Rozdział
9
Gwendolyn
Około
północy położyliśmy się spać, bo wcześniej musieliśmy poddać
się elapsji. Gideon miał nadzwyczaj wygodne łóżko i spałam jak
zabita. Obudziłam automatycznie za piętnaście siódma. Chciałam
wstać, po cichu się ubrać i iść do szkoły ale kiedy zaczęłam
delikatnie wyswobadzać się z obejmujących mnie ramion Gideona,
mruknął mi do ucha:
-Nawet
o tym nie myśl.
-Śpij.-powiedziałam
cicho.-Muszę iść do szkoły.
-Masz
zwolnienie na parę dni. Później ci opowiem.-szepnął nie
otwierając oczu.-A teraz Ty śpij.
-Ale
że co?!Jak...? Ty...?
-Później
ci wytłumaczę. Po prostu śpij. I na miłość Boską przestań się
wiercić!
Przestałam
i zamknęłam oczy. Udało mi się zasnąć z myślą o kolejnym dniu
spędzonym z Gideonem.
*
* *
Gideon
Siedzieliśmy
przy stole i jedliśmy śniadanie kiedy Gwen przypomniała sobie:
-Miałeś
mi wytłumaczyć jakim cudem mam zwolnienie ze szkoły.
-A...
tak. Poszedłem do waszego dyrektora i opowiedziałem mu bajeczkę o
"zespole teatralnym". Tym, który potrzebował waszej
szkoły jako sali do prób. Pan Gills myśli że nasz "nowy
reżyser" załatwił nam występ poza Londynem i musimy
wyjechać na co najmniej trzy dni. A Leslie i Raphael postanowili
również dołączyć do naszego grona.
-Kiedy
zdążyłeś to wymyślić?-spytała podejrzliwie Gwen myśląc że
nie mówię jej prawdy.
-Prawie
trzy tygodnie temu, kiedy mówiłem to dyrektorowi.
-Jesteś
niemożliwy.-powiedziała.-I on w to uwierzył?
-Jasne.
Nawet zaproponował nam że znowu użyczy nam sali.
Gwendolyn
tylko kręciła głową z niedowierzaniem. Przez chwilę milczeliśmy,
a potem odezwała się Gwen:
-Gideonie...
-Tak?
Spuściła
głowę zawstydzona.
-Nie,
juz nic. To głupie...
-Gwenny.-ująłem
jej twarz w dłonie i podniosłem tak żeby patrzyła mi w
oczy.-Możesz mi wszystko powiedzieć.
-No
dobrze.-westchnęła-Śniło mi się dzisiaj, że Lucy i Paul wrócili
do naszych czasów. Wszyscy się cieszyli i w ogóle.
Myślisz...-znowu spuściła głowę.-Myślisz, że to możliwe?
-Hmmm...-zamyśliłem
się. Muszę przyznać, że kompletnie mnie zaskoczyła. Nigdy się
nad tym nie zastanawiałem.-Myślę że tak.-powiedziałem w końcu.-W
kronikach jest napisane, że nie można przenosić niczego żywego
poza podróżnikiem w czasie. Ale oni przecież są podróżnikami...
-Też
tak o tym pomyślałam, choć nie znam dokładnie kronik.
-Hmmm...-znowu
się zamyśliłem-Myślę że powinniśmy się z nimi spotkać. Cały
czas zapominam oddać Madame Rossini tych ubrań z wizyty u Lucy i
Paula przed imprezą u Cindy.
Gwen
uśmiechnęła się:
-Cynthi.-poprawiła
mnie.-Możemy odwiedzić ich dzisiaj?-spytała pełna entuzjazmu.
-Jeśli
chcesz.-powiedziałem.-Ale tak naprawdę to nawet nie wiemy czy oni
chcą wrócić.
-Wydaje
mi się że chcą. Kiedy odwiedziliśmy ich tydzień temu narzekali
jak ciężko żyje się bez tego wszystkiego.-zrobiła gest jakby
chciała ogarnąć cały pokój.
W
ciągu ostatniego miesiąca nie raz odwiedziliśmy Lucy i Paula.
Tylko że Madame Rossini o tym wiedziała i pożyczała nam ubrania.
Nie przepada za mną (ale sam sobie na to zasłużyłem) za to
Gwendolyn uwielbia no i potrafi dochować tajemnicy.
-Musimy
z nimi porozmawiać.-powiedziała stanowczo Gwen.-Chciałabym żeby
wrócili.-szepnęła.
Nagle
poczułem że muszę ją pocieszyć. Wstałem, obszedłem stół dookoła, siadłem na krześle obok i wziąłem Gwendolyn na kolana.
Objąłem ją, a ona oparła mi głowę na piersi.
-Ja
też.-powiedziałem wtulając twarz w jej włosy-Chociaż Paul czasem
nieźle działa mi na nerwy.
Gwendolyn
parsknęła śmiechem, a ja przytuliłem ją jeszcze mocniej.
-Prawie
zawsze zwraca się do mnie "MAŁY", a przecież jestem od
niego wyższy.
Gwenny
jeszcze raz roześmiała się, a potem podniosła głowę i spojrzała
mi w oczy.
-Zwykle
nienawidzę tego całego genu ale jak tak sobie teraz myślę to
naprawdę cieszę się że to ja go odziedziczyłam. Gdyby nie to,
nie siedziałabym teraz u ciebie na kolanach i nie marzyłabym o
sprowadzeniu moich rodziców z 1919 roku.
Teraz
to ja się roześmiałem i pocałowałem ją w czoło.
-Tak,
ja też się cieszę. Nawet bardziej niż ty. Gdyby nie to że ty
masz ten gen, pewnie siedziałbym teraz z Charlottą, która znowu
próbowałaby się na mnie uwieszać.
-Naprawdę
była taka namolna?-spytała Gwen pozornie rozbawiona ale wyczułem w
jej głosie nutę zazdrości.
-Nawet
nie wiesz jak.-szepnąłem jej do ucha i pocałowałem ją w szyję.
Poczułem że jej serce zaczyna szybciej bić i uśmiechnąłem
się.-Ale nie masz się czym martwić. Nie jest dla ciebie żadną
konkurencją.
-Jesteś
pewien?-spytała podejrzliwie mrużąc oczy-Podobno te rude coś w
sobie mają...
Zamiast
odpowiadać pocałowałem ją w usta. Kiedy już się od siebie
odkleiliśmy szepnąłem:
-Jestem
pewien.
Gwen
uśmiechnęła się.
-Powiedzmy
że ci wierzę, ale pamiętaj! Mam cię na oku!
Roześmiałem
się i musnąłem jej czoło. Rozglądając się po pokoju
dostrzegłem jak mało zjadła.
-Zjedz
coś jeszcze.-powiedziałem i spróbowałem przekręcić ją tak żeby
siedziała przodem do stołu. Jednak ona uczepiła się mojej koszuli
i pokręciła głową.
-Nie
jestem już głodna.-szepnęła jak małe dziecko.
-No
cóż. Skoro nie chcesz zjeść z własnej woli zastosujemy
drastyczne metody.
Wziąłem
z jej talerza jedną z kanapek i posadziłem ją pionowo.
-Otwórz
buzię.-powiedziałem z uśmiechem machając jej kanapka przed nosem.
-Mhm-mhm.-ponownie
pokręciła głową tym razem z zaciśniętymi ustami.
-Liczę
do trzech. Raz... dwa...-Gwen nic sobie nie robiła z moich gróźb i
dalej tylko kręciła uparcie kręciła głową.-Doigrałaś się.
Trzy!-zacząłem ją łaskotać, a Gwen piszczała i śmiała się na
przemian.
-Już!
Błagam!-zapiszczała.-Przestań! Zjem tą kanapkę! Już! Dobra
mówię przecież że zjem! Aj! Przestań! Błagam!
Przestałem,
a Gwen zaczęła głęboko oddychać. Kiedy już oddychała normalnie
z szerokim uśmiechem podsunąłem jej kanapkę.
-No.
Obiecałaś.-powiedziałem nie przestając się uśmiechać.
Gwen
spojrzała na mnie z pode łba ale wzięła kanapkę i ją zjadła.
Przez cały czas siedziała na moich kolanach jednak już się do
mnie nie przytulała. Od czasu kiedy skończyłem ją łaskotać
obejmowałem ją jedną ręką w talii żeby nie spadła. Objąłem
ją też drugą ręką i przyciągnąłem do siebie. Próbowała się
stawiać ale w końcu dała za wygraną i przylgnęła do mnie.
-Kocham
cię.-szepnąłem z twarzą wtuloną w jej włosy.
-Ja
też cię kocham.-powiedziała i westchnęła.-Ale obiecaj że nigdy
więcej nie będziesz mnie łaskotał.
Parsknąłem
śmiechem.
-Obiecuję.-przyrzekłem
i pocałowałem ją w czoło.
***
Gwendolyn
-Eh...-jęknęłam
próbując dostać się do setki guzików na plecach.-Znowu to samo.
-Daj,
ja to zrobię.-Gideon położył mi rękę na ramieniu i delikatnie
mnie obrócił.
Kiedy
skończył zapinać guziki mojej sukni obrócił mnie z powrotem
przodem do siebie i zmierzył wzrokiem od stóp do głów.
-Pięknie.-powiedział
i pocałował mnie w czubek głowy.-Gotowa?
-Chyba
tak. Ale trochę się denerwuję. A jeśli oni nie chcą wrócić? A
nawet jeśli chcą to co jeśli się nie uda? Przecież w kronikach
było napisane że te rośliny i zwierzęta które chcieli przenieść
nie przeżyły. Co jeśli to samo będzie z Lucy i Paulem? A jeśli
oni...
-Na
pewno nie, Gwenny. Weź głęboki oddech i się uspokój. Jeśli chcą
wrócić to na pewno nam się uda sprowadzić ich z powrotem. Jednak
myślę, że kiedy już z nimi porozmawiamy powinniśmy też spytać
Lucasa o zdanie. On będzie wiedział najlepiej.
Poszłam
za jego radą.
-Masz
rację. Chodźmy.-wzięłam go za rękę i pociągnęłam go w stronę
ołtarza gdzie postanowiliśmy po raz kolejny ukryć chronograf.
***
Gwendolyn
Siedzieliśmy
na kanapie w salonie u Lucy i Paula. Niedawno przenieśli się tu od
Lady Tinley i byliśmy tu z Gideonem dopiero pierwszy raz. Lucy
zaproponowała, że nas oprowadzi ale Gideon powiedział, że to może
zaczekać i spojrzał na mnie znacząco. Wzięłam głęboki oddech i
zaczęłam:
-Musimy
wam o czymś powiedzieć. Nie wiemy czy to wam się spodoba ale
stwierdziliśmy, że powinniście o tym wiedzieć, bo...
Paul
nie dał mi dokończyć. Wstał gwałtownie wylewając przy tym
herbatę ze swojej filiżanki. Lucy patrzyła z niedowierzaniem to na
mnie to na Gideona. Paul zaczął się na nas drzeć.
-Mówiłem
ci, Lucy, że tak to się skończy! Wiedziałem! Ile wy macie lat?!
Tego właśnie się bałem od kiedy was po raz pierwszy razem
zobaczyłem!-Gideon otworzył usta, żeby coś powiedzieć ale Paul
tylko wycelował w niego oskarżycielsko palec i powiedział-Jak
mogłeś jej to zrobić?! Jest taka młoda! I ty też! Czy w ogóle
wtedy myślałeś kiedy...Wy...?!
Wreszcie
pojęłam o co mu chodzi. Myślał, że jestem w ciąży! Co za
idiotyzm. Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową i powiedziałam:
-Po
pierwsze: uspokój się. Twoje krzyki nic tu nie dadzą.
-Ty
mi się każesz uspokoić kiedy... Ty i on...-opadł bezsilnie na
fotel.
-Po
drugie-kontynuowałam nie zwracając na niego uwagi.-jesteś ostatnią
osobą, która ma prawo robić mi wykłady na ten temat.-Paul uniósł
ręce, ale zaraz znowu opuścił je z rezygnacją.-Po trzecie -
zupełnie nie o to nam chodzi.
Paul
siedział przez chwilę z twarzą ukrytą w dłoniach jakby jeszcze
nie do niego nie dotarło to co właśnie powiedziałam.
-Wydaje
nam się-powiedział Gideon zwracając się bardziej do Lucy niż do
mojego ojca.-że znaleźliśmy sposób, żebyście mogli wrócić do
naszych czasów.
-Naprawdę?-Lucy
nie wierzyła własnym uszom.-Paul, obudź się człowieku.-Paul
zdezorientowany uniósł głowę, kiedy Lucy trzepnęła go w
ramię.-Gwen wcale nie jest w ciąży idioto. Znaleźli sposób by
przenieść nas z powrotem do ich czasów.
-Co?
-To
co słyszałeś. A tak w ogóle to powinieneś ich przeprosić. Chcą
nam pomóc a ty wyjeżdzasz z czymś takim.
-Masz
rację. Przepraszam.-zwrócił się do nas.-Ale tak to zaczęłaś,
że trudno było pomyśleć o czymś innym.
Uśmiechnęłam
się do niego. Gideon objął mnie ramieniem i opowiedział o moim
śnie i naszym pomyśle. Ja tymczasem przyjrzałam się uważniej
Lucy, która siedziała na przeciwko mnie. Wyglądała jakoś
inaczej. I cały czas trzymała ręce założone na brzuchu, który
wydawał się być wypukły... W ogóle się nie zdenerwowała kiedy
Paul zaczął swój dość gwałtowny wykład ona kazała mu się
tylko uspokoić a on od razu jej słuchał. Nawet się jej nie
sprzeciwiał jakby nie chciał jej denerwować. Muszę z nią
porozmawiać. W tej chwili Gideon zakończył swój monolog i zaczęli
rozważać z Paulem różne możliwości. W tym czasie Lucy dalej się
im przysłuchiwała. Dostałam szansę na rozmowę w cztery oczy i
postanowiłam ją wykorzystać.
-Lucy?
-Tak?
-Może
w czasie kiedy oni będą to wszystko omawiać i tak dalej to
oprowadziłabyś mnie po domu? W końcu pewnie i tak nie zrozumiemy
połowy z tego co mówią.-zasugerowałam.
-Jasne.-Lucy
uśmiechnęła się do mnie i wstała.
Wyszłyśmy
z salonu i Lucy oprowadzała mnie po całym domu. Przez cały ten
czas zastanawiałam się jak ją o to spytać. Przecież nie mogłam
walnąć prosto z mostu "Lucy, jesteś w ciąży?".
Głowiłam się nad tym dobre dziesięć minut i w ostatnim pokoju
przed powrotem do salonu w końcu zebrałam sie na odwagę i
spytałam:
-Lucy...
Ja... Zauważyłam...-wzięłam głęboki oddech-Czy mogę cię
podejrzewać o to o co podejrzewał mnie Paul?
Lucy
uśmiechnęła się lekko i niepewnie, a potem pokiwała głową.
-Aż
tak widać?
-Facet
by tego nie zauważył ale kobieta z pewnością.-uśmiechnęłam się
i objęłam ją.-Tak się cieszę! Gratuluję!
Lucy
objęła mnie po chwili wachania jakby zdziwiła ją moja reakcja.
-Nie
jesteś zła?-szepnęła.-Przecież my... zostawiliśmy cię kiedy
byłaś niemowlęciem i...
-Oczywiście,
że nie jestem zła. Poza tym wiem, że nie mieliście
wyjścia.-wiedziałam, że Lucy się usmiecha.-A czy Paul wie?
-Oczywiście.
Tak w ogóle to mieliśmy wam dzisiaj powiedzieć ale, no wiesz.
-W
takim razie mam kolejny powód, żeby go ochrzanić za to, że palnął
mi to dość gwałtowne kazanie.
-Nie
martw się. Sama się tym zajmę.-odsunęłyśmy się od
siebie.-Myślę, ze powinnyśmy wracać. Inaczej wyślą po nas
pokojówkę, a ta biedna dziewczyna przeraźliwie boi się Paula i na
samą myśl, że ten może ją wezwać robi się biała jak sciana.
Roześmiałyśmy
się i wróciłyśmy do salonu gdzie Gideon i Paul dalej rozprawiali
o tym samym i miałam wątpliwości co do tego czy zauważyli, że
wyszłyśmy. Usiadłyśmy na swoich miejcach. Gideon właśnie
gestykulował zawzięcie i mówił strasznie szybko przez co
rozumiałam tylko niektóre słowa. Drugim tego powodem było to, że
co chwile używał jakiś łacińskich słów, których znaczenia nie
znałam.
***
-Czy
to co mówiłam na początku naprawdę tak brzmiało?-spytałam kiedy
już w naszych czasach wracaliśmy do domu Gideona.
-Trochę.-przyznał.-Ale
nie powinien tak gwałtownie reagować.-powiedział i objął mnie w
talii uśmiechając się.
-Szczególnie
w zaistniałej sytuacji.
-Co?
Jakiej sytuacji?-Gideon spojrzał na mnie zdezorientowany.
-O
Boże, zapomnniałam ci powiedzieć!
-Ale
o czym?-zmarszczył brwi nic nie rozumiejąc.
-Lucy
jest w ciąży. Powiedziałą mi kiedy oprowadzała mnie po domu.
Możliwe, że nawet tego nie zauważyliście ale nie było nas dobre
piętnaście minut.
-Naprawdę?
Nawet tego nie zauważyłem!
-Tego,
że jest w ciąży czy tego, że wyszłyśmy?-droczyłam się z nim.
-Że
jest w ciąży. W ogóle nie widać.
-Kobieta
by zauważyła. Facet też jakby się dobrze przyjrzał. Ale ja się
cieszę, że nie zauważyłeś bo to znaczy, że wcale tego nie
robiłeś.
-Jeśli
miałbym wybierać między tobą a nią to wiesz kogo bym
wybrał.-powiedział uśmiechając się do mnie.
-A
jakby była tam jeszcze Charlotta?-spytałam kładąc mu głowę na
ramieniu.
-Nadal
Lucy.-szepnął mi prosto do ucha, a ja wiedziałam, że się
uśmiecha.
Odsunęłąm
się od niego i szturchnęłam go w bok.
-Au!
-Mięczak.-stwierdziłam
i ruszyłam przed siebie z triumfującym uśmiechem na twarzy.
Gideon
błyskawicznie mnie dogonił i przyciągnął do siebie.
-Jak
mnie nazwałaś?-szepnął, a ja poczułam jego ciepły oddech na
karku.
-Mięczak!-powiedziałam
wyswobadzając się z jego objęć.
-Powiedz
to jeszcze raz, a zobaczysz.-pogroził mi ze śmiechem.-Nie wyjdziesz
z tego cała.
-Najpierw
musisz mnie złapać, mięczaku!-krzyknęłam i pobiegłam przed
siebie.
Dobiegłam
do niedużego rynku z małą fontanną na środku nieopodal domu
Gideona kiedy poczułam że on łapie mnie w pasie i po raz kolejny
przyciąga do siebie.
-Jak
mnie nazwałaś?-spytał znowu.
-Mięczak!
Mogę ci podać nawet kilka synonimów do tego słowa na
przykład...-nie zdążyłam skończyć, bo Gideon zdążył już
przerzucić mnie sobie przez ramię i podejść ze mną do
fontanny.-Nawet się nie waż tego...-znowu nie pozwolił mi skończyć
i tylko szerokim uśmiechem wrzucił mnie do fontanny.
Na
jego nieszczęście zdołałam jeszcze złapać go za rękę przez co
poleciał do wody razem ze mną. Kiedy już siedzieliśmy i byliśmy
cali mokrzy powiedział:
-To
jak mnie nazwałaś?
-Mięczak.-wysapałam
z drudem łapiąc oddech z powodu wody i biegu z przed chwili.
Ochlapał
mnie a ja mu oddałam i siedzieliśmy tak w fontannie na środku
rynku cali ociekając wodą, aż w końcu ja skapitulowałam.
-No,
dobra zwracam ci honor.
-Jak
dzieci, jak dzieci...-usłyszeliśmy znajomy głos i podnieśliśmy
głowy.
Raphael
i Leslie stali nad nami.
-A
co wy tu robicie?-spytał Gideon wstając i wyciągając rękę, żeby
mi pomóc.-Przecież byliście u mamy.
-Nie
wytrzymywałem tam.-powiedział Raphael.-Mama doprowadza mnie do
szału. Nie wiem jak mogłem z nią wcześniej mieszkać.