Witam,
Ten blog poświęcony jest kontynuacji "Trylogii czasu" Kertin Gier. Dzieje się zaraz po zakończeniu ostatniej części. Opowiada o wymyślonych przeze mnie losach Gideona i Gwendolyn. Jeszcze nie spotkałam się z polskim blogiem w tej tematyce, więc mogę tylko mieć nadzieję, że może kogoś to zainteresuje :). Fanów Harrego Pottera zapraszam na mojego drugiego bloga kocham-cie-dwa-male-slowa.blogspot.com (blog dotyczący Dramione)
Pozdrawiam
Cassandra Follow
Rozdział
1
Gwendolyn
To był ten dzień,
mój
dzień. Kroczyłam alejką pełną białych kwiatów. Otaczały
mnie kwitnące jabłonie, a pod nimi stali moi najbliżsi. Moja
młodsza siostra Caroline szła za mną i trzymała mój długi
welon. Ja sama miałam na sobie białą, dość szeroką sukienkę
zaprojektowaną i uszytą przez samą Madame
Rossini. Wszyscy goście byli ubrani na biało. A... no i jeszcze on,
Gideon. Stał na końcu ścieżki pod łukiem, z którego wiły
się pnącza białych róż. On też miał na sobie biały strój. Z
tą tylko różnicą,
że on miał garnitur,
a ja suknie o średnicy dwóch metrów. Gideon uśmiechnął się
promiennie,
gdy zobaczył jak wchodzę, z trzymającym mnie pod rękę
panem Georgem. Xemerius,
mały posępny demon gargulec, wisiał nad
nami z wielkim
uśmiechem
na twarzy i
nucił marsz weselny. Gdy dotarłam do, wspomnianego już wcześniej,
różanego łuku.
Gideon uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Odwzajemniłam uśmiech i oboje odwróciliśmy się przodem do
miejsca, w którym powinien stać ksiądz. Jednak nie było tam
księdza. Zamiast niego stał, a raczej wisiał w powietrzu, duch
Hrabiego di Madrone (założyciela Sojuszu Florenckiego). Na ustach
zamarł mi niemy krzyk.
- Krew
demonów zrosi ziemię
- powiedział duch i
zamachnął się na nas szpadą. W tym momencie wszystko zniknęło
mi z oczu i usłyszałam znajomy dziecięcy głos. Gdy uchyliłam
powieki, ujrzałam
burzę rudych włosów opadających na moją twarz, które
należały
do Caroline.
- Gwenny,
wstawaj! - krzyknęła.-
Jest po dziewiątej, a wiesz jaka jest Lady Arista.
-
Po dziewiątej!
- odkrzyknęłam
i zerwałam się z łóżka. - O
dziesiątej przyjedzie po mnie Gideon! O Boże!
Nie zdążę! Od czego zacząć! W co się ubrać! -
panikowałam.
- Proponuję
ubrać się w byle co i
zejść
na śniadanie,
zanim moja matka sama się tu pofatyguje -
powiedziała
spokojnie moja mama,
wchodząc do pokoju i uśmiechając się. - Potem się przebierzesz.
Obie wyszły z pokoju, a
ja zrobiłam to co zaproponowała.
* *
*
Po śniadaniu przebrałam
się w niebieską przewiewną sukienkę w białe kwiaty. Punktualnie
o dziesiątej trzydzieści samochód Gideona zajechał pod mój dom.
Tak naprawdę stałam tam już od jakichś dziesięciu minut, ale
mniejsza z tym. Najważniejsze że przyjechał.
- Gotowa? - Spytał
wysiadając.
- Gotowa, jeśli i ty
jesteś gotów.
***
Po godzinie jazdy,
trzech korkach i jednych zepsutych światłach dotarliśmy do Temple.
Pan George przywitał nas w wejściu słowami
"Co tak długo? Na miłość boską!
Gideonie, co ja ci mówiłem o punktualności. Chodźcie wszyscy na
nas czekają."
Poszliśmy za nim do smoczej sali. Już
przed drzwiami usłyszeliśmy gwar rozmów, z którego wynikało że
w środku znajdowało się jakieś piętnaście osób. Gdy pan George
otworzył drzwi, przeraził mnie widok nie piętnastu, ale około
PIĘĆDZIESIĘCIU osób. Pan George wszedł do sali pierwszy, a kiedy
już miałam wejść za nim Gideon odciągnął mnie za drzwi,
przyciągnął do siebie i zapytał:
- Dasz radę? Czy ja mam
mówić?
- Nie wiem. - odpowiedziałam - Ale jeśli mam mówić to co? Wszystko? Czy tylko
część? A jak część, to którą? No i znowu nawijam, jak karabin
maszynowy. Gideonie, tak się denerwuję. A co jeśli powiem za dużo?
- Ciii. - Szepnął, kładąc
mi palec na ustach. - To może ja będę mówić, a ty usiądziesz obok i będziesz potakiwać, dobrze?
Pokiwałam głową,
a on mnie mnie puścił, lecz po chwili namysłu znowu objął mnie w
talii i wkroczyliśmy tak razem do smoczej sali. W tej chwili zapadła
w niej martwa cisza. Przez to stałam się jeszcze bardziej nerwowa.
Zagryzłam dolną wargę najmocniej, jak mogłam, by z nerwów nie
wybuchnąć
histerycznym śmiechem. Gideon przyciągnął mnie do siebie mocniej i uśmiechnął się uspakajająco. Od razu zrobiło mi się lżej na
sercu, ale nogi nie przestały mi drżeć ani trochę, za to zęby już
nie szczękały. Gdy doszliśmy do pierwszej wolnej kanapy, która
znajdowała się na samym środku, tuż pod wielkim, siedmiometrowym
smokiem wiszącym pod sufitem, Gideon delikatnie posadził mnie na
niej, a sam przysiadł na oparciu, gładząc mnie po włosach czubkami
palców.
- Gideonie, Gwendolyn,
możecie nam wytłumaczyć, o co tutaj chodzi i co ma z tym wspólnego
pan Whitman? - Spytał Falk de Villers - czterdziestoparoletni wuj
Gideona i Wielki mistrz tajnej Loży strażników.
- To długa historia - powiedział Gideon, obejmując mnie i uśmiechając się lekko.
* * *
- Uff...
Na szczęście już
po wszystkim. - powiedziałam do Gideona, gdy wsiadaliśmy do jego
samochodu. - Dziękuje, że nie kazałeś mi mówić.
- Najważniejsze, że nam uwierzyli. - stwierdził, wsuwając kluczyk do
stacyjki. - Zastanawiam się, co zrobią z tym do czego doprowadzili w
przypadku Lucy i Paula. Może napiszą jakieś przeprosiny na pięć
stron albo coś w tym stylu.
- Nie powiedziałeś
im o drugim chronografie. Dlaczego?
Westchnął.
- Popatrz na to z ich punktu widzenia, Gwenny. Kolejna para nastolatków, która mówi że jeden z ich najwierniejszych i najwyżej postawionych ludzi jest Hrabią de Saint Germain.- Stwierdził Gideon.- Na nasze szczęście Lucy i Paul już im to kiedyś mówili, a oni stwierdzili że jak cztery osoby mówią to samo, to trzeba im uwierzyć.
- Popatrz na to z ich punktu widzenia, Gwenny. Kolejna para nastolatków, która mówi że jeden z ich najwierniejszych i najwyżej postawionych ludzi jest Hrabią de Saint Germain.- Stwierdził Gideon.- Na nasze szczęście Lucy i Paul już im to kiedyś mówili, a oni stwierdzili że jak cztery osoby mówią to samo, to trzeba im uwierzyć.
- No tak,
ale co z tym chronografem. - zapytałam - A
może to jest banalne a ja nie myślę jeszcze trzeźwo po tej
rozmowie w Smoczej Sali.
- Może. - znowu uśmiechnął
się lekko unosząc kąciki ust. - Czy na ich miejscu uwierzyłabyś
dwojgu nastolatków, którzy mówią że znaleźli chronograf w domu
jednego z nich, w skrzynce ukrytej w ścianie?
- No...
Chyba nie. - Odparłam, również się uśmiechając.
- No właśnie.
- A kiedy mamy zjawić się
tutaj na elapsję?
- Dopiero o osiemnastej. - powiedział i spojrzał na zegarek. - Co daje nam cztery wolne godziny.
- Więc...Odwieziesz
mnie do domu?
- Nie, nie do domu.
- No to gdzie?
- Niespodzianka.
* * *
Było w pół do drugiej
kiedy Gideon zatrzymał samochód na parkingu przed super marketem.
- Przykro mi, Gwenny, ale
żeby niespodzianka się udała, muszę zawiązać ci oczy. - powiedział
Gideon, wyjmując czarną chustkę z kieszeni - Dobrze?
- Skoro to jest
konieczne. - odparłam, robiąc smętną minę. - Czyń swą powinność.
Gideon uśmiechnął
się lekko i zawiązał mi chustkę na oczach. Następnie objął mnie
w talii jedną ręką, równocześnie otworzył bagażnik drugą,
wyjął
coś z niego i kolejnym ruchem ręki zatrzasnął go. Przez chwilę
prowadził mnie po twardym, prostym gruncie, a potem powiedział
- Uwaga, teraz będzie kilka schodków w dół.
Później skręciliśmy w prawo i poczułam, że schodzimy na trawę. Po tym już kompletnie straciłam orientację, bo Gideon, bez żadnego ostrzeżenia, podniósł mnie, okręcił wokół własnej osi i zaczął schodzić w dół jakiegoś zbocza. Postawił mnie na ziemi i odsłonił oczy. Wokół mnie było pięknie! Byliśmy w dolinie, dookoła rosły bzy, latały motyle, a w uszach szumiał strumyk płynący za nami. Gideon stał obok mnie, trzymając w ręku kosz piknikowy.
- Uwaga, teraz będzie kilka schodków w dół.
Później skręciliśmy w prawo i poczułam, że schodzimy na trawę. Po tym już kompletnie straciłam orientację, bo Gideon, bez żadnego ostrzeżenia, podniósł mnie, okręcił wokół własnej osi i zaczął schodzić w dół jakiegoś zbocza. Postawił mnie na ziemi i odsłonił oczy. Wokół mnie było pięknie! Byliśmy w dolinie, dookoła rosły bzy, latały motyle, a w uszach szumiał strumyk płynący za nami. Gideon stał obok mnie, trzymając w ręku kosz piknikowy.
- I co? Ładnie? - Spytał.
- Jest cudownie! Jak
znalazłeś to miejsce?
- Mój ojciec oświadczył
się tu mojej mamie, a kiedy Raphael i ja byliśmy dziećmi, często tu z
nami przychodziła. - Odparł Gideon. - Warto było?
Zamiast odpowiedzieć, rzuciłam mu się na szyję, przewracając go na trawę. Leżeliśmy
tak przez chwilę, a potem przetoczyłam się na plecy i odwróciłam
się twarzą do niego. Patrzyliśmy na siebie uśmiechając się
promiennie. Potem mnie pocałował. Odwzajemniłam pocałunek, a on
jedną ręką mnie objął i przyciągnął do siebie, a drugą
zanurzył w moich włosach. Zarzuciłam mu jedną
rękę na szyję,
a drugą położyłam na jego ramieniu.
Całkiem straciliśmy poczucie czasu. Dopiero gdy jakieś monstrum
zasłoniło słońce, odskoczyliśmy od siebie. A tym monstrum okazał
się pewien ratlerek, który stanął bezpośrednio nad nami i za nic
nie chciał wrócić do swojej pani, stojącej na szczycie wzgórza.
Roześmialiśmy się, a Gideon wstał i pomógł mi zrobić to samo,
prosząc o rozłożenie obrusu. Sam poszedł odnieść nieposłusznego
ratlerka.
Fajny rozdział :) Szkoda tylko, że nie zamieściłaś rozmowy o Whitmanie... Mogłaby być interesujące ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na non-clamabit.blogspot.com
Dzięki :) Na początku chciałam zrobić rozmowę o Whitmanie, ale później pomyślałam, że dla niektórych mogłoby być to nudne :) Obiecuję, że w wolnej chwili zajrzę do Ciebie :)
UsuńPozdrawiam
Cassandra Follow
OMG! Zajebiste opowiadanie! Potrzebuje takich opowiadań jak tlenu, a ty i te twoje opowiadania działacie na mnie jak gaz rozweselający :D
OdpowiedzUsuńP.S. Pisałaś że nie spotkałaś się z takimi blogami, więc proszę - http://rubinrottruski.blogspot.com/ :)
Ooo... Dziękuję :) Szczerze mówiąc zaczęłam wątpić, że ktoś to czyta :) Ty potrzebujesz mojego opowiadania-ja potrzebuję ludzi jak Ty :) Naprawdę cieszę się, że Ci się podoba :) I dziękuję za adres bloga :) Na pewno skorzystam :)
OdpowiedzUsuńCassandra
Ps.Widzę tu fankę Nocnych Łowców :) Teraz to już na 100% Cię lubię ;)