niedziela, 14 września 2014

Rozdział 13

Kochani,
wiem, że rozdział miał być jeszcze w wakacje, ale sprawy się pokomplikowały i najpierw w trakcie wyjazdu nie dałam rady tego skończyć, potem po powrocie było urwanie głowy ze względu na zbliżający się rok szkolny, a potem sama szkoła. W pewnym momencie miałam nawet prawie całkiem napisany rozdział, ale pojawiły się u mnie problemy z kolanem-jestem teraz kilka dni po operacji i jak miałam wreszcie znowu czas na skończenie rozdziału, to wpadł mi nowy pomysł do głowy i zaczęłam pisać praktycznie od nowa.
Notka jest całkiem długa i jestem z niej nawet zadowolona :)
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu jest i że Wam się spodoba :)
Cassandra :*

Gwendolyn
Następnego dnia umówiliśmy się z Madame Rossini o dwunastej trzydzieści w kawiarni, ponieważ woleliśmy się nie narażać teraz Falkowi bardziej, niż to konieczne i nie spotkać go na korytarzu w Loży.
-Słyszałam o waszej wycieczce à ma belle ville de Paris, łabędzia szyjko.-powiedziała na wstępie całując mnie w oba policzki i kiwając Gideonowi głową.-Mogliście mi powiedzieć! Mogłam was, no, jak to się mówi... Kryć!
-Madame Rossini, ja się dowiedziałam dopiero jak mnie wywiózł na lotnisko. Gideon mógł to z panią ustalić, ja naprawdę nie miałam o niczym pojęcia.
-Ty, głupi chłopak!-zrugała go, a Gideon sprawiał wrażenie jakby niedługo miał zacząć się jej bać tak samo jak Falk.-Mogliście tam siedzieć nawet teraz! Wymyśliłabym coś!-kiedy się denerwowała jej akcent stawał się jeszcze wyraźniejszy.-Imbecile!
-Madame Rossini, ja naprawdę nie pomyślałem...
-Zazwyczaj właśni z tego biorą si problemi!-stwierdziła, z wrażenia "zjadając" niektóre ostatnie litery lub je zmieniając.
Pokręciła głową i usiadła na fotelu.
-No, ale w sumie jest pan mężczyzną, a oni często robią różne głupie rzeczy... Tym razem chyba dam już temu spokój, bo i tak nic już nie da się zrobić.-westchnęła, a Gideon uśmiechnął się do niej niepewnie.-Czemu chcieliście się ze mną spotkać, łabędzia szyjko? I dlaczego akurat tutaj?
-Falk chyba dalej jest na nas wściekły właśnie o ten Paryż i nie chcieliśmy natknąć się na niego w Loży.-wyjaśniłam, a Madame Rossini skinęła głową uśmiechając się do mnie ze zrozumieniem.-A pomyśleliśmy...że może udałoby się nas wcisnąć na jakiś bal?-teraz jej uśmiech rozjaśnił całą twarz. Już była w swoim żywiole.-Zależało nam na tym, żeby najpierw zapytać o to panią, bo ze względu na ostatnie wydarzenia...
-Nic nie mów, łabędzia szyjko! Wszystko będzie załatwione. Porozmawiam z panem George'em i panem deVilliers, a jak się nie zgodzą, to przecież nie muszą o wszystkim wiedzieć, prawda? Oh! Chyba już wiem, w co się ubierzecie! Tak, czerwień, zdecydowanie czerwień!
Uśmiechnęłam się triumfalnie do Gideona, a on pokręcił z niedowierzaniem głową.

***

-I jak było?-zapytała Leslie, kiedy wróciliśmy do domu.
-Tak jak myślałam, wszystko poszło gładko.-uśmiechnęłam się i usiadłam obok niej na kanapie.-Musi popatrzeć tylko, kiedy nas wysłać.
-Zazdroszczę wam...-jęknęła.-Też bym tak chciała.
-Raz na jakiś czas to może jest fajne, ale codzienna elapsja jest dosyć uciążliwa na dłuższą metę.-stwierdził Gideon i siadając.-Gdzie Raphael?
-Wysłałam go do sklepu.
-Po co?-zapytałam-Przecież robiliśmy wczoraj zakupy.
-Ale nie kupiliśmy ogórków kiszonych.
-Po co ci ogórki kiszone?
-Nigdy nie miałaś ochoty na ogórka kiszonego?
-Nie...
-No cóż, ja właśnie mam.
Spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Leslie, ty nie lubisz ogórków kiszonych.
Gideon wstał lekko zmieszany. 
-Pójdę zrobić herbatę.-powiedział i wyszedł.
-Nie lubię?-zapytała Les nie zwracając na niego uwagi.
-Nie. Zawsze odkładasz je na bok. Wygrzebujesz je nawet z sałatki jarzynowej.
-Naprawdę?
-Od zawsze.-pokiwałam głową.
-Cholera.-zerwała się z kanapy i zasłaniając usta dłonią pobiegła do łazienki.
Ruszyłam za nią i przez otwarte drzwi zobaczyłam jak klęczy przy sedesie. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi. Kucnęłam obok niej i czekałam aż skończy głaszcząc ją po plecach. Spuściła wodę i zamknęła klapę, żeby usiąść. Odgarnęłam jej włosy z twarzy i w nalałam do kubka do mycia zębów trochę wody, żeby przepłukała usta. Kiedy to zrobiła ponownie przed nią kucnęłam. 
-Leslie... Czy ty i Raphael...?
Spuściła głowę i łzy pociekły jej po policzkach.
-Och, Leslie...-złapałam ją za ręce, a ona zsunęła się na podłogę obok mnie i zaczęła płakać.
Przytuliłam ją i głaskałam ją uspokajająco po plecach.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-zapytałam cicho.
Pociągnęła nosem i uniosła głowę, żeby na mnie spojrzeć.
-Nie wiem.-westchnęła.-Chyba dlatego, że... Pamiętasz jak kiedyś o tym rozmawiałyśmy?
Pamiętam. Przywołałam w myślach tę rozmowę:

-Wyobraź sobie Gordona!-zaśmiała się Leslie i opadła na łóżko obok mnie
-Nie każ mi tego robić!-zawtórowałam jej.
Przez chwilę leżałyśmy patrząc na sufit w pokoju Les. Kiedy miałyśmy dwanaście lat wspólnie wykleiłyśmy go naszymi zdjęciami. Znaczy, zaczęłyśmy. Na początku był to tylko jeden róg, a z czasem zapełniłyśmy go już w ponad połowie. Nagle Leslie odwróciła się w moją stronę i podparła głowę ręką.
-A wy?-zapytała.
-Co, my?
-Ty i Gideon.-wyjaśniła.-Robiliście to już?
Zaśmiałam się, mogłam się spodziewać tego pytania.
-Nie.-pokręciłam głową.-Kilka razy było blisko, ale nie. Zawsze powraca wtedy na chwilę odpowiedzialny Gideon i przerywa mówiąc, że chce być pewny, że będę gotowa.-tak samo jak ona przewróciłam się na bok i spojrzałam na nią.-A wy?
-Nie, jeszcze nie.-odwróciła się na plecy i znowu spojrzała na sufit. 
-Myślisz, że on ma to już za sobą?
-Proszę cię! Pół życia spędził we Francji, musiał już to zrobić.
-Rozmawialiście o tym?
-Nie... Chyba... Boi się, że to za wcześnie żeby poruszyć ten temat.
-Powinniście sobie to wyjaśnić.
-Nie lubi rozmawiać o tym, co robił we Francji. Przecież wiesz, co Gideon o nim mówił. Tylko się bawił i pakował w kłopoty. Myślę, że po prostu chciał zwrócić na siebie uwagę. Teraz jest inny. I chyba nie chce wracać do tego, co się tam działo.

Ta rozmowa miała miejsce jakieś trzy tygodnie temu. Pokiwałam głową.
-Kiedy...?
-Kilka dni przed Paryżem. 
-Przecież mogłaś mi powiedzieć.
-Bałam się, że... będziesz mnie osądzać. Z Raphaelem znamy się jeszcze krócej niż ty z Gideonem i jakoś po prostu.... nie wiem.
-Słoneczko, nigdy bym cię nie osądzała.-przytuliłam ją mocniej.-Czy wy się nie...?
-Tak. Ale chyba to nie wystarczyło...
-Poczekasz tu na mnie?-zapytałam wstając.
-Gdzie idziesz?
-Do apteki. Musimy się upewnić.
-Ale...
-Leslie, może to jakiś cholerny zbieg okoliczności. Może nagle polubiłaś ogórki kiszone?-próbowała się uśmiechnąć, ale kiepsko jej to wyszło.
Wyszłam z łazienki zamykając za sobą drzwi i zostawiając Leslie samą. Kiedy odwróciłam się przodem do korytarza wpadłam na Gideona. Złapał mnie.
-Co się stało, Gwen?-zapytał zatroskany.-Właśnie miałem tam pukać. Wybiegłyście tak nagle, potem was tyle nie było...
-Gdzie jest najbliższa apteka?-wypaliłam.
-Co?-zmarszczył brwi nie bardzo rozumiejąc.
-Gdzie jest najbliższa apteka?-powtórzyłam pytanie patrząc mu w oczy.
-W prawo, do końca ulicy i w lewo, za rogiem. Co się stało?
-Później ci wyjaśnię.-wyminęłam go i podbiegłam do przedpokoju, zatrzymując się, żeby wziąć kurtkę. 
W tym czasie Gideon zdążył stanąć przy drzwiach uniemożliwiając mi wyjście. Spojrzał na mnie wyczekująco.
-Gwen...?
Westchnęłam. 
-Mamy... Pewien problem. 
-Jaki problem?-musnął dłonią mój policzek.-Co się stało?
-Musimy coś sprawdzić. Razem z Leslie. Nie idź na razie do łazienki. I jak Raphael wróci, niech też tam nie idzie. 
-Gwenny...
-Proszę. Później wszystko ci wyjaśnię, ale teraz musisz mi zaufać i po prostu mnie puścić.-spojrzał na mnie nie przekonany.-Proszę.
Westchnął, ale odsunął się od drzwi. Wybiegłam z domu i pognałam do apteki. Kiedy już tam dotarłam okazało się, że jak zwykle jest ogromny tłok, więc zanim znalazłam to, czego szukałam i dotarłam na początek kolejki minęło dobre dwadzieścia minut. Podałam pięć różnych testów ciążowych sprzedawczyni w podeszłym wieku, a ona spojrzała na mnie krytycznie. Dopiero kiedy spiorunowałam ją wzrokiem i wysyczałam przez zaciśnięte zęby, żeby się pośpieszyła zajęła się swoją pracą. Nie czekając na rachunek wypadłam z apteki i ruszyłam w stronę domu Gideona. Nie zdążyłam przebiec dziesięciu metrów, kiedy na kogoś wpadłam. Przewróciłam się tak jak osoba, na którą wpadłam, a zakupy wysypały mi się z siatki. 
-Boże, przepraszam.-powiedziałam szybko zbierając testy.-Nie patrzyłam gdzie idę...
-Gwendolyn?-usłyszałam znajomy głos i zamarłam z ręką w połowie drogi do siatki. Uniosłam głowę.
-Pani Hay?-zapytałam z przerażeniem.-Co pani tu robi?
-Pracuję niedaleko. Właśnie szłam do sklepu po coś na lunch. Ale co ty tu robisz? Nie wiedziałam, że wróciliście już z Paryża.
-Yyy... Tak, wróciliśmy. Dosłownie przed chwilą. 
-Dlaczego Leslie do mnie nie zadzwoniła? 
-Padła jej komórka.-pierwsze, co przyszło mi na myśl.
-Jest już w domu?
-Yyy... nie... Podjechaliśmy najpierw tutaj, do Gideona i Raphaela, bo... Zapomniałam, że zostawiłam tu kiedyś...-szukałam wzrokiem czegoś, co mogłam zostawić.-Kurtkę!
-Kurtkę?-zapytała podejrzliwie.
-Tak. Kurtkę. No wie pani, po powrocie z Francji uderzyła nas różnica temperatury i... no, było mi zimno. Zgodzili się zatrzymać tym bardziej, że Raphael straszliwie narzekał, że chce iść do łazienki, a nienawidzi tych w samolotach i na lotnisku.-przez chwilę mama Leslie nic nie mówiła tylko patrzyła na moją rękę.-Pani Hay?-podążyłam za jej wzrokiem... Jasna cholera!
-Gwendolyn...-zaczęła, a ja szybko wrzuciłam opakowania z testami do siatki i wstałam wyciągając rękę, żeby jej pomóc, ale jej nie przyjęła.
-Nie, nie, pani Hay, to nie dla mnie.-natychmiast zaprzeczyłam niewypowiedzianemu pytaniu.-Naprawdę.
-W takim razie dla kogo?-zapytała patrząc na mnie nieufnie.
No, dla kogo, kretynko, dla kogo, Gwendolyn?!
-Dla Charlotty.-wypaliłam nie myśląc o konsekwencjach.
-Dla Charlotty?-pani Hay uniosła brwi z niedowierzaniem.
-Tak... Dla Charlotty... Wie pani, może i się kłócimy i na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że za sobą nie przepadamy, ale w kryzysowych sytuacjach-i już wiedziałam, że zaczął się słowotok.-naprawdę jesteśmy sobie bliskie. Na przykład kiedy rozstałam się z chłopakiem, a Leslie była za granicą, pierwszą osobą, do której poszłam była właśnie Charlotta.-Boże, nie karaj mnie za te wszystkie kłamstwa!-I przed chwilą właśnie do mnie zadzwoniła, cała zapłakana, że popełniła błąd i jest przerażona i że muszę jej pomóc i że ciotka Glenda ją zabije.-zaczerpnęłam powietrza.-Więc powiedziałam, że jestem jeszcze tutaj, ale zaraz pobiegnę do apteki i poprosiłam, żeby na mnie chwilę zaczekali, ale oczywiście była tam ogromna kolejka i dlatego teraz biegłam i dlatego panią stratowałam, pani Hay. Za moment Gideon odwiezie nas do domów, słowo.
-No... Dobrze.-powiedziała wciąż nie do końca przekonana. Ale co się dziwić? Przecież sama bym sobie nie uwierzyła!
-Tylko proszę na razie nie mówić mojej mamie, ani mamie Charlotty. Mamy nadzieję, że to jednak nie to.
-Jedźcie do domu.-powiedziała kiwając głową i krzywiąc się nieznacznie.
-Jasne, tak, do domu! Oczywiście! Do widzenia!-zawołałam i pobiegłam do domu Gideona.

***

Wpadłam do domu i ignorując wołanie Gideona pognałam do łazienki. Zapukałam, a Leslie, która w czasie kiedy mnie nie było zdążyła trochę doprowadzić się do porządku, otworzyła mi prawie w tym samym momencie.
Podałam jej siatkę i karton soku pomarańczowego, który kupiłam jeszcze w sklepie po drodze. 
-Wzięłam różne. Pij.-posłusznie wzięła napój i odkręciła zakrętkę, a siatkę położyła na podłodze obok sedesu. Odczekałam, aż się napije i odstawi karton i powiedziałam.-Wpadłam na twoją mamę. 
-Co?!-pisnęła z przerażeniem w oczach.-Czy ona widziała...?
-Niestety.-Leslie jęknęła i osunęła się na podłogę.-Ale spokojnie, nie wie, że to dla ciebie. 
-A dla kogo?-zapytała znowu ze łzami w oczach.-Dla ciebie? 
-Dla Charlotty.-wyjaśniłam, a ona spojrzała na mnie wielkimi oczami.
-Dla Charlotty?!
-Owszem, dla Charlotty.-uśmiechnęłam się, kiedy moja przyjaciółka mimo wszystko wybuchnęła śmiechem.
-Dla Charlotty? Serio, nawet mój pies by ci nie uwierzył.-powiedziała kiedy już się opanowała.
-No, a co miałam powiedzieć? Że dla Nicka?-uśmiechnęła się, ale zaraz spoważniała, bo przypomniała sobie o tym, że nadal mówimy o jej sytuacji.
-Dobra, chcę mieć to już za sobą.-wzięła jeden z testów i wyjęła go z pudełka.

***
Gideon

-Gdzie dziewczyny?-zapytał Raphael wchodząc do kuchni chwilę po tym jak Gwen wróciła, czy raczej wpadła, do domu.
-W łazience.-powiedziałem.-Miałeś iść tylko do sklepu, a nie było cię już jak wróciliśmy prawie godzinę temu, gdzie ty do cholery byłeś?
-Myślisz, że tak łatwo znaleźć ogórki kiszone? Jak na złość nie było ich w tym sklepie obok, więc zacząłem szukać innego, a tam była kolejka no i mi zeszło. Co taki nerwowy?
-Chwilę po tym jak wróciliśmy Gwen i Leslie poleciały razem do łazienki. Jakieś piętnaście minut później Gwendolyn wypadła stamtąd z pytaniem gdzie jest najbliższa apteka i nie chciała mi wyjaśnić, o co chodzi. Powiedziała tylko "mamy pewien problem" i "musimy coś sprawdzić". Wróciła mniej więcej pięć minut temu i kompletnie mnie ignorując znowu pobiegła do łazienki, skąd przez cały czas kiedy jej nie było, Leslie nie wyszła nawet na chwilę, mimo że pukałem, żeby zapytać, czy wszystko w porządku.
Raphael patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
-To są dziewczyny, żaden facet ich nie rozumie.-stwierdził w końcu.
-Widziałeś kiedyś, wcześniej, Leslie jedzącą ogórki kiszone?
Zastanawiał się przez chwilę.
-Nie.-odpowiedział.-Ale nie widziałem jeszcze jak je dużo różnych rzeczy. O co ci chodzi?
-Kiedy Leslie powiedziała, że wysłała cię po ogórki Gwen zauważyła, że ona nigdy wcześniej ich nie lubiła...
-Do czego zmierzasz?-zmarszczył brwi dalej nie rozumiejąc.
-Biegniesz nagle do łazienki kiedy cię...
-Ciśnie?-przerwał mi wciąż nie wiedząc o co mi chodzi.
-Mdli.-dokończyłem patrząc na niego zrezygnowany.-Kiedy komuś zmieniają się upodobania żywieniowe i go mdli jak myślisz, co to może być?-patrzył na mnie jakbym co najmniej mówił po chińsku.-Boże, jak ty zdałeś z biologii...?
-Przez cały rok ładnie uśmiechałem się do pani...
-Dobra, poddaję się. Wolisz prosto z mostu?-pokiwał głową patrząc na mnie wyczekująco.-Czy ty i Leslie spaliście ze sobą?
Spojrzał na mnie zaskoczony pytaniem, ale zaraz trybiki zaskoczyły i zrozumiał, o co mi wcześniej chodziło. Dostrzegłem strach w jego oczach.
-O kurwa.-jedyne co był w stanie wykrztusić.
Pokiwałem głową.
-Czy tobie naprawdę nie przyszło do głowy, idioto, że istnieje coś takiego jak zabezpieczenie?!
-Nie jestem taki głupi, użyliśmy go. Musiało pęknąć... Nigdy wcześniej się tak nie stało...
-Robiliście to już więcej niż jeden raz?
-Nie. Chodziło mi o... wcześniej. We Francji.-ukrył twarz w dłoniach.-Boże, jestem idiotą. Co my teraz zrobimy...?
-Macie ledwo siedemnaście lat, nie mogliście jeszcze poczekać?
Jęknął.
-Rozmawialiśmy o tym i potem jakoś tak samo wyszło. Ale ty i Gwen...
-Jeszcze wciąż mamy to przed sobą.
Spojrzał na mnie zszokowany.
-Myślałem...-uniosłem brwi.-Myślałem, że wy już dawno...
-Nie. Chciałem poczekać, aż na pewno będzie gotowa.
Znowu ukrył twarz w dłoniach. Westchnąłem i wstałem. Podszedłem do szafki obok drzwi do dużego pokoju i wyjąłem stamtąd whiskey, a z innej szklankę. Nalałem trochę alkoholu i podałem Raphaelowi. Znowu spojrzał na mnie zaskoczony.
-Pij.-powiedziałem kiwając głową.
Wziął niepewnie naczynie i zaraz jednym haustem pochłonął całą zawartość. Dolałem mu jeszcze jedną porcję, a potem schowałem butelkę do szafki i jego szklankę do zmywarki. Dziewczyny nie muszą o tym wiedzieć. Wróciłem na swoje miejsce i przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu. Raphael dalej ze spuszczoną głową, a ja patrząc na niego. Będzie musiał się z tym zmierzyć. Nagle wydał mi się doroślejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Już nie widziałem w nim tego małego Raphaela, który w wieku czterech lat rozpłakał się, kiedy jadąc na rowerze rozjechał żabę i wyprawił jej później pogrzeb, w którym musiała brać udział cała rodzina. To nie był też chłopiec, który śpiewał tacie, kiedy był już zbyt chory, żeby mówić. Zniknął też zabawowy buntownik, który pojawił się po przeprowadzce do Francji. To był nowy Raphael. Nowy Raphael, który pojawił się po powrocie do Anglii. Wreszcie dorósł. Moje rozmyślania jak i ciszę przerwał szczęk zamka w drzwiach łazienki. Zerwaliśmy się na równe nogi, a do kuchni weszła najpierw Gwen, a za nią Leslie na trzęsących się nogach.
-Raphael...-powiedziała cicho cienkim głosem. 
Nie czekał, aż doda coś więcej. Podszedł do niej i przyciągnął ją do siebie, a ona zaczęła płakać i wtuliła się w niego jeszcze mocniej. Pocałował ją w czubek głowy i zaczął głaskać uspokajająco po plecach szepcząc jej do ucha, że wszystko będzie dobrze. Spojrzałem na Gwen wskazując głową na drzwi do salonu. Skinęła głową i ruszyliśmy do wyjścia. Objąłem ją w talii i posłałem lekki, pokrzepiający uśmiech. Kiedy już zamknęliśmy za sobą drzwi oparła głowę o moją klatkę piersiową, a ja ją objąłem.
-Teraz już nic nie będzie takie samo.-szepnęła i spojrzała na mnie.-Znowu.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 12

Kochani,
przepraszam za dwie godziny opóźnienia, ale nastąpiła nagła zmiana planów.
Mam nadzieję, że się spodoba :)
Pozdrawiam,
Cassandra

Gideon

Kiedy się obudziłem Gwen jeszcze spała, ale jak tylko się ruszyłem otworzyła oczy. Uśmiechnąłem się do niej.
-Dzień dobry.-powiedziałem cicho, a ona w odpowiedzi zamruczała przeciągle tłumiąc ziewnięcie i wtuliła się we mnie.
-Jeszcze pięć minut.-jęknęła.
Zaśmiałem się.
-Przecież nikt ci nie kazał wstawać. Jest dopiero wpół do ósmej.
-Więc czemu nie śpisz?
-Bo jako najstarsza i jedyna pełnoletnia osoba w tym domu powinienem odpowiedzialnie zrobić wam śniadanie.-zaśmiała się cicho.
-Znalazł się dorosły! Zwal to na Raphaela i poleż jeszcze ze mną...
-Demoralizujesz mnie, wiesz?-parsknęła, a ja ponownie ułożyłem się wygodnie obok niej i zamknąłem oczy.
-Zobaczysz, jeszcze wyjdzie ci ta demoralizacja na dobre.-znowu ziewnęła.-Co prawda nie jesteś już taki sztywny jak na początku, ale pozostawiasz jeszcze wiele do życzenia...-spojrzała na mnie z zadziornym uśmiechem.
-Uważaj, bo się obrażę i będę strajkować...-zagroziłem przybierając poważną minę.-A tobie ciężej będzie mnie podnieść niż na odwrót...
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy, żeby po pięciu minutach znowu je otworzyć.
-Jesteś głupi.-stwierdziła, a ja spojrzałem na nią pytająco spod uniesionych brwi.-Rozbudziłeś mnie. 
Zaśmiałem się.
-To, co? Idziemy robić to śniadanie?

***

Gwendolyn
Weszliśmy po cichu do kuchni i Gideon wstawił wodę na kawę. 
-Na sto procent Raphael śpi teraz razem z Leslie na kanapie.-stwierdziłam.
-Wątpię.-powiedział.-Wyglądała raczej na nieugiętą.
-A chcesz się założyć?-zapytałam zadziornie.
-O co?-uśmiechnął się.
-Całus?
-Sprawdźmy.-powiedział cicho otwierając drzwi prowadzące z kuchni do dużego pokoju.
Tak jak przypuszczałam Leslie leżała na kanapie wtulona w Raphaela. Kiedy wycofaliśmy się do kuchni i zamknęliśmy drzwi spojrzałam na Gideona wyczekująco z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Objął mnie w talii i pochylił się. Z ustami tuż przy moich powiedział:
-Zakłady z panią to czysta przyjemność...
-Z panem również...-nasze wargi się zetknęły i dopiero gwizd czajnika sprawił, że się od siebie odsunęliśmy.
-Jesteś głodna?-zapytał zalewając kawę wrzątkiem.
-Niespecjalnie.-powiedziałam.
-To może poczekajmy na nich jeszcze z pół godziny i jeśli nie wstaną to ich obudzimy i zagonimy do roboty.-zaproponował.

***

Dwie godziny później, kiedy już wyśmialiśmy Leslie i jej niekonsekwencję, zjedliśmy śniadanie i ubraliśmy się postanowiliśmy skorzystać z tego cholernego genu i pogadać z Lucy i Paulem o ich powrocie do naszych czasów. Podczas naszej wczorajszej wizyty ustaliliśmy, że najlepiej będzie jeśli Falk i cała reszta dowiedzą się już po fakcie, a jeśli coś nie wyjdzie cofniemy się po raz drugi i temu zapobiegniemy. Leslie i Raphael mieli spędzić kolejny jakże pożyteczny dzień obijając się w domu i pilnując chronografu i w momencie, kiedy Les pomagała mi zapiąć te idiotyczne guziczki na plecach do pokoju przez ścianę wleciał Xemerius.
-Xemerius!-zawołałam nie przejmując się Leslie i uśmiechnęłam się z ulgą-nie widziałam go odkąd przedstawiłam ich sobie z Gideonem.
-Wiem, wiem, ja też za tobą tęskniłem.-powiedział szczerząc się do mnie.-Pewnie zastanawiasz się czemu opuściłem cię na tak długo, co?
-Ciekawość mnie zżera...-zironizowałam udając ziewnięcie na co mój kochany gargulec zrobił urażoną minę.-No mów, mów.
-Kiedy ty obściskiwałaś się z tym durniem...
-Gideon nie jest durniem.-wtrąciłam, ale wiedziałam, że Xemerius chce mnie tylko trochę wyprowadzić z równowagi.
-Przemilczmy to. Więc, kiedy ty obściskiwałaś się z tym durniem ja przeleciałem się po Londynie i znalazłem miłość mojego życia... A właściwie nieżycia... Mniejsza z tym.
-Zakochałeś się?!-krzyknęłam podskakując, a Leslie aż się wzdrygnęła.
-Skoro już mnie ignorujesz, to chociaż stój spokojnie.-mruknęła.
-Jak ma na imię?
-Ta przepiękna gargulica nosi równie piękne imię... Którego nie znam.
-Jak to nie znasz?!
-No bo... ja ją tylko zobaczyłem na dachu jednego z kościołów i... bałem się podejść.-przyznał smutno.
-Och, Xemi... To znaczy Xemeriusie... Dlaczego?
-No, bo...Ona była taka ładna! A ja... Przy niej wydałem się taki zwyczajny, nijaki...
-Nie jesteś nijaki!-zaprzeczyłam gwałtownie i zrobiłam krok w jego kierunku, na co Leslie syknęła cicho z niezadowolenia.-A już na pewno nie zwyczajny! Obiecaj mi, że wrócisz tam, znajdziesz ją, a później zaprosisz na spacer czy coś i będziesz tak samo czarujący jak zawsze!-spojrzał na mnie niepewnie.-Obiecaj.
-Obiecuję.-powiedział cicho.
-Gotowe.-stwierdziła z ulgą Leslie i odsunęła się ode mnie.-Lećcie już do tego dwudziestego wieku i załatwcie to szybko, bo mam już dość tych sukienek.

***
Gideon
Po tym jak Lucy już wycałowała nas, wyściskała i usadziła w salonie powiedziała w końcu, że Paula nie ma i coś zatrzymało go w pracy, w wydawnictwie. 
-Więc...jak to sobie wyobrażacie?-zapytała.
-Co dokładnie masz na myśli?
-No... Nasz powrót. Znaczy, wiem jak miałoby to przebiegać, ale chodzi mi bardziej o to co wydarzy się po fakcie. Jak zareagują inni? Mówiliście komuś? Dużo się zmieniło?
-Dużo.-odparła ze śmiechem Gwen.-Jak na razie wiedzą tylko Leslie i Raphael. A co do reakcji, to... Mama na pewno się ucieszy. Falk na początku pewnie będzie wściekły, że mu nie powiedzieliśmy, ale przejdzie mu. A inni... Nie wiem. Wasi rodzice pewnie się ucieszą, ale nie wiem jak na przykład Lady Arista, po prostu nie umiem jej rozgryźć. Charlotta nie będzie zachwycona, bo po raz drugi ktoś wejdzie jej w paradę. Najpierw ja z tym genem, a teraz wy, z powrotem. Ciotka Glenda zrobi wszystko, żeby Charlotta była na pierwszym planie, wiec będzie raczej tej samej myśli, ale one są nienormalne, nie przejmuj się. Cała reszta będzie się cieszyć.-uśmiechnęły się do siebie.
-Szczerze mówiąc to nigdy nie lubiłam ciotki Glendy.-powiedziała Lucy.
-Nikt jej nie lubi.-stwierdziła Gwen.-Chociaż, może Gideon...-spojrzała na mnie prowokacyjnie.
-W życiu!-zaprzeczyłem szybko. Ta głupia krowa zawsze doprowadzała mnie do szału...
-No dobrze... A co się zmieniło?
-No wiesz...-zacząłem.-Są telefony komórkowe z dotykowym ekranem, płaskie telewizory, nakręcili masę dobrych filmów, napisali świetne książki. 
-Właśnie! Przecież wy zniknęliście przed "Harrym Potterem"!-krzyknęła Gwen, a Lucy spojrzała na nią dziwnie.
-Harrym jakim?
-Boże, to jest straszne. Gideonie, musimy ich ściągnąć z powrotem!
-Dobrze, Gwenny, spokojnie.-powiedziałem parskając śmiechem.-Dużo się zmieniło. Niektóre rzeczy są dla nas tak naturalne, że nie potrafimy ich tutaj wymienić, a dla was będą kompletną nowością. 
-A kim jest ten Harry?-chyba ten wybuch Gwen zadziwił i zainteresował ją najbardziej.
-To jest czarodziej.
-Postać fikcyjna.-wtrąciłem.
-Oj, cicho. To jest czarodziej, który musi pokonać największego czarnoksiężnika jaki kiedykolwiek istniał i próbuje to zrobić przez siedem lat. To jest jeden z najsłynniejszych cykli literackich i duża część późniejszych książek się na nim opiera. To są takie... Nowe "Opowieści z Narni"!-spojrzała na nas i zastygła w połowie podnoszenia rąk w kolejnym zamaszystym geście.-Zachowuję się jak piszcząca jedenastolatka, prawda?
-Tylko troszeczkę.
***
Gwendolyn
-O Boże...-westchnęłam wsiadając do samochodu Gideona.-Jak ja już bym chciała zobaczyć miny wszystkich kiedy Lucy i Paul wrócą...
-Szczególnie Falka.
-I Charlotty.-uśmiechnęliśmy się.
Gideon ruszył.
-Dawno nie byliśmy na żadnym balu.
-Tęsknisz za menuetem?-zironizowałam.
-Nie.-pokręcił głową z uśmiechem.-Za tobą w tamtych sukniach.-rzucił mi szybkie spojrzenie i wrócił zaraz wzrokiem do drogi. 
Nachyliłam się i cmoknęłam go w policzek.
-Ty też całkiem nieźle wyglądałeś w tych żabotach i innych falbankach.
Zaśmiał się i skręcił w odpowiednią ulicę.
-Myślisz, że jest sens prosić Falka, żeby nas na jakiś wysłał, czy urwie mi głowę jak tylko do niego podejdę? 
-Myślę, że lepiej nie ryzykować i iść najpierw do Madame Rossini, żeby nas poparła, a później zapytać pana George'a.
-Myślisz, że poparcie Madame Rossini coś da?-spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
Prychnęłam.
-Nawet nie wiesz, jak Falk się jej boi. Opowiadała mi kiedyś jak chciał jej odebrać garderobę na dole, tą ze wszystkimi kostiumami. Porozmawiała z nim tylko raz. Od tamtego czasu prawie nigdy jej się nie sprzeciwia.
-W takim razie jutro złożymy wizytę naszej kochanej Madame Rossini.-stwierdził.
-Tylko ty się lepiej nie odzywaj. Nie przepada za tobą.
-Dzięki za szczerość.
-Do usług.


poniedziałek, 19 maja 2014

Smutna wiadomość

Kochani!
Obawiam się, że niestety z powodu ciągłych testów i nawału nauki związanego z końcem roku nie dam rady wstawić kolejnego rozdziału przynajmniej do czerwca :( 
Rok szkolny kończę 18, ale mam nadzieję, że uda mi się wcześniej coś napisać.
Pozdrawiam
Cassandra

środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 11

Gwendolyn
-Gwendolyn!
Znowu słyszałam jego głos. Myślę o nim cały dzień, nie mogę przez to zasnąć, a kiedy w końcu mi się uda słyszę go i widzę.
-Gwen!
Minęły trzy miesiące odkąd odszedł, a ja nadal myślę o nim przez dwadzieścia cztery godziny, ale to jest zrozumiałe. W końcu go kochałam. Nadal kocham.
-Gwenny!
Ale czy prześladowanie głosem zmarłego ukochanego nie zakrawa o chorobę psychiczną?
-Gwendolyn, do cholery! Otwórz oczy!
Co? Dlaczego on mi każe otworzyć oczy? Chyba jednak pójdę na tą terapię. 
-Gwendolyn!
Dlaczego coś mnie szarpie za ramiona? Przecież jestem tu zupełnie sama...

***

Gideon
-Gwendolyn!-zawołałem ją po imieniu po raz kolejny. 
Cała jej twarz tak jak poduszka i moja koszulka była mokra od łez. Płakała od pół godziny nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Cały ten czas próbowałem ją obudzić. Zasnęła podczas czytania. Teraz była trzecia nad ranem. Otworzyła oczy i wyglądała jakby nie wierzyła w to, co widzi. Później dotknęła dłonią mojego policzka i znowu wybuchnęła płaczem. Przytuliłem ją i poczekałem aż się uspokoi głaszcząc ją po plecach i powtarzając, że to był tylko sen. Kiedy podniosła głowę i na mnie spojrzała zapytałem:
-Co się stało?
Pociągnęła nosem.
-Śniło mi się... Śniło mi się, że nie żyjesz.-wciąż miała urywany oddech.
-Wiesz... W sumie to liczyłem na to, że pojawię się w trochę innym gatunku twoich snów, ale o gustach się nie dyskutuje...-posłałem jej lekki uśmiech unosząc brwi.
-Ale... To było takie realistyczne...-spuściła głowę.-Nawet nie zauważyłam, że zasnęłam. Zaczęło się tutaj. Powiedziałeś mi, że coś źle wyszło w badaniach, których potrzebowałeś, żeby dostać zwolnienie na uczelni. Okazało się, że... Że masz raka. Płuc. Pół roku leżałeś w szpitalu. Nic nie pomagało. Później...-nie potrafiła tego wydusić.-A kiedy mnie budziłeś myślałam, że znowu śni mi się, że cię słyszę. To... To było straszne.-wtuliła się we mnie.-Obiecaj.
-Co mam obiecać?-zapytałem obejmując ją i przyciągając do siebie mocniej.
-Obiecaj, że już nigdy mnie nie zostawisz.
Pocałowałem ją w czubek głowy.
-Obiecuję. 

***
Gwendolyn
-Gwenny, masz straszliwie zapuchnięte oczy.-powitała mnie Leslie na śniadaniu.-Coś się stało?
-Nie.-pokręciłam głową.-Wszystko w porządku. Po prostu źle spałam.-spróbowałam odwrócić jej uwagę.-Chyba zrobię kawę. Ktoś chce?
-Ja poproszę.-powiedziała moja przyjaciółka.
-Gwenny, usiądź. Ja zrobię.-wtrącił się Gideon całując mnie w czoło i sadzając mnie na krześle.
-Nie, nie trzeba.-posłałam mu słaby uśmiech i wstałam.-Dam radę.
-Pomogę ci.-zadeklarował się Raphael.-Wy idźcie nakryć do stołu. 
-Tak jest, szefie.-sarknęła Les, ale zaraz poszli wykonać polecenie młodszego de Villiers.
-Słyszałem.-szepnął Raphael stojąc obok mnie przy blacie i wyciągając z szafki cztery kubki. Spojrzałam na niego pytająco.-W nocy.-wyjaśnił.-Mam lekki sen. Na pewno wszystko w porządku?
-Tak.-zapewniłam go szybko.-Mógłbyś podać mi mleko?
-Co się stało?
-Nic. Naprawdę. Po prostu... Miałam straszny, cholernie realistyczny sen.
-A.-odparł krótko.-Już się bałem, że robiliście to i płakałaś, bo mój brat jest taki kiepski na jakiego wygląda. 
Parsknęłam śmiechem i trzepnęłam go w ramię. Zaśmiał się i w końcu zajął robieniem kawy.

***

-Oglądamy coś?-zapytała wieczorem Leslie padając na kanapę między mną i Raphaelem, który objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. 
-A jest coś ciekawego?-zapytał Gideon kładąc się na kanapie i układając głowę na moich kolanach.
-Z tego co wiem właśnie zaczyna się "Bad boys".-powiedział Raphael włączając telewizor i ustawiając na odpowiedni kanał.
Razem z Leslie jęknęłyśmy głośno. 
-Zapowiadali na dzisiaj też "Ps. Kocham Cię"!-przypomniała sobie moja przyjaciółka i triumfalnie chwyciła pilota zmieniając program. Właśnie się zaczęło.
-Hej!-zaprotestowali równocześnie-widać, że bracia.
-No co?-zapytałam.-Ostatnio było wasze. Teraz nasza kolej.
-Jakie nasze?-walczył Raphael.-Przecież oglądaliśmy "Pamiętnik"!
-A później?-dodałam unosząc brew.
-Yyy...
-Szklaną pułapkę.-powiedział zrezygnowany Gideon.-Wygrały, młody. 
-Cholera...-westchnął Raphael.
Po mniej więcej piętnastu minutach młodszy z braci zaproponował, że pójdzie po coś do picia. 
-Pomogę ci.-zadeklarował się Gideon i ruszyli razem do kuchni.
Nie wracali przez pół godziny. 
-No, ja pierdzielę. Naprawdę nie mogą obejrzeć z nami jednego romantycznego filmu?!-zbulwersowała się Leslie.
-Najwidoczniej nie.-odparłam.
-Strajkuję! Oglądamy z nimi WSZYSTKIE filmy jakie chcą, a oni nie mogą wysiedzieć nawet godziny na naszych. Nie śpimy dzisiaj z nimi.
-A gdzie?
-Tutaj.-poklepała ręką kanapę, na której siedziałyśmy.-Po tym odechce im się chodzenia po picie w czasie naszych filmów.
-Czy mi się wydaje, czy Raphael ci podpadł...?
-Strasznie się wiercił w nocy!
-Ale to ty zawsze się...
-Ciii... To i tak jego wina. Nie mogłam spać.
Zaśmiałam się. Można spróbować tego "strajku".

***
Gideon
-Minęła godzina. Przetrwamy do końca.-powiedziałem.-Chodźmy już, bo się wściekną.
-No dobra.-zgodził się Raphael i wyszliśmy z kuchni.
Postawiliśmy na stoliku butelkę coli, dzbanek z wodą i szklanki, a później usiedliśmy obok dziewczyn. Objąłem Gwen ramieniem, ale się wykręciła. Zdziwiło mnie to. Przysunąłem się bliżej i zacząłem bawić się jej włosami-wyjęła mi je z dłoni i przełożyła na drugą stronę. Kurde. Położyłem rękę na oparciu sofy za jej głową i pocałowałem ją w odsłonięte ramię-naciągnęła na nie podkoszulek i przysunęła się bliżej Leslie, która tak samo jak Gwen była całkowicie nieprzystępna.
-Jesteś zła?-zapytałem szeptem ustami prawie dotykając jej ucha.
-Nie.-pokręciła głową i odsunęła się jeszcze dalej.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na ekran. Chyba nie pozostało mi nic innego jak obejrzenie tego do końca.

***
Gwendolyn
Po filmie poszłyśmy z Leslie do łazienki się przebrać. Kiedy wyszłyśmy Gideon tam wszedł, a Raphael poszedł odebrać telefon od mamy, która wciąż nie mogła zrozumieć dlaczego wyjechali tak wcześnie.Wprowadzając nasz (a właściwie Leslie) plan w życie wyruszyłyśmy na poszukiwania pościeli. Po przewaleniu kilku szafek i odnalezieniu w jednej cytryny, która od starości miała już "futerko" dopadłyśmy nasz cel. Udało nam się rozpracować jak rozłożyć sofę i położyłyśmy na niej prześcieradło kołdrę i poduszki. Wszystko wykonałyśmy w całkowitym milczeniu (poza momentem kiedy wyrwał nam się cichy okrzyk zdziwienia i obrzydzenia na widok owej cytrynki) jakby to była jakaś misja szpiegowska czy coś w tym rodzaju. Jedyne odgłosy jakie zakłócały ciszę był szum prysznica i Raphael przeklinający po francusku do telefonu (czyli swojej mamy). Wlazłyśmy pod kołdrę i wziąwszy uprzednio książki zaczęłyśmy czytać. Usłyszałam jak Gideon wychodzi z łazienki i otwiera drzwi do sypialni. Nie zastawszy mnie tam ruszył do salonu. Nagle jego kroki ustały.
-Gwen?-patrzył na mnie zaskoczony.
-Tak?-zapytałam nie podnosząc wzroku znad książki.
-Co wy robicie?
Dopiero wtedy uniosłam głowę. Gideon stał w drzwiach w samym ręczniku na biodrach, a z mokrych włosów woda spływała mu strumyczkami na plecy i klatkę piersiową.
-Czytamy.-odpowiedziała za mnie Leslie.
-Widzę... Ale dlaczego tutaj?
-Skoro nie chcieliście spędzić z nami czasu, pomyślałyśmy, że my nie chcemy z wami spać.-zakończyła wciąż nie odrywając wzroku od książki.
Gideon pokiwał powoli głową, a później krzyknął przez ramię:
-Raphael!
-Co?!-odkrzyknął mu ze swojej sypialni.
-Chodź tutaj!
-Tak, mamo, muszę kończyć! Gideon mnie woła! Oczywiście, teraz zrób mi wyrzuty, że porzucam cię dla brata. Mh-mhy. Tak, oczywiście! A jeśli to pożar?! Dobrze, wyślę ci smsa jak już się przez ciebie spalę. Ja jestem niekulturalny?! Dobrze, w takim razie porozmawiamy jak już się zmienię w kulturalnego, młodego Francuza!-rozłączył się stojąc już obok Gideona.-Jak ja mogłem tam mieszkać?! Jak?!-powiedział bardziej do siebie niż do nas.-Co się...? Co wy robicie?
-Dziewczyny strajkują. Nie chcą z nami spać.-wyjaśnił mu brat.
-Nie dziwię się, skoro stoisz tu w samym ręczniku. Każdego potrafisz zniechęcić.-Gideon trzepnął go po głowie.-Au, no dobra, już. Uspokój się, sadysto. Już rozumiem czemu Gwen nie chce z tobą spać.-uchylił się przed jego ręką.-No dobra, uważaj, bo ci ręcznik spadnie. Widzisz, Les? Gwenny ma swoje powody, ale ty? Przecież ja jestem grzeczny! Śpię całą noc na skrawku łóżka, kiedy się rozwalisz, nie zabieram ci kołdry, przytulam cię...
-Nie możesz wytrzymać jednego naszego filmu nie wstając...-dodała.
-O to wam chodzi?!-zapytali równocześnie.
-Możliwe...-odparła Leslie.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet...-jęknął Raphael.
-"Żeby być szczęśliwym z mężczyzną, trzeba go bardzo dobrze rozumieć i trochę kochać; żeby być szczęśliwym z kobietą, trzeba ją bardzo kochać i nawet nie próbować zrozumieć."-zacytowałam cicho.
-Czyli nie macie zamiaru się stąd ruszyć?-zapytał zrezygnowany Gideon. Pokręciłyśmy głowami.-Cholera...-teraz to on pokręcił głową.-Dobra, idę się ubrać i się kładę. Jakbyś zmieniła zdanie, Gwen, to wiesz gdzie mnie szukać.
I wyszedł. Raphael poszedł w jego ślady. Jakiś czas później odłożyłyśmy książki i zgasiłyśmy światło. Leslie jak zawsze usnęła w pięć minut, a ja przewracałam się z boku na bok i nie mogłam znaleźć odpowiedniej pozycji. Brakowało mi Gideona i jego ramienia. Cholera, co ja zrobię, kiedy trzeba będzie wrócić do domu... Dobrze, że mama jest na tym wyjeździe z pracy. Po kolejnym kwadransie przewracania się z boku na bok pomyślałam sobie: Dość. Leslie śpi. Ja idę do Gideona. I wstałam i poszłam po cichu, na palcach przez korytarz. Było całkowicie ciemno, ale nie chciałam włączać światła. Nagle usłyszałam skrzypnięcie podłogi jakieś dwa metry przede mną. W pierwszym odruchu podskoczyłam i chciałam pisnąć ze strachu, ale "ten ktoś" zatkał mi buzię ręką. Spanikowana próbowałam dostrzec, kto to jest, bo oczywiście nie przyszło mi do głowy najprostsze i najbardziej realne rozwiązanie...
-Ciii...-usłyszałam głos Gideona tuż przy moim uchu.-Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię.-odetchnęłam z ulgą. Czując, że się rozluźniłam odwrócił mnie do siebie przodem i zabrał dłoń z moich ust. Pocałował mnie delikatnie.-Właśnie szedłem, żeby cię odbić.-zaśmiałam się.-Serio. Jakbyś nie chciała iść miałem zamiar wziąć cię na ręce i zanieść do sypialni.
-Ja też szłam do ciebie.-powiedziałam wtulając się w niego.-Nie lubię już bez ciebie spać. Jakoś tak... pusto.-zaśmiał się i puścił mnie na chwile, by zaraz wziąć mnie na ręce. Pisnęłam cicho, a on (ponieważ nie miał wolnej ręki) zamknął mi usta pocałunkiem.-Co ty robisz?-zapytałam kiedy już skończył mnie uciszać.
-Tak będzie bardziej... Romantycznie.-stwierdził i mimo, że tego nie widziałam, wiedziałam, że się uśmiecha.
-Znalazł się, Casanowa od siedmiu boleści.-stwierdziłam śmiejąc się cicho, a Gideon zdążył w tym czasie wejść do sypialni i zamknąć za nami drzwi.
Położył mnie na środku łóżka i nachylił się, tak że był tuż nade mną.
-Casanowa miał wiele kobiet...-mówiąc to delikatnie całował moją szyję.-A mnie...-przesunął swoje usta, tak że prawie stykały się z moimi i spojrzał mi w oczy.-Wystarczy tylko jedna.
Uniosłam trochę głowę i pocałowałam go namiętnie. Trwało to kilka minut. Wsunęłam dłonie pod jego koszulkę, a on jęknął cicho wciąż nie przerywając pocałunku. Gładziłam palcami jego plecy i gładki, umięśniony brzuch. Kiedy przesunęłam dłonie trochę wyżej odsunął się ode mnie i wyciągnął je spod koszulki. Przetoczył się na plecy obok mnie. Zaskoczona i trochę zawiedziona uniosłam się na łokciach i spojrzałam na niego.
-Zrobiłam... Zrobiłam coś nie tak?-zapytałam niepewnie nagle czując wstyd i zażenowanie swoim zachowaniem.
Pokręcił głową wciąż oddychając szybko.
-Nie, Gwenny.-zapewnił mnie odwracając głowę.-Wszystko w porządku.
-Nie, nie jest w porządku.-zaprzeczyłam.-Za każdym razem kiedy jesteśmy w takiej sytuacji po chwili się odsuwasz. Dlaczego?-przypomniałam sobie wyjaśnienie Gideona z mojego ostatniego snu.-Czy ty po prostu nie chcesz...
Znowu pokręcił głową. Spojrzał na mnie z czułością i ujął moją twarz w dłonie uprzednio obracając się na bok i podpierając na łokciach.
-Gwenny, ja... Po prostu się boję.-spojrzałam na niego zdumiona.-Boję się, że za którymś razem nie zdołam się powstrzymać. Masz dopiero niecałe siedemnaście lat...-spuściłam wzrok. Czyli chodziło o mój wiek.-Kocham cię. Bardziej niż cokolwiek i kogokolwiek innego na świecie, ale... Może powinniśmy jeszcze poczekać...-podniosłam głowę. Wciąż patrzył na mnie z tą samą miłością w oczach.-Spójrz... Lucy musiała być młodsza od ciebie, kiedy zaszła w ciążę. Musieli to ukrywać... Wiem, że w naszym przypadku niekoniecznie musiałoby się to tak skończyć, ale... Po pierwsze: mimo, że zawsze bym cię wspierał i nigdy bym cię nie zostawił, nie chciałbym żebyś była w takiej sytuacji. Musiałabyś rzucić szkołę, męczyć się, ludzie patrzyliby na ciebie dziwnie... Nie dopuściłbym do tego. Po drugie: twoja mama mogłaby umrzeć na zawał gdyby się dowiedziała, że kolejne pokolenie zrobiło dokładnie to samo. I po trzecie... Paul z pewnością by mnie zamordował.-przy tym ostatnim uśmiechnęłam się i Gideon widząc to zrobił to samo.-Po prostu... poczekajmy jeszcze chwilę, dobrze? Chcę być pewny, że będziesz gotowa... Choćby miało to nastąpić za dwa lata.-zaśmiałam się.
-Masz rację. Poczekajmy.-powiedziałam i wtuliłam się w niego.
-Idziemy spać?-zapytał całując mnie w czoło.
Pokiwałam głową. Przesunęliśmy się do wezgłowia i Gideon wyciągnął spod nas kołdrę. Ułożyliśmy się twarzami do siebie. Położyłam głowę na jego ramieniu, którym mnie objął i teraz głaskał kojąco po plecach. Drugim przyciągnął mnie bliżej kładąc je na mojej talii. Objęłam go jedną ręką w pasie, a drugą podkuliłam i oparłam o jego pierś. Spletliśmy nawet swoje nogi. Leżały jedna na drugiej, na zmianę. Na koniec Gideon otulił nas szczelnie kołdrą i pocałował mnie znowu w czubek głowy.
-Kocham cię.-szepnął.
-Ja ciebie też.-powiedziałam i ziewnęłam.-Dobranoc.
-Dobranoc.

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 10

Gwendolyn

Wracając do domu Gideona razem z Leslie i Raphaelem wciąż ociekaliśmy wodą. Po wejściu wzięłam suche ubranie i poszłam się przebrać do łazienki, a Gideon zrobił to samo jak wyszłam. Usiedliśmy przy stole w kuchni, gdzie pozostała dwójka przygotowała herbatę.
-No wiec?-zapytał Gideon.-Co was skłoniło do wyjazdu? Oczywiście poza dziwactwami mamy i irytującym sposobem bycia pana Bertelin.-dodał z lekkim uśmiechem.
-W sumie to... Właśnie to wszystko co wymieniłeś.-odparł Raphael również się uśmiechając.-No i nie pozwoliła nam spać w jednej sypialni. Chyba właśnie to przeważyło.
Całą czwórką parsknęliśmy śmiechem.
-A wy?-wtrąciła Leslie.-Co robiliście?
-Głównie się obijaliśmy.-stwierdziłam. Gideon odnalazł pod stołem moją nogę i delikatnie zaczął jeździć swoją dłonią po moim kolanie. Spojrzałam na niego kątem oka i dostrzegłam wesołe ogniki w oczach i uśmiech, który wiedziałam, że jest skierowany tylko do mnie.
-Nie tylko.-dodał, tak że zabrzmiało to dość dwuznacznie.-Byliśmy u Lucy i Paula. Najprawdopodobniej znaleźliśmy sposób na przywrócenie ich do naszych czasów.
-To cudownie!-krzyknęła Leslie.
-A Lucy jest w ciąży.
-Jeszcze lepiej!-ekscytowała się moja przyjaciółka.-Będziesz miała malutką siostrzyczkę!
-Bez dyskryminacji płciowej, proszę.-oburzył się Raphael, a Gideon chyba nie za bardzo jej słuchał, ponieważ był zajęty dokładnym badaniem mojej nogi.
Zacisnęłam zęby, żeby stłumić pomruk zadowolenia, który cisnął mi się na usta. Widząc, że się spięłam zabrał rękę. Spojrzałam w jego stronę i zauważyłam, że uśmiech zniknął, a w oczach czaił się lekki niepokój. Chyba myślał, że jestem na niego za to zła, albo że zrobił coś złego. Odnalazłam pod stołem jego dłoń i ścisnęłam ją mocno dając znak, że wszystko w porządku. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on odwzajemnił oba gesty. Żadne z pozostałej dwójki tego nie zauważyło, ponieważ byli zbyt zajęci rozmową na temat wzajemnej dyskryminacji płciowej.

***

Leslie została na noc. Przez resztę dnia Gideon droczył się z nimi, że w takiej sytuacji Raphael będzie spał na kanapie, ale w końcu wylądowali w jednym pokoju. Kiedy w końcu się położyliśmy było po północy. Gideona oparł się plecami o zagłówek, a ja o niego. Przez chwilę wierciłam się szukając wygodnej pozycji. W końcu objął mnie ramieniem w pasie i przytrzymał szepcząc mi do ucha:
-Jeśli nie przestaniesz się wiercić, to wyląduję na kanapie jeszcze zanim będziemy małżeństwem.-uśmiechnęłam się ciesząc, po raz kolejny, że myśli o nas poważnie i przestałam się kręcić. 
Mruknął zadowolony i sięgnął po nasze książki leżące na stoliku nocnym. Podał mi moją i sam pogrążył się w lekturze. Poszłam w jego ślady, jednak nie mogłam się skupić i postanowiłam "zemścić się" za to przy stole. Uśmiechając się pod nosem delikatnym ruchem, ledwie go dotykając opuszkami palców zaczęłam gładzić wewnętrzną stronę jego ręki. Kiedy dotarłam do zgięcia łokcia usłyszałam jak wciąga powietrze z cichym sykiem. Zadowolona, że tak na niego działam posunęłam się dalej. Odwróciłam się do niego twarzą i pocałowałam w usta. Wyjęłam mu książkę z ręki i wsunęłam jedną dłoń w jego włosy. Drugą ściągnęłam mu okulary do czytania (o których swoją drogą dowiedziałam się dopiero wczoraj) a on przyciągnął mnie do siebie, tak że praktycznie na nim leżałam (znowu). Odsunęłam się i przetoczyłam na swoją stronę. Spojrzał na mnie z mieszaniną zdziwienia i zawodu. Uśmiechnęłam się.
-To za to pod stołem.
Znowu zobaczyłam w jego oczach ten niepokój. Przekręcił się na bok i podparł głowę jedną ręką, a drugą dotknął mojego policzka. 
-Gwen, ja...
-Spokojnie.-przerwałam mu z ciepłym uśmiechem.-Tylko żartowałam.-nadal jednak widziałam to w jego oczach.-Naprawdę, bardzo mi się podobało.-zapewniłam, lecz nic to nie dało.
Przysunęłam się i ujęłam jego twarz w dłonie. 
-Co się dzieje?-zapytałam zmartwiona.
-Nic.-odparł wymijająco, odwracając wzrok.
-Spójrz na mnie.-poprosiłam, a on to zrobił, choć widziałam ból w jego oczach.-Co się dzieje.-powtórzyłam.
Westchnął.
-Gwen... ja naprawdę cię kocham. Nigdy nikogo tak bardzo nie kochałem. I chciałbym ci to pokazać, ale nie wiem... czy ty tego chcesz i czy jesteś na to gotowa... Chciałbym ci pokazać ile dla mnie znaczysz... Póki mogę.
-Co to znaczy: Póki mogę?-spojrzałam na niego zdezorientowana.-Zawsze będziesz mógł.
-Obawiam się, że nie...-spuścił wzrok.
Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
-Jak to nie?
-Gwendolyn... przed wyjazdem, musiałem załatwić zwolnienie na uczelnie. Poszedłem do lekarza, zrobili mi rutynowe badania. Coś wyszło nie tak. Zrobili kolejne badania. Pokazały jakieś zmiany w płucach. Pamiętasz jak mieliśmy poddać się elapsji w zeszłą środę, a ja w ostatniej chwili zadzwoniłem, że mnie nie będzie, bo muszę załatwić coś na uczelni?-pokiwałam głową teraz już naprawdę przerażona.-Byłem na tomografii.
Przełknęłam nerwowo ślinę i mój oddech przyspieszył.
-Co z wynikami?
-Nie wiem.-spojrzał mi w oczy.-Nie wiem czy chcę znać prawdę. Boję się je odebrać.
-Ale... Przecież w ogóle nie powinno być tych zmian! Po pierwsze masz dopiero dziewiętnaście lat! Przecież przed tobą całe życie!-chciałam, żeby się zaśmiał i powiedział, że to był tylko bardzo głupi żart.-Po drugie przecież zjadłeś ten głupi kamień! Powinieneś być cholernie nieśmiertelny!-mój głos wyraźnie stał się znacznie wyższy niż zazwyczaj. Dotykałam dłońmi całej jego twarzy. Chciałam sprawdzić, czy wciąż tu jest. Wszystko dlatego, że obawiałam się najgorszego.
-Widocznie jego działanie się wyczerpało. Po tych postrzałach. Gdyby działał nie powinno być nawet żadnych objawów.
Oczy napełniły mi się łzami. Dlaczego?
-Pojedziemy po nie jutro.-powiedziałam zdecydowanie.-Jeśli... Jeśli coś się dzieje trzeba zacząć leczyć to jak najszybciej, prawda?
Pokiwał głową i przytulił mnie mocno przyciągając do siebie. Odczekałam, aż jego oddech stanie się równy i zaśnie. Wtedy pozwoliłam łzą popłynąć. Myśl o tym, że mogłabym go stracić jest nie do zniesienia! Po jakimś czasie zasnęłam zmęczona płaczem i tym co się dzisiaj dowiedziałam.

***

Minęło pół roku. Okazało się, że Gideon ma raka płuc. Nie można go wyleczyć. Nic nie pomaga. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Codziennie przychodzę do szpitala, żeby być z nim jak najwięcej. Póki mogę. Ledwo mówi. Prawie nie może samodzielnie oddychać. Jego mama przeprowadziła się z powrotem do Anglii, jednak ja spędzam przy nim znacznie więcej czasu niż ona. Raphael często mi towarzyszy, ale widok cierpiącego brata jest dla niego ciężki. Tak samo jak dla mnie. Ale ja wiem, że muszę przy nim być. Za bardzo go kocham, żeby móc go opuścić. Mimo, że nie może teraz dużo zrobić, szybko się męczy i dużo czasu spędza śpiąc wiem, że zabolałoby go gdybym nie przychodziła, gdybym go opuściła. Wiem, ponieważ już teraz czuję ból kiedy o nim myślę. Bo w części już mnie opuścił. Teraz siedziałam obok jego łóżka i trzymałam go za rękę, mimo że spał. Próbowałam czytać, ale pikająca aparatura cały czas przykuwała moją uwagę, a ja patrząc na nią nie mogłam powstrzymać łez. Każde uderzenie serca, każdy cicho świszczący oddech przybliżał nas do końca. Co ja wtedy zrobię? Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego. Czy jeśli odejdzie będę w stanie ułożyć je sobie z kimś innym? Wątpię. Zawsze będę kochać jego, i tylko jego. Bez Gideona nic nie miało sensu. Poczułam, że ściska moją dłoń. Spojrzałam nie niego i spróbowałam się uśmiechnąć. Odpowiedział mi tym samym słabym uśmiechem, co zawsze przez ostatnie miesiące. Pociągnął mnie za rękę, żebym położyła się obok niego. Zrobiłam to, a on uniósł dłoń do mojej twarzy i otarł mi łzy z policzków. Przysunął się bliżej i wyszeptał z wysiłkiem:
-Kocham cię.
Po raz kolejny tego dnia zaczęłam płakać. Za każdym razem kiedy to mówił brzmiało to jak pożegnanie. Przytulił mnie do siebie. Wiem, że to ja powinnam go wspierać, i próbuję, ale to jest dla mnie za dużo. Po chwili sama jednak otarłam oczy. Przysunęłam swoją twarz do jego i pocałowałam go w policzek i później w czoło. 
-Ja też cię kocham. Zawsze będę. Nigdy nie przestanę.
Teraz to Gideonowi oczy zaszły łzami. 
-Ja też.-chciał powiedzieć, ale nie mógł. Wyczytałam to z jego ust. I oczu.

***

Następnego dnia zmarł. W szpitalnym łóżku. Przy Raphaelu, Falku, jego mamie i mnie. Trzymałam go za rękę. Czułam jego słaby puls do samego końca. Jego ostatnie spojrzenie było skierowane na mnie. Poruszył ustami. Chciał powiedzieć: "Kocham cię". To również było do mnie. Później uśmiechnął się lekko resztkami sił i zamknął oczy. Pikanie aparatu ustało. Przez chwilę patrzyłam na jego nieruchomą twarz, opuszczone powieki, usta, które kiedyś całowałam, a które teraz na zawsze już zastygły w tym delikatnym uśmiechu. Usłyszałam jak jego mama szlocha, a Falk ją pociesza. Do Raphaela chyba tak jak do mnie jeszcze nie całkiem to dotarło. Kiedy spojrzałam na nasze wciąż złączone ręce zrozumiałam, że to koniec. Nie będzie już więcej nas, Gideona i Gwendolyn, Diamentu i Rubinu. Koniec. Łzy zaczęły niepohamowanie płynąć mi po policzkach. Wkrótce zaczęłam też szlochać. Przycisnęłam jego zimną dłoń do ust i ucałowałam jego palce. Później wtuliłam twarz w jego ramię. Poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Wiedziałam, że to Raphael. Przysiadł na krześle, z którego nie wiem kiedy spadłam, i przytulił mnie mocno. On też płakał. Przyszli lekarze. Siłą odsunęli mnie od niego, a ja zaczęłam szlochać jeszcze bardziej. Obróciłam się twarzą do Raphaela i ukryłam ją w jego koszuli. Znowu mnie przytulił. Płakaliśmy razem. To jedyne co mogliśmy zrobić.

 

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 9

Rozdział 9
Gwendolyn
Około północy położyliśmy się spać, bo wcześniej musieliśmy poddać się elapsji. Gideon miał nadzwyczaj wygodne łóżko i spałam jak zabita. Obudziłam automatycznie za piętnaście siódma. Chciałam wstać, po cichu się ubrać i iść do szkoły ale kiedy zaczęłam delikatnie wyswobadzać się z obejmujących mnie ramion Gideona, mruknął mi do ucha:
-Nawet o tym nie myśl.
-Śpij.-powiedziałam cicho.-Muszę iść do szkoły.
-Masz zwolnienie na parę dni. Później ci opowiem.-szepnął nie otwierając oczu.-A teraz Ty śpij.
-Ale że co?!Jak...? Ty...?
-Później ci wytłumaczę. Po prostu śpij. I na miłość Boską przestań się wiercić!
Przestałam i zamknęłam oczy. Udało mi się zasnąć z myślą o kolejnym dniu spędzonym z Gideonem.

* * *
Gideon
Siedzieliśmy przy stole i jedliśmy śniadanie kiedy Gwen przypomniała sobie:
-Miałeś mi wytłumaczyć jakim cudem mam zwolnienie ze szkoły.
-A... tak. Poszedłem do waszego dyrektora i opowiedziałem mu bajeczkę o "zespole teatralnym". Tym, który potrzebował waszej szkoły jako sali do prób. Pan Gills myśli że nasz "nowy reżyser" załatwił nam występ poza Londynem i musimy wyjechać na co najmniej trzy dni. A Leslie i Raphael postanowili również dołączyć do naszego grona.
-Kiedy zdążyłeś to wymyślić?-spytała podejrzliwie Gwen myśląc że nie mówię jej prawdy.
-Prawie trzy tygodnie temu, kiedy mówiłem to dyrektorowi.
-Jesteś niemożliwy.-powiedziała.-I on w to uwierzył?
-Jasne. Nawet zaproponował nam że znowu użyczy nam sali.
Gwendolyn tylko kręciła głową z niedowierzaniem. Przez chwilę milczeliśmy, a potem odezwała się Gwen:
-Gideonie...
-Tak?
Spuściła głowę zawstydzona.
-Nie, juz nic. To głupie...
-Gwenny.-ująłem jej twarz w dłonie i podniosłem tak żeby patrzyła mi w oczy.-Możesz mi wszystko powiedzieć.
-No dobrze.-westchnęła-Śniło mi się dzisiaj, że Lucy i Paul wrócili do naszych czasów. Wszyscy się cieszyli i w ogóle. Myślisz...-znowu spuściła głowę.-Myślisz, że to możliwe?
-Hmmm...-zamyśliłem się. Muszę przyznać, że kompletnie mnie zaskoczyła. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.-Myślę że tak.-powiedziałem w końcu.-W kronikach jest napisane, że nie można przenosić niczego żywego poza podróżnikiem w czasie. Ale oni przecież są podróżnikami...
-Też tak o tym pomyślałam, choć nie znam dokładnie kronik.
-Hmmm...-znowu się zamyśliłem-Myślę że powinniśmy się z nimi spotkać. Cały czas zapominam oddać Madame Rossini tych ubrań z wizyty u Lucy i Paula przed imprezą u Cindy.
Gwen uśmiechnęła się:
-Cynthi.-poprawiła mnie.-Możemy odwiedzić ich dzisiaj?-spytała pełna entuzjazmu.
-Jeśli chcesz.-powiedziałem.-Ale tak naprawdę to nawet nie wiemy czy oni chcą wrócić.
-Wydaje mi się że chcą. Kiedy odwiedziliśmy ich tydzień temu narzekali jak ciężko żyje się bez tego wszystkiego.-zrobiła gest jakby chciała ogarnąć cały pokój.
W ciągu ostatniego miesiąca nie raz odwiedziliśmy Lucy i Paula. Tylko że Madame Rossini o tym wiedziała i pożyczała nam ubrania. Nie przepada za mną (ale sam sobie na to zasłużyłem) za to Gwendolyn uwielbia no i potrafi dochować tajemnicy.
-Musimy z nimi porozmawiać.-powiedziała stanowczo Gwen.-Chciałabym żeby wrócili.-szepnęła.
Nagle poczułem że muszę ją pocieszyć. Wstałem, obszedłem stół dookoła, siadłem na krześle obok i wziąłem Gwendolyn na kolana. Objąłem ją, a ona oparła mi głowę na piersi.
-Ja też.-powiedziałem wtulając twarz w jej włosy-Chociaż Paul czasem nieźle działa mi na nerwy.
Gwendolyn parsknęła śmiechem, a ja przytuliłem ją jeszcze mocniej.
-Prawie zawsze zwraca się do mnie "MAŁY", a przecież jestem od niego wyższy.
Gwenny jeszcze raz roześmiała się, a potem podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
-Zwykle nienawidzę tego całego genu ale jak tak sobie teraz myślę to naprawdę cieszę się że to ja go odziedziczyłam. Gdyby nie to, nie siedziałabym teraz u ciebie na kolanach i nie marzyłabym o sprowadzeniu moich rodziców z 1919 roku.
Teraz to ja się roześmiałem i pocałowałem ją w czoło.
-Tak, ja też się cieszę. Nawet bardziej niż ty. Gdyby nie to że ty masz ten gen, pewnie siedziałbym teraz z Charlottą, która znowu próbowałaby się na mnie uwieszać.
-Naprawdę była taka namolna?-spytała Gwen pozornie rozbawiona ale wyczułem w jej głosie nutę zazdrości.
-Nawet nie wiesz jak.-szepnąłem jej do ucha i pocałowałem ją w szyję. Poczułem że jej serce zaczyna szybciej bić i uśmiechnąłem się.-Ale nie masz się czym martwić. Nie jest dla ciebie żadną konkurencją.
-Jesteś pewien?-spytała podejrzliwie mrużąc oczy-Podobno te rude coś w sobie mają...
Zamiast odpowiadać pocałowałem ją w usta. Kiedy już się od siebie odkleiliśmy szepnąłem:
-Jestem pewien.
Gwen uśmiechnęła się.
-Powiedzmy że ci wierzę, ale pamiętaj! Mam cię na oku!
Roześmiałem się i musnąłem jej czoło. Rozglądając się po pokoju dostrzegłem jak mało zjadła.
-Zjedz coś jeszcze.-powiedziałem i spróbowałem przekręcić ją tak żeby siedziała przodem do stołu. Jednak ona uczepiła się mojej koszuli i pokręciła głową.
-Nie jestem już głodna.-szepnęła jak małe dziecko.
-No cóż. Skoro nie chcesz zjeść z własnej woli zastosujemy drastyczne metody.
Wziąłem z jej talerza jedną z kanapek i posadziłem ją pionowo.
-Otwórz buzię.-powiedziałem z uśmiechem machając jej kanapka przed nosem.
-Mhm-mhm.-ponownie pokręciła głową tym razem z zaciśniętymi ustami.
-Liczę do trzech. Raz... dwa...-Gwen nic sobie nie robiła z moich gróźb i dalej tylko kręciła uparcie kręciła głową.-Doigrałaś się. Trzy!-zacząłem ją łaskotać, a Gwen piszczała i śmiała się na przemian.
-Już! Błagam!-zapiszczała.-Przestań! Zjem tą kanapkę! Już! Dobra mówię przecież że zjem! Aj! Przestań! Błagam!
Przestałem, a Gwen zaczęła głęboko oddychać. Kiedy już oddychała normalnie z szerokim uśmiechem podsunąłem jej kanapkę.
-No. Obiecałaś.-powiedziałem nie przestając się uśmiechać.
Gwen spojrzała na mnie z pode łba ale wzięła kanapkę i ją zjadła. Przez cały czas siedziała na moich kolanach jednak już się do mnie nie przytulała. Od czasu kiedy skończyłem ją łaskotać obejmowałem ją jedną ręką w talii żeby nie spadła. Objąłem ją też drugą ręką i przyciągnąłem do siebie. Próbowała się stawiać ale w końcu dała za wygraną i przylgnęła do mnie.
-Kocham cię.-szepnąłem z twarzą wtuloną w jej włosy.
-Ja też cię kocham.-powiedziała i westchnęła.-Ale obiecaj że nigdy więcej nie będziesz mnie łaskotał.
Parsknąłem śmiechem.
-Obiecuję.-przyrzekłem i pocałowałem ją w czoło.

***
Gwendolyn
-Eh...-jęknęłam próbując dostać się do setki guzików na plecach.-Znowu to samo.
-Daj, ja to zrobię.-Gideon położył mi rękę na ramieniu i delikatnie mnie obrócił.
Kiedy skończył zapinać guziki mojej sukni obrócił mnie z powrotem przodem do siebie i zmierzył wzrokiem od stóp do głów.
-Pięknie.-powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.-Gotowa?
-Chyba tak. Ale trochę się denerwuję. A jeśli oni nie chcą wrócić? A nawet jeśli chcą to co jeśli się nie uda? Przecież w kronikach było napisane że te rośliny i zwierzęta które chcieli przenieść nie przeżyły. Co jeśli to samo będzie z Lucy i Paulem? A jeśli oni...
-Na pewno nie, Gwenny. Weź głęboki oddech i się uspokój. Jeśli chcą wrócić to na pewno nam się uda sprowadzić ich z powrotem. Jednak myślę, że kiedy już z nimi porozmawiamy powinniśmy też spytać Lucasa o zdanie. On będzie wiedział najlepiej.
Poszłam za jego radą.
-Masz rację. Chodźmy.-wzięłam go za rękę i pociągnęłam go w stronę ołtarza gdzie postanowiliśmy po raz kolejny ukryć chronograf.
***
Gwendolyn

Siedzieliśmy na kanapie w salonie u Lucy i Paula. Niedawno przenieśli się tu od Lady Tinley i byliśmy tu z Gideonem dopiero pierwszy raz. Lucy zaproponowała, że nas oprowadzi ale Gideon powiedział, że to może zaczekać i spojrzał na mnie znacząco. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
-Musimy wam o czymś powiedzieć. Nie wiemy czy to wam się spodoba ale stwierdziliśmy, że powinniście o tym wiedzieć, bo...
Paul nie dał mi dokończyć. Wstał gwałtownie wylewając przy tym herbatę ze swojej filiżanki. Lucy patrzyła z niedowierzaniem to na mnie to na Gideona. Paul zaczął się na nas drzeć.
-Mówiłem ci, Lucy, że tak to się skończy! Wiedziałem! Ile wy macie lat?! Tego właśnie się bałem od kiedy was po raz pierwszy razem zobaczyłem!-Gideon otworzył usta, żeby coś powiedzieć ale Paul tylko wycelował w niego oskarżycielsko palec i powiedział-Jak mogłeś jej to zrobić?! Jest taka młoda! I ty też! Czy w ogóle wtedy myślałeś kiedy...Wy...?!
Wreszcie pojęłam o co mu chodzi. Myślał, że jestem w ciąży! Co za idiotyzm. Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową i powiedziałam:
-Po pierwsze: uspokój się. Twoje krzyki nic tu nie dadzą.
-Ty mi się każesz uspokoić kiedy... Ty i on...-opadł bezsilnie na fotel.
-Po drugie-kontynuowałam nie zwracając na niego uwagi.-jesteś ostatnią osobą, która ma prawo robić mi wykłady na ten temat.-Paul uniósł ręce, ale zaraz znowu opuścił je z rezygnacją.-Po trzecie - zupełnie nie o to nam chodzi.
Paul siedział przez chwilę z twarzą ukrytą w dłoniach jakby jeszcze nie do niego nie dotarło to co właśnie powiedziałam.
-Wydaje nam się-powiedział Gideon zwracając się bardziej do Lucy niż do mojego ojca.-że znaleźliśmy sposób, żebyście mogli wrócić do naszych czasów.
-Naprawdę?-Lucy nie wierzyła własnym uszom.-Paul, obudź się człowieku.-Paul zdezorientowany uniósł głowę, kiedy Lucy trzepnęła go w ramię.-Gwen wcale nie jest w ciąży idioto. Znaleźli sposób by przenieść nas z powrotem do ich czasów.
-Co?
-To co słyszałeś. A tak w ogóle to powinieneś ich przeprosić. Chcą nam pomóc a ty wyjeżdzasz z czymś takim.
-Masz rację. Przepraszam.-zwrócił się do nas.-Ale tak to zaczęłaś, że trudno było pomyśleć o czymś innym.
Uśmiechnęłam się do niego. Gideon objął mnie ramieniem i opowiedział o moim śnie i naszym pomyśle. Ja tymczasem przyjrzałam się uważniej Lucy, która siedziała na przeciwko mnie. Wyglądała jakoś inaczej. I cały czas trzymała ręce założone na brzuchu, który wydawał się być wypukły... W ogóle się nie zdenerwowała kiedy Paul zaczął swój dość gwałtowny wykład ona kazała mu się tylko uspokoić a on od razu jej słuchał. Nawet się jej nie sprzeciwiał jakby nie chciał jej denerwować. Muszę z nią porozmawiać. W tej chwili Gideon zakończył swój monolog i zaczęli rozważać z Paulem różne możliwości. W tym czasie Lucy dalej się im przysłuchiwała. Dostałam szansę na rozmowę w cztery oczy i postanowiłam ją wykorzystać.
-Lucy?
-Tak?
-Może w czasie kiedy oni będą to wszystko omawiać i tak dalej to oprowadziłabyś mnie po domu? W końcu pewnie i tak nie zrozumiemy połowy z tego co mówią.-zasugerowałam.
-Jasne.-Lucy uśmiechnęła się do mnie i wstała.
Wyszłyśmy z salonu i Lucy oprowadzała mnie po całym domu. Przez cały ten czas zastanawiałam się jak ją o to spytać. Przecież nie mogłam walnąć prosto z mostu "Lucy, jesteś w ciąży?". Głowiłam się nad tym dobre dziesięć minut i w ostatnim pokoju przed powrotem do salonu w końcu zebrałam sie na odwagę i spytałam:
-Lucy... Ja... Zauważyłam...-wzięłam głęboki oddech-Czy mogę cię podejrzewać o to o co podejrzewał mnie Paul?
Lucy uśmiechnęła się lekko i niepewnie, a potem pokiwała głową.
-Aż tak widać?
-Facet by tego nie zauważył ale kobieta z pewnością.-uśmiechnęłam się i objęłam ją.-Tak się cieszę! Gratuluję!
Lucy objęła mnie po chwili wachania jakby zdziwiła ją moja reakcja.
-Nie jesteś zła?-szepnęła.-Przecież my... zostawiliśmy cię kiedy byłaś niemowlęciem i...
-Oczywiście, że nie jestem zła. Poza tym wiem, że nie mieliście wyjścia.-wiedziałam, że Lucy się usmiecha.-A czy Paul wie?
-Oczywiście. Tak w ogóle to mieliśmy wam dzisiaj powiedzieć ale, no wiesz.
-W takim razie mam kolejny powód, żeby go ochrzanić za to, że palnął mi to dość gwałtowne kazanie.
-Nie martw się. Sama się tym zajmę.-odsunęłyśmy się od siebie.-Myślę, ze powinnyśmy wracać. Inaczej wyślą po nas pokojówkę, a ta biedna dziewczyna przeraźliwie boi się Paula i na samą myśl, że ten może ją wezwać robi się biała jak sciana.
Roześmiałyśmy się i wróciłyśmy do salonu gdzie Gideon i Paul dalej rozprawiali o tym samym i miałam wątpliwości co do tego czy zauważyli, że wyszłyśmy. Usiadłyśmy na swoich miejcach. Gideon właśnie gestykulował zawzięcie i mówił strasznie szybko przez co rozumiałam tylko niektóre słowa. Drugim tego powodem było to, że co chwile używał jakiś łacińskich słów, których znaczenia nie znałam.

***
-Czy to co mówiłam na początku naprawdę tak brzmiało?-spytałam kiedy już w naszych czasach wracaliśmy do domu Gideona.
-Trochę.-przyznał.-Ale nie powinien tak gwałtownie reagować.-powiedział i objął mnie w talii uśmiechając się.
-Szczególnie w zaistniałej sytuacji.
-Co? Jakiej sytuacji?-Gideon spojrzał na mnie zdezorientowany.
-O Boże, zapomnniałam ci powiedzieć!
-Ale o czym?-zmarszczył brwi nic nie rozumiejąc.
-Lucy jest w ciąży. Powiedziałą mi kiedy oprowadzała mnie po domu. Możliwe, że nawet tego nie zauważyliście ale nie było nas dobre piętnaście minut.
-Naprawdę? Nawet tego nie zauważyłem!
-Tego, że jest w ciąży czy tego, że wyszłyśmy?-droczyłam się z nim.
-Że jest w ciąży. W ogóle nie widać.
-Kobieta by zauważyła. Facet też jakby się dobrze przyjrzał. Ale ja się cieszę, że nie zauważyłeś bo to znaczy, że wcale tego nie robiłeś.
-Jeśli miałbym wybierać między tobą a nią to wiesz kogo bym wybrał.-powiedział uśmiechając się do mnie.
-A jakby była tam jeszcze Charlotta?-spytałam kładąc mu głowę na ramieniu.
-Nadal Lucy.-szepnął mi prosto do ucha, a ja wiedziałam, że się uśmiecha.
Odsunęłąm się od niego i szturchnęłam go w bok.
-Au!
-Mięczak.-stwierdziłam i ruszyłam przed siebie z triumfującym uśmiechem na twarzy.
Gideon błyskawicznie mnie dogonił i przyciągnął do siebie.
-Jak mnie nazwałaś?-szepnął, a ja poczułam jego ciepły oddech na karku.
-Mięczak!-powiedziałam wyswobadzając się z jego objęć.
-Powiedz to jeszcze raz, a zobaczysz.-pogroził mi ze śmiechem.-Nie wyjdziesz z tego cała.
-Najpierw musisz mnie złapać, mięczaku!-krzyknęłam i pobiegłam przed siebie.
Dobiegłam do niedużego rynku z małą fontanną na środku nieopodal domu Gideona kiedy poczułam że on łapie mnie w pasie i po raz kolejny przyciąga do siebie.
-Jak mnie nazwałaś?-spytał znowu.
-Mięczak! Mogę ci podać nawet kilka synonimów do tego słowa na przykład...-nie zdążyłam skończyć, bo Gideon zdążył już przerzucić mnie sobie przez ramię i podejść ze mną do fontanny.-Nawet się nie waż tego...-znowu nie pozwolił mi skończyć i tylko szerokim uśmiechem wrzucił mnie do fontanny.
Na jego nieszczęście zdołałam jeszcze złapać go za rękę przez co poleciał do wody razem ze mną. Kiedy już siedzieliśmy i byliśmy cali mokrzy powiedział:
-To jak mnie nazwałaś?
-Mięczak.-wysapałam z drudem łapiąc oddech z powodu wody i biegu z przed chwili.
Ochlapał mnie a ja mu oddałam i siedzieliśmy tak w fontannie na środku rynku cali ociekając wodą, aż w końcu ja skapitulowałam.
-No, dobra zwracam ci honor.
-Jak dzieci, jak dzieci...-usłyszeliśmy znajomy głos i podnieśliśmy głowy.
Raphael i Leslie stali nad nami.
-A co wy tu robicie?-spytał Gideon wstając i wyciągając rękę, żeby mi pomóc.-Przecież byliście u mamy.
-Nie wytrzymywałem tam.-powiedział Raphael.-Mama doprowadza mnie do szału. Nie wiem jak mogłem z nią wcześniej mieszkać.

Rozdział 8

Rozdział 8
Gwendolyn
Falk de Villiers nie odezwał się słowem kiedy w limuzynie wiozącej nas z lotniska do Temple opowiadaliśmy jemu i Panu Georgowi o drugim chronografie. Kiedy skończyliśmy dalej nikt się nie odezwał. W końcu Falk spytał:
-Co jeszcze przed nami ukryliście?
-Nic.-wzruszyłam ramionami.-No poza tym że jesteśmy razem ale to już chyba każdy wie.-powiedziałam.
-Czyli Charlotta mówiła prawdę.-szepnął Falk.
Pokiwałam głową. Gideon siedział obok i trzymał mnie za rękę.
-Czy ktoś jeszcze o tym wie?-spytał pan George.
-Tak.-powiedziałam.-Leslie i Raphael. I Ciocia Maddy też tak jak Nick i Caroline. A no i pan Bernhard.
Czekałam aż Falk znowu wybuchnie ale tak się nie stało. Ukrył tylko twarz w dłoniach i mruknął:
-Lucas też zataił to przed nami. Dlaczego nam nie powiedzieliście?
-Wiedzieliśmy jaka będzie wasza reakcja.-powiedział Gideon, a ja ścisnęłam jego rękę.-Poza tym jesteście wrogo nastawieni do Lucy i Paula. Okazało się że mieli rację co do Hrabiego i chronografu. Zastanawialiśmy się czy wam powiedzieć ale...
-Porozmawiamy później.-przerwał mu Falk.-Boli mnie głowa. Gideonie jedziecie do Ciebie do domu. Poradzicie sobie. Ja muszę razem z Thomasem jechać do loży.
Gideon skinął głową. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu.

***

Dojechaliśmy do domu Gideona o pierwszej po południu. Kiedy weszliśmy do środka odetchnęłam z ulgą i zaczęłam ściągać kurtkę. Zauważyłam że Gideon się uśmiecha.
-Czemu się uśmiechasz?-spytałam.-Nie dość że są wściekli za Paryż to teraz jeszcze o drugi chronograf.
-Nie było tak źle jak myślałem.-powiedział nie przestając się uśmiechać.-Poza tym mamy czas dla siebie, bo kiedy wysiadłaś Falk wyraźnie zażyczył sobie żebym mu się nie pokazywał na oczy przez parę dni. A no i nie zabrał nam chronografu więc możemy sami poddawać się elapsji.
Musiałam się uśmiechnąć.
-Paryż dobrze na ciebie działa.-powiedziałam.-Z wiecznego pesymisty robisz się mega-optymistą.
Roześmiał się i mnie pocałował. Kiedy wreszcie się od siebie odkleiliśmy okazało się że leżymy na wielkiej szarej kanapie w salonie. Nie wiem jak udało nam się tam dostać szczególnie że po drodze był zamknięte drzwi. Uśmiechnęliśmy się do siebie i znowu zatonęliśmy w namiętnym pocałunku. Gideon zdjął kurtkę i rzucił ją na podłogę. Ja swojej pozbyłam się już w przedpokoju. Dłoń Gideona dotąd spoczywająca na moich plecach zjechała niżej, na biodro. Przyciągnęłam go do siebie ręką, którą obejmowałam go w pasie. Jego dłoń zdążyła zejść już na udo kiedy usłyszałam głos Xemeriusa:
-Ty swintusku, ty!
Gwałtownie otworzyłam oczy i nie uszło to uwadze Gideona. Odsunął się trochę, podparł głowę ręką i spojrzał na mnie zatroskany.
-Wszystko w porządku?-spytał i pogłaskał mnie po policzku.
Położyłam swoją dłoń na jego i szepnęłam:
-Muszę ci coś powiedzieć.
-O co chodzi?-spytał jeszcze bardziej zmartwiony.
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam mu o tym że widzę duchy. Wszystko powiedziałam bardzo szybko jak zawsze kiedy jestem zdenerwowana.
-Jamesa też poznałam jako ducha. Straszył w mojej szkole do czasu kiedy go zaszczepiłeś. Widzę też małego Roberta, który zazwyczaj chowa się za nogą doktora White'a. A to jest Xemerius.-wskazałam ręką na stolik do kawy, na którym Xemerius sobie usiadł.-Który zawsze pojawia się wtedy kiedy nie powinien. Pamiętasz jak wtedy na soiree u Lady Brompton dziwnie się zachowywałam? Mogło się wydawać że rozmawiam sama ze sobą ale tak naprawdę był tam duch Hrabiego di Madrone, który zaczął do mnie coś rzęzić. Nawiasem mówiąc był z nami też wtedy kiedy Lord Alastair dźgnął mnie szpadą. Jeśli teraz uważasz mnie za wariatkę to mi to powiedz bo wolę wiedzieć niż żebyś to przede mną ukrywał i...
-Ciii...-powiedział Gideon kładąc mi palec na ustach.-Wierzę ci. I nie uważam że jesteś wariatką. W sumie to nawet logiczne. kruk jest połączeniem świata żywych i martwych...-zamyślił się na chwilę, a potem dodał z uśmiechem.-Ale kochałbym cię nawet jakbyś była wariatką.
Musiałam się uśmiechnąć.
-Ja też cię kocham.-szepnęłam i pocałowałam go.
Już po chwili rozległo się głośne "Bleee..."
Odsunęłam się z przepraszającym spojrzeniem i powiedziałam:
-Najwyższy czas żebyście oficjalnie się poznali.-wskazałam ręką na małego gargulca.-Gideonie to jest Xemerius. Xemeriusie, Gideon de Villiers.
Gideon niepewnie pomachał ręką w kierunku Xemeriusa, a on odmachał mu entuzjastycznie.
-Jeśli jeszcze raz skrzywdzisz Gwendolyn to będziesz miał ze mną do czynienia.-powiedział i przeniknął przez ścianę.
Roześmiałam się. Gideon spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Powiedział że jeśli jeszcze raz mnie skrzywdzisz to będziesz miał z nim do czynienia. Wciąż mi wypomina jak ryczałam kiedy dowiedziałam się że tak naprawdę mnie nie kochasz.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził.-powiedział Gideon i pocałował mnie tak jak tylko on potrafi.

***

Jakiś czas później zjedliśmy obiad. Wcześniej nie doszło do niczego poza pocałunkami. Chyba dlatego że baliśmy się iż Xemerius wyleci zza ściany. W lodówce nie było nic poza starą cytryną więc zamówiliśmy pizzę. Kiedy skończyliśmy jeść była piąta po południu. Wciąż było jasno więc wzięliśmy książki i wyszliśmy do małego ogródka za domem. Usiedliśmy na huśtawce i czytaliśmy. Nie zdążyłam przeczytać strony bo zadzwonił mój telefon. Gideon podniósł wzrok z nad książki i spytał:
-Kto to?
Spojrzałam na ekran telefonu.
-To Leslie. Pewnie chce mi opisać złote krany na jachcie.
Gideon uśmiechnął się i zaczął się podnosić z huśtawki.
-Poczekaj.-powiedziałam kładąc mu rękę na ramieniu.-Siedź.
Wzięłam telefon i odeszłam na parę kroków. Odebrałam.
-Cześć.-usłyszałam głos mojej przyjaciółki.-Czemu mnie rano nie obudziłaś?
-Stwierdziłam że powinnaś się wyspać. Jak tam u Państwa Bertelin?
-Trochę dziwnie ale jakoś żyję. Pani Bertelin chyba niezbyt mnie lubi ale jej mąż jest całkiem spoko. Wiedziałaś że oni mają złote krany?!
Roześmiałam się.
-Tak, Gideon mi opowiadał.-rzuciłam ukradkowe spojrzenie w jego stronę i stwierdziłam że na mnie patrzy.-Zresztą miał czytać ale cały czas mnie obserwuje. Ładny mają dom?
-Piękny ale jak na mój gust trochę za bogato. Bałabym się wziąć do ręki jednej z tych rzeźb, a Pani Bertelin codziennie każe je czyścić.
-Też bym się bała. Powinnyśmy kończyć, bo inaczej zapłacisz majątek.
-No dobra. Zadzwonię jak tylko wydarzy się coś ciekawego. Pa!
-Pa.-powiedziałam i się rozłączyłam.
Wróciłam do Gideona, który nagle pochylił się nad książką.
-Miałeś czytać.-powiedziałam.
-A co robię.-spytał zakłopotany.
-Widziałam. Naprawdę nie musisz przyglądać mi się jak rozmawiam przez telefon.
-A co jeśli lubię?-szepnął i przyciągnął mnie gwałtownie do siebie na kolana.-Kocham cię.-mruknął całując mnie w szyję.
-Ja też cię kocham.-powiedziałam i zatraciłam się w jego objęciach.