śmiechu gdybyś ją słyszała.-Powiedział niby poważnym tonem jednak nie zdołał powstrzymać uśmiechu.-”Pimpuś musi być trzymany dwiema rękami pod brzuszkiem młody człowieku! Inaczej robi mu się niedobrze!- Powiedział próbując naśladować głos tamtej pani.
Zaczęłam śmiać się jeszcze bardziej, a Gideon dołączył do mnie.
* * *
Na elapsje dotarliśmy kilka minut po osiemnastej. Tym razem przywitał nas Pan Marley. Był on adeptem 1 stopnia o płomienno-rudych włosach I zawsze kiedy się denerwował uszy robiły mu się całe czerwone. Zaprowadził nas pod pracownię Madam Rossini I już chciał zawiązać mi oczy kiedy Gideon krzyknął:
-Co pan robi?!
-Zawiązuję oczy pannie Gwendolyn.-Odparł nieco speszony Marley.
-Co tu się dzieje?- Spytał pan George wyłaniając się zza rogu.
-Pan Marley…-Zaczął rozwścieczony Gideon ale pan George nie dał mu dokończyć.
-Cóż pan wyprawia Marley?! Czy myśli pan, że po tym co Gwendolyn I Gideon nam powiedzieli nadal będziemy wszystko przed nią ukrywać?!
-No…nnie…ale…mmyślałem… że może…-Jąkał się Marley
-Niech pan lepiej nie myśli tylko pyta się tych wyżej postawionych.-Burknął Gideon nie kryjąc złości.-Gwenny chodź. Zaprowadzę cię do chronografu I wszystko przy nim ustawię, dobrze?-To ostatnie było skierowane do pana Georga, który skinął głową.
Gideon wyciągnął do mnie rękę. Położyłam na niej swoją, a on delikatnie ją ścisnął I poszliśmy w kierunku schodów prowadzących do pomieszczenia z chronografem.
* * *
Usiedliśmy na zielonej sofie w 1953 roku. Gideon objął mnie ramieniem I zaczął pomstować na pana Marleya. Gdy padło słowo "merde" położyłam mu palec na ustach I wstałam z kanapy.
-Nie możemy spędzić tak czterech godzin.-Powiedziałam-Proponuję małą wycieczkę na górę.-Dokończyłam uśmiechając się do niego lekko I odwracając do ceglanej ściany.
-Ale jak?-Zapytał Gideon-Przecież nie mamy klu...-Przerwał I zrobił wielkie oczy gdy zobaczył jak wyjmuję jedną z cegieł, a za nią są klucze, mapa I karteczka z hasłem dnia.-Ale skąd? Jak?
-Musiałam mieć jakiś sposób na spotkania z Lucasem więc dorobił mi kluczę, wsadził mapę korytarzy I karteczkę z hasłem dnia w miejsce za obluzowaną cegłą.
Gideon był pod wrażeniem. Przeprosił mnie za to że kiedyś mi nie uwierzył I jak mnie wtedy potraktował. Wzięliśmy kluczę I wyszliśmy nie zamykając za sobą drzwi.
* * *
-A więc to ty jesteś tym małym draniem z rodziny de Villers?-Zapytał Lucas gdy weszliśmy do jego gabinetu, a ja przedstawiłam Gideona.
-Tak.-Odpowiedział Gideon.-To chyba ja.-Dokończył patrząc na mnie z uśmiechem.
-A więc droga wnuczko I Gideonie co chcielibyście robić w tych czasach?-Spytał mój dziadek.-Możemy udać się na światową wystawę psów w Hide parku. Albo... Nie, nie ma tu nic innego do zrobienia.-Stwierdził z dezaprobatą.
-Chyba nie mamy odpowiednich ubrań jak na taką wycieczkę.-Odparłam z uśmiechem.-Może poprostu zostaniemy tutaj I napijemy się herbaty?
-Masz rację.-Powiedział Lucas-To będzie najrozsądniejsze co możemy zrobić.
***
Gdy wróciliśmy z elapsji Gideon odwiózł mnie do domu. Drzwi otworzyła Mama bo Pan Bernhard miał wolne. Przytuliłam ją w drzwiach.
-Cześć mamo.-przywitałam się.
-Dobry wieczór Pani Shepherd.-powiedział uprzejmie Gideon.
-Dobry wieczór.-odpowiedziała mama.-Właśnie siadamy do kolacji. Moja matka jest razem z Glendą i Charlottą w teatrze i obawiam się że prędko nie wrócą. Wyszły jakąś godzinę temu. Może zostaniesz u nas na kolacji?-to ostatnie było skierowane do Gideona.
-Nie chciałbym robić kłopotu.-powiedział Gideon.
-Oj, nie przesadzaj.-powiedziałam przewracając oczami.-No chodź!
I pociągnęłam go za rękę w głąb przedpokoju. Mama poszła do kuchni, a Gideon pomógł mi zdjąć kurtkę. Gdy weszliśmy do jadalni powitała nas Caroline.
-Byliśmy dzisiaj w kinie, wiesz? To była Roszpunka i mama kupiła mi taką lalkę.-powiedziała pokazując nam długowłosą lalkę Barbie.
-Super.-powiedział Gideon.-Następnym razem muszę iść z wami.
Uśmiechnęłam się.
-Kolacja.-powiedziała mama.- Mam nadzieję że lubisz spaghetti?
-Tak.-odpowiedział.- Nawet bardzo.
-Cieszę się.-mama uśmiechnęła się
Gideon usiadł pomiędzy Caroline I mną.
-Czy Gwenny jest ładna?-spytała się Caroline
-Bardzo.-odpowiedzał
-Tak jak moja lalka?
-Tak.
-Kochasz ją?
-Oczywiście że tak.
-Hmmm...To znaczy że się z nią ożenisz, prawda?-spytała Caroline po chwili namysłu.
Wszystkich nas zamurowało. Szczerze mówiąc poza moim snem nie myślałam jeszcze nigdy o ślubie.
-Caroline, Gideon i Gwenny są jeszcze bardzo młodzi i nie muszą podejmować takich decyzji jak ślub.-powiedziała moja mama
-Co nie znaczy że nie kocham Gwenny.-powiedział Gideon patrząc na mnie z uśmiechem, który natychmiast odwzajemniłam. W tej chwili rozległ się grzmot i światło zgasło. Caroline pisnęła ze strachu.
-Spokojnie. To tylko burza kochanie.-Powiedziała mama biorąc Caroline na kolana.-Gwen możesz poszukać świeczek?
-Już idę, a gdzie mogą być?
-Chyba powinny być w schowku obok przedpokoju.
-Pomogę ci.-zadeklarował się Gideon.
Wróciłśmy po kwadransie bo znaleźliśmy je na najwyższej półce i Gideon musiał mnie podsadzić. Gdy w końcu zapaliliśmy świeczki mama wzięła jedną i poszła z Nickiem i Caroline na górę by położyć ich spać. Usiedliśmy z Gideonem na kanapie przy kominku w salonie. Po paru minutach powiedział:
-Chyba muszę już iść.-i zaczął się podnosić.
-Nigdzie nie pójdziesz.-powiedziała moja mama stanowczo do Gideona.-Nie puszczę cię do domu w taką pogodę i o tej porze. Możesz zostać u nas i spać w pokoju gościnnym.
-Nie chcę robić kłopo...-zaczął.
-Mamo możemy wyciągnąć materac.
-Dobrze. Idę po materac zaraz go przyniosę a wy możecie już iść do twojego pokoju Gwenny.
I poszliśmy. W moim pokoju przypomniałam sobie że pod poduszką mam koszulę nocną z Hello Kitty więc otworzyłam szafę żeby wziąść jakąś inną pidżamę, bo nie miałam zamiaru paradować przed Gideonem w takiej z Hello Kitty. Ale okazało się że w szafie mam tylko koszulę od cioci Maddy, której rękawy I dekold obszyte są falbankam, a cała reszta jest w kwiecistych wzorach. Wybrałam Hello Kitty i wzięłam ją do łazienki żeby się przebrać. W tym czasie mama zdążyła przynieść materac, a jak wróciłam Gideon już na nim leżał w podkoszulku I bokserkach. Kiedy weszłam podniósł się I powiedział:
-Hello Kitty.-Uśmiechnął się.-Jakie słodkie.
Szturchnęłam go lekko w bok.
-I za to nie dostanę buziaka na dobranoc?-spytał z miną poszkodowanego.
Pocałowałam go szybko w policzek i położyłam się w łóżku. Błysk za oknem na chwilę oświetlił pokój, a ja ujrzałam szeroki uśmiech na twarzy Gideona.
-Ty wcale nie zamierzasz spać na materacu, prawda?
-Nie, nie zamierzam.-to mówiąc położył się obok mnie na łóżku.
-Dobranoc.-powiedziałam sennym głosem.
-Dobranoc.
***
Gideon
Gwenny szybko zasnęła. Jej głowa leżała na moim ramieniu, a ja słuchałem jak oddycha spokojnie. Kosmyk włosów spadł jej na czoło. Delikatnie odgarnąłem go i pocałowałem ją w czoło. Przytuliła sie do mnie mocniej obejmując ręką w pasie. Była taka piękna, jak mogłem tego nie dostrzegać na początku? Dlaczego zachowywałem się wtedy jak arogancki dupek? Nie zdążyłam odpowiedziać sobie na to pytanie bo Gwen mruknęła pod nosem "śpij". I postanowiłem jej posłuchać. Chociaż raz w życiu.


środa, 9 października 2013

Powitanie i rozdział 1 :)

Witam,
Ten blog poświęcony jest kontynuacji "Trylogii czasu" Kertin Gier. Dzieje się zaraz po zakończeniu ostatniej części. Opowiada o wymyślonych przeze mnie losach Gideona i Gwendolyn. Jeszcze nie spotkałam się z polskim blogiem w tej tematyce, więc mogę tylko mieć nadzieję, że może kogoś to zainteresuje :). Fanów Harrego Pottera zapraszam na mojego drugiego bloga kocham-cie-dwa-male-slowa.blogspot.com (blog dotyczący Dramione)
Pozdrawiam
Cassandra Follow

Rozdział 1

Gwendolyn
To był ten dzień, mój dzień. Kroczyłam alejką pełną białych kwiatów. Otaczały mnie kwitnące jabłonie, a pod nimi stali moi najbliżsi. Moja młodsza siostra Caroline szła za mną i trzymała mój długi welon. Ja sama miałam na sobie białą, dość szeroką sukienkę zaprojektowaną i uszytą przez samą Madame Rossini. Wszyscy goście byli ubrani na biało. A... no i jeszcze on, Gideon. Stał na końcu ścieżki pod łukiem, z którego wiły się pnącza białych róż. On też miał na sobie biały strój. Z tą tylko różnicą, że on miał garnitur, a ja suknie o średnicy dwóch metrów. Gideon uśmiechnął się promiennie, gdy zobaczył jak wchodzę, z trzymającym mnie pod rękę panem Georgem. Xemerius, mały posępny demon gargulec, wisiał nad nami z wielkim uśmiechem na twarzy i nucił marsz weselny. Gdy dotarłam do, wspomnianego już wcześniej, różanego łuku. Gideon uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odwzajemniłam uśmiech i oboje odwróciliśmy się przodem do miejsca, w którym powinien stać ksiądz. Jednak nie było tam księdza. Zamiast niego stał, a raczej wisiał w powietrzu, duch Hrabiego di Madrone (założyciela Sojuszu Florenckiego). Na ustach zamarł mi niemy krzyk.
- Krew demonów zrosi ziemię - powiedział duch i zamachnął się na nas szpadą. W tym momencie wszystko zniknęło mi z oczu i usłyszałam znajomy dziecięcy głos. Gdy uchyliłam powieki, ujrzałam burzę rudych włosów opadających na moją twarz, które należały do Caroline.
- Gwenny, wstawaj! - krzyknęła.- Jest po dziewiątej, a wiesz jaka jest Lady Arista.
- Po dziewiątej! - odkrzyknęłam i zerwałam się z łóżka. - O dziesiątej przyjedzie po mnie Gideon! O Boże! Nie zdążę! Od czego zacząć! W co się ubrać! - panikowałam.
- Proponuję ubrać się w byle co i zejść na śniadanie, zanim moja matka sama się tu pofatyguje - powiedziała spokojnie moja mama, wchodząc do pokoju i uśmiechając się. - Potem się przebierzesz.
Obie wyszły z pokoju, a ja zrobiłam to co zaproponowała.
* * *
Po śniadaniu przebrałam się w niebieską przewiewną sukienkę w białe kwiaty. Punktualnie o dziesiątej trzydzieści samochód Gideona zajechał pod mój dom. Tak naprawdę stałam tam już od jakichś dziesięciu minut, ale mniejsza z tym. Najważniejsze że przyjechał.
- Gotowa? - Spytał wysiadając.
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów.
***
Po godzinie jazdy, trzech korkach i jednych zepsutych światłach dotarliśmy do Temple. Pan George przywitał nas w wejściu słowami "Co tak długo? Na miłość boską! Gideonie, co ja ci mówiłem o punktualności. Chodźcie wszyscy na nas czekają." Poszliśmy za nim do smoczej sali. Już przed drzwiami usłyszeliśmy gwar rozmów, z którego wynikało że w środku znajdowało się jakieś piętnaście osób. Gdy pan George otworzył drzwi, przeraził mnie widok nie piętnastu, ale około PIĘĆDZIESIĘCIU osób. Pan George wszedł do sali pierwszy, a kiedy już miałam wejść za nim Gideon odciągnął mnie za drzwi, przyciągnął do siebie i zapytał:
- Dasz radę? Czy ja mam mówić?
- Nie wiem. - odpowiedziałam - Ale jeśli mam mówić to co? Wszystko? Czy tylko część? A jak część, to którą? No i znowu nawijam, jak karabin maszynowy. Gideonie, tak się denerwuję. A co jeśli powiem za dużo?
- Ciii. - Szepnął, kładąc mi palec na ustach. - To może ja będę mówić, a ty usiądziesz obok i będziesz potakiwać, dobrze?
Pokiwałam głową, a on mnie mnie puścił, lecz po chwili namysłu znowu objął mnie w talii i wkroczyliśmy tak razem do smoczej sali. W tej chwili zapadła w niej martwa cisza. Przez to stałam się jeszcze bardziej nerwowa. Zagryzłam dolną wargę najmocniej, jak mogłam, by z nerwów nie wybuchnąć histerycznym śmiechem. Gideon przyciągnął mnie do siebie mocniej i uśmiechnął się uspakajająco. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu, ale nogi nie przestały mi drżeć ani trochę, za to zęby już nie szczękały. Gdy doszliśmy do pierwszej wolnej kanapy, która znajdowała się na samym środku, tuż pod wielkim, siedmiometrowym smokiem wiszącym pod sufitem, Gideon delikatnie posadził mnie na niej, a sam przysiadł na oparciu, gładząc mnie po włosach czubkami palców.
- Gideonie, Gwendolyn, możecie nam wytłumaczyć, o co tutaj chodzi i co ma z tym wspólnego pan Whitman? - Spytał Falk de Villers - czterdziestoparoletni wuj Gideona i Wielki mistrz tajnej Loży strażników.
- To długa historia - powiedział Gideon, obejmując mnie i uśmiechając się lekko.

* * *

- Uff...… Na szczęście już po wszystkim. - powiedziałam do Gideona, gdy wsiadaliśmy do jego samochodu. - Dziękuje, że nie kazałeś mi mówić.
- Najważniejsze, że nam uwierzyli. - stwierdził, wsuwając kluczyk do stacyjki. - Zastanawiam się, co zrobią z tym do czego doprowadzili w przypadku Lucy i Paula. Może napiszą jakieś przeprosiny na pięć stron albo coś w tym stylu.
- Nie powiedziałeś im o drugim chronografie. Dlaczego?
Westchnął.
- Popatrz na to z ich punktu widzenia, Gwenny. Kolejna para nastolatków, która mówi że jeden z ich najwierniejszych i najwyżej postawionych ludzi jest Hrabią de Saint Germain.- Stwierdził Gideon.- Na nasze szczęście Lucy i Paul już im to kiedyś mówili, a oni stwierdzili że jak cztery osoby mówią to samo, to trzeba im uwierzyć.
- No tak, ale co z tym chronografem. - zapytałam - A może to jest banalne a ja nie myślę jeszcze trzeźwo po tej rozmowie w Smoczej Sali.
- Może. - znowu uśmiechnął się lekko unosząc kąciki ust. - Czy na ich miejscu uwierzyłabyś dwojgu nastolatków, którzy mówią że znaleźli chronograf w domu jednego z nich, w skrzynce ukrytej w ścianie?
- No... Chyba nie. - Odparłam, również się uśmiechając.
- No właśnie.
- A kiedy mamy zjawić się tutaj na elapsję?
- Dopiero o osiemnastej. - powiedział i spojrzał na zegarek. - Co daje nam cztery wolne godziny.
- Więc...Odwieziesz mnie do domu?
- Nie, nie do domu.
- No to gdzie?
- Niespodzianka.
* * *
Było w pół do drugiej kiedy Gideon zatrzymał samochód na parkingu przed super marketem.
- Przykro mi, Gwenny, ale żeby niespodzianka się udała, muszę zawiązać ci oczy. - powiedział Gideon, wyjmując czarną chustkę z kieszeni - Dobrze?
- Skoro to jest konieczne. - odparłam, robiąc smętną minę. - Czyń swą powinność.
Gideon uśmiechnął się lekko i zawiązał mi chustkę na oczach. Następnie objął mnie w talii jedną ręką, równocześnie otworzył bagażnik drugą, wyjął coś z niego i kolejnym ruchem ręki zatrzasnął go. Przez chwilę prowadził mnie po twardym, prostym gruncie, a potem powiedział 
 - Uwaga, teraz będzie kilka schodków w dół”. 
Później skręciliśmy w prawo i poczułam, że schodzimy na trawę. Po tym już kompletnie straciłam orientację, bo Gideon, bez żadnego ostrzeżenia, podniósł mnie, okręcił wokół własnej osi i zaczął schodzić w dół jakiegoś zbocza. Postawił mnie na ziemi i odsłonił oczy. Wokół mnie było pięknie! Byliśmy w dolinie, dookoła rosły bzy, latały motyle, a w uszach szumiał strumyk płynący za nami. Gideon stał obok mnie, trzymając w ręku kosz piknikowy.
- I co? Ładnie? - Spytał.
- Jest cudownie! Jak znalazłeś to miejsce?
- Mój ojciec oświadczył się tu mojej mamie, a kiedy Raphael i ja byliśmy dziećmi, często tu z nami przychodziła. - Odparł Gideon. - Warto było?
Zamiast odpowiedzieć, rzuciłam mu się na szyję, przewracając go na trawę. Leżeliśmy tak przez chwilę, a potem przetoczyłam się na plecy i odwróciłam się twarzą do niego. Patrzyliśmy na siebie uśmiechając się promiennie. Potem mnie pocałował. Odwzajemniłam pocałunek, a on jedną ręką mnie objął i przyciągnął do siebie, a drugą zanurzył w moich włosach. Zarzuciłam mu jedną rękę na szyję, a drugą położyłam na jego ramieniu. Całkiem straciliśmy poczucie czasu. Dopiero gdy jakieś monstrum zasłoniło słońce, odskoczyliśmy od siebie. A tym monstrum okazał się pewien ratlerek, który stanął bezpośrednio nad nami i za nic nie chciał wrócić do swojej pani, stojącej na szczycie wzgórza. Roześmialiśmy się, a Gideon wstał i pomógł mi zrobić to samo, prosząc o rozłożenie obrusu. Sam poszedł odnieść nieposłusznego ratlerka.