środa, 9 października 2013

Powitanie i rozdział 1 :)

Witam,
Ten blog poświęcony jest kontynuacji "Trylogii czasu" Kertin Gier. Dzieje się zaraz po zakończeniu ostatniej części. Opowiada o wymyślonych przeze mnie losach Gideona i Gwendolyn. Jeszcze nie spotkałam się z polskim blogiem w tej tematyce, więc mogę tylko mieć nadzieję, że może kogoś to zainteresuje :). Fanów Harrego Pottera zapraszam na mojego drugiego bloga kocham-cie-dwa-male-slowa.blogspot.com (blog dotyczący Dramione)
Pozdrawiam
Cassandra Follow

Rozdział 1

Gwendolyn
To był ten dzień, mój dzień. Kroczyłam alejką pełną białych kwiatów. Otaczały mnie kwitnące jabłonie, a pod nimi stali moi najbliżsi. Moja młodsza siostra Caroline szła za mną i trzymała mój długi welon. Ja sama miałam na sobie białą, dość szeroką sukienkę zaprojektowaną i uszytą przez samą Madame Rossini. Wszyscy goście byli ubrani na biało. A... no i jeszcze on, Gideon. Stał na końcu ścieżki pod łukiem, z którego wiły się pnącza białych róż. On też miał na sobie biały strój. Z tą tylko różnicą, że on miał garnitur, a ja suknie o średnicy dwóch metrów. Gideon uśmiechnął się promiennie, gdy zobaczył jak wchodzę, z trzymającym mnie pod rękę panem Georgem. Xemerius, mały posępny demon gargulec, wisiał nad nami z wielkim uśmiechem na twarzy i nucił marsz weselny. Gdy dotarłam do, wspomnianego już wcześniej, różanego łuku. Gideon uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odwzajemniłam uśmiech i oboje odwróciliśmy się przodem do miejsca, w którym powinien stać ksiądz. Jednak nie było tam księdza. Zamiast niego stał, a raczej wisiał w powietrzu, duch Hrabiego di Madrone (założyciela Sojuszu Florenckiego). Na ustach zamarł mi niemy krzyk.
- Krew demonów zrosi ziemię - powiedział duch i zamachnął się na nas szpadą. W tym momencie wszystko zniknęło mi z oczu i usłyszałam znajomy dziecięcy głos. Gdy uchyliłam powieki, ujrzałam burzę rudych włosów opadających na moją twarz, które należały do Caroline.
- Gwenny, wstawaj! - krzyknęła.- Jest po dziewiątej, a wiesz jaka jest Lady Arista.
- Po dziewiątej! - odkrzyknęłam i zerwałam się z łóżka. - O dziesiątej przyjedzie po mnie Gideon! O Boże! Nie zdążę! Od czego zacząć! W co się ubrać! - panikowałam.
- Proponuję ubrać się w byle co i zejść na śniadanie, zanim moja matka sama się tu pofatyguje - powiedziała spokojnie moja mama, wchodząc do pokoju i uśmiechając się. - Potem się przebierzesz.
Obie wyszły z pokoju, a ja zrobiłam to co zaproponowała.
* * *
Po śniadaniu przebrałam się w niebieską przewiewną sukienkę w białe kwiaty. Punktualnie o dziesiątej trzydzieści samochód Gideona zajechał pod mój dom. Tak naprawdę stałam tam już od jakichś dziesięciu minut, ale mniejsza z tym. Najważniejsze że przyjechał.
- Gotowa? - Spytał wysiadając.
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów.
***
Po godzinie jazdy, trzech korkach i jednych zepsutych światłach dotarliśmy do Temple. Pan George przywitał nas w wejściu słowami "Co tak długo? Na miłość boską! Gideonie, co ja ci mówiłem o punktualności. Chodźcie wszyscy na nas czekają." Poszliśmy za nim do smoczej sali. Już przed drzwiami usłyszeliśmy gwar rozmów, z którego wynikało że w środku znajdowało się jakieś piętnaście osób. Gdy pan George otworzył drzwi, przeraził mnie widok nie piętnastu, ale około PIĘĆDZIESIĘCIU osób. Pan George wszedł do sali pierwszy, a kiedy już miałam wejść za nim Gideon odciągnął mnie za drzwi, przyciągnął do siebie i zapytał:
- Dasz radę? Czy ja mam mówić?
- Nie wiem. - odpowiedziałam - Ale jeśli mam mówić to co? Wszystko? Czy tylko część? A jak część, to którą? No i znowu nawijam, jak karabin maszynowy. Gideonie, tak się denerwuję. A co jeśli powiem za dużo?
- Ciii. - Szepnął, kładąc mi palec na ustach. - To może ja będę mówić, a ty usiądziesz obok i będziesz potakiwać, dobrze?
Pokiwałam głową, a on mnie mnie puścił, lecz po chwili namysłu znowu objął mnie w talii i wkroczyliśmy tak razem do smoczej sali. W tej chwili zapadła w niej martwa cisza. Przez to stałam się jeszcze bardziej nerwowa. Zagryzłam dolną wargę najmocniej, jak mogłam, by z nerwów nie wybuchnąć histerycznym śmiechem. Gideon przyciągnął mnie do siebie mocniej i uśmiechnął się uspakajająco. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu, ale nogi nie przestały mi drżeć ani trochę, za to zęby już nie szczękały. Gdy doszliśmy do pierwszej wolnej kanapy, która znajdowała się na samym środku, tuż pod wielkim, siedmiometrowym smokiem wiszącym pod sufitem, Gideon delikatnie posadził mnie na niej, a sam przysiadł na oparciu, gładząc mnie po włosach czubkami palców.
- Gideonie, Gwendolyn, możecie nam wytłumaczyć, o co tutaj chodzi i co ma z tym wspólnego pan Whitman? - Spytał Falk de Villers - czterdziestoparoletni wuj Gideona i Wielki mistrz tajnej Loży strażników.
- To długa historia - powiedział Gideon, obejmując mnie i uśmiechając się lekko.

* * *

- Uff...… Na szczęście już po wszystkim. - powiedziałam do Gideona, gdy wsiadaliśmy do jego samochodu. - Dziękuje, że nie kazałeś mi mówić.
- Najważniejsze, że nam uwierzyli. - stwierdził, wsuwając kluczyk do stacyjki. - Zastanawiam się, co zrobią z tym do czego doprowadzili w przypadku Lucy i Paula. Może napiszą jakieś przeprosiny na pięć stron albo coś w tym stylu.
- Nie powiedziałeś im o drugim chronografie. Dlaczego?
Westchnął.
- Popatrz na to z ich punktu widzenia, Gwenny. Kolejna para nastolatków, która mówi że jeden z ich najwierniejszych i najwyżej postawionych ludzi jest Hrabią de Saint Germain.- Stwierdził Gideon.- Na nasze szczęście Lucy i Paul już im to kiedyś mówili, a oni stwierdzili że jak cztery osoby mówią to samo, to trzeba im uwierzyć.
- No tak, ale co z tym chronografem. - zapytałam - A może to jest banalne a ja nie myślę jeszcze trzeźwo po tej rozmowie w Smoczej Sali.
- Może. - znowu uśmiechnął się lekko unosząc kąciki ust. - Czy na ich miejscu uwierzyłabyś dwojgu nastolatków, którzy mówią że znaleźli chronograf w domu jednego z nich, w skrzynce ukrytej w ścianie?
- No... Chyba nie. - Odparłam, również się uśmiechając.
- No właśnie.
- A kiedy mamy zjawić się tutaj na elapsję?
- Dopiero o osiemnastej. - powiedział i spojrzał na zegarek. - Co daje nam cztery wolne godziny.
- Więc...Odwieziesz mnie do domu?
- Nie, nie do domu.
- No to gdzie?
- Niespodzianka.
* * *
Było w pół do drugiej kiedy Gideon zatrzymał samochód na parkingu przed super marketem.
- Przykro mi, Gwenny, ale żeby niespodzianka się udała, muszę zawiązać ci oczy. - powiedział Gideon, wyjmując czarną chustkę z kieszeni - Dobrze?
- Skoro to jest konieczne. - odparłam, robiąc smętną minę. - Czyń swą powinność.
Gideon uśmiechnął się lekko i zawiązał mi chustkę na oczach. Następnie objął mnie w talii jedną ręką, równocześnie otworzył bagażnik drugą, wyjął coś z niego i kolejnym ruchem ręki zatrzasnął go. Przez chwilę prowadził mnie po twardym, prostym gruncie, a potem powiedział 
 - Uwaga, teraz będzie kilka schodków w dół”. 
Później skręciliśmy w prawo i poczułam, że schodzimy na trawę. Po tym już kompletnie straciłam orientację, bo Gideon, bez żadnego ostrzeżenia, podniósł mnie, okręcił wokół własnej osi i zaczął schodzić w dół jakiegoś zbocza. Postawił mnie na ziemi i odsłonił oczy. Wokół mnie było pięknie! Byliśmy w dolinie, dookoła rosły bzy, latały motyle, a w uszach szumiał strumyk płynący za nami. Gideon stał obok mnie, trzymając w ręku kosz piknikowy.
- I co? Ładnie? - Spytał.
- Jest cudownie! Jak znalazłeś to miejsce?
- Mój ojciec oświadczył się tu mojej mamie, a kiedy Raphael i ja byliśmy dziećmi, często tu z nami przychodziła. - Odparł Gideon. - Warto było?
Zamiast odpowiedzieć, rzuciłam mu się na szyję, przewracając go na trawę. Leżeliśmy tak przez chwilę, a potem przetoczyłam się na plecy i odwróciłam się twarzą do niego. Patrzyliśmy na siebie uśmiechając się promiennie. Potem mnie pocałował. Odwzajemniłam pocałunek, a on jedną ręką mnie objął i przyciągnął do siebie, a drugą zanurzył w moich włosach. Zarzuciłam mu jedną rękę na szyję, a drugą położyłam na jego ramieniu. Całkiem straciliśmy poczucie czasu. Dopiero gdy jakieś monstrum zasłoniło słońce, odskoczyliśmy od siebie. A tym monstrum okazał się pewien ratlerek, który stanął bezpośrednio nad nami i za nic nie chciał wrócić do swojej pani, stojącej na szczycie wzgórza. Roześmialiśmy się, a Gideon wstał i pomógł mi zrobić to samo, prosząc o rozłożenie obrusu. Sam poszedł odnieść nieposłusznego ratlerka.

4 komentarze:

  1. Fajny rozdział :) Szkoda tylko, że nie zamieściłaś rozmowy o Whitmanie... Mogłaby być interesujące ;)
    Zapraszam do siebie na non-clamabit.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Na początku chciałam zrobić rozmowę o Whitmanie, ale później pomyślałam, że dla niektórych mogłoby być to nudne :) Obiecuję, że w wolnej chwili zajrzę do Ciebie :)
      Pozdrawiam
      Cassandra Follow

      Usuń
  2. OMG! Zajebiste opowiadanie! Potrzebuje takich opowiadań jak tlenu, a ty i te twoje opowiadania działacie na mnie jak gaz rozweselający :D
    P.S. Pisałaś że nie spotkałaś się z takimi blogami, więc proszę - http://rubinrottruski.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo... Dziękuję :) Szczerze mówiąc zaczęłam wątpić, że ktoś to czyta :) Ty potrzebujesz mojego opowiadania-ja potrzebuję ludzi jak Ty :) Naprawdę cieszę się, że Ci się podoba :) I dziękuję za adres bloga :) Na pewno skorzystam :)
    Cassandra
    Ps.Widzę tu fankę Nocnych Łowców :) Teraz to już na 100% Cię lubię ;)

    OdpowiedzUsuń