- Kawy? - zapytałem, kiedy Raphael wszedł do kuchni, ziewając szeroko.
Niesamowicie się wściekał, kiedy okazało się, że on w przeciwieństwie do Leslie i Gwendolyn musi wrócić do szkoły po wakacjach. Les ze względu na ciążę przeszła na indywidualny tok nauczania, a Grace zaniosła zwolnienie, mówiące, że Gwen jest po ciężkim wypadku i leży w klinice w Szwajcarii. W związku z tym, co rano wstaje rano i rzuca mi spojrzenia pełne wyrzutu, kiedy tylko oczy mu się nie zamykają.
Odburknął coś, co uznałem za "tak" i zasiadł przy stole, podpierając głowę ręką.
- Trzymaj. - podałem mu kubek i oparłem się o blat. - Masz dzisiaj coś bardzo ważnego? - spojrzał na mnie bez zrozumienia. - W szkole. - sprecyzowałem.
Pokręcił przecząco głową, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Zrób sobie dzisiaj wolne.
- Słucham? - nie wierzył własnym uszom.
- Nie musisz iść dzisiaj do szkoły.
Natychmiast się rozbudził.
- Potrzebuję cię.
- Wiedziałem, że nie dasz mi po prostu odpocząć... - westchnął i napił się kawy. - Co mam zrobić?
- Obejrzałem wczoraj ten film, o którym mówiłeś. - parsknął stłumionym śmiechem. - Jeśli komukolwiek o tym opowiesz, powiem, że to ty mi go poleciłeś. - mina mu zrzedła. - W sumie... To mogłoby się udać. Ale nadal nie wiem, jak mam to zrobić.
- Może po prostu ją gdzieś zaproś.
- Ale my... To będzie pewnie tak samo niezręczne, jak wspólne elapsje.
- Hmm... - zamyślił się na chwilę. - Już wiem! - spojrzałem na niego wyczekująco. - Skoro na początku byłeś w stosunku do niej okropnym dupkiem, a ona się w tobie zakochała, to może teraz też zadziała!
Patrzyłem na niego, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Właśnie że powiedziałem.
- Jesteś jeszcze większym idiotą niż myślałem...
- Nie, to naprawdę mogłoby zadziałać! Podobno dziewczyny kochają być ignorowane. To dziwne, no ale są popaprane i musimy się z tym pogodzić. Wiesz, mógłbyś najpierw w ogóle się do niej nie odzywać, a potem rzucać tylko jakieś chamskie uwagi, albo... O już wiem! Albo mógłbyś opowiadać żarty typu "twoja stara"!
- Jezus Maria, idź do szkoły... Na nic mi się nie przydasz... - załamałem ręce.
- No spokojnie, żartuję... Chociaż to mogłoby być śmieszne...
- Dobra, idź spać... Twoje pomysły rano są jeszcze głupsze niż zwykle.
- Alleluja! - powiedział, wznosząc oczy ku niebu i wrócił do swojej sypialni.
- Gwendolyn! - usłyszałam za sobą wołanie i odwróciłam się, żeby zobaczyć Gideona, biegnącego w moją stronę korytarzem. - Poczekaj chwilę.
Zatrzymałyśmy się z Lucy, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Lucy. - kiwnął jej głową z uśmiechem, a potem zwrócił się do mnie. - Gwendolyn, możemy porozmawiać?
- Jasne. - powiedziałam i też się uśmiechnęłam, przypominając sobie o wczorajszej rozmowie z Leslie. - O co chodzi?
- To ja was zostawię. - wycofała się Lucy. - Czekam na dole, Gwen.
Gideon poczekał chwilę, aż zniknie za rogiem, a potem znowu na mnie spojrzał.
- Posłuchaj, wiem, że cała ta sytuacja jest ciężka dla nas obojga i... Nie chcę naciskać, przez to pewnie tylko sprawiam, że czujesz się jeszcze gorzej, czasami po prostu nie mogę się powstrzymać albo nie zdaję sobie nawet sprawy z tego, że to robię. Pomyślałem, że może powinniśmy... Że może moglibyśmy spróbować... Zacząć od nowa.
- Zacząć od nowa... - powtórzyłam, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli.
- No już dobrze, tylko od początku!
- Okej. Więc przyjechał po mnie o siódmej, tak jak się umawialiśmy. Przyniósł kwiaty. Tak, czerwone róże. - uprzedziłam jej pytanie. - Trochę banalne, ale urocze. Dzięki Bogu Paul był akurat na elapsji z Lucy. Pojechaliśmy jego samochodem, podczas jazdy było trochę niezręcznie, potem się rozluźniło, kiedy potknęłam się na schodach do kina. Tak, złapał mnie, Les, i nie, to nie było zamierzone, naprawdę się potknęłam. Później rozmawialiśmy już raczej swobodnie, podczas filmu nic się nie wydarzyło, ale cały czas siedzieliśmy blisko siebie.
- Naprawdę niczego nie próbował? Zawsze mówiłam, że jest trochę sztywny... Przepraszam, już nic nie mówię. Co dalej?
- Po filmie poszliśmy na spacer do parku obok.
- O czym rozmawialiście?
- O książkach, filmach, muzyce... Zajęliśmy się tymi mniej zobowiązującymi tematami. Potem złapał nas deszcz, więc biegliśmy do samochodu. Gideon zdjął kurtkę i schowaliśmy się pod nią tak, jak pod parasolem, wiesz co mam na myśli?
- Boże, jakie to urocze... W filmach zawsze tak robią. A właśnie! Jak był ubrany?
- Miał ciemne dżinsy, zwykły biały podkoszulek i skórzaną kurtkę.
Przed wyjściem odbyłyśmy z Leslie długą rozmowę przez skype'a, zastanawiając się, co powinnam założyć. Przymierzyłam chyba połowę rzeczy z mojej szafy i ostatecznie zdecydowałyśmy się na czarne dżinsy i ciemnoczerwoną bluzkę z rękawem trzy-czwarte i wycięciem na plecach. Na to zarzuciłam lekką czarną kurtkę i do tego założyłam baleriny tego samego koloru. Włosy zostawiłam rozpuszczone.
- Zawsze świetnie w niej wyglądał. - stwierdziła z aprobatą. - Dobiegliście do samochodu i co dalej?
- Jak wsiadaliśmy, byliśmy mimo wszystko całkiem mokrzy. Jechaliśmy w ciszy, ale to już nie było niezręczne. Pod domem wysiadł razem ze mną. Tak, otworzył moje drzwi, Leslie. - po raz kolejny uprzedziłam jej pytanie. - Stanęliśmy pod drzwiami, podziękowałam mu za wieczór, on zapytał, czy chciałabym to powtórzyć, ja powiedziałam, że tak i... - specjalnie zrobiłam dłuższą pauzę, żeby wytrącić ją z równowagi. - pocałował mnie w policzek. Potem uśmiechnął się, jeszcze raz powiedział, że ślicznie wyglądam i wrócił do samochodu.
Przez dłuższą chwilę nic nie słyszałam, już myślałam, że przypadkiem się rozłączyłam, kiedy Leslie w końcu się odezwała:
- Już się nie mogę doczekać, kiedy znowu będziecie razem.
***
Gideon
Do kina poszliśmy w piątek. Na kolejną randkę umówiliśmy się na poniedziałek. W weekend mieliśmy elapsje osobno, chciałem dać jej trochę czasu. Miałem po nią przyjść o siódmej i mieliśmy iść do na kolację. W drzwiach minąłem się z Nickiem, która szedł do kolegi.
- Gwen gotowa?
- Od trzydziestu minut siedzi w łazience, więc powinna niedługo wyjść. Mam nadzieję, że wam wyjdzie.
- Dzięki. - uśmiechnąłem się do niego i ruszyłem w kierunku schodów.
Na górze nikogo nie było, słychać tylko szum prysznica. Do umówionej godziny brakowało jeszcze dziesięciu minut, więc usiadłem na kanapie i spokojnie czekałem. Po dwudziestu minutach czekania zacząłem się niepokoić, więc podszedłem do drzwi łazienki i zapukałem.
- Gwen, wszystko w porządku? - brak odpowiedzi. - Gwendolyn? - zapukałem jeszcze raz, ale nadal nie odpowiedziała. - Gwendolyn! - po chwili znowu uderzyłem w drzwi. - Gwendolyn, jeśli nie odpowiesz, wchodzę do środka! - tak też zrobiłem.
Cała łazienka była wypełniona kłębami pary wodnej i unosił się tam dziwny zapach. Przez zaparowane szklane ścianki kabiny dostrzegłem na podłodze niewyraźny zarys ciała. Podbiegłem tam szybko, zakręciłem wodę i wziąłem ją na ręce. Wyniosłem ją stamtąd i położyłem na kanapie w szwalni. Zaraz nakryłem ją kocem, leżącym na oparciu i nachyliłem się nad nią. Dzięki Bogu, słyszałem oddech.
- Gwendolyn? - zacząłem ją cucić, klepiąc lekko po twarzy. - Gwen, obudź się. - potrząsnąłem nią. - Gwenny, obudź się, proszę. - powtórzyłem poprzednie czynności, a ona w końcu zamrugała i usiadła, kaszląc, przy czym koc zsunął jej się z przodu.
Podsunąłem go jej pod brodę i delikatnie położyłem dłoń na jej plecach. Kiedy przestała kaszleć i jej oddech się uspokoił, położyłem ją z powrotem na kanapę.
- Co się stało? - zapytała, patrząc na mnie speszona i podciągając koc jeszcze wyżej.
- Zemdlałaś pod prysznicem. Czekałem na ciebie, długo nie wychodziłaś, a Nick powiedział wcześniej, że byłaś w łazience już od pół godziny, zacząłem się martwić. Nie odpowiadałaś kiedy pukałem i cię wołałem, więc wszedłem. Jak się czujesz? - pogłaskałem ją po włosach.
- W porządku... Dzięki.
- Może... Przyniosę ci ręcznik i pójdziesz się ubrać? Dasz radę wstać, prawda?
- Tak, raczej tak.
Wróciłem do łazienki i po raz kolejny uderzył mnie dziwny zapach, właściwie smród, w całym pomieszczeniu. Wziąłem ręcznik z półki.
- Proszę - podałem jej go i wszedłem z powrotem do nadal zaparowanego pomieszczenia.
Unosił się tam odór zgniłych jaj, dobrze znany każdemu, kto choć trochę uważał na chemii. Zamknąłem drzwi i zadzwoniłam do Falka, opowiedziałem mu o całym zajściu i zapukałem do pokoju Gwen, żeby jej powiedzieć, że ktoś z Loży przyjedzie to sprawdzić, bo nie wygląda to na wypadek. Zaraz wyszła i zapytała:
- Co masz na myśli?
- Poza parą wodną w łazience unosi się też siarkowodór. Nie wydaje mi się, żeby to był jakiś nieszczęśliwy wypadek.
- Myślisz, że ktoś celowo wpuścił tam trujący gaz? - skinąłem głową. - Kto mógł to zrobić?
- Nie mam pojęcia.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Gwen spuściła wzrok i zaczęła skubać nitkę od swetra, który na siebie założyła.
- Czyli... Z naszej kolacji raczej nic nie wyjdzie?
- Raczej lepiej, żebyśmy byli w domu, kiedy przyjadą z Loży. Ty też powinnaś dzisiaj odpocząć.
- Pewnie masz rację... Ale... Możemy zejść na dół, do kuchni i... Sami coś zrobić. Jeśli chcesz... - spojrzała na mnie niepewnie.
- Jasne - uśmiechnąłem się do niej i wyciągnąłem do niej rękę. Odpowiedziała mi tym samym. - Ale ja gotuję. Nie będziesz się dzisiaj męczyć.
- Wcale się nie zmęczę! - zaprotestowała, ale uciszyłem ją, przykładając palec do ust.
- Ja gotuję.
Gwendolyn
Usiadłam na blacie w kuchni i patrzyłam, jak Gideon szuka czegoś w szafkach. Zdjął marynarkę, teraz miał na sobie białą koszulę, pod którą wyraźnie odznaczały się mięśnie pleców i ramion.
- Robisz spaghetti, prawda? - zapytałam, odwracając wzrok.
- Skąd wiesz? - zdziwił się. - Nawet nie znalazłem jeszcze makaronu.
- Raphael mnie ostrzegł, że jeśli będziesz chciał mi coś ugotować, to najprawdopodobniej skończy się na spaghetti, bo tylko tyle umiesz zrobić. - wyjaśniłam, uśmiechając się.
- To nieprawda! Umiem też inne rzeczy...
- Na przykład?
- Robię całkiem niezłe kanapki... - parsknęłam śmiechem, a on mi zawtórował. - Kiedyś nauczyłaś mnie łososia z piekarnika, ale... Cóż, po pierwsze nie z tego, co widzę nie mamy łososia, a po drugie zapomniałem, jaki był ten przepis. Może być spaghetti, czy chcesz coś zamówić?
- Może być spaghetti. - zapewniłam go, a on odwrócił się z uśmiechem i wrócił do szukania makaronu. Znalazł go na najwyższej półce. Popatrzyłam jeszcze raz na jego silne ręce i to upewniło mnie w decyzji, którą podjęłam.
- Nie jest ci niewygodnie w tej koszuli? - zapytałam po chwili milczenia.
- Mieliśmy iść do restauracji, raczej nie przejmowałem się wygodą, kiedy ją zakładałem. - spojrzał na mnie kątem oka. - Mam ją zdjąć?
- Nie, nie! - idiotka! - Ostatnio znalazłam w swojej szafie męską koszulkę, pewnie jest twoja, musiałam ją tam wrzucić jeszcze przed porwaniem, i pomyślałam, że może chciałbyś się przebrać. - wypaliłam na jednym wdechu, a potem dodałam już spokojniej - Byłoby ci w niej znacznie wygodniej.
Zamknęłam oczy i w myślach zwyzywałam się od ostatnich idiotek.
- Masz rację. - usłyszałam jego głos. Dzięki Bogu się nie odwrócił. - Możesz ją przynieść?
- Tak, jasne. - zeskoczyłam z blatu.
Idąc do pokoju wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co zrobiłam. Przed chwilą sama wstydziłam się tego, że widział mnie nago, kiedy wynosił mnie z łazienki, a w kuchni prawie rozebrałam go wzrokiem! Jakim cudem moje nastawienie do niego tak diametralnie się zmieniło w przeciągu kilku dni?
- Myślę, że to dlatego, że przestałaś czuć się "w obowiązku", żeby go kochać. - aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam głos Xemeriusa. Najwidoczniej ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.
- Naprawdę mógłbyś ostrzegać, kiedy się zbliżasz.
- Przez cały czas z wami byłem! Najpierw w salonie, potem w kuchni, a teraz poleciałem za tobą. Naprawdę bardzo dobrze udawało ci się mnie ignorować. Ależ był blady, kiedy nie odpowiadałaś, jak cię wołał! A potem, jak już cię wyniósł, to był bielszy niż ściany, naprawdę! Swoją drogą też się najadłem wtedy strachu, nie rób tak więcej. No i z przykrością muszę przyznać, że to całkiem porządny facet, ten twój diamencik - prawie na ciebie nie patrzył. A jest na co! - posłałam mu groźne spojrzenie. - Oczywiście wszystko co widziałem, zobaczyłem przypadkiem, zanim zdążyłem zamknąć oczy.
Pokręciłam głową, wznosząc oczy do sufitu. Podobno przed porwaniem Xemerius spędzał denerwując mnie w ten sposób mnóstwo czasu, ale od kiedy zaczęło mu się układać z Narcissą, częściej przebywa z nią.
- No, a w kuchni mnie nie zauważyłaś, bo byłaś za bardzo zajęta mięśniami swojego kochasia.
- Oh, zamknij się, Xemeriusie. On nie jest moim kochasiem.
- Więc chcesz mi powiedzieć, że patrzysz tak na każdego?
- Czy ty nie miałeś się zamknąć?
***
Co prawda Gideon odwrócił się do mnie tyłem, kiedy się przebierał, ale wszystko odbiło mi się w szybie piekarnika. W porównaniu ze zdjęciami sprzed porwania, które mi pokazywali, był trochę chudy, ale nadal miał niesamowite ciało. Kiedy skończył gotować, nakryliśmy do stołu i zjedliśmy spaghetti, które było naprawdę smaczne. Może i umie ugotować tylko jedno danie, ale opanował je do perfekcji. Później, kiedy kończyliśmy deser, składający się z lodów waniliowych, znalezionych w zamrażarce, po schodach do kuchni zeszli Falk, Lucy i Paul, którzy byli wcześniej na elapsji.
- Na przyszłość, Gideonie, gdybyś odbierał telefon byłoby znacznie prościej. - mruknął najstarszy z trójki. - Albo przynajmniej odpowiadał, kiedy was wołamy. Dopiero po piętnastu minutach Lucy wpadła na pomysł, że możecie być tutaj. - westchnął. - Nasi ludzie sprawdzili łazienkę, miałeś rację. To był siarkowodór i to zdecydowanie nie był wypadek. Musimy ustalić, kto to był, ale to zajmie nam trochę czasu. Gwendolyn, póki co lepiej by było, gdybyście się przenieśli na niższe piętra, spanie tam nie będzie do końca bezpieczne.
- Jak tylko mama wróci, to to zrobimy.
- Dobrze. Wstąpię na chwilę do Lady Aristy i wracam do domu. Gideon, Gwendolyn, macie jutro razem elapsję o szesnastej.
Skinęliśmy głowami na znak zrozumienia, a Gideon zabrał nasze miski (nie chciało nam się szukać pucharków na lody) i zaniósł je do zlewu. Zaraz do stołu przysiedli się moi biologiczni rodzice.
- Dobrze się czujesz, Gwenny? - zapytała z troską Lucy, kładąc mi dłoń na policzku.
- Tak, wszystko w porządku. - zapewniłam ją.
- Falk jest upartym osłem i nie chciał nam powiedzieć dokładnie, co się stało, możesz ty to zrobić?
Opowiedziałam jej wszystko po kolei, a kiedy skończyłam Paul rzucał Gideonowi złowrogie spojrzenia.
- Przestań! - skarciła go żona. - Uratował ją, idioto. Po raz kolejny. Zachowuj się.
Parsknęliśmy śmiechem, kiedy mruknął coś niezadowolony i poszedł zrobić sobie kanapkę.
Chwilę później Gideon zabrał swoje rzeczy i powiedział, że obiecał Raphaelowi pomóc mu z historią, więc musi się zbierać. Odprowadziłam go do drzwi, znaleźliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, co w piątek.
- Dziękuję. - powiedziałam po chwili niezręcznej ciszy. - Za kolację. I za to z łazienką.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się. - To mój obowiązek.
- Łazienka czy kolacja?
- Jedno i drugie. - nachylił się i... Pocałował mnie w policzek. Znowu.
- Dlaczego... - wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.
- Dlaczego co? - zapytał, patrząc na mnie przekornie.
- Dlaczego... Mnie nie pocałujesz? - wydusiłam, wciąż nie myśląc do końca o tym, co robię.
- Przecież cię pocałowałem.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Czy to dlatego, że nie pamiętam? Nie jestem już tą samą Gwen, którą kochałeś? Jestem inna, sam to powiedziałeś...
- Gwendolyn - westchnął głęboko, ale dalej lekko się uśmiechał. - to naprawdę nie jest dla mnie łatwe, nawet nie wiesz, jak bardzo chcę cię pocałować. Odkąd tylko zobaczyłem cię w Brazylii, najbardziej na świecie chcę to zrobić za każdym razem, kiedy jesteś obok. Ale obiecałem, że nie będę naciskał, że nie będę wykorzystywał przeszłości i będę się tego trzymał. Nie pocałuję cię póki nie będę pewny, że ty tego chcesz i jesteś gotowa.
- Chcę tego. - zapewniłam go, znowu nie panując nad językiem.
Zaśmiał się cicho.
- Ale jeszcze nie jesteś gotowa, Gwenny. - musnął ustami moje czoło. - Śpij dobrze.
Odwrócił się i ruszył w kierunku samochodu.
***
Przez kolejny tydzień widzieliśmy się z Gideonem prawie codziennie, a on nadal trzymał się swojego postanowienia. Miał mnóstwo okazji, żeby mnie pocałować, chociażby podczas tych wszystkich elapsji, ale nie! Honorowy mężczyzna się znalazł... W sobotę byliśmy razem w teatrze na "Deszczowej piosence". Po spektaklu moment był wręcz idealny, deszcz zaczął padać, a my na ulicy śpiewaliśmy "I'm singing in the rain". Banalne, ale romantyczne. Poślizgnęłam się i upadłam prosto na niego, a on nic. Cmoknął mnie w czubek nosa i pomógł wstać. Leslie strasznie się śmiała, kiedy sfrustrowana jej o tym opowiadałam, a Xemerius naśmiewał się ze mnie przez trzy dni. Dzisiaj, kiedy spotkaliśmy się na korytarzu w Loży próbowałam podjąć radykalne środki, ale niestety mi się nie powiodło. Jak zwykle przywitał mnie całusem w policzek i nawet kiedy w ostatniej chwili odwróciłam głowę, ominął usta. Teraz siedzimy na zielonej sofie gdzieś w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym roku i czytamy. No, przynajmniej on czyta. Ja nie jestem w stanie skupić się nawet na trzech linijkach, więc co jakiś czas po prostu przewracam strony.
- Mogę cię o coś zapytać?
- O co chodzi?
- Wiem, że mieliśmy nie wracać do przeszłości, ale... Możesz mi opowiedzieć o... Nas? Nie jakąś wielką historię, zwyczajny dzień.
Zamknął książkę i przez chwilę patrzył na ścianę przed sobą, jakby szukał w niej odpowiedzi.
- Jeśli nie chcesz, to nie musisz...
- Nie, nie o to chodzi. Chcę, naprawdę. Po prostu myślę, jak ci to opowiedzieć, żeby brzmiało interesująco. Jak już skończyły się misje w przeszłości, to raczej było spokojnie. - uśmiechnął się do mnie lekko.
- Właśnie o to mi chodzi. O taki normalny dzień. - odpowiedziałam mu tym samym,
Wziął głęboki oddech i zaczął mówić:
- W trakcie roku szkolnego zawsze przyjeżdżałem po ciebie pod szkołę i jechaliśmy na elapsję. Spędzaliśmy tu trzy albo cztery godziny, podczas których oboje teoretycznie mieliśmy się uczyć, ale... Rzadko kiedy to się nauką kończyło. Zazwyczaj rozmawialiśmy, spaliśmy albo... Zajmowaliśmy się sobą.
- Gideonie - przygryzłam dolną wargę, spuściłam wzrok i zadałam pytanie, które od dawna nie dawało mi spokoju - czy my kiedyś... Czy my już...
- Nie. - uciął szybko. - Nie spieszyliśmy się. - spojrzał na mnie łagodnie. - Po elapsji odwoziłem cię do domu na kolację albo jechaliśmy do mnie i tam jedliśmy. Czasem oglądaliśmy coś później sami albo z Leslie i Raphaelem, ale to zwykle w weekendy. A w wakacje... Spędzaliśmy razem prawie całe dnie. To miała być dla ciebie niespodzianka, udało mi się nawet uprosić Falka, żeby puścił nas z jednym chronografem za granicę z twoją mamą i rodzeństwem. Po sprawie z Paryżem nie był do tego chętny, ale w końcu się zgodził.
Nawet nie wiem, kiedy przysunęliśmy się do siebie tak blisko, że teraz stykaliśmy się kolanami i ramionami.
- Dlaczego płaczesz? - zapytał z troską.
- Byliśmy naprawdę szczęśliwi, prawda?
- Tak, byliśmy. - odgarnął mi włosy z twarzy. - Ale to nic teraz nie znaczy, Gwenny, nie wracajmy do tego.
- Nieprawda, to dużo znaczy. - spojrzałam na niego. - Myślisz, że możemy być tacy znowu?
- Gwen...
- Możemy? - wstałam z sofy.
- Gwen...
- Możemy?
- Możemy. - stanął przede mną.
- W takim razie mnie pocałuj.
- Gwendolyn...
- Pocałuj mnie.
- Na pewno jesteś gotowa?
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów.
Jego oczy rozbłysły, jakby od dłuższego czasu czekał tylko na te słowa. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie i zaraz złączył nasze usta.
W tej samej chwili poczułam, jakby w mojej głowie wybuchło tysiąc fajerwerków. Słyszałam setki różnych głosów, a kiedy zamknęłam oczy pojawiły się obrazy. Czteroletnia Charlotta uderzająca mnie łopatką w głowę. Tata grający na gitarze i śpiewający z nami w sobotni wieczór. Biegi na sto metrów w szóstej klasie. Odpowiedź ustna z geografii, z której dostałam jedynkę. Pierwsza podróż w czasie. Pocałunek w konfesjonale. Bal, na którym omal nie umarłam. Moment, kiedy dowiedziałam się, że to Lucy i Paul są moimi biologicznymi rodzicami. Spacer po Paryżu. Leslie mówiąca mi o ciąży. Urodziny Gideona. Nasze ostatnie wspólne popołudnie, kiedy spaliśmy na zielonej sofie, przytuleni do siebie. Wspomnienia zalewały mnie z każdej strony, a przez inne głosy przebijał się głośny krzyk hrabiego "NIEEE".
Oderwałam się od niego i łzy strumieniami popłynęły mi po policzkach. Dotykałam dłońmi i całowałam każdy fragment jego twarzy.
- Gwen... - zaczął zdziwiony.
Pokręciłam głową, przykładając mu palec do ust.
- Pamiętam.
Po raz kolejny jego oczy rozbłysły, w nich również widziałam łzy. Pocałował mnie znowu w usta, a potem przytulił mnie do siebie tak mocno, jakby chciał mnie zgnieść. Cały czas szeptał moje imię i gładził mnie po włosach. Co jakiś czas tylko odsuwał mnie troszkę od siebie, żeby jeszcze raz mnie pocałować.
- Boże, tak strasznie cię kocham.