Kochani,
przepraszam za kolejną dłuższą przerwę, ale koniec roku był potworny...
Mam nadzieję, że teraz uda mi się Wam to jakoś wynagrodzić i zaraz zabieram się za kolejny rozdział :)
Cassandra
Gwendolyn
przepraszam za kolejną dłuższą przerwę, ale koniec roku był potworny...
Mam nadzieję, że teraz uda mi się Wam to jakoś wynagrodzić i zaraz zabieram się za kolejny rozdział :)
Cassandra
Gwendolyn
- Wymyśliliście sposób, żeby ściągnąć ich z powrotem do naszych czasów i nic nikomu nie powiedzieliście?!
- No... Tak właściwie to... - zaczęłam, ale w tym momencie Lucy i Paul uznali, że najwyższy czas nas ratować i weszli do Smoczej sali.
Falk patrzył to na nas, to na nich i chyba nie wierzył własnym oczom. Po chwili podszedł do nich i po prostu ich przytulił. Jakby nie było, tęsknił za nimi. Szczególnie, kiedy wyjaśniła się już sprawa z chronografem. Przeprosił ich. Gideon uśmiechnął się i nachylił się, żeby szepnąć mi do ucha:
- Chodźmy na elapsję. Niech sobie pogadają.
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się. Nareszcie wszystko na swoim miejscu.
***
2 tygodnie później
- Lucy, wychodzimy! - krzyknął Paul stojąc przy schodach piętro niżej.
- Już idę, spokojnie! - zawołała, zbiegając na dół.
W końcu umówili się do lekarza w sprawie ciąży. Był sobotni wieczór i razem z Leslie rozsiadłyśmy się na kanapie, żeby po raz sto dwudziesty siódmy obejrzeć "Dumę i uprzedzenie". Właśnie dotarłyśmy do pierwszej sceny balu.
- Kocham ten film, ale niektóre sceny są tak beznadziejnie nieprawdziwe... Na przykład teraz. W porównaniu z prawdziwymi balami, ten jest wyjątkowo sztuczny. Tylko Elizabeth zachowuje się normalnie.
- No wiesz, nie każdy może podróżować w czasie...
- Panno Hay?
Rozległ się głos pana Brecklinsa. Kiedy organizowaliśmy powrót Lucy i Paula, nie wzięliśmy pod uwagę jednej rzeczy - pan Bernhard był ich potomkiem. Zniknął w chwili, gdy się przenieśli. Kiedy to odkryliśmy Lady Arista powiedziała, że to nie nasza wina, że najwyraźniej tak powinno być, bo miejsce Lucy i Paula jest w naszych czasach. Mimo wszystko oddaliśmy mu cześć symbolicznym pogrzebem, jakby nie było, był praktycznie członkiem naszej rodziny. Wtedy po raz pierwszy od śmierci dziadka Lucasa widziałam babcię płaczącą. Właściwie były to zaledwie dwie łzy, które otarła zanim ktokolwiek poza mną zdążył zobaczyć.
- Coś się stało, panie Brecklins?
- Ktoś do panienki przyszedł, myślę, że powinna panienka zejść na... - zaczął lokaj, ale w tym momencie przerwało mu głośne:
- Proszę mnie przepuścić do mojej wnuczki! - krzyknęła dobrze mi znana starsza pani przepychając się obok niego. - Nie do wiary, naprawdę, czy tylko dlatego, że mają wielki dom i mieszkają w lepszej dzielnicy, muszą mieć lokaja?
- Babciu, co ty tu robisz? - zdziwiła się Leslie wstając z kanapy.
- Przyszłam po ciebie, słoneczko! - ja również wstałam i tym samym ściągnęłam na siebie jej wzrok. - Och, Gwendolyn, kochanie, oczywiście nie miałam zamiaru obrazić twojej rodziny, tylko babcię i tę stukniętą ciotkę. - posłała mi przyjazny uśmiech, który zaraz zniknął, kiedy spojrzała na Leslie. - Byłam dzisiaj na obiedzie z twoimi rodzicami, to nie do pomyślenia, naprawdę! Od zawsze mówiłam twojemu ojcu, że małżeństwo z twoją matką to najgorszy ze wszystkich idiotycznych pomysłów, jakie kiedykolwiek przyszły mu do głowy! Ale oczywiście mnie nie słuchał! Jak ona mogła wyrzucić cię z domu, jak?! Co z tego, że jesteś w ciąży? Powinna cię wspierać!
- Babciu, spokojnie...
- Nie rozumiem tylko, dlaczego do mnie nie przyszłaś... Przecież wiesz, że bym ci pomogła!
- Babciu...
- Nie, nie tłumacz się, nie denerwuj się, to nie jest dobre dla ciebie ani dla dziecka. - westchnęła i opadła na fotel.- Ani dla mnie.
Obie usiadłyśmy z powrotem na kanapę.
- Ile już tu mieszkasz, skarbie?
- Dwa miesiące.
- No to chyba najwyższy czas przestać nadużywać gościnności Gwenny i jej rodziny...
- Ależ nie, pani Hay, naprawdę to nic takiego, świetnie nam się razem mieszka i nikt nie ma nic przeciwko - zapewniłam ją.
- Gwendolyn, kochanie, naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, ale myślę, że dla wszystkich lepiej będzie, jeśli Leslie zamieszka ze mną. Oczywiście zawsze będziesz tam mile widziana.
- Już idę, spokojnie! - zawołała, zbiegając na dół.
W końcu umówili się do lekarza w sprawie ciąży. Był sobotni wieczór i razem z Leslie rozsiadłyśmy się na kanapie, żeby po raz sto dwudziesty siódmy obejrzeć "Dumę i uprzedzenie". Właśnie dotarłyśmy do pierwszej sceny balu.
- Kocham ten film, ale niektóre sceny są tak beznadziejnie nieprawdziwe... Na przykład teraz. W porównaniu z prawdziwymi balami, ten jest wyjątkowo sztuczny. Tylko Elizabeth zachowuje się normalnie.
- No wiesz, nie każdy może podróżować w czasie...
- Panno Hay?
Rozległ się głos pana Brecklinsa. Kiedy organizowaliśmy powrót Lucy i Paula, nie wzięliśmy pod uwagę jednej rzeczy - pan Bernhard był ich potomkiem. Zniknął w chwili, gdy się przenieśli. Kiedy to odkryliśmy Lady Arista powiedziała, że to nie nasza wina, że najwyraźniej tak powinno być, bo miejsce Lucy i Paula jest w naszych czasach. Mimo wszystko oddaliśmy mu cześć symbolicznym pogrzebem, jakby nie było, był praktycznie członkiem naszej rodziny. Wtedy po raz pierwszy od śmierci dziadka Lucasa widziałam babcię płaczącą. Właściwie były to zaledwie dwie łzy, które otarła zanim ktokolwiek poza mną zdążył zobaczyć.
- Coś się stało, panie Brecklins?
- Ktoś do panienki przyszedł, myślę, że powinna panienka zejść na... - zaczął lokaj, ale w tym momencie przerwało mu głośne:
- Proszę mnie przepuścić do mojej wnuczki! - krzyknęła dobrze mi znana starsza pani przepychając się obok niego. - Nie do wiary, naprawdę, czy tylko dlatego, że mają wielki dom i mieszkają w lepszej dzielnicy, muszą mieć lokaja?
- Babciu, co ty tu robisz? - zdziwiła się Leslie wstając z kanapy.
- Przyszłam po ciebie, słoneczko! - ja również wstałam i tym samym ściągnęłam na siebie jej wzrok. - Och, Gwendolyn, kochanie, oczywiście nie miałam zamiaru obrazić twojej rodziny, tylko babcię i tę stukniętą ciotkę. - posłała mi przyjazny uśmiech, który zaraz zniknął, kiedy spojrzała na Leslie. - Byłam dzisiaj na obiedzie z twoimi rodzicami, to nie do pomyślenia, naprawdę! Od zawsze mówiłam twojemu ojcu, że małżeństwo z twoją matką to najgorszy ze wszystkich idiotycznych pomysłów, jakie kiedykolwiek przyszły mu do głowy! Ale oczywiście mnie nie słuchał! Jak ona mogła wyrzucić cię z domu, jak?! Co z tego, że jesteś w ciąży? Powinna cię wspierać!
- Babciu, spokojnie...
- Nie rozumiem tylko, dlaczego do mnie nie przyszłaś... Przecież wiesz, że bym ci pomogła!
- Babciu...
- Nie, nie tłumacz się, nie denerwuj się, to nie jest dobre dla ciebie ani dla dziecka. - westchnęła i opadła na fotel.- Ani dla mnie.
Obie usiadłyśmy z powrotem na kanapę.
- Ile już tu mieszkasz, skarbie?
- Dwa miesiące.
- No to chyba najwyższy czas przestać nadużywać gościnności Gwenny i jej rodziny...
- Ależ nie, pani Hay, naprawdę to nic takiego, świetnie nam się razem mieszka i nikt nie ma nic przeciwko - zapewniłam ją.
- Gwendolyn, kochanie, naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, ale myślę, że dla wszystkich lepiej będzie, jeśli Leslie zamieszka ze mną. Oczywiście zawsze będziesz tam mile widziana.
Dwie godziny później wszytko było już ustalone z moją mamą. Wszyscy mieliśmy pomóc Leslie, jak tylko będziemy mogli.
- No to pozostaje tylko jedna kwestia. Chłopiec czy dziewczynka? - zapytała babcia z uśmiechem.
- Chłopiec. - odpowiedziała Leslie, kładąc sobie rękę na brzuchu.
- Dobry! - krzyknął Raphael, wchodząc po schodach do szwalni, ale zobaczywszy naszą czwórkę, zatrzymał się. - Co się dzieje?
- Babciu, to jest Raphael. - przedstawiła go Leslie. - Raphael, to moja babcia. Dzisiaj dowiedziała się o... Naszej sytuacji i właśnie ustaliłyśmy, że zamieszkam z nią.
- Poczekaj... Trochę za dużo informacji naraz... Wyprowadzasz się od Gwen?
- Tak... Babcia chce mieć mnie blisko, a i tak za długo już...
- Les, możesz tu mieszkać ile chcesz, w ogóle nam nie przeszkadzasz...
- Wiem, Gwenny, ale tak będzie lepiej... I tak będziemy się widywać prawie codziennie.
- Okej... Ja muszę to przyswoić, ale miałem przekazać, że na dole czeka na ciebie samochód z Loży i chcą cię gdzieś zabrać, Gwen.
- O tej porze? Jest po ósmej! - oburzyła się mama.
- Podobno jakiś nagły wypadek i wyjaśnią ci wszystko po drodze. Ten facet, Marley, powiedział, że po Gideona też wysłali samochód.
- No to chyba powinnam się zbierać. - stwierdziłam, wstając. - Leslie, rano pomogę ci z pakowaniem. - obiecałam i pożegnałam się ze wszystkimi, a potem zeszłam na dół.
- Panno Gwendolyn, nareszcie! - krzyknął pan Marley, kiedy mnie zobaczył. - Spieszymy się, to bardzo ważna sprawa, proszę wsiadać!
- O co chodzi, panie Marley? - zapytałam zdezorientowana, wsiadając do samochodu.
Odpowiedzi nie usłyszałam. W tym momencie poczułam, jak czyjaś ręka przykłada mi do twarzy materiał nasiąknięty dziwnym zapachem. Zaraz po tym, jak zdałam sobie z tego sprawę, straciłam świadomość.
***
Gideon
Było po dwudziestej trzeciej, a ja siedziałem nad książkami, czytając o ludzkiej anatomii, kiedy Raphael wrócił do domu.
- I jak Leslie? - zapytałem, nie podnosząc wzroku znad rysunku szkieletu człowieka pierwotnego.
- W porządku. Jej babcia odkryła, że rodzice wyrzucili ją z domu i postanowiła zabrać ją do siebie, jutro musimy pomóc jej z przeprowadzką. - powiedział i usiadł obok mnie przy stole. - A czego chcieli w Loży?
Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Jak to co chcieli?
- No jak szedłem do Leslie to pod domem Gwen zaczepił mnie ten Marley i kazał mi przekazać, że musi zabrać Gwenny do Loży, że to coś ważnego i że po ciebie też wysłali samochód.
- Nikogo nie wysyłali. - powiedziałem zaniepokojony i wyjąłem telefon, a potem wybrałem numer Falka.
- Halo? - usłyszałem jego zaspany głos w słuchawce.
- Dlaczego wysłaliście po Gwen samochód?
- Co?
- Dlaczego wysłaliście po Gwen samochód? - powtórzyłem siląc się na spokojny ton. - Dlaczego ja o niczym nie wiem, chociaż powiedzieliście, że po mnie też przyjadą?
- Gideonie, nikogo nie wysyłaliśmy. Ani po ciebie, ani po Gwendolyn.
***
Gwendolyn
Pierwszym co usłyszałam było ciche buczenie. Otworzyłam oczy, ale zaraz z powrotem je zamknęłam, porażona światłem. Dopiero po chwili podjęłam kolejną próbę. Tuż nade mną żarzyła się lampa pokroju tych, z którymi muszą się męczyć ryby w akwarium. Kolejną rzeczą, którą odnotowałam był potworny ból głowy, który wzmagał się z każdym ruchem. Chwilowo zrezygnowałam z rozglądania się i ponownie zamknęłam oczy. Dopiero kiedy usłyszałam kroki, podniosłam głowę. Zobaczyłam pana Marleya, wchodzącego do pomieszczenia, w którym się znajdowałam.
- Gdzie ja jestem? Co się tu dzieje? - zapytałam i chciałam usiąść, ale uniemożliwiły mi sznury, którymi mnie skrępowano. - Niech mi pan natychmiast powie...
- Milcz, głupia dziewczyno! - warknął w moją stronę głosem, który w ogóle nie przypominał jąkającego się pana Marleya. - Niedługo się wszystkiego dowiesz.
Już chciałam mu powiedzieć, co o tym wszystkim myślę, ale w tym momencie usłyszałam inny, od dawna znienawidzony głos.
- Gwendolyn, jak miło znowu cię widzieć!
CO?!!!
OdpowiedzUsuńJak możesz kończyć w takim momencie?!!! W końcu jest rozdział, a ty go kończysz w momencie, jak się wszystko zaczyna rozkręcać?!
Mam wrażenie czy to wielki powrót Hrabiego de Saint Germain?!
Błagam dodaj jak najszybciej NEXT!!!!!
Ps. Zapraszam na nowego bloga o trylogii czasu.
„Czas nie stanie na przeszkodzie miłości”.
http://time-joined-us.blogspot.com/
Naprawdę,kocham twojego bloga. Jest dla mnie jak tlen, jak narkotyk ( żadnych nie biorę). Nie przejmuj się brakiem komentarzy, bo musisz wiedzieć, że z utęsknieniem czekam na kolejne rozdziały.
OdpowiedzUsuńWierna Fanka :)
Wow. Przed chwilą znalazłam twojego bloga i odrazu przeczytałam wszystkie rozdziały. Nie mogę się doczekać kolejnego.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pisaniu :)
Dziewczyno, jak ty możesz kończyć w takim momencie?! Przecież ja umrę z niepewności, jak nie dasz mi szybko następnego rozdziału! Cudownie piszesz, rozdział również nieziemski, ale proszę NEXT!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńZwrot akcji, to jest to, mniej obyczajówki a więcej przygody. Podoba mi się :)
OdpowiedzUsuńNo kurde boski ten rozdział ;) No ale kto tak nienawidzi Gwenny że aż ją porywa ;/ No to życzę dużo weny i miłych wakacji ;*
OdpowiedzUsuń